-(••÷[26]÷••)-

· • ● ← → · • ●

To, co nas nurtuje w enigmie, 

to nie prawda, którą ukrywa,

 ale tajemnica, którą zawiera.

~ Eric-Emmanuel Schmitt "Marzycielka z Ostendy"

¤¸¸.•'¯'•¸¸.•..>> <<..•.¸¸•'¯'•.¸¸¤ 

— Heather, boli cię szczęka? — zapytała Pamela, dorównując kroku przyjaciółce. 

Czarnowłosa spojrzała na blondynkę marszcząc brwi. Z serii dziwnych pytań, dotąd zadanych przez Melę, to było najdziwniejsze. Ciemnooka jednak nie zraziła się, i cicho prychnęła. 

— Nie pobiłam się z Draco do tego stopnia, żeby mi przyłożył, jeśli o to pytasz. — Wzruszyła ramionami, siadając do pierwszego, wolnego powozu.

— Z Draco?! — zawołała McMay, potykając się na ostatnim schodku. Westchnęła ciężko i siadła obok Malfoy, rozmasowując bolącą kostkę.

Heather rozsiadła się nieco wygodniej, kiwając głową. Nie rozumiała dziwnego zachowania Pameli. Zdecydowanie bardziej wolała jej bzika na punkcie świąt i sweterki w renifery, niż niemające ładu i składu pytania. 

— Że Trutnia?! 

— Mel, o co ci... 

— Od kiedy Truteń jest Draconem?!

— Od urodzenia – odparła Heather, marszcząc nos.  Wygrzebała z kieszeni rękawiczki i wciągnęła na ręce, nie zwracając uwagi na spojrzenie blondynki.

— Heather, proszę cię. — Pamela złapała obie dłonie przyjaciółki i przyjrzała jej się uważnie. — Powiedz mi, że nie przeprali ci mózgu.

— Kto miałby...

— Heather... Uśmiech na twojej twarzy to cud bożonarodzeniowy?

— Ach to... — Malfoy roześmiała się szeroko, przez co blondynka przetarła oczy ze zdziwienia. Zaczęła podejrzewać, że jej przyjaciółka stała się ofiarą jakiegoś zaklęcia. — Chodzi o to, że...

— Wiedziałam! — zawołała Mela, wstając. Zupełnie nie przeszkadzał jej fakt, że po drugiej stronie powozu zasiedli przypadkowi Puchoni, a powóz ruszył. McMay w tamtej chwili była odporna na wszelkie niedogodności. — Wiedziałam, gdy tylko okazało się, że mnie nie odwiedzisz! Coś na ciebie rzucili! Coś, co...

— Przytulił mnie... — szepnęła czarnowłosa, pociągając przyjaciółkę na ławkę. Jej czarne oczy migotały wesoło, Pamela natomiast wpatrywała się w Malfoy z otwartą buzią. — Tata... Po raz pierwszy od tylu lat...

— Twój... Twój ojciec..? — wydukała Pamela.

— Myślę, że mamy jeszcze szansę naprawić nasze relacje! — zawołała Heather, przytulając oniemiałą McMay.

¸,ø¤º°'°º¤ø,¸ ¸,ø¤º°'°º¤ø,¸

Heather, mimo radości, która towarzyszyła jej po opuszczeniu dworca czuła, że nie będzie jej dane żyć długo bez zmartwień.

Po kilku ponagleniach Hermiony wydukała w końcu wszystko, czego się dowiedziała. Pozwoliła sobie ominąć jednak wzmiankę o Lucjuszu pod panowaniem Voldemorta. Dobrze wiedziała, że Weasley nie potrafi trzymać języka za zębami i za jego sprawą pan Malfoy stałby się główną atrakcją drugiego półrocza.

A tego przecież nie chciała. Po raz pierwszy od kilku lat odzyskała nadzieję, że wszystko może się ułożyć. Musiała wykorzystać okazję, która się nadarzyła.

— Ale ich córka żyje... — szepnęła Hermiona, rozglądając się po twarzach przyjaciół. Z całej tej historii właśnie to najdłużej pozostało jej w pamięci.

Gdzieś po świecie chodziła córka mordercy, który właśnie opuścił Azkaban. Może nawet nie wiedziała, że jest jego córką? Granger wzdrygnęła się na samą myśl. Współczuła tej dziewczynie, mimo że jej nie znała. 

Zerknęła przelotnie na Heather, pogrążoną we własnych rozmyślaniach. Zawsze sądziła, że z rodziną Malfoy jest coś nie tak. Wolała nie wyobrażać sobie jak chłodne relacje miała czarnooka ze swoimi rodzicami. Jednak przy sytuacji córki Blacka, bliscy Heather wydawali się aż nazbyt normalni.

— Nie mamy pewności, czy żyje... 

— Myślę, że przy okazji śmierci żony Blacka napisaliby także, gdyby jego córce coś się stało... — odchrząknęła Pamela. — Pewnie trafiła do sierocińca. 

— Albo zaopiekował się nią ktoś z rodziny... — nieoczekiwanie Ron dołączył do rozmowy. 

— Z rodziny... raczej nie... — Heather pokręciła głową, przypominając sobie przyjęcie bożonarodzeniowe. — Na nasz bal nie przybył żaden reprezentant rodu Blacków, z prostej przyczyny - wszyscy nie żyją... Nikt o nazwisku Rodden także się nie pojawił. Poza tym nikt słowem nie wspomniał o córce Syriusza, chociaż o nim samym padło parę słów... Myślę, że... Myślę, że ta dziewczyna może nie mieć pojęcia, kim są jej prawdziwi rodzice. 

— Wątpię — parsknął Ronald, podpierając brodę dłonią. 

— Ja też przez długi czas nie wiedziałem, kim są moi rodzice... — wtrącił Harry, nie spuszczając wzroku z Hermiony. 

Dziewczyna uśmiechnęła się pokrzepiająco. 

— Poza tym... — ciągnął Potter — Skoro Blacka aresztowano w noc śmierci moich rodziców, tego samego dnia zamordował Annabeth... Chodził do szkoły równolegle z profesorem Lupinem... Jesteśmy w stanie wyliczyć w jakim wieku mniej więcej jest ich córka... 

— Racja! — rozochociła się Hermiona. Natychmiast wyjęła notes i pióro. Zsunęła talerze i zaczęła bazgrać na kartce. — Annabeth zginęła w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym pierwszym roku. Ostatnie zdjęcie z albumu pochodzi z siedemdziesiątego siódmego... Czyli pierwszego roku Elenare...

— A szóstego Annanbeth... 

— Dokładnie! Kiedy mogła urodzić dziecko? Tylko między rokiem siedemdziesiątym ósmym... do osiemdziesiątego... maksymalnie pierwszego... Mogła być nawet dwa tygodnie po porodzie! Ich córka jest od nas maksymalnie dwa lata starsza.

— Zgadza się, ale...

— A to znaczy! — zawołała Granger, celując piórem w Heather, siedzącą naprzeciwko. — Że córka Syriusza Blacka jest wśród nas! 

Ku zdziwieniu Granger zgromadzeni nie wykazali ani grama entuzjazmu. Mało tego, wyglądali jakby zobaczyli przed sobą dementora. Brązowooka zmarszczyła brwi i chwilę później, gdy poczuła za sobą czyjąś obecność, zrozumiała. 

— Do mojego gabinetu, wszyscy.

¸,ø¤º°'°º¤ø,¸ ¸,ø¤º°'°º¤ø,¸

— Nigdy nie byłam na dywaniku u nikogo! — sapnęła ciężko Hermiona, wiercąc się na krześle. Ronald po raz kolejny wywrócił oczami, a Heather zaśmiała się cicho. 

— Dla ciebie to chleb powszedni, co Malfoy? — Rudowłosy zerknął na Gryfonkę, która jedynie wzruszyła ramionami.

Nie mogła zaprzeczyć, często odrabiała szlabany, jednak Weasley nie był tym, który mógł prawić jej morały. 

— Przypomnij mi kto wlazł do dziury, prześlizgując się pod trójgłowym psem? Och, a kto taki znalazł sekretną komnatę Slytherina i rozwalił system kanalizacyjny Hogwartu? — uśmiechnęła się ironicznie. — Swoją drogą naprawdę sądziliście, że mój brat jest dziedzicem? — dodała zniesmaczona. 

— Rozważaliśmy też ciebie — przyznał Ron.

— Tego to się domyśliłam. — Machnęła ręką. 

Wszyscy zamilkli, gdy w pokoju zamiast profesor McGonagall pojawił się profesor Dumbledore. Uczniowie ostatnimi czasy nie wpadali na dyrektora, przez pierwsze półrocze byli stosunkowo grzeczni, więc nie rozumieli dlaczego opiekunka dom wezwała głowę Hogwartu.

Hermiona odetchnęła z ulgą, co było wyjątkowo widoczne. Może i Albus był dyrektorem, jednak Minerwa była zdecydowanie straszniejsza. 

— To nie szlaban, ani pogadanka, możecie być spokojni — uśmiechnął się lekko Albus. 

Uczniowie uspokoili się nieco, jednak jedna osoba nadal pilnie wpatrywała się w profesora. 

— Heather? — zapytał Dumbledore po chwili ciszy. 

— Nie rozumiem, dlaczego profesor nas wezwała. My tylko rozm...

— Rozmawialiście, owszem. Nawet liczyliście, z tego co opowiadała profesor McGonagall... Byliście grzeczni, choć sam nie do końca w to wierzę.

— Chodzi o to, o czym rozmawialiśmy... — mruknęła Hermiona, karcąc się w myślach za zbyt entuzjastyczną matematykę. 

— Sprawa Syriusza Blacka jest bardziej zawikłana, niż wam się wydaje. Swoimi działaniami i takimi właśnie rozmowami, rozbudzacie wzajemną ciekawość. Ściągacie na siebie niebezpieczeństwo, starając się poznać prawdę. 

— Niech więc nam pan zdradzi prawdę — odpowiedział Harry, patrząc wprost w oczy czarodzieja. 

— Mógłbym, gdybym ją znał, panie Potter. Ja też nie wiem wielu rzeczy... — Profesor przyjrzał się po kolei zgromadzonej piątce. — Dlatego proszę was, nie roztrząsajcie tej sprawy. Przyjdzie czas, że wszystkiego się dowiecie, ale jeszcze nie teraz. Możecie nieopatrznie kogoś skrzywdzić. A teraz biegnijcie na lekcje. 

Uczniowie wstali z krzeseł i powoli podążyli do wyjścia. Harry powłóczył nogami jako ostatni i gdy chciał się pożegnać, coś jeszcze przyszło mu do głowy.

— Profesorze, czy... ona... jest wśród nas? 

Albus westchnął ciężko. Zdjął swoje okulary i odłożył na biurko. Dwanaście lat temu podjął złą decyzję. Mógł postawić Lucjuszowi warunek, jednak zgodził się na wszystko, by tylko znaleć dom dla dziecka. 

— Tak... — szepnął po chwili. — Córka Syriusza jest tutaj.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top