-(••÷[3]÷••)-
· • ● ← → · • ●
Jedynym sposobem, aby przetrwać,
było dla niej odrzucić świat
i skoncentrować się z maniakalnym uporem na jakimś temacie,
utrzymując w ten sposób na dystans uczucie pustki.
- Barbara Goldsmith "Geniusz i obsesja. Wewnętrzny świat Marii Curie"
¤¸¸.•'¯'•¸¸.•..>> <<..•.¸¸•'¯'•.¸¸¤
Przez trzy lata swojego pobytu w Hogwarcie, Heather nie zapomniała, kim jest. Dumnie nosiła nazwisko Malfoy.
Od kiedy trafiła do Gryffindoru, czuła, że ojciec się od niej odsuwa. Matka mówiła, że nieważne, w jakim jest domu. Ważne, aby pamiętała, kim jest. Biorąc pod uwagę fakt, że na co dzień dziewczyna obracała się w środowisku szlam, wypełniających dom Godryka, jej nienawiść do mugolaków nieco zmalała. Jednak raz w tygodniu pozwalała sobie na złośliwą uwagę w stosunku do Granger, albo kogoś innego. Mimo to naznaczyła sobie niewidzialną granicę. Już nigdy nie nazwała nikogo szlamą.
Draco widział, że jego siostra zmieniła się. Między nimi coraz częściej dochodziło do spięć, nie mieli już tych samych poglądów. Heather pozostawała tą samą, dumną dziewczyną, ale nie gardziła innymi w takim stopniu, jak jej młodszy brat.
Nie miała przyjaciół. Lubiła czasami porozmawiać z Pamelą, na większości lekcjach to z nią dzieliła ławkę, lecz nie ufała jej tak, jak powinna. W pewnym sensie tego zazdrościła Potterowi. Miał przyjaciół, którzy już nie raz udowodnili, że zrobią dla niego wszystko, i na odwrót. On miał na kim się oprzeć, podczas gdy ona straciła miłość ojca, a powoli także traciła matkę i brata.
Heather zatrzasnęła książkę i niechętnie zbiegła do hallu. Tam czekała już na nią matką i młodszy brat.
— Gotowa na ostatnie zakupy? — zapytała Narcyza, uśmiechając się ciepło.
— Nie — syknęła dziewczyna, mozolnie zakładając na siebie jedną z wielu peleryn.
Jej brat dumnie wypiął pierś z godłem Slytherinu, na co ona mruknęła pod nosem, analizując jak dobrze wyglądałby w fioletowym sweterku babci. Spojrzała wyczekująca na skrzatkę, która nijak nie umywała się do poczciwego Zgredka. Mire otworzyła drzwi, po czym ukłoniła się nisko, życząc swojemu państwu miłych zakupów.
Na zewnątrz czekał już Lucjusz, który chwycił syna za ramię. Heather natomiast chwyciła dłoń matki i wszyscy razem teleportowali się na ulicę Pokątną.
— Co się tak puszysz... — prychnęła Heather, gdy Draco naburmuszył się, widząc jak rodzice ruszyli przodem. — Masz trzynaście lat, a chwilami wydaje mi się jakbyś nie wyszedł z pieluch.
Szła spokojnym krokiem za rodzicami, którzy z wysoko uniesionymi głowami, podążali w stronę sklepu Madame Malkin. Szaty Heather z zeszłego roku są nieco przykrótkie, i choć dziewczyna proponowała, by po prostu je zaczarować, matka zapewniła, że dostanie nowe tuż przed swoim czwartym rokiem w Hogwarcie.
Gdy dotarli na miejsce, Heather, z typową dla siebie miną cierpiętnika, stanęła na podeście.
— Kochaniutka! — zaczęła pulchna pomocnica właścicielki. — Właśnie skończyliśmy szyć nowe szaty, myślę, że będą idealne dla ciebie... Poczekaj...
Kobieta mimo swojej tuszy uwinęła się bardzo szybko i już po chwili Heather stała przed rodzicami w nowych szatach. Machnęła jeszcze różdżką, a na piersi dziewczyny znalazło się godło Slytherinu, a niebieskie dotychczas elementy, zabarwiły się na zielono. Draco zakrył dłonią buzię, chcąc ukryć śmiech, Lucjusz natomiast odchrząknął znacząco.
— Coś nie tak? — zapytała kobieta, zerkając na reakcję klientów.
— Nasza córka jest w Gryffindorze... — odparła niepewnie Narcyza.
Małe, świecące się oczka powiększyły się dwukrotnie. Heather skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, a jej poliki zaróżowiły się delikatnie. To chyba jedyna cecha, którą w sobie lubiła. Dzięki temu, że nie była tak blada jak reszta Malfoy'ów, jej rumieńce nie był aż tak widoczne.
Madame Poolite zamrugała, po czym ponownie machnęła różdżką. W jednej chwili wąż zamienił się w lwa.
— Ile się należy?
Heather nie mogła znieść myśli, by maszerować po ulicy Pokątnej z lwem na piersi. Narcyza stwierdziła, że jej córka oczywiście przesadza. By dodatkowo ją w tym upewnić, spojrzała na Lucjusza, lecz on tylko westchnął wymownie, podchodząc do współpracownika z Ministerstwa. Panna Malfoy zdjęła pelerynę i zwinęła w kłębek.
— Tak się nie godzi... — szepnęła jej matka, jednak po chwili już jej to nie obchodziło, bo wraz z mężem witała się z państwem Greengrass. Wywróciła oczami, widząc jak jej brat podbiega do swojej świty. Ona sama nie miała zamiaru z nimi rozmawiać. Zarówno Hesper, jak i jego starsza o dwa lata siostra - Dafne - to dwa diabły wcielone. Znośna była jedynie najmłodsza z tej trójki - Astoria, która z tego co zauważyła Malfoy, nie była obecna.
Tak więc panna Malfoy znalazła swoją własną ścieżkę, prowadzącą do Dziurawego Kotła. Ojciec zawsze uważał, że to dość obskurna dziura, jednak Heather, gdy tylko miała okazję, zaglądała tam. Jej zdaniem to miejsce jako jedno z niewielu miało klimat. Oddaliła od siebie posępne myśli, które przypominały, że w domu z pewnością dostanie szlaban za okropne zachowanie wobec państwa Greengrass, nie mówiąc już o samowolnej wyprawie do tak pospolitego miejsca.
¸,ø¤º°'°º¤ø,¸ ¸,ø¤º°'°º¤ø,¸
Dziewczyna usiadła przy jednym z wolnych stolików, by poczekać na lody śmietankowe, które za chwilę miał jej przynieść pewien bardzo uroczy kelner. Wywróciła oczami, słysząc gdzieś w oddali znajome głosy rozdzierających się Weasley'ów. Gdyby nie lody, które już zamówiła, opuściłaby to miejsce, dając sobie ostatni dzień odpoczynku od tych patałachów. Zerknęła na gazetę, która leżała na sąsiednim stoliku. UCIECZKA Z AZKABANU. Zmarszczyła brwi.
— Kto dał radę uciec z Azkabanu? — szepnęła, otwierając gazetę na stronie siódmej. Jej oczom ukazał się brudny, krzyczący, wyraźnie próbujący oswobodzić się, mężczyzna. Miał ciemne włosy, a w jego oczach dojrzała coś dziwnego, wręcz nienaturalnego. W poranionych dłoniach trzymał tablicę z numerem. Wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę i, nie wiedziała dlaczego, wydawało jej się, że skądś go zna.
— Przerażające, co? — podniosła głowę, gdy usłyszała głos Hermiony Granger. — Straszny jest...
— Czy ja wiem... — wzruszyła ramionami, znów wracając wzrokiem do artykułu.
— Jesteś tu sama? — zmieniła temat trzecioklasistka.
— Granger... — Heather zwinęła gazetę i włożyła pod poły peleryny. Przyjrzała się brunetce, która na kolanach trzymała kota i uśmiechała się promiennie. — Czy ja wyglądam jak Potter? Albo jestem ruda?
Hermiona otworzyła buzię, gotowa zaprzeczyć, jednak Heather jej na to nie pozwoliła.
— Wiemy, że nie. To dlaczego, na gacie Merlina, siedzisz ze mną? Zmieniłaś front?
— Pomyślałam...
— Posłuchaj... Toleruję cię i to tyle. Owszem, mój brat był świnią, knując te wszystkie teorie o tobie w zeszłym roku i należą ci się przeprosiny. To już zrobiłam, choć nie przywykłam do przepraszania za tego trzmiela.. W sumie za nikogo. Nieważne. Nie powinien był się posunąć do czegoś takiego, ale to już sobie wyjaśniłyśmy. Nie zaprzyjaźnimy się mimo tego, że znajdujesz się na neutralnej linii, okej? Nie wiem, czy zauważyłaś, czy może ta ciemna szopa zagrzała ci mózg, ale nie jestem Gryfonką, która będzie chichrać się, gdy spotka jakiegoś przystojniaka na korytarzu niczym Weasley'ówna, albo ślęczeć przy książkach jak ty i Patil. Nie zapominaj, że jestem Malfoy. — Wstała, zabierając swoje rzeczy i loda, którego przed chwilą jej przyniesiono. Przy wejściu jednak, natknęła się na Rona i Harry'ego.
— Cześć... — powiedział Potter, uśmiechając się lekko.
— Potter. Wybacz, że się nie pokłonię, ale wtedy patrzyłbyś na mnie z góry, a do tego dopuścić nie możemy...
— Czego chciałaś od Hermiony? — naburmuszył się rudzielec.
Heather wywróciła oczami.
— Weasley, nie żeby coś, ale z was dwóch — wskazała na kota, który aktualnie przeniósł się na stół. — On ma większe powodzenie. Może jego rudy jest bardziej rudy... — przekrzywiła głowę w prawo, wlepiając ciemne spojrzenie w chłopaka. Nie lubiła go. O ile Granger tolerowała, Pottera znosiła, to ostatniego męskiego Weasley'a nie umiała znieść. Nie mówiąc już o jego młodszej siostrze. — Może do waszych zidiociałych móżdżków kiedyś dojdzie, że ja nie zawsze muszę coś od kogoś chcieć. Częściej ludzie chcą czegoś ode mnie. Och, już nie wspominając o tym, że potrzebowaliście dziwnych składników do eliksirów. Mam nadzieję, że pamiętacie co to znaczy... — Podeszła bliżej.
— Że mamy wobec ciebie dług — Kiwnął głową Harry. — Jesteśmy ci wdzięczni, i nie zapomnimy o tym.
— Mów za siebie — syknął Ronald.
— Potter, wymień sobie kolegę. Nie dość że rudy, to i mądrością nie grzeszy... — poprosiła, przepychając się przez Gryfonów. Napawając się smakiem śmietankowego loda, ruszyła do wyjścia.
¸,ø¤º°'°º¤ø,¸ ¸,ø¤º°'°º¤ø,¸
Heather nie przypuszczała, że gdy odnajdzie rodziców w Herbaciarni Rosy Lee, będą oni nadal w towarzystwie Greengrassów. Dziewczyna wywróciła oczami i z fałszywym uśmiechem, goszczącym na twarzy, ruszyła do stolika. Stanęła za Draconem, który zdał sobie sprawę z jej obecności dopiero, gdy dorośli ucichli, zwracając wzrok na Heather.
— Państwo Greengrass... — Kiwnęła w stronę małżeństwa, po czym zwróciła wzrok na ich pociechy. — Hesper, Dafne, miło was widzieć.
— Wzajemnie, dziecko. Wyrastasz na piękną pannicę... — Pani Greengrass uśmiechnęła się do czarnookiej, wskazując jednocześnie krzesło.
Heather zacisnęła wargi i, poprawiając pelerynę, usiadła na krześle obok Lucretii Greengrass.
— Mama mówiła, że chciałaś jeszcze zajrzeć do Esów i Floresów, dlatego tak nagle zniknęłaś... — zaczęła temat szarooka, zakładając pasmo jasnych włosów za ucho.
Heather zerknęła na Narcyzę, uśmiechającą się nerwowo. Oczywiście wstydem byłoby dla jej matki przyznać się, że córka chodzi własnymi ścieżkami i w żadnym wypadku nie są odpowiednie dla jej nazwiska i statutu.
— To prawda...
— To w księgarni sprzedają jedzenie? — zainteresował się Draco, wskazując palcem koszulkę dziewczyny.
Heather zerknęła niżej i zaklęła w myślach, widząc dwie białe plamki. Musiała ubrudzić się lodem i oczywiście nic nie zauważyć. Posłała bratu pełne złości spojrzenie, po czym zagryzła wargę, zerkając na matkę.
— Miałam ochotę na lody śmietankowe więc...
— Och, to zrozumiałe dziecinko. Mamy dzisiaj taki ciepły dzień. Musicie korzystać z lata, póki macie jeszcze wolne od szkoły. A korzystając z okazji... — Lucretia Greengrass zerknęła na Dafne, która przez cały czas siedziała i uważnie obserwowała sytuację. Kobieta uniosła brew, wyraźnie na coś czekając. — Dafne chciałaby coś powiedzieć... — dodała, gdy jej córką nadal milczała.
Blondynka westchnęła ciężko, prostując się. Pomysł matki był dla niej śmieszny i ostatnie na co miała ochotę, to spełnianie jej dziwnych żądań.
— Mam jutro urodziny... Przyjdzie kilku znajomych ze szkoły i jeśli macie czas i ochotę... Zapraszam. — Ostatnie słowo skierowała konkretnie do Dracona, na co chłopak pokiwał entuzjastycznie głową.
Heather natomiast oparła się o krzesło modląc się w duchu, by zapomniano o jej obecności. Dobrze wiedziała z czym wiązały się takie urodziny. Grono jakże szanowanych rodów, towarzyska śmietanka czarodziejskiego świata, rozmawiająca o znaczeniu czystości krwi oraz ich pociechy, przechwalające się najnowszymi modelami mioteł. Nie chciała marnować ostatnich dni wolności na coś takiego.
— Oczywiście my zapraszamy na skromny podwieczorek — dodał Thomas Greengrass, zabierając swój kapelusz. — Liczymy na waszą obecność.
Rodzina Grengrassów zaczęła powoli podnosić się z krzeseł, a Heather odetchnęła, gdy nikt nie zwrócił na nią uwagi. Oczywiście życie byłoby zbyt piękne, gdyby wszystko szło po myśli dziewczyny.
Lucretia odwróciła się do dziewczyny z szerokim uśmiechem.
— Liczymy na ciebie, Heather...
— J-ja... — Czarnooka szybko przeszukała najczarniejsze odmęty umysłu, by znaleźć wymówkę. Gotowa skłamać, że tego dnia obiecała pomóc przyjaciółce w opiece nad chorym psem, nie zdążyła jednak ponownie otworzyć ust, bo poczuła dłoń ojca na ramieniu.
— Heather przyjdzie z radością — zapewnił Lucjusz, kłaniając się Lucretii.
Kobieta chwyciła ramię męża i z całą rodziną udała się do wyjścia.
— Nie ścierpię Dafne... — rzekła Heather, odwracając się do ojca.
Lucjusz wywrócił oczami, poprawiając szatę. Nie miał zamiaru znosić fochów córki. Skoro wszystkich Malfoy'ów zaproszono na urodziny panienki Greengrass, odmowa byłaby bardzo nie na miejscu. Jako głowa rodu, blondyn musiał dbać o prestiż i dobre stosunki z innymi, znamienitymi personami.
— Przypominam ci, że moja córka musi dbać o dobre nazwisko. Pójdziesz na urodziny i będziesz bawiła się tak dobrze, że twoje dzieci i wnuki jeszcze o tym usłyszą — odparł, wskazując dziewczynie wyjście.
Heather powlokła się do drzwi.
— W takim tempie to wątpię, że dożyję... — syknęła.
— Słyszałem to, marudo.
—
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top