-(••÷[101]÷••)-
Heather miała pewne obawy, by zejść na śniadanie. W końcu pierwszy raz miała świętować urodziny na Grimmauld Place, w domu rodzinnym swojego ojca. Poza podekscytowaniem, czuła po prostu strach. Nie wiedziała, czego się spodziewać.
Miała cichą nadzieję, że może wszyscy zapomnieli?
Pozbyła się jej zupełnie, gdy usłyszała dość głośne pukanie do drzwi. Odetchnęła głośniej i podeszła, by otworzyć. Zanim zdołała uchylić usta, by chociaż zaprosić stojące przed nią osoby do środka, wszyscy wpadli chórem do pokoju zmuszając Heather, by się wycofała.
— Wszystkiego najlepszego, moje słońce najdroższe! — zawołał Syriusz, łapiąc dziewczynę w ramiona. Trzy razy okręcił Heather wokół własnej osi powodując, że czarnowłosa nie mogła powstrzymać się od głośnego śmiechu.
Jej strach dziwnym trafem wyparował, pozostawiając miejsce jedynie na ekscytacje.
— Syriusz nie mógł się już doczekać — wyjaśnił Remus, patrząc z uśmiechem na przyjaciela, który zdążył jeszcze ucałować córkę w czoło i wręczyć jej prezent.
Heather podziękowała i odłożyła sporych rozmiarów pakunek na łóżko. Podeszła do Remusa, który również miał dla niej prezent, nieco mniejszy. Po krótkich życzeniach przyszła pora na Hermionę, która również mocno uściskała przyjaciółkę i wręczyła upominek - jak domyślała się Black - książkę.
— Zejdźmy na śniadanie, pani Molly już czeka — zaproponowała Granger. — Potem obejrzysz prezenty.
Heather kiwnęła głową. Wraz z pozostałą trójką ruszyła na parter, gdzie zastała rodzinę Weasley'ów. Wszyscy, bez wyjątku złożyli jej życzenia. Bliźniacy i państwo Weasley zrobili to chętnie, jednak Ginny i Ron nieco mniej. Black domyśliła się, że prawdopodobnie widok pani Molly ze szmatą na ramieniu tak ich zmotywował, jednak nie miała zamiaru tego komentować. Postanowiła cieszyć się tym dniem.
Z całych sił starała się nie rozpamiętywać ostatnich urodzin, które spędziła w domu Malfoy'ów. Ogromnego, bananowego tortu, prezentów... i prośby, którą skierowała do Narcyzy i Lucjusza, aby pozwolili jej zaprosić przyjaciół. W najśmielszych snach nie sądziła, że rok później będzie spędzała urodziny w gronie najbliższych swemu sercu. Za wyjątkiem Harry'ego oczywiście, ale rozumiała powagę sytuacji.
Cały dzień spędziła w towarzystwie Syriusza, Remusa i Hermiony. Co chwila pojawiali się także bliźniacy, by rzucić jakimś kąśliwym komentarzem, na temat starości. Pani Weasley natomiast co jakiś czas przynosiła coraz to nowe łakocie.
Wieczorem, po kolacji Hermionie i Heather udało się wymknąć na górę, pozostawiając dorosłych z dyskusją dotyczącą tego, jaki trunek czarodziejski jest najmocniejszy. Żadna z dziewcząt nie orientowała się w temacie, więc postanowiły zająć się swoimi sprawami.
— Zadowolona z urodzin? — zagadnęła Hermiona, siadając na brzegu łóżka Heather.
Black pokiwała głową, uśmiechając się pod nosem.
— Obawiałam się, jak wyjdzie, ale... było naprawdę... magicznie... zupełnie inaczej niż... niż u Malfoy'ów...
— Pani Molly mówiła, że Syriusz planował wszystko od dwóch tygodni... już wtedy zakazał Snape'owi pojawiania się tutaj w dniu twoich urodzin — roześmiała się Granger.
— Poważnie?
— Poważnie. Naprawdę mu na tobie zależy, Heather... stara się, jak może i...
— Wiem, Hermiono — powiedziała spokojnie Black, przyglądając się mugolaczce. — Widzę, jak wiele dla mnie robi i uwierz, że... staram się wszystko sobie poukładać... myślę, że między nami jest i tak lepiej, niż było... ale wciąż potrzebujemy czasu. Oboje.
•••
— Jesteś wreszcie.
Lucjusz uniósł brew, gdy w drzwiach ujrzał Glizdogona. Darując sobie wszelkie formy powitania, wepchnął się do środka, uprzednio odpychając Pettigrew przy pomocy laski. W korytarzu otrzepał się pyłu i przesunął dłońmi po perfekcyjnie wyprasowanej szafie.
Jego zimne, przestraszone oczy wędrowały po nieznajomym pomieszczeniu. Był tu tylko dwa razy i żadnego z nich nie wspominał przyjemnie. Musiał jednak przyznać, że stara, opuszczona rezydencja była idealnym miejscem na kryjówkę.
— Pan już czeka.
Do uszu Malfoy'a ponownie dotarł głos Petera.
— Tam.
Glizdogon stanął przed Lucjuszem i wskazał dłonią drewniane drzwi, które jako jedyne były uchylone.
Lucjusz odruchowo wsunął dłoń do kieszeni, by upewnić się, że różdżka znajduje się na miejscu. Choć wiedział, że to na nic, że w starciu z nim nie ma szans, czuł się jakoś bezpieczniej, gdy pod palcami wyczuł drewnianą fakturę. Odchrząknął jeszcze i nieśmiałym krokiem ruszył do wskazanego przez Glizdogona pokoju.
— Och, Lucjuszu... — dotarł do Malfoy'a zimny głos.
Zadrżał, rozglądając się. Przy kominku, w którym o dziwo, płonęły drewno, siedziała postać odziana w czerń. Gdzieś pomiędzy nogami starego fotela drzemał sobie tłusty wąż. Lucjusz ponownie się wzdrygnął. Nienawidził tego obślizgłego, przerażającego gada. Był zdania, że Nagini dużo lepiej prezentowałaby się jako trofeum na ścianie. Naturalnie ten stan rzeczy pozostawał tylko w jego umyśle.
— Musisz wiedzieć, że wciąż... bardzo mi przykro... i bardzo się na tobie zawiodłem...
Lucjusz stanął w miejscu, gdy strach zmroził go na tyle, że nie był w stanie wykonać najmniejszego kroku.
— Niemniej jednak daję ci szansę naprawy twoich błędów... jeśli jesteś na to gotowy...
Lucjusz uniósł wzrok. Zrobiłby wszystko, by wrócić do łask swojego pana. Wiedział, że jeśli nie uda mu się znów zdobyć zaufania Lorda Voldemorta, zarówno on i jego rodzina, będą w niebezpieczeństwie.
— Panie mój... zrobię wszystko... wszystko, co tylko...
— Dobrze... — Riddle uniósł żylastą dłoń dając znak, by Lucjusz zamilkł. — Musisz... musisz kogoś dla mnie odnaleźć...
Malfoy zmarszczył brwi, lecz posłusznie milczał. Nie miał żadnego pomysłu, kogo Czarny Pan chciałby odnaleźć. Przecież Potter nie wchodził w grę, bo znajdował się pod ścisłą ochroną Dumbledore'a. Tylko głupiec porywałby się na chłopca wiedząc, że Albus strzeże go w dzień i w nocy. A Lord Voldemort głupcem nie był.
— Twoja rówieśnica, która wyjątkowo przysłużyła się naszej sprawie... sądziłem, że wróciła do Azkabanu, ale... moi informatorzy twierdzą, że jej tam nie ma... wszystko wskazuje na to, że... że zaginęła podczas pierwszej wojny... chcę, abyś ją odnalazł...
Lucjusz gorączkowo zastanawiał się, o kim mówił Czarny Pan. Niestety, zbyt wiele osób przychodziło mu na myśl. Zbyt wielu popleczników Lorda Voldemorta zaginęło, a później stopniowo zostali uznani za martwych. Niektóre ciała odnaleziono, innych nie.
— Susan Walker, Lucjuszu. Odnajdź naszą drogą Susan...
— P-panie, ale...
Nagini zasyczała, gwałtownie unosząc łeb. Voldemort natomiast w jednej sekundzie wstał i zbliżył się do Lucjusza, który w słabym świetle dostrzegał jedynie falujące, ciemne szaty swojego pana.
— Nie chcę słuchać kolejnych wymówek, rozumiesz?! Dowiedz się, czy żyje. Jeśli tak, przyprowadź ją do mnie!
Lucjusz zacisnął wargi. Odnalezienie Susan było niemożliwym, ale nie mógł odmówić. Jeśli choć spróbowałby się sprzeciwić, mógłby zginąć na miejscu. Pokiwał powoli głową.
— Oczywiście, panie.
— Ach i jeszcze jedno... po wakacjach będę potrzebował nowego miejsca... niezbyt mi się tutaj podoba...
Malfoy zamarł. Podświadomie wiedział, do czego zmierzał jego pan, ale nie mógł sobie tego wyobrazić. Narcyza nie zniosłaby obecności Lorda Voldemorta, Glizdogona. Nie mówiąc już o Draconie, który wciąż nie ma o niczym pojęcia.
— Wiem, że twoje dzieci są jeszcze... stosunkowo młode, więc... poczekam, aż wrócą do szkoły... wtedy...
— Syn — wtrącił Malfoy, spuszczając ponownie wzrok. Nie wiedział, co nim do końca kierowało i dlaczego przerwał swojemu panu. Serce podpowiadało mu, że powinien od razu nakreślić sytuację, by później nie zostać osądzonym o kolejne kłamstwa.
— Syn? — mruknął Riddle, wyraźnie zainteresowany.
— Mam tylko syna...
Zapadła cisza, podczas której Malfoy słyszał tylko, jak coś sunie po podłodze. Przełknął ślinę, domyślając się, że najprawdopodobniej Nagini się przebudziła.
— GLIZDOGON!
Drzwi pokoju ponownie się uchyliły i stanął w nich przerażony Peter. Nerwowo drapał brudnymi paznokciami starą, drewnianą fakturę, a przerażone oczka wędrowały od Malfoy'a, do Lorda Voldemorta.
— Ty mały durniu! — syknął Riddle, celując w Glizdogona różdżką.
Pettigrew skulił się, przerażony.
— Mówiłeś, że Lucjusz ma dwoje dzieci!
Serce Malfoy'a podeszło do gardła. Nie spodziewał się, że Lord Voldemort rozpytywał o jego rodzinę. Tym bardziej nie sądził, że Glizdogon orientował się w całej sytuacji i z radością wyśpiewa swojemu panu, że Malfoy'owie doczekali się dwóch pociech.
Lucjusz posłał nerwowe spojrzenie Peterowi, jednak w momencie, gdy dostrzegł jego przerażoną, pulchną twarz wiedział, że to na nic. Glizdogon powie wszystko, by tylko uchronić siebie.
— B-bo m-ma... — wydukał Pettigrew.
— Odczuwam... konsternację... — przyznał Riddle, wracając spojrzeniem do Lucjusza. Powoli zaczynała go irytować cała sytuacja.
Malfoy odetchnął głęboko. Wiedział, że nie ma już odwrotu. Jeśli nie powie dobrowolnie, Czarny Pan spenetruje jego umysł i sam dowie się wszystkiego. Konsekwencje natomiast będą opłakane, a Lucjusz będzie mógł tylko pomarzyć o powrocie do swojej dawnej pozycji.
— Heather nie jest moją prawdziwą córką — wydusił, wlepiając błękitne spojrzenie w posadzkę. — Była adoptowana, ale... już jej nie ma w moim domu... oddaliśmy ją...
Serce Lucjusza biło, jak oszalałe. Łudził się, że tylko tyle informacji wystarczy Riddle'owi, że nie będzie rozpytywał o przypadkową dziewczynę. Przecież nie była nikim ważnym. To tylko kolejne, przeciętne dziecko.
— Dlaczego?
Malfoy zacisnął pięści, jednak rękawy szaty skutecznie zasłoniły jego gest.
— Pomylone dziecko — wyjaśnił krótko. — Gryfonka, w dodatku.
Lord Voldemort wzdrygnął się teatralnie. Nie przepadał za Gryfonami, choć w gronie jego popleczników trafiały się i takie ewenementy.
— Czyje to dziecko?
Właśnie tego pytania Lucjusz obawiał się najbardziej. Jak bardzo Czarny Pan wścieknie się, że Malfoy odważył się zaopiekować dzieckiem zdrajcy? Dzieckiem człowieka, który jawnie walczył przeciw Voldemortowi?
Malfoy czuł, jakby coś ugrzęzło mu w gardle. Nie tyle nie chciał mówić, co coś nie pozwalało mu na to. Wiedział, że z każdym kolejnym słowem ściąga na Heather większe niebezpieczeństwo. Mimo, że dziewczyna nie była już jego zmartwieniem, nie była już jego dzieckiem. Czuł się odpowiedzialny za nią, za jej życie. Nie chciał, by cokolwiek się jej stało.
Nieważne, że stali po różnych stronach barykady.
— Syriusza Blacka — szepnął Glizdogon, patrząc z szyderczym uśmiechem na Malfoy'a, który w tamtej chwili marzył tylko o tym, by udusić Pettigrew gołymi rękami.
Ta informacja nie wywołała jednak w Riddle'u takiej reakcji, jakiej spodziewał się Glizdogon.
— Hm... — Machnął ręką, powoli wracając na swoje miejsce. — Innym razem o twoich ojcowskich pobudkach, Lucjuszu... znajdź mi Susan.
Lucjusz odetchnął głośno, zdecydowanie za głośno. Nie miał zamiaru ryzykować, że Voldemort zapyta go o coś jeszcze. Kłaniając się nisko i mrucząc ciche pożegnanie, pobiegł do wyjścia. Rzucił wściekłe spojrzenie Peterowi, który odsunął się w kąt pomieszczenia. Po chwili w rezydencji rozbrzmiał głośny trzask świadczący o tym, że Lucjusz teleportował się.
— Glizdogonie?
— Mój panie?
— Co wiesz jeszcze o córce Blacka?
Glizdogo zrobił kilka kroków w stronę swojego pana. Dostrzegł kolejną szansę, by Czarny Pan spojrzał na niego jeszcze przychylniej.
— Ma dobre kontakty z Potterem...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top