Opowiadanie o tym, jak pierwszy raz się zakochałam!
Klęcząc w swoim pokoju, Julia wpatrywała się w obraz Jezusa i z mocno zaciśniętymi dłońmi modliła się do Boga. Modliła się tak, jak już dawno tego nie robiła. Tak, że jej knykcie całe pobielały, a po twarzy spływały bezwiedne łzy trwogi. Jej wzrok, skierowany w lico młodego mężczyzny z długimi włosami i z koroną cierniową na głowie, był pełen nadziei. Prosiła go o tak wiele. Prosiła o siłę, która teraz była jej bardzo potrzebna. W jej życiu zachodziło tyle zmian, a ona była zbyt słaba na kolejne zawirowania. Zbyt wiele przeżyła, by móc znosić kolejne upokorzenia. Zbyt wątła, by jej ciało przetrwało dalsze prześladowanie. Nie chciała już trwać w koszmarze, jaki zgotowało jej gimnazjum. Nazajutrz Julia miała rozpocząć początek swojego nowego życia, poznać zupełnie nowych ludzi. Miała szansę pokazać nowe oblicze własnego JA. Następnego dnia rozpoczynała edukację w technikum w Szczytnej i zamierzała ukończyć je z wyróżnieniem! O tak! Postara się, po to, by pójść na studia i strzepać z siebie ten cały brud i smród gimnazjum. Taki miała cel i na pewno nie zamierzała w nowej szkole szukać miłości. Wręcz przeciwnie, od miłości chciała stronić.
W gimnazjum przeżyła odrzucenie za strony rówieśników. Nie tylko ze strony ludzi, których uważała za kolegów, ale również ze strony Piotrka, któremu wmówili, że jest w nim zakochana. Nie potrafiła się bronić, nie umiała zaprzeczyć, a wyraz jego zniesmaczonej twarzy był dla niej ciosem w serce. Tak prozaiczna sprawa stała się przyczynkiem do śmiechu, kpin i agresji wycelowanych w jej stronę. Sytuacji nie poprawił fakt, że uwzięła się na nią nauczycielka języka polskiego. Dlaczego? Bo ojciec Julii był alkoholikiem i upijał się wraz ze swoim kolegą w tym samym domu, w którym mieszkała owa nauczycielka. Niechęć kobiety potęgował też fakt, że będąc wychowawczynią w klasie jej brata, Jana, nie zauważyła u niego silnej dysleksji, dysgrafii i dysortografii, chcąc uniemożliwić mu promocję do następnej klasy. Mama Julii podwinęła rękawy, gotowa do obrony pierworodnego i przeciągnęła syna po licznych poradniach specjalistycznych. Powróciła do szkoły z mnóstwem opinii, które blokowały decyzję polonistki i tym samym posadziły nauczycielkę na dywanik u dyrektorki. Musiała wytłumaczyć się ze swojej niekompetencji. Konsekwencją tego działania było powstanie niechęć do całej rodziny, co Julia dotkliwie odczuła w gimnazjum.
Pamiętając to wszystko, ostatnią rzeczą jakiej szukała w szkole średniej, były uczucia i przywiązanie do ludzi. Tego też dotyczyła jej modlitwa. Twarde włosie dywanu nieprzyjemnie wpijało się w nagie kolana, a ona coraz intensywniej powtarzała pod nosem modlitwę.
– Nie pozwól mi się zakochać... Boże! Nie pozwól mi na to, nie dopuść do tego, bym obdarzyła kogoś uczuciem. Nie przeżyję tego ponownie, wiesz o tym najlepiej. Tym razem nie uda mi się tego przetrzymać. Błagam Cię, nie pozwól mi się zakochać. Broń mnie przed tym... Proszę, chcę się tylko uczyć...
Po jej policzkach spłynęły pojedyncze łzy. Jej modlitwa była szczera, była tak szczera, że nie każdy byłby w stanie zrozumieć oddanie i posłuszeństwo, jakie w tej chwili odczuwała Julia. Bezkresne zaufanie, że prawdziwość tych słów wystarczy, by uchronić ją ode złego. Obronić przed wizjami, które ją nawiedzały przez ostatnie pół roku jej życia. Miała ich dość. Miała po dziurki w nosie myśli o tym, by zakończyć cierpienie. Oczami własnej wyobraźni widziała wtedy bladość swojego mózgu i czerwień krwi wypływającej z jej czaszki, chwilę po tym, jak rzuciła się z czwartego piętra wprost na wybetonowane wejście przed blokiem. Przerażały ją te myśli i bała się ich realizacji. Nie chciała, by jej mama cierpiała, a doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak czułaby się w tej sytuacji. Nie chciała zadawać jej tego bólu, nie mogła, nie miała prawa. Jej życie było darem jej rodzicielki, więc jak mogła go aż tak nie szanować? Bała się, ale ufała Mu, wierzyła w Niego. Uczono ją, że jest miłosierny, że kocha swoje dzieci i nie pozwala na bezsensowne cierpienie.
Wszystko jest po coś – powtarzała sobie w myślach. Była pewna tego jak "Amen" w pacierzu. W tym momencie była o tym przekonana.
Wstała z klęczek, otrzepała kolana z paprochów znajdujących się na dywanie jej pokoju (właściwie części pomieszczenia, które było oddzielone meblościanką w celu zapewnienia jej wrażenia większej prywatności) i weszła pod ciepłą pościel rozesłaną na wersalce. Szybko zasnęła, zmęczona sytuacją, która jeszcze przed chwilą miała miejsce. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie modliła się tak gorliwie.
***
Jej sen nie trwał długo, ale Julia czuła się wyjątkowo wypoczęta. Była zrelaksowana. Wiedziała, że poprzedniego dnia Bóg jej wysłuchał – w Nim pokładała nadzieję, On jej nie zrani. Ubrana w nową, białą koszulę z krawatem kupioną specjalnie na tę okazję i jasne jeansy, które idealnie opinały jej przydużą pupę (przynajmniej ona tak uważała, bo nie czuła się od dawna atrakcyjna), wyszła z domu i pokierowała się na przystanek autobusowy.
Jej buty były pokryte poranną rosą, gdy dotarła do zadaszenia przy krajowej ósemce z żółtą tablicą z rozkładem jazdy. Podeszła do Malwiny – dziewczyny, z którą chodziła do gimnazjum. Okrągła blondynka z długimi, prostymi włosami powitała ją chłodno. Nigdy nie były ze sobą szczególnie blisko. Julia miała do niej obojętny stosunek. Nie garnęły się nigdy do siebie, ani nie wchodziły ze sobą w konflikty. Teraz połączył je fakt, że będą uczęszczać do tej samej szkoły, a nawet klasy. Postanowiły utrzymywać ze sobą kontakty, wychodząc z prostego założenia: lepiej razem, niż osobno. We dwie będzie im raźniej.
Autobus przyjechał dziesięć minut później niż planowo był w rozkładzie i wspólnie wsiadły do dusznego pojazdu, w którym unosił się zapach starych tekstyliów. Usiadły na sąsiednich fotelach i – ku jej zadowoleniu – okazało się, że Malwina nie lubi siedzieć przy oknie. Mogła więc bez problemu usadowić się w miejscu, gdzie zatopi się w myślach i poczuje, jak słońce grzeje jej twarz przez szybę.
Pierwszy raz jechała tą trasą i zaczęła ją dopiero poznawać, a że nie była zbyt rozmowna, to widok za oknem był dla niej szczególnie interesujący. Przemykające tereny wiejskie, lasy i domostwa sprawiały, że z łatwością dostawała się do krainy swojej wyobraźni, gdzie mogła żyć wymyślonym przez siebie życiem. Tam realizowały się jej marzenia, odnosiła sukces zawodowy i cieszyła się ze swojej strefy prywatnej.
Pojazd zatrzymał się przed szkołą, na niewielkim zadaszeniu zwanym wiatą, więc musiała porzucić meblowanie własnej kawalerki, gdzie miała swój azyl i wysiąść z autobusu. Potem dowiedziała się, że ów miejsce jest zarezerwowane również na spotkania przy papierosie podczas długiej przerwy. Pierwsze co poczuła to suche powietrze, mieszające się ze żwirem i piaskiem spokojnie spoczywającymi na ciepłym asfalcie. Wspólnie z Marleną udała się na niewielki plac przed szkołą. Razem przekroczyły bramę i ruszyły w stronę ludzi gromadzących się przed budynkiem. Julia nie znała tam nikogo, dlatego nieśmiało podeszła do nowych znajomych, z którymi Marlena już ochoczo i otwarcie rozmawiała. Jej towarzyszka musiała znać otaczających ją ludzi, bo poruszała tematy, o których Julia nie miała pojęcia. Padały imiona, których nie znała i wspomniane zostały wydarzenia, o których nic nie wiedziała. Mimo to stała i przysłuchiwała się, starając się nie wykazywać oznak braku zainteresowania, bo była ciekawa. Ciekawa tego, z kim będzie chodzić do klasy. Nieśmiało rozglądała się po otoczeniu i twarzach nowoprzybyłych, starając się jak najwięcej zrozumieć i poznać. Wchłonąć nowości, których tak bardzo nie lubiła i zasymilować w sytuacji, która ją przerastała.
Gdy na popękanym betonie niewielkiego placu przed szkołą stoczyło się już odpowiednio dużo osób, a na zegarku od pięciu minut przeminął czas planowego rozpoczęcia apelu, Julia została ustawiona w nielicznej grupie ludzi z klasy ekonomicznej. Teraz nie tylko ona, a dosłownie wszyscy rozglądali się po sobie, uświadomieni już w przekonaniu, że to są dokładnie ci uczniowie, z którymi spędzi następne cztery lata edukacji. Narastający gwar szeptów i rozmów został natychmiastowo uciszony. Na podwyższonych schodach stanął smukły mężczyzna w średnim wieku, który wydawał się zmęczony życiem. To było złudzenie. Nie był zmęczony życiem, był zmęczony umieraniem. Rozległy rak zżerał jego organizm, a on wiedział, że to ostatni rok jego pracy i tego, co chciał zachować, nie godząc się na pobyt w szpitalu. Dyrektor. Silący się na pozornie mocny głos, przemówił do zgromadzonych, ale Julia go nie słuchała. Nie potrafiła się na nim skoncentrować. Zawsze była wrażliwa, a ten mężczyzna epatował śmiercią. Stała, ściskając długopis w ręce tak mocno, że zaczęła się pocić i plastikowa zakrętka przesuwała się w niej, jak łyżwiarka po lodowisku. W nerwach rozglądała się po zgromadzonych. Jej uwagę przykuł chłopak w punkowej fryzurze. Brązowe włosy i masywna sylwetka obleczona skórzaną kurtką wydały się Julii atrakcyjne. Zawsze lubiła rockmanów. Zaintrygowana ruchami i posturą chłopaka, zaczęła zastanawiać się: "Kim jest?". Szybko zreflektowała się w swoim rozmyślaniu, przypominając sobie treść wczorajszej modlitwy. Aby otrzeźwieć, rozejrzała się w poszukiwaniu własnego brata, Janka, który rok wcześniej też rozpoczął edukację w tej placówce na identycznym kierunku kształcenia. Nie był on wyborem ani Julii, ani Janka, a sytuacji finansowej ich matki. Nie każdy mógł być tym, kim pragnął, ale byli też tacy, co mieli gorzej, a już od roku Julia i Janek wraz z matką Katarzyną cieszyli się wolnością od tyranii ojca alkoholika. Każdy coś poświęcał, a ona nie planowała narzekać na nierenomowaną placówkę edukacyjną. Julia była ciekawa wyglądu kolegów i koleżanek brata. Miała taki nawyk, by ich zapamiętywać, gdyż brat miał lekką formę prozopagnozji i nie potrafił rozróżniać ludzkich twarzy.
Janek stał niedaleko. Wyglądał na znudzonego i podobnie do niej błądził wzrokiem po otoczeniu. Gdy ich spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się lekko, a ona odwzajemniła miły gest. Zaskoczył tym otaczających go kolegów, którzy przez rok najwidoczniej nie zdołali go dobrze poznać. Nie wiedzieli, że największą miłością Janka jest komputer i nie w głowie były mu dziewczyny. Musieli jednak uznać, że gdy wpadnie mu w oko jakaś piękność, to jest w stanie przeistoczyć się z nieśmiałego chłopaka w osobę, która potrafi zainicjować romans. Nie uzmysławiali sobie najważniejszego – Julia była jego siostrą. Janek zignorował uśmiechy i popychania łokciami ze strony kolegów i odwrócił się w stronę wejścia do budynku, gdzie niska pani zastępca dyrektora przejmowała mikrofon od schorowanego mężczyzny. Poprawiła czarną, kręconą grzywkę, w której przypominała owcę i kontynuowała apel. Julia ponownie rozejrzała się po kolegach brata i zaczęła oceniać ich w jedyny możliwy w tej sytuacji sposób – wizualnie. Szare twarze, szarych ludzi w szarych strojach nie prezentowały się atrakcyjnie. Wszyscy byli przeciętni i bez wyrazu. Jedyną barwą, jaka przyciągała uwagę, była żółć. Stojący na dystans chłopak w szerokich spodniach i błękitnej koszuli miał na sobie musztardową czapkę z szerokim napisem. Spod jej daszka wydostawało się jasne pasmo długich włosów, które były związane w kitkę na karku. Stał, jakby cała sytuacja go bawiła. Kpiący uśmiech nie spływał z jego ładej twarzy, a w oczach paliły się iskierki buntu i impertynencji.
Co za buc! Kompletny brak kultury osobistej... – Julia podsumowała jego zachowanie.
Wygląd zebranych na apelu ludzi nie wywarł na niej pozytywnego wrażenia. Tak naprawdę był to plus, bo nie będzie miała problemów z niechcianą miłością, gdy w pobliżu nie ma nikogo atrakcyjnego. Wychodząc z tego założenia, Julia była bardzo pocieszna. Przekonana, że jej plany zostaną zrealizowane, a założenia nie pójdą na marne. W końcu mogła pozbierać się po przeżyciach, jakie miały miejsce jeszcze dwa miesiące temu, gdy jej psychika została doszczętnie zniszczona.
***
Dźwięk domofonu oderwał Julię od oglądanego w telewizji programu muzycznego na stacji MTV i kubka świeżo zaparzonej, gorącej herbaty. Podniosła się z fotela i odłożyła swój napar na biurko. I tak musiał ostygnąć, bo próby ostrożnego sączenia wrzątku były zbyt ryzykowne. Julia wiedziała, kto przyszedł – Wioletta. Z przyjaciółką była umówiona od kilku dni. Miały się spotkać i skonfrontować swoje wrażenia z pierwszego dnia w nowych szkołach. Wioletta przekroczyła pewnie próg mieszkania, nie czekając na zaproszenie i od razu rozsiadła się w fotelu, który jeszcze przed chwilą zajmowała Julia.
– Zrób mi herbatę. – usłyszała polecenie z ust przyjaciółki, więc Julia bez słowa udała się do kuchni. Po chwili wróciła z kubkiem parującego napoju w dłoni. Podała go Wioli i objęła ucho własnego naczynia z herbatą, by zabrać je ze sobą. Usiadła na wersalce usytuowanej zaraz przy fotelu, gdyż dokładnie taką powierzchnię miała jej przestrzeń w pokoju. Wersalka – fotel – ściana.
– Jak było na apelu w twojej szkole? – zapytała Julia, czekając na twórczą opowieść ze strony przyjaciółki.
– OK. – Z ust Wioletty padła zdawkowa odpowiedź, by po chwili zadać te same pytania. – A co u ciebie? Jak było?
– W porządku – odburknęła, bo co innego miała powiedzieć?
Przez chwilę panowała cisza, przerywana chrobotaniem nóżek Szakala – chomika Julii, którego przygarnęła, gdy groziło mu porzucenie i egzystencja w piwnicy. Na wpół zdziczałe zwierzę parskało i gryzło, gdy zbliżała się do niego ludzka ręka, co przyczyniło się do napisu wywieszonego na jego klatce: "Uwaga! Zły chomik!". Cisza nie trwała długo. Już po chwili w pokoju panował rumor nastoletnich pogaduszek, śmiechów i żartów. Przyczynił się do tego program telewizyjny, gdzie grupa nastolatków demoralizuje się na oczach milionów widzów. Bez świadomości pokazywali nagie tyłki i jeździli na deskorolkach, ciesząc się z własnych kontuzji i krwawych sińców. Dziewczyny naśmiewały się i krytykowały amerykańską młodzież, a mimo to wciąż oglądały program. Tak minął im czas, a kubki z herbatą opróżniły się, ukazując białe dno porcelany.
– Pojedźmy do Szczytnej!
Propozycja z ust Wioletty padła szybko, tak jakby od dłuższej chwili planowała wypowiedzieć te słowa, ale czekała na odpowiedni moment, który nie nastał.
– Po co? – zapytała zaskoczona Julia.
– A tak sobie...
W oczach przyjaciółki dostrzegła zawód. Wioletta coś ukrywała, miała jakiś plan i chciała go zrealizować, bez wtajemniczenia jej w szczegóły. A może potrzebowała do tego odpowiedniej otoczki lub stworzenia odpowiedniego klimatu. Być może, po prostu usiłowała się na to zebrać, dlatego Julia nie chciała jej odmówić, choć pomysł wydawał się fatalny.
– Jak planujesz tam dojechać? Nie mam jeszcze biletu miesięcznego, a ty nie masz grosza przy duszy.
– Pojedziemy tam na stopa! Julka, weź! – Odpowiedź padła natychmiastowo i była dla Wioletty oczywista. Prosta jak zadanie matematyczne dwa plus dwa, ale Julia nie była przekonana co do tego rodzaju rozwiązania.
– No, nie wiem... – mruknęła.
– Chodź! Co może się nam stać? Żaden zbok nas nie ruszy, bo jesteśmy we dwie, a z Dusznik do Szczytnej jest zaledwie pięć kilometrów! Nie bądź sztywna!
– Niech ci będzie... – odpowiedziała i od razu pożałowała podjętej przez siebie decyzji. Przyjaciółce zależało, więc musiała odłożyć na bok własne wątpliwości i lęki.
Ubrały się i poszły razem do miejsca, gdzie znajdował się wjazd do miasta. Stanęły przy Muzeum Papiernictwa obok ruchliwej jezdni, wymachując żywo rękami, w celu zatrzymania przejeżdżających samochodów. Czarne audi z błyszczącą karoserią zatrzymało się, więc wsiadły do środka. Mężczyzna w średnim wieku miał na sobie znoszone eleganckie spodnie i odpiętą przy szyi – na więcej guzików niż powinien – białą koszulę. Wewnątrz mieszały się zapachy jego potu, oraz szarej tapicerki. Julia, w przeciwieństwie do Wioletty, czuła się winna i skrępowana. Podobnie jak kierowca, który nerwowym uśmiechem maskował napięcie w nim buzujące. Wyglądał na dobrego mężczyznę, a może było to tylko złudzenie. Może czekał na propozycję, która nigdy nie padła? Kierowca jechał szybko, lecz Julii wydawało się, że ta przejażdżka trwała wieczność. Targały nią wyrzuty sumienia za to, że nie powiedziała mamie o wyprawie i chciała jak najszybciej wysiąść z samochodu. Okłamała swoją matkę, bo wiedziała, jak zareagowałaby na taki pomysł. Katarzyna zbyt wiele w swoim życiu doświadczyła i zbyt wiele widziała. Nigdy nie pozwoliłaby na podróżowanie w ten sposób przez dwie naiwne szesnastolatki. Nigdy nie pozwoliłaby wsiąść córce do obcego samochodu. Julia powinna być mądrzejsza, przecież wiedziała, jak kończą się takie wypady. Zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa, tak samo jak czuła niepokój, gdy mając osiem lat, ojciec jej koleżanki z klasy w szkole podstawowej proponował jej podwózkę, bo jego córka już dojechała, a on mógł zrobić drugi kurs, mimo że jechał do pracy w jednostce wojskowej na Zieleńcu. Wtedy nie wsiadła, choć sytuacja powielała się kilkukrotnie. Wtedy była mądrzejsza. Teraz czuła się uwięziona na tylnym siedzeniu czarnego audi.
Moment, w którym wysiadła, a mężczyzna odjechał z piskiem opon i z nerwowym: "Żegnajcie, dziewczyny", był jak oddech po długiej chorobie płuc. Bolesny, ale wyzwalający. W końcu mogła odetchnąć z ulgą.
– Widzisz? Nie było tak źle! Ty to zawsze się wszystkiego pietrasz.
Jej przyjaciółka traktowała ją z góry i śmiała się z niej, a mimo to Julia nie zaprzeczyła.
Hmm... Co właściwie mogła jej odpowiedzieć?
Nic co czuła, nie było do wywlekania na światło dzienne, toteż skinęła głową.
– Tak – wykrztusiła bez entuzjazmu.
W zasadzie Julia nie miała pojęcia, po co znalazły się w Szczytnej. Pójść na popołudniowy spacer mogły w rodzinnym mieście, jednak Wioletta dopiero teraz stała się niezwykle wylewna i otwarta, tak jakby tylko czekała, by znaleźć się w tym miejscu. Zaczęła wypytywać Julię o rozpoczęcie roku szkolnego i sama wiele opowiadać o tym wydarzeniu we własnej placówce. Julia nie analizowała zmiany zachowania u przyjaciółki, tylko aktywnie włączyła się do dyskusji. W pewnym momencie Wioletta zadała zaskakujące pytanie:
– Są tam jacyś fajni faceci?
Nie potrafiła podzielić z przyjaciółką entuzjazmu, który wybuchł w Wiolecie jak gejzer. Zamyśliła się i zaczęła zastanawiać nad odpowiedzią, którą już od dawna znała.
– Eee... Wiesz, nie bardzo...
– Naprawdę? Nie ma żadnych? W mojej jest grupa skaterów ze Szczytnej. W twojej nie ma?
– Nie wiem, nie zauważyłam. Nikt mi się w niej nie podoba – odpowiedziała szczerze, czym zawiodła przyjaciółkę.
– Aha... – mruknęła zrezygnowana.
W Szczytnej Wioletta pokazała jej dom swojej cioci. Budynek znajdował się na rogu ulicy, którą Julia wracała ze szkoły i jedną z wielu ulic prowadzących na przedmieścia. Spacerowały i rozmawiały o niczym, ale to był miło spędzony czas. Po godzinie postanowiły, że wrócą do domu. Ponownie stanęły przy głównej ulicy, wymachując ręką i czekając na życzliwą duszyczkę, która odwiezie nastolatki bez chęci zrobienia im krzywdy. Po kwadransie były już w Dusznikach. Julia była wdzięczna przyjaciółce za spędzony wspólnie czas, ale nie rozumiała jednego:
Dlaczego nie poszły na spacer w rodzinnym mieście?
***
Pobudki były dla Julii zawsze najgorsze, ale nie dziś. Choć zaspana, wstała radosna i lekko podekscytowana. W nowym czerwonym plecaku, który dostała od mamy na urodziny miła zapakowane zeszyty i luzem wrzucone długopisy. Tytuły podręczników mieli dopiero podać jej nauczyciele, a piórnika nie kupowała od kiedy w gimnazjum notorycznie jej go kradli i niszczyli. Nie było ich stać, by ciągle nabywać nowy, więc zrezygnowała z posiadania go i nauczyła się trzymać wszystkie potrzebne rzeczy w plecaku. Do szkoły ubrała się normalnie, nie zależało jej na robieniu furory i strojeniu się pierwszego dnia nauki. Jej celem było wmieszanie się w tłum i nauka, bez zwracania na siebie zbędnej uwagi.
Na przystanku rozmawiała z Malwiną, starając się nawiązać z nią tę nić porozumienia, której nie udało im się uzyskać nigdy. Jednak siedząc na fotelu w autobusie, Julia zatopiła się we własnych myślach i postanowiła przypomnieć Mu swoją prośbę. Ponownie w ciszy, wpatrzona w wiejski widok za oknem, pomodliła się do Boga.
Pamiętasz moją prośbę, Panie? Naprawdę nie chcę się zakochać, nie dopuść do tego...
Jak mantrę powtarzała w swojej głowie, chcąc uczynić z własnej woli rzeczywistość.
...chociaż, jeśli już sprawisz, że to się stanie...
Sama przed sobą zaskoczyła się własnymi słowami. Czy ona właśnie to pomyślała?
...jeśli taki Twój plan to spraw, chociaż, że on również zakocha się we mnie.
Nie chciała miłości platonicznej. Nawet jeśli to, co wmówili jej w gimnazjum nie było prawdą. To pamiętała śmiechy i poczucie odrzucenia, jakie jej towarzyszyło, gdy chłopak – który kiedyś był jej kolegą – mówił, że jest brzydka i nieznacząca. Bolało, a ona nie chciała czuć już bólu.
Nie chcę się zakochać, ale jeśli już się to stanie, to spraw, żeby on poczuł to samo co ja. I jeśli już mnie na to skarzesz, to spraw, by był to chłopak śmiały i towarzyski. Tak, by bez oporów potrafił zrobić pierwszy krok... Och, Boże! Co ja bredzę?! Nie pozwól mi się zakochać... po prostu.
Wysiadła z pojazdu, więc zakończyła swoje modły. Gdy dotarła do bramy wejściowej, prowadzącej na boisko szkolne i główne wejście, na chwilę przystanęła, bo właśnie o czymś sobie przypomniała. O czymś, o czy mnie wspomniała Bogu.
Pamiętaj o moich "stalowych zasadach", Boże!
"Stalowe zasady" Julii polegały na wyeliminowaniu przez nią możliwości popełnienia błędów, przez które jej mama cierpiała z powodu nieudanego pożycia małżeńskiego. Miały zapewnić jej szczęście i sprawić, żeby nie musiała i nie chciała rozstawać się z ukochanym mężczyzną. Były zaledwie dwie, ale Julia nie pozwalała sobie na ustępstwa i ustaliła ich sztywną i niezmywalną granicę, której nigdy nie mogła przekroczyć:
1) Przede wszystkim kochaj!
Julia musiała być pewna miłości do chłopaka. Inaczej nie miało to sensu. Doskonale znała siebie i wiedziała, że nie potrafi związać się z kimś, kto tylko zapewni jej stabilizację i spokój. Musiała kochać. Pod groźbą utraty szczęścia, Julia musiała czuć coś do mężczyzny, z którym miała być. Jej mama nie kochała ojca. Długo okłamywała się, że jest inaczej. Była dzieckiem z domu dziecka, a on był uczynny i pomocny. Sądziła, że robi dobrze. Julia była odmiennego zdania. "Miłość buduje", a bez miłości niczego nie da się zbudować, a już na pewno udane małżeństwo.
2) Żadnych nałogów!
Ojciec Julii pił i to pił dużo, a Julia nie pamiętała, by przebywał w domu. Jego pomocność i uczynność sprawiła, że był pomocny i uczynny wszędzie, tylko nie w domu. Wykonywał wiele fuch i prac dodatkowych. Wszędzie, gdzie zapłatą była butelka wódki. Potem wracał, nigdy nie był trzeźwy. Awanturował się. Wyzywał nie tylko mamę. Julia była "kurwą", choć wciąż była dziewicą, choć nigdy się nie całowała. Potrafił rozpowiadać na mieście o tym, jak się puszcza. Jej mama była "niewdzięczną suką". Najgorsze było to, że niektórzy ludzie wierzyli. Jeszcze rok temu Julia przeżywała piekło, nie tylko w gimnazjum, ale i w domu. Była wdzięczna mamie, że udało jej się jeden koszmar zakończyć, a ojciec wyprowadził się z domu. Jej mama, Katarzyna, popłakała się w biurze zastępcy burmistrza, a ten zakłopotany pocierał żydowski nos i poprawiał okulary. Opowiadała mu, że jej syn mówi o samobójstwie i była przerażona (kolejny powód, dla którego Julia milczała o swoich problemach). Dostali pomoc, a ich ojciec po latach wojen, został eksmitowany. Skierowano go na leczenie i zdiagnozowano u niego depresję paranoidalną. Urocza pamiątka wypadku z młodości i platynowych nici na czaszce. Byli wolni od ojca alkoholika, ale Julia była świadoma zagrożeń. Ona nie mogła bagatelizować objawów. Nałogi były zakazane. Nie chciała wchodzić dwa razy do tej samej rzeki i serwować sobie – jak miała w zwyczaju mówić jej mama – "powtórki z rozrywki".
***
Dzień w szkole mijał Julii standardowo, ale czuła rozbawienie. Na każdej lekcji robili dokładnie to samo. Przedstawiali się sobie po raz kolejny i mówili te same rzeczy, zapisywali tytuły potrzebnych podręczników, a nauczyciel przedstawiał im plan realizacji programu i straszył własnymi wymaganiami. Nie to ją rozbawiło, choć było zabawnie powtarzać w kółko: "Cześć! Jestem Julia, mieszkam w Dusznikach i lubię... lubię oglądać MTV", a sytuacja, która wydarzyła się na korytarzu. Właściwie Julia nie czuła się tylko rozbawienia, czuła też irytację i lekkie zażenowanie. Bardzo pragnęła pozostać anonimowa, nie wybijać się i poznać koleżanki, choć nie wchodzić z nimi w bliższe relacje. Taki miała plan. W tym celu wsunęła na siebie zbroję, zrobioną samodzielnie z łusek swojej podświadomości, ale przez swoje przeżycia jej praca była zrobiona z nietrwałych materiałów. Łuski były niczym dykta a klej, na który łatała swoje poranione serce, nie był niczym Butapren. Był raczej jak klej szkolny do papieru, dlatego łuski uporczywie nie chciały się trzymać. Odpadała jedna po drugiej, a przyklejanie ich stało się męczarnią, z którą Julia nie dawała sobie rady. Chciała zniknąć, wtopić się w tłum. Nosić szatę szarej myszy, ale choć usilnie się starała, to już na drugiej przerwie poczuła na sobie wzrok drobnej blondynki. Zignorowała to. Po chwili poczuła na ramieniu – delikatne, acz uporczywe – stukanie kobiecej dłoni. Odwróciła się i ujrzała całkowicie nieznaną jej twarz. Duże, niebieskie oczy podkreślone dookoła czarną kredką świdrowały ją na wylot, jakby chciały coś w niej wyczytać. Dziewczyna przed nią uniosła podbródek do góry i stanęła na palcach. Jej nos prawie stykała się z nosem Julii, a usta rozciągnęła w szerokim uśmiechu i entuzjastycznie potrzepała cienkimi włosami.
– Jesteś siostrą Janka? – zapytała z niesłychaną werwą w głosie. Julia poczuła się nieswojo, w obawie, że w średniej szkole jej brat także jest wytykany palcami przez kolegów za swoją małomówność.
Myliła się. Gdy tylko przytaknęła, skołowana zachowaniem dziewczyny, ta odbiegła od niej i poklepała po ramieniu inną blondynkę, która stała nieśmiało w kącie. "Mówiłam ci! To jego siostra!" – usłyszała głos dziewczyny o niezwykłej charyzmie i radości życia. Nie dane jej było zastanowić się, co właściwie zaszło, bo jej uwagę odwrócił inny głos. Głos za jej plecami.
– Znasz tę dziewczynę? – zapytała zdziwiona Krysia. Chuda nastolatka o brązowych włosach i zielonych oczach, która trzymała się z Malwiną, bo dziewczyny znały się prywatnie i ucieszyły na swój widok. Julia była z nimi, bo nie chciała odstawać.
– Nie – odpowiedziała szczerze, a koleżanka jakby jej nie uwierzyła.
Julia spojrzała ponownie na szczebioczące w oddali dziewczyny. Właściwie tylko jedna szczebiotała. Ta, która do niej podeszła. Druga wydawała się obojętna, jakby całą sobą chciała przekazać: "Wiesz o tym, że to ciebie interesuje, a nie mnie?", ale przyjmowała radość koleżanki. Lubi go! Julia doznała nagłej refleksji. Drobna blondynka lubiła Janka, a może nawet "lubiła" to było zbyt słabe słowo, by opisać emocje, które towarzyszyło szczebiotce.
Sytuacja na korytarzu nie przestawała być dziwna. Julia miała nadzieję, że był to jednorazowy "wybryk" (przecież znała swojego brata i wiedziała, że dla kolegów z jego klasy było nowością, że osoba, z którą uczęszczali przez rok do szkoły, nie wspomniała o tak prozaicznym fakcie jak posiadanie siostry). Janek był ekscentrykiem, a ona cieszyła się, że bardziej wzbudza teraz zainteresowanie, niż chęć kpin.
Na kolejnej przerwie Julia stała wraz z koleżankami z nowej klasy, starając się z nimi zaznajomić. Krępowało ją, że jest blisko klasy brata, a drobna blondynka jest w pobliżu i zerka zalotnie to na nią, to na Janka, to na swoją blond towarzyszkę. Nie sądziła, by zaczepiała ją ponownie, ale nie miała pewności, więc nie czuła się swobodnie. Swoje obawy mogła schować w ciemnym korytarzu, w którym jej znajome nie zapaliły światła. Odwróciła się do blondynki plecami i zaczęła przysłuchiwać rozmowom koleżanek, próbując nadążyć w tematach, o których nie miała pojęcia.
– Ej... – Usłyszała nieśmiały głos z tyłu głowy. – Ej, ty...
Nie była przyzwyczajona, że zwraca na siebie uwagę, więc początkowo nie zareagowała. Dopiero nowa koleżanka, Anika, która wydawała się szczególnie radosna, rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu, ukazując dołeczki na twarzy i z chochlikami w oczach zasugerowała:
– To chyba do ciebie!
Julia odwróciła się skołowana i zaskoczona dziwną sytuacją. Ta sama blondynka, która godzinę wcześniej ją zaczepiała, stała teraz przed nią, otoczona grupką koleżanek i ponownie wyciągała długą szyję ku górze. Julia zestresowana sytuacją, nie potrafiła zorientować się, która z nich zwracała się do niej, ale entuzjastyczna dziewczyna, szybko rozwiała wątpliwości.
– Masz na imię Julia? – zapytała, powtarzając ten sam gest, lecz teraz – na szczęście – była daleko od jej twarzy.
W sytuacjach skrajnego zdenerwowania Julia albo zamykała się w sobie i nie potrafiła odezwać się słowem – tak najczęściej reagowała przy chłopcach, albo histerycznie się śmiała, co wprowadzało w błąd dziewczyny, a ona wtedy czuła się przygłupia. Teraz parsknęła, jakby zadane pytanie było niezwykle zabawne. Przysłoniła dłonią usta i pokiwała twierdząco.
– Tak... Mam na imię Julia...
Koleżanki z klasy jej brata zamrugały zaskoczone i nie planowały kontynuować z nią rozmowy. Przez chwilę Julia czuła się winna swojej reakcji, ale nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby wyjaśnić, że jest to nerwowy odruch, bo zbyt bardzo się stresowała, żeby mówić. Odwróciła się od nich, a przekręcając głowę, dostrzegła... kogoś.
Chłopak od żółtej czapki spoglądał na nią, ale dziś nie miał jej na sobie. Był ubrany inaczej. Oprócz szerokich spodni, miał na sobie błękitną koszulę w kratę. Niezbyt modną, znoszoną, a Julia pierwszy raz widział taką koszulę w tej subkulturze. Nie były popularne, nie w roku 2003 i nie u skaterów.
Nie każdy jest bogaty...
Coś dostrzegła w chłopaku. Patrzył na nią z zawstydzeniem i jednocześnie z zainteresowaniem. Nie uśmiechał się tak zadziornie jak dzień wcześniej, ten uśmiech był uroczy.
I tak jesteś bucem, więc spadaj!
Podsumowała chłopaka w myślach i – nie przejmując się nim więcej – powróciła do rozmowy z koleżankami.
Kolejne przerwy minęły już spokojnie. To znaczy bez zaskakujących pytań ze strony koleżanek brata. Julia, utraciwszy kilka łusek ze swojej zbroi, uświadomiła sobie, że jej plan bycia anonimową w tej szkole jest całkowicie niemożliwy do zrealizowania. Już nie. Nie, gdy stanowi taką atrakcję. Jedyne co może w tej sytuacji uczynić, to spełnić własne postanowienie i nigdy nie zakochać się w żadnym chłopaku.
Dzień był bardzo emocjonujący. Julia czuła się zmęczona, ale siły nadawała jej adrenalina, która tworzyła ekscytację z nowej sytuacji. Tuż przed ostatnią lekcją miała pewność, że lubi dziewczyny ze swojej klasy. Nie były takie nadmuchane we własnym ego, wiele z nich pochodziło z terenów wiejskich i nie szukały przyczyn, by z kogoś szydzić i się naśmiewać. Były bardziej empatyczne i wrażliwsze, a to jej bardzo odpowiadało. Pasowało jej też, że stawały w ciemnym korytarzu, rozmawiając ze sobą. Nie znała powodów, by nie zapalać światła, ale dobrze się czuła w mroku. Mrok był przyjemny i dawał poczucie izolacji. Stojąc z koleżankami, mogła obserwować, co dzieje się na końcu korytarza, gdzie panowała światłość i nic nie pozostawało w ukryciu. Tam dostrzegła swojego brata. Stał samotny i przygarbiony, zatopiony w bezczynności, która była niepokojąca. Czasem dla Julii zachowanie Janka było irytujące, a czasem zwyczajnie się tego wstydziła. Czuła, że inni też patrzą na to z politowaniem i niezrozumieniem. Krępowały ją też własne myśli, sama w duszy się za nie karciła. Po chwili ktoś podbiegł do jej brata. Dwie męskie sylwetki. Krępy chłopak w czerwonej bluzie oraz on – buc w błękitnej koszuli w kratę.
– Gdzie jest twoja siostra?
Jego radosny głos zaatakował Janka, a ten tylko wzruszył ramionami, w geście dezorientacji i zobojętnienia. Julia przyglądała się temu zjawisku wyraźnie zaskoczona. Nie miała bladego pojęcia, w jakim celu jest poszukiwana przez siedemnastolatków. Patrzyła tępo, bez zrozumienia, jak buc rozdziawia buzię w szerokim uśmiechu w chwilę po tym, jak ją zauważył w otoczeniu koleżanek. Bez słowa ukrył się za szkolną szatnią, jakby bawił się z nią w chowanego. W tym czasie chłopak w czerwonej bluzie wstał powoli i ruszył w stronę korytarza. Zatrzymał się na jego początku i zdecydowanym ruchem włączył przełącznik. Jasne światło zalało ich twarze, na chwilę ją oślepiając. Jej koleżanki zachichotały jak małe dziewczynki i schowały się za metalowym regałem – jedynym miejscem, mogącym je ukryć. Julia nie rozumiała ich zachowania, dlatego wciąż stała w bezruchu, patrząc na koniec korytarza i nie potrafiąc pojąć dziejącej się sytuacji. Anika wymówiła w przestrzeń słowo, którego Julia nie potrafiła zidentyfikować. Było jak przeciągłe chrząkniecie lub piskliwy rodzaj kaszlu. Nie potrafiła go określić i niestety nic Julii nie mówiło.
– Co to? – zapytała, choć nie była pewna odpowiedniej formy pytania.
– "Co"? – Anika nie przestawała się śmiać. – Chyba "Kto to?" – poprawiła ją.
– Kto to? – ponowiła pytanie.
Odpowiedzią koleżanki ponownie był niezrozumiały wyraz, który nic Julii nie tłumaczył.
– A to jest...? – zaczęła niepewnie, zastanawiając się, czy się nie ośmiesza.
– Nazwisko!
Dziewczyny dokończyły za nią jednym chórem, a Julia pojęła, że wszystkie wiedzą kim jest buc i najwyraźniej wszystkie go znają.
– Aha... – mruknęła.
Jej wzrok skierował się w stronę szkolnej szatni, gdzie spoglądały jej kolężanki i raz po raz chichotały. Dopiero teraz Julia pojęła przyczynę rozbawienia towarzyszek. Na końcu korytarza pojawiała się, to znowu znikała – za metalowymi kratami wejścia do szatni – chłopięca głowa. Jego włosy powiewały, tańcząc słomkowymi kosmykami do ramion. Julia znowu miała wrażenie, że chłopak wyrwany jest z rzeczywistości, jakby dobre pięć lat z życia stanął na etapie tej samej mody, czyniąc ją przestarzałą. Julia pierwszy raz widziała też skatera w długich włosach, buc był stanowczo inny niż wszyscy. Był...
Wtedy Julia poczuła drgania swojego skrzętnie budowanego korpusu. Ciężkie łuski opadły na ziemię i uczyniły ją bezbronną. Czy w tym momencie się bała? Nie. W jej sercu utworzyło się nowe uczucie, zrodziła się sympatia. Szczery śmiech Julii poniósł się po korytarzu, a wystarczył do tego drobny wygłup chłopaka w błękitnej koszuli w kratę. On podskakiwał radośnie, a ona się śmiała.
Dzwonek na lekcje przerwał tę komiczną scenę. Chłopak się wyprostował, a ona spoważniała.
Stała ze swoją klasą, czekając na nauczyciela. Grupa uczniów z klasy Janka zaczęła iść w stronę sali lekcyjnej, czyli dokładnie w jej kierunku. Julia zaczęła denerwować się faktem, że za chwilę przejdzie obok niej osoba, do której przed chwilą poczuła tyle niezwykłych uczuć. Pozbawiona została swojego pancerza, a przez to czuła się mała i bezbronna. Bezwiednie skuliła się w sobie i obserwowała z przejęciem mijających ją uczniów. Szedł obok chłopaka w czerwonej bluzie, który nie zwracał na nic uwagi. Mina buca też była kamienna i surowa. Poważna, jakby to wszystko, co przed chwilą miało miejsce, nigdy się nie wydarzyło. Julia nawet zaczęła podejrzewać, że sobie to wymyśliła, ale... Mijając ją, uniósł podbródek wyżej, a kąciki jego ust mimowolnie uniosły się ku górze. Julia obserwowała, jak szara tęczówka odwraca się i podąża w jej kierunku. Mimo że nie przekręcił głowy, to jego wzrok spoczął na Julii, która już wiedziała. Utonęła. Była po uszy zakochana. Buc (choć powinna dowiedzieć się, jak mia na imię i więcej go tak nie nazywać) przebił mur i trafił ją w serce. W poraniony organ jej ciała, który wraz z rodzącym się uczuciem, postanowił na nowo zacząć bić. Uderzać w jej piersi szybko i namiętnie – pałając nowo odkrytą chęcią poznania chłopaka.
Julia już wiedziała...
...Bóg z niej zakpił!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top