-(••÷[103]÷••)-
Heather z ulgą przyjęła kolejną wiadomość o spotkaniu Zakonu. Dzięki temu miała pewność, że przez resztę wieczoru nie będzie musiała pokazywać się na dole. Była zła na panią Molly, na Syriusza. Także na pozostałych, że w ogóle nie podnieśli głosu w sprawie.
Dość miała tajemnic. Jej prawdziwe życie, pochodzenie było największą dotąd tajemnicą. Pewnie dlatego tak emocjonalnie zareagowała. Na myśl o kolejnych sekretach i półsłówkach jej złość gwałtownie rosła.
— Nie sądzisz, że zareagowałaś zbyt gwałtownie? — zapytała Hermiona, wciąż przechadzając się po pokoju dziewczyny.
Heather posłała przyjaciółce groźne spojrzenie.
— Nie — syknęła Black, wyciągając z szafy sweter. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że był to szkolny sweter Dracona, który musiał jakoś zaplątać się w jej walizkę. Po prostu założyła go na siebie. — Dość sekretów miałam w swoim życiu, Hermiono. Dementorzy dopadli Harry'ego, Voldemort jest następny w kolejce. Czyha na niego. Chce go dorwać. Jak mamy się bronić, skoro nawet nie wiemy, komu możemy ufać? Mówią o bezpieczeństwie, ale w Hogwarcie nie będzie nikogo prócz Dumbledore'a i McGonagall!
— I Snape'a — dodała Granger.
— Miona, Snape jest ostatnią osobą, która obroniłaby mnie przed Voldemortem. Nawet Stworek zrobiłby to prędzej...
— Stworek ma obowiązek cię chronić... — zauważyła Hermiona. Stanęła przed ścianą, na której wisiało kilka zdjęć. Uśmiechnęła się, przyglądając się po kolei każdemu z nich. — To twoi rodzice... i rodzice Harry'ego...
Heather kiwnęła głową, stając obok Granger. Na ścianie było jeszcze mnóstwo miejsca, a Heather już kilka dni temu rozmyślała nad tym, czy powinna powiesić jeszcze jakieś zdjęcia. Choćby to, które miała ze spotkania z Avenem i jego rodziną.
Nagle oczy Black zaświeciły się, gdy zdała sobie sprawę z pewnej rzeczy. Co prawda Syriusz wspominał, że w zamkniętych pokojach nie ma nic ciekawego, jednak Heather wciąż miała ochotę się do nich dostać i trochę poszperać. W końcu najprawdopodobniej zawierały same pamiątki po Blackach. W obecnym stanie, gdy Heather była zła na Syriusza, jej chęć dostania się do pomieszczeń wezbrała na sile. W dodatku Łapa zajęty był spotkaniem Zakonu... a to oznaczało, że najpewniej o niczym się nie dowie.
— Lubisz przeglądać stare pamiątki, prawda? — zagadnęła Heather, unosząc brew. Uśmiechnęła się szeroko, zupełnie zbijając Granger z tropu.
— Hm?
— Co powiesz na odkrywanie tajemnic szanownego rodu Blacków?
•••
Anaelle starała się nie myśleć o rozmowie, którą rozpoczął Chris w środku nocy. Choć zbyła go krótkim pogadamy później, nie miała najmniejszego zamiaru znów poruszać tematu. W chwili obecnej nie wyobrażała sobie mieć kolejnego dziecka. W ogóle poród i noszenie pod sercem dziecka przez dziewięć miesięcy brzmiało dla niej abstrakcyjnie. Czuła się spełnioną kobietą i nie miała potrzeby powiększania rodziny.
Poranek rozpoczął się dość niepozornie. We czwórkę ruszyli na śniadanie, by cieszyć się ostatnim dniem wakacji. Wieczorem mieli samolot powrotny do domu.
Podczas, gdy dzieci próbowały najróżniejszych, owocowych przysmaków, Annie zdawała się przebywać we własnym świecie. Konkretnie w śnie, który nie dawał jej spokoju. Do złudzenia przypominał jej o czymś... jakby podczas snu jej umysł nie wykreował zupełnie przypadkowej sytuacji, a usiłował jej o czymś przypomnieć.
Gdyby tylko zdołała dopasować do znajomej twarzy tamtego mężczyzny jakiekolwiek imię. Może wtedy byłoby jej łatwiej. Chwilami łudziła się, że zaczyna sobie przypominać poprzednie życie. Ale czy to w ogóle możliwe? Przez czternaście lat nie była w stanie tego zrobić, dlaczego teraz, tak nagle, jej podświadomość mogłaby wysyłać jakiekolwiek sygnały?
Odetchnęła ciężko upijając kolejny łyk, zimnej już, kawy. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Może zamiast rozpamiętywać sen powinna zająć się czymś innym? Realnym życiem? Tym, co miała dookoła. Kochającego męża i dwójkę wspaniałych dzieci.
— Kto pierwszy na zewnątrz?! — zawołała ochoczo Cynthia.
Aven wepchnął do buzi ostatnią już babeczkę i pokiwał głową. Prawie potykając się o własne nogi, dzieciaki ruszyły na zewnątrz, zostawiając tym samym dorosłych.
Annie już wiedziała, że jest na straconej pozycji i Chris tak po prostu nie odpuści.
— Możemy porozmawiać? — zapytał, unosząc na kobietę błękitne spojrzenie.
Anaelle zacisnęła wargi.
— Annie, nie zbywaj mnie... powiedziałaś, że...
— Wiem, co powiedziałam, Chris.
— A więc?
Annie odetchnęła, wstając. Potrzebowała świeżego powietrza. Ucieczki. Szybkim krokiem ruszyła na zewnątrz, podświadomie poszukując wzrokiem dzieci. Nie przewidziała jednak, że Chris wyruszy za nią.
— Annie, tylko sobie wyobraź... — powiedział mężczyzna, doganiając Annie. Złapał ją za rękę zmuszając, by odwróciła się do niego przodem.
Kobieta odetchnęła głośno. Podwórko hotelu nie było zbyt dobrym miejscem na małżeńską kłótnię, a do tej nieubłaganie miało dojść. Chris nie był osobą, która łatwo ustępowała, Annie też nie.
— Pomyśl sobie... — zaczął powoli, uśmiechając się delikatnie.
Annie pozwoliła, by złapał jej policzki w obie dłonie.
— Jak piękne byłoby nasze maleństwo... miałoby śliczne... niebieskie oczy... twój drobny nosek... twoje jedwabiste włosy...
Annie mimowolnie się uśmiechnęła, kręcąc głową. Chris dobrze wiedział, jak ją podejść. Jak sprawić, by już nie była tak poirytowana.
— Wolałabym, żeby miało twoje włosy... — przyznała cicho.
Mężczyzna roześmiał się, całując żonę w czoło. Czuł, że był coraz bliżej osiągnięcia celu.
— Czyli zgadzasz się?
— N-nie wiem... — przyznała, wtulając się w męża. Jeszcze pięć minut temu była pewna, że wykrzyczy mu w twarz, że nie chce żadnego dziecka, ale teraz? Może Chris miał rację i powinni spróbować, póki jeszcze nie byli tak starzy? Za dziesięć, piętnaście lat może być już za późno, a Ann może żałować tego, że nigdy nie doświadczyła każdego aspektu macierzyństwa. Oczywiście kochała Avena i Cynthię całym sercem, ale nie zmieniało to faktu, że zawsze była dla nich tą drugą mamą. — Daj mi pomyśleć.
— Oczywiście. — Kiwnął głową Chris, po raz ostatni całując kobietę w czoło.
Choć Annie odwzajemniła jego uśmiech, mężczyzna od razu zauważył, że coś było zdecydowanie nie tak. Brunetka śmiała się jedynie ustami, nie oczami.
— Wszystko dobrze? Coś jeszcze cię trapi...
Odetchnęła głęboko, a jej myśli natychmiast podążyły w stronę snu. To wszystko wydawało się jej tak dziwne, nienaturalne. Najpierw spotkanie z dziewczynką, którą wydawało się, że kobieta znała. Potem dziwny sen, podczas którego Annie nawiedził mężczyzna, którego również skądś kojarzyła.
Serce kobiety zabiło szybciej. Usiłowała przypomnieć sobie twarz tamtej dziewczynki, nowej koleżanki Avena. Pamiętała, że miała czarne jak węgiel oczy. Tak ciemne, że praktycznie zlewały się ze źrenicami. Wtedy uważała, że po raz pierwszy w życiu widziała takie tęczówki. Zeszłej nocy miała okazję ujrzeć je jeszcze raz. Tajemniczy mężczyzna miał zupełnie takie same.
Annie wyrwała dłoń z uścisku męża.
— Z-zapomniałam portfela... zaraz.. ja zaraz... — Wskazała dłonią wejście do hotelu. Zanim Chris zdążył zareagować, już zniknęła we wnętrzu.
Anaelle biegła do pokoju na oślep, gorączkowo zastanawiając się nad tym, co mogło łączyć te dwie osoby. Nowo poznaną dziewczynę i mężczyznę ze snu.
Wbiegła do pokoju hotelowego, który zajmował Aven. Wzrok skierowała na jego walizkę, lecz nie dostrzegła tego, czego szukała. Na łóżku też tego nie było. Podbiegła do niewielkiego biurka, stojącego przy oknie. Wśród ulotek i kilkudziesięciu zdjęć znalazła to, którego szukała. Zdjęcie z tajemniczą dziewczyną.
Odwróciła fotografię i dostrzegła nabazgrane niedbale dopiski syna.
Heather Black, Grimmauld Place, komunikator. Mieszka z ojcem.
Black.
To nazwisko brzmiało cholernie znajomo. Chris jednak zarzekał się, że nigdy nie znał nikogo takiego. A to oznaczało tylko jedno. Musiała znać kogoś o tym nazwisku w przeszłości. W przeszłości, o której zapomniała.
Annie znów odwróciła zdjęcie, by przyjrzeć się dziewczynce. Ciemne włosy i oczy. Wyraźna linia szczęki. Uśmiech... ten uśmiech...
— Czy to możliwe? — szepnęła Annie.
Czy możliwym było, że mężczyzna, który nawiedził ją we śnie był krewnym tej małej Black?
Annie zerknęła na zegarek. Nie miała zbyt wiele czasu. Aby stąd dostać się na Grimmauld Place, musiałaby wyruszyć natychmiast.
Nie miała pojęcia, jaka dziwna siła nią kierowała, ale wbiegła do swojej i Chrisa sypialni, by odnaleźć portfel i torebkę. Upewniła się, że ma przy sobie pieniądze, wrzuciła również zdjęcie.
Zbiegła do lobby, rozglądając się nerwowo. Zatrzymała jakąś kobietę z obsługi hotelowej.
— Jak dostać się na Grimmauld Place?
•••
— Ci ludzie naprawdę mieli fioła na punkcie czystości krwi — mruknęła Hermiona, odsuwając od siebie kolejny karton.
Wstała i ruszyła po kolejne rupiecie.
— Czego my właściwie szukamy? — zapytał Harry, któremu przypadł zaszczyt przeszukiwania starej szafy, w której zdążył znaleźć jedynie stare futra i zatęchłe suknie, najprawdopodobniej należące do samej Walburgii Black.
— Czegokolwiek, co powie nam coś więcej o Regulusie Blacku — odparła spokojnie Heather. Przeszukiwała kolejne albumy w nadziei, że niektóre zdjęcia powiedzą jej coś więcej. Oczywiście na próżno, bo nikt z Blacków nie trudził się podpisywaniem fotografii.
— Dlaczego? — jęknął Ronald. Jemu najmniej podobało się to całe przedsięwzięcie. Wszędzie pełno było pająków.
— A miałam nadzieję, że pożarły cię pająki — mruknęła cicho Heather. — Rozczarowałeś mnie, Weasley.
— Tak jak ty mnie faktem, że istniejesz...
— Pretensje do moich rodziców — odpowiedziała dziewczyna, lecz dopiero po chwili zorientowała się, co takiego powiedziała. Wzdrygnęła się, zniesmaczona. — Fuj.
— Hej, gołąbki... — przerwała im Hermiona, taszcząc ze sobą wielki karton. Wyszła na środek pokoju i z impetem odłożyła pudło na dywan. — Skrzynia tajemnic podpisana Reg?
— Jesteś genialna! — pisnęła Black, porzucając dotychczasowe zajęcie. Albumy mogła zabrać na dół, przeszukać spokojnie w swoim pokoju, ukryć przed ojcem. Z nieco większym bagażem mógł być problem. Nie mówiąc już o Stworku, który wyjątkowo dbał o rzeczy państwa Black.
— Zabierzmy to na dół — zaproponował Ron.
— Zwariowałeś? Stworek dostanie udaru — mruknęła Heather, siadając przed kartonem. Pozostałą trójka zajęła miejsca obok. Wszyscy zaczęli przeglądać rzeczy, należące niegdyś do Regulusa.
— Właściwie, dlaczego Syriusz nie pozwalał ci tu wchodzić? — zagaił Potter.
Heather zmarszczyła brwi, obracając w dłoniach niewielką, zieloną szkatułkę z wygrawerowanym wężem.
— Od razu zakazał... — wymamrotała, gdy w końcu udało jej się otworzyć szkatułkę. — Mówił, że nie ma tu nic ciekawego... a ja stwierdziłam, że sama się przekonam...
— Niektórzy nazywają to wścibstwem — zauważył Ron, odrzucając gdzieś za siebie szalik Slytherinu.
— A niektórzy mają po prostu długi nochal, który mówi sam za siebie — syknęła Heather. — Skoro nie potrafisz zająć się niczym pożytecznym, chociaż nie przeszkadzaj.
Gryfoni przez dłuższą chwilę uważnie przeglądali rzeczy, które niegdyś należały do Regulusa. Nie znaleźli jednak niczego szczególnego. Bardzo dużo przedmiotów związanych z domem Slytherina. Poza tym jakieś drobiazgi; broszki, karty czarodziejów, mini modele mioteł. Ot, przeciętne rzeczy należące do nastoletniego czarodzieja.
— Nic więcej — westchnęła Hermiona, gdy dostrzegła dno kartonu. — Zwijajmy się zanim zauważą naszą nieobecność.
Gryfoni zgodnie pokiwali głowami. Wrzucili wszystkie rzeczy z powrotem do pudła, po czym Harry odniósł je na miejsce. We czworo opuścili pokój obiecując sobie wzajemnie, że za kilka dni pobuszują w kolejnym nieciekawym według Syriusza pomieszczeniu.
— Trochę nam tam zeszło — zauważył Harry, na co Ron kiwnął głową. Chłopcy ruszyli do swojej sypialni, Hermiona natomiast odwróciła się do tyłu, gdy nie dostrzegła nigdzie Heather. Zmarszczyła brwi, rozglądając się po korytarzu.
Cofnęła się kilka kroków, by wyjrzeć za róg. Przy drzwiach do pokoju, z którego przed chwilą wyszli, stała, a właściwie kucała, Heather. Naprzeciwko niej stał Stworek, ze zwieszonymi uszami, rękami splecionymi żałośnie przed sobą. Tylko duże, pożółkłe oczy wpatrywały się w Heather.
— Nie wolno ci wchodzić do tego pokoju? — dopytywała cicho Heather.
— Pan... pan Syriusz... zakazał... Stworek nie może złamać zakazu...
Black pokiwała powoli głową. Nie miała pojęcia, jaki cel w tym zakazie miał Syriusz. Nie rozumiała zupełnie, dlaczego Stworek nie mógł wchodzić do pokoju. W końcu był skrzatem i mógłby chociaż tam posprzątać.
Może wynikało to najzwyczajniej w świecie z niechęci Syriusza do Stworka?
— Obiecaj mi, że niczego stamtąd nie wyniesiesz — powiedziała Black.
Stworek otworzył szerzej oczy ze zdziwienia.
— Stworek nie mógłby... tam... tam są rzeczy pana Regulusa... pan Regulus był dobry... dobry...
— Obiecujesz?
— Stworek obiecuje. — Skrzat pokiwał głową, unosząc uszy.
Heather uśmiechnęła się delikatnie, wstając.
— Więc możesz wchodzić do tych pokojów... tylko tak, aby Syriusz się nie dowiedział.
Stworek zastrzygł wesoło uszami, co Heather potraktowała jako oznakę radości. Ciepło jej się zrobiło na sercu, gdy tak spoglądała na Stworka. Tak bardzo przypominał jej poczciwego Zgredka.
Odeszła powoli w stronę swojego pokoju. Zanim jednak dołączyła do Hermiony, usłyszała coś, czego nigdy by się po Stworku nie spodziewała.
— Dziękuję panience.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top