-(••÷[108]÷••)-

Heather od początku roku szkolnego nie brała Umbridge aż tak poważnie. Sądziła, że jest ona tylko upartą jędzą z wygórowanym ego, pragnącą wpisać się w historię Hogwartu jako najgorszy nauczyciel. Jednak tydzień później, gdy dowiedziała się, że czarownica zablokowała wszelkie kominki, nie było już do śmiechu. 

Black zrozumiała, że jej ojciec wciąż był na celowniku. To jego szukała Umbridge, to jego wyśledziła w kominku Gryffindoru. 

Heather westchnęła ciężko, poprawiając się na łóżku. Wędrowała wzrokiem za Hermioną, która usilnie tłumaczyła przyjaciołom, że pora coś zrobić z Dolores. 

Naturalnie wszyscy się z nią zgadzali, ale nikt za bardzo nie miał pomysłu, jak można zadziałać. W końcu Umbridge była nauczycielką, protegowaną Knota, a oni tylko grupką dzieciaków.

— Sam Snape się jej boi — przypomniała Heather. — Nikt nie jest w stanie się jej przeciwstawić...

— Chyba, że... — wtrąciła Hermiona, uśmiechając się szeroko. — Dumbledore.

— Jest nieuchwytny od początku roku — mruknął pod nosem Harry, siląc się na spokojny ton. Irytował go fakt, że od miesiąca nie jest w stanie zamienić z dyrektorem choć trzech słów. 

— Poza tym tylko Knot jest w stanie na nią wpłynąć... — westchnęła znów Black, zanurzając twarz w poduszce. 

— Ty to dzisiaj tryskasz humorem! — prychnęła Hermiona, patrząc oskarżycielsko na Black. 

W odpowiedzi czarnowłosa wzruszyła ramionami, z twarzą wciąż wciśniętą w poduszkę. 

— Jest zajęta uciekaniem przed Draco — wyjaśniła Pamela, wciskając do buzi kolejną chrupkę.

Tym razem Black podniosła głowę, by posłać przyjaciółce groźne spojrzenie. Owszem, unikała Dracona, ale miała ku temu ważne powody. Chłopak chciał poruszyć temat jej wakacji we Francji, do których przecież nie doszło. Problem w tym, że nie mogła wyjawić mu prawdy i powiedzieć, że dwa miesiące spędziła w zatęchłej chacie swoich dziadków, w akompaniamencie krzyków portretu i starego skrzata, klnącego na aktualnych właścicieli domu. 

Heather zamierzała choć raz posłuchać kogoś innego i ograniczyć kontakty z Draconem, by w końcu zerwać je całkowicie. Po cichu liczyła, że gdzieś w międzyczasie prawda wyjdzie na jaw i będzie mogła spokojnie porozmawiać z bratem i wytłumaczyć mu swoje postępowanie. To oczywiście była ta optymistyczna wersja. Istniała także ta negatywna mówiąca, że chłopak wścieknie się i wykrzyczy Heather w twarz jak bardzo jej nienawidzi. 

— Żryj te chrupki... — syknęła Black, odwracając głowę w drugą stronę. 

— Przed chwilą była kolacja... — odchrząknęła Hermiona.

— Zajadam stres! — oburzyła się Pamela, wciskając do buzi kolejnego chrupka. — Lekcje z Umbridge mnie wykańczają. Zaczynam tęsknić za Snape'em! 

— On przynajmniej nie twierdzi, że śmierć Cedrica była zbiegiem okoliczności... — westchnął Potter. 

W pomieszczeniu momentalnie zrobiło się podejrzanie cicho, nawet Mela przestała spożywać swoje paprykowe chrupki, zawieszając spojrzenie gdzieś daleko przed sobą. 

— Może nie jest tak zły, za jakiego go uważamy... — szepnęła Granger, zerkając niepewnie na Pottera. — Dumbledore mu ufa. Też spróbujmy. 

— Wiara w to, że Harry mówi prawdę, a zaufanie Snape'owi to dwie, zupełnie różne sprawy... — powiedziała Heather. Ciemne spojrzenie dziewczyna wciąż utkwione miała w McMay.

Blondynka już nie jadła, kurczowo ściskała w dłoniach paczkę chrupek. Była przeraźliwie blada, wyglądała jak posąd.

— Mela? Wszystko dobrze? — upewniła się Granger, kucając przed Gryfonką.

Pamela wstała, kiwając głową. Odrzuciła chrupki gdzieś na ziemię i nie zwracając zupełnie uwagi na pozostałych, wyszła z pokoju.

Heather uniosła wzrok na Hermionę, która zamierzała ruszyć za dziewczyną. Black jednak pokręciła głową. Obserwowała Melę od miesiąca. Działo się właśnie to, co przypuszczała.

— Zostaw ją, Hermiono... Cedric to dla niej wciąż ciężki temat... 

— Właśnie dlatego jej nie zostawię — sprzeciwiła się Granger, wbijając ostre spojrzenie w Black. To Heather była najbliższą Pameli osobą i właśnie ona powinna pójść za dziewczyną, by z nią porozmawiać. — Potrzebuje nas.

— Hermiono stój! — warknęła Heather, tym razem zeskakując z łóżka. Podbiegła do Granger i zdołała złapać ją za rękę, zanim dziewczyna wyszła z pokoju. — Pamiętaj, co stało się z Melą tuż po śmierci Cedrica... prawie zwariowała... nie wiemy, jak z nią rozmawiać... nie wiemy nic prócz tego, że aktualnie wypiera myśl o jego śmierci. Zachowuje się, jakby nigdy nie istniał, a gdy tylko ktoś z nas o nim wspomni, Mela ucieka... 

— Może powinniśmy powiedzieć pani Pomfrey? — zaproponował Harry, unosząc wzrok na Gryfonki.

Heather odchrząknęła, puszczając nadgarstek Hermiony. Black także martwiła się o Melę, ale nie chciała w przypływie emocji i dobrych intencji zrobić czegoś, co mogło zaszkodzić dziewczynie. Mało to historii o traumatycznych przejściach, które przyczyniły się do złamania ludzkiej psychiki? 

Black wzdrygnęła się, powoli wracając na swoje miejsce. 

— Od miłości do szaleństwa jest tak niewiele... — powiedziała cicho, znów wtulając głowę w poduszkę.

Podobna historia miała miejsce i w jej życiu, a raczej życiu jej matki. Heather dobrze pamiętała, że Annabeth trafiła do Świętego Munga. Tuż po śmierci ukochanej siostry, po absurdalnych oskarżeniach Ministerstwa, została zamknięta w Azkabanie, gdzie ostatecznie straciła zmysły. 

— Skąd masz pewność, że nic głupiego nie wpadnie jej do głowy? — zapytała znów Granger, wpatrując się niepewnie w Heather. 

— Poszła spać. Zawsze zasuwa zasłony, wycisza się i po prostu leży... do rana...

— Naprawdę musimy porozmawiać z panią Pomfrey... — westchnęła Hermiona. — Z samego rana.

Heather kiwnęła głową. Już od dłuższego czasu nosiła się z tym zamiarem, jednak ostatnie wydarzenia i różowy pingwin w szkole jakoś zbywały Pamelę na dalszy plan. 

— Zbierzmy tych, którym ufamy w Hogsmeade — zaproponowała nagle Heather, unosząc wzrok na Pottera. 

Chłopak siedział cicho na parapecie i co jakiś czas gładził zranienie, które zostało mu po szlabanie u Umbridge. 

— Jeśli Umbridge nie chce nas uczyć magii, sami to zrobimy... zbierzmy tylko chętnych... możemy wymieniać się wiedzą... każdy z nas może nauczyć czegoś tego drugiego...

— Nie wolno tworzyć organizacji — przypomniała Hermiona.

— Zgoda Granger, to nie organizacja, tylko popołudniowe spotkanie przy herbatce? Na wzór królowej, może być? — prychnęła Black, patrząc wymownie na Granger. 

Mugolaczka po chwili zawahania uśmiechnęła się. Przetarła jeszcze zmęczone oczy.

— Dobrze, szczegóły dogadamy jutro... jestem już śpiąca...

Po krótkim pożegnaniu Hermiona poszła do dormitorium, Ronald natomiast obwieścił, że pora przebrać się w piżamę. Obwieszczając jeszcze Heather trzy razy, że za chwilę będzie szykował się do spania, zniknął za drzwiami łazienki.

Black wstała, przeciągając się.

— Weasley będzie łaził w satynce, a tego nawet moje oczy nie wytrzymają — mruknęła, zerkając jeszcze na Pottera. 

Chłopak uśmiechnął się pod nosem, jednak jego wzrok wciąż był nieobecny. 

Heather zbliżyła się do Harry'ego, który nie odrywał spojrzenia od ciemności za oknem. Black nie wiedziała, co do końca nią kierowało. Nagły, dziwny przypływ odwagi, czy może zwykłe współczucie? W końcu Potter stał się pierwszą, jawną ofiarą Dolores. 

Black chwyciła dłoń Harry'ego, na której odznaczało się wyraźnie zdanie, które podczas szlabanu przepisywać musiał własną krwią. 

Chłopak spojrzał pytająco na Heather, która przejechała po zranieniu opuszkiem palca.

— Byłeś odważny, Harry... — szepnęła. — Chciałabym mieć tyle odwagi, co ty... dobranoc.

•••

Annelle uważnie wpatrywała się w Chrisa, który tak po prostu położył przed nią pięć różnych kartek. Podczas, gdy ona po kolei przyglądała się zapisom, mężczyzna z uśmiechem zabrał się za parzenie kawy.

— Kariolog, neurolog... psychiatra? Chris... od trzech lat nie potrzebuję konsultacji... wypisuje mi tylko recepty... — jęknęła, patrząc na męża z rozczarowaniem. Nienawidziła lekarzy. Zbrzydli jej przez te kilka miesięcy, gdy musiała patrzeć na nich codziennie podczas swojego pobytu w szpitalu. — Ginekolog? Myślałam, że najpierw zachodzi się w ciążę, a potem dopiero zapisuje do lekarza...

— Zanim to nastąpi, musimy wiedzieć, że nie stoją żadne przeszkody, byśmy mogli starać się o dziecko, kochanie — zapewnił Chris, uśmiechając się rozbrajająco do żony.

Annie pokręciła nosem. Nie była co do tego przekonana. Fakt, że Chris był lekarzem także nie pomagał. Kobieta po prostu nie lubiła się badać i jej zdaniem wszelkie te wizyty były zbędne. 

— Spokojnie... ci lekarze, u których umówiłem ci wizyty... to moi dobrzy znajomi... zajmą się tobą, sprawdzą, czy wszystko w porządku... 

Ann westchnęła. Christopher wiele razy pokazał jej, jak bardzo ją kocha. Nie wątpiła, że robił to wszystko z troski, ale wciąż miała mieszane uczucia. 

— Przed narodzeniem Avena i Cynthii też tak robiłeś? — zapytała cicho powodując, że mężczyzna odwrócił się w jej stronę niczym oparzony.

— Proszę?

Ann wzięła głęboki oddech. Nie miała na celu urazić męża, po prostu była ciekawa. W końcu ona rozważała możliwość posiadania pierwszego, biologicznego dziecka... dla niej to wszystko było nowe, dla Chrisa nie. To chyba nie grzech, że chciała go wypytać o pewne sprawy.

— Czy... przy Avenie i Cynthii...

Chris wypuścił powietrze ze świstem, opierając się o blat. Spojrzał spod krzaczastych brwi na Annaelle, zagryzającą nerwowo wargę. Dopiero wtedy kobieta zdała sobie sprawę, że najprawdopodobniej wznieciła iskierkę, która doprowadzi do kłótni. 

— Pytasz, czy o moją byłą żonę też tak dbałem? — syknął mężczyzna, nieco zirytowany.

Annie nie miała odwagi przytaknąć, więc po prostu czekała. Obawiała się, że i tak nic nie zatrzyma wybuchu złości mężczyzny. 

— Nie — powiedział krótko, wciąż wpatrując się w Annie. — Matka Avena i Cynthii nie przeszła tyle co ty. Nie została znaleziona w pół martwa na ulicy, nie straciła pamięci, nie była rehabilitowana latami. Nie przystosowywała się od nowa do życia. Więc wybacz, jeśli cię uraziłem, bo chcę mieć pewność, że ciąża nie zagrozi w żaden sposób tobie, ani naszemu dziecku. — Christopher z impetem odłożył szklankę, po czym wyszedł z kuchni.

Annaelle przez dłuższą chwilę siedziała i wpatrywała się w małe karteczki - terminy wizyt. Z każdą sekundą jej złość potęgowała się. To, że straciła pamięć i nie miała pojęcia, kim była, nie dawało Chrisowi prawa do traktowania jej, jak porcelanowej lalki. Nie miała zamiaru latać do lekarza na każde jego skinienie. Skoro zachowywał się tak nadopiekuńczo, kiedy jeszcze nie była w ciąży, strach pomyśleć, jak będzie się zachowywał, gdy już dziecko będzie w drodze.

Ciało Annaelle zapłonęło żywą złością. Przeszedł ją dziwny, nienaturalny wręcz dreszcz, całe ciało przeszył prąd. W jednej sekundzie karteczki, leżące przed kobietą zajęły się ogniem. 

Przerażona zeskoczyła z krzesła, z jej ust wydobył się krzyk. 

Chris wbiegł do kuchni, zaniepokojony dziwnymi odgłosami. Spojrzał wpierw na przerażoną Ann, później na blat, jednak nie dostrzegł już płomienia. Zamiast tego zobaczył popiół, dymiący się tylko delikatnie. 

— Spłonęło... — szepnęła Ann, otulając się ramionami. Spojrzała załzawionymi oczami na Chrisa.

Mężczyzna nic nie rozumiał. Widząc przerażenie w oczach żony wziął ją w ramiona, głaszcząc uspokajająco po plecach. Nie wiedział, co się stało, ani dlaczego Annie podpaliła karteczki. Czy zrobiła to ze złości? Może chciała mu coś udowodnić?

Nie pytał jednak, chcąc najpierw uspokoić Annie. 

Ona jednak nie była w stanie się uspokoić. Coś zdecydowanie było nie tak. W jej domu działy się coraz to dziwniejsze rzeczy. 

•••

Śniadanie zapowiadało się dobrze. Całkiem dobrze. Po grobowym zachowaniu Pameli nie było śladu. Dziewczyny tym razem był przed czasem i Wielka Sala dopiero zapełniała się ludźmi. Obie dziewczyny skorzystały więc z faktu, że omlety jeszcze były na stole i zabrały się za jedzenie.

Zgodnie z umową, tuż po śniadaniu Hermiona i Heather chciały udać się do pani Pomfrey i porozmawiać o McMay. Później trzeba było już tylko przetrwać lekcje, co zdawało się najtrudniejszym wyzwaniem tamtego dnia. 

Wielka Sala stopniowo zapełniała się uczniami. W końcu także Harry, Hermiona i Ron zjawili się na śniadaniu. O ile pozostała dwójka miała dość normalne humory, tego samego nie można było powiedzieć o Potterze. 

— Cholera! — syknął chłopak, gdy niechcący szturchnął puchar wypełniony sokiem. 

— Ktoś wstał z łóżka lewą nóżką? — zapytała Mela, trzepocząc rzęsami. 

Potter posłał jej wymowne spojrzenie. 

— Żeby tylko nóżką... — prychnął cicho Ronald.

— Ręką, uchem, okiem też? — zapytała Heather, zerkając z ukosa na okularnika, który zaciskał nerwowo zęby. — Potter tłumacz o co chodzi, bo wyglądasz jakbyś miał zaraz urodzić... wiem, że Weasley chrapie, jak zmutowane prosię, ale po tylu latach chyba się przyzwyczaiłeś...

— Nie chodzi o niego — odpowiedział Harry, wywracając oczami. 

— Dobrze... mów dalej — zachęciła chłopaka Heather.

— Ktoś przemalował Cho włosy na zielono, uwierzysz?! 

Heather wybuchła głośnym, niepohamowanym śmiechem. Zupełnie zapomniała o tej drobnej, maleńkiej przysłudze, o którą prosiła bliźniaków. A tu, proszę bardzo - z samego rana taka dobra wiadomość.

— Co cię tak śmieszy? Heather!

Black natomiast nie była w stanie pohamować śmiechu. Wyobrażała sobie minę Chang, stojącej z samego rana przed lustrem. Bezcenne. 

— Malfoy, dusisz się? — zapytał Snape, przystając obok stołu Gryfonów. — Czyżby to był mój szczęśliwy dzień?

— Niestety... — odpowiedziała Heather, łapiąc powietrze. Otarła łzy rozbawienia i spojrzała na Severusa. — To mój szczęśliwy dzień, więc pewnie dla pana będzie paskudny... radzę wziąć parasol, bo ktoś zmienia Krukonów w ropuchy... tylko czekać, aż Ślizgoni będą latającymi świniami... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top