Opowiadanie o pierwszej wróżbie

We wtorek, dokładnie dwudziestego dziewiątego listopada roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego, w szkole podstawowej w Dusznikach-Zdroju odbywała się impreza andrzejkowa, zorganizowana przez panią wychowawczynię Danutę Tracz. Dzieci i rodzice zebrali się w szkolnej klasie w godzinach popołudniowych, by dzieci mogły wspólnie się pobawić, najeść ciasteczek i opić soków owocowych.

Julcia była już zmęczona, całodniowy pobyt w szkole ją zmęczył. Siedzenie w ławce bywało śmiertelnie nudne, ciężko było jej pozostać na miejscu i milczeć. To milczenie wydawało jej się szczególnie uporczywe. Lubiła rozmawiać, śmiać się i brylować. Lubiła, gdy świat toczył się wokół niej, a teraz to ona musiała skupić się na innych, na ciszy i słuchać. Siedząc w pierwszej w drugiej ławce z Emilką, co chwila wtrącała swoje uwagi, za co pilna uczennica co rusz ją napominała i za co Emilka dostawała nagany słowne od nauczycielki, bo oczy Julci były zbyt duże i zbyt niebieskie, by należały do winnej rozpoczynania klasowych dyskusji, a Emilka znana była z fizycznych utarczków z Pawełkiem i porywczej natury. Toteż to ona była ganiona za przeszkadzanie Julci, a nie na odwrót. Julcia też wychylała się do innych koleżanek i odwracała do kolegów, ciekawa wszystkiego, tylko nie lekcji. A te były zbyt długie i zbyt nudne... Mimo to Julcia w oczywistym dla siebie uroku i niezaprzeczalnej inteligencji miała dokładnie takie same wyniki, co wpatrzona w tablicę Emilka.

Teraz dzieci nie patrzyły na tablicę, mogły poskakać i potańczyć, ale znużenie udzielało się mimo wszystko. W międzyczasie zabaw odbywały się wróżby. Dzieci lały wosk przez dziurkę od klucza, a pani objaśniała im znaczenie powstałych figurek. Julcia pamięta, że jedna z mam, ale nie pamięta która, w każdym razie bardzo bogobojna kobieta zaprotestowała, mówiąc, że "dzieciom się nie wróży". Miała rację, mama Julci też to zawsze mówiła. Przyszłość dziecka jest jeszcze nie zapisana, a pewnej energii lepiej na niewinną duszę nie ściągać, z tym że mama Julci miała na myśli karty Tarota, a nie niewinne wróżby-zabawy. I też to wyraziła do nauczycielki:

– To tylko dziecięce zabawy – uspokoiła nauczycielkę, gdy ta spięła się niepewna tego, czy właściwie zrobiła coś złego.

Julce nie zależało na wróżbach i znajomości swojej przyszłości. Nie ważne były dla niej pieniądze czy sława ani to, czy zostanie siostrą zakonną (tego była pewna – nie zostanie!), czy może alkoholiczkę (tego również była pewna – nie zostanie!), ale gdy przyszedł czas na wróżbę o miłość, Julcia czekała z zapartym tchem.

Pani Danuta rozłożyła wielkie, papierowe serce, na którym były zapisane przeróżne imiona i wzywała po kolei każdą z dziewczynek, by niewielką szpilką przebiła je na wylot. Wszystkie koleżanki Julci się śmiały, ale Julcia nie czuła, by było to zabawne. Od tego niewielkiego przedmiotu w jej dłoniach zależała przyszłość jej małżeństwa. Musiała przebić konkretne imię, bo to nie mógł być nikt inny niż Bartoszek. Zacisnęła mocno palce na niewielkiej główce i, wciąż myśląc o twarzy chłopca, dźgnęła kartkę. Pani Danuta zaśmiała się i odczytała imię:

– Adam.

I świat Julki się załamał. Imię Adam nawet nie było bliskie Bartoszkowi. Nie było mowy o pomyłce.

– Nie znam żadnego Adama... – powiedziała rozczarowana, a pani się ponownie zaśmiała.

– To poznasz!

Julcia nie chciała znać żadnego Adama! To miał być Bartoszek! Ona kochała tylko Bartoszka, to Bartoszek miał być jej mężem!

Usiadła niezadowolona i spojrzała ukradkiem na Bartoszka. Uśmiechnął się do niej i powiedział bardzo wyraźnie:

– To tylko głupia zabawa! Nie jest prawdziwa!

Właśnie wtedy pani Danuta rozłożyła drugie serce, przeznaczone dla chłopców, z żeńskimi imionami i zapytała, który z chłopców chce być pierwszy. Bartoszek ustawił się przed kartką papieru i z rozbawieniem dźgnął ją szpilką.

– Józia! – odczytała pani Danuta, a Bartoszek odwrócił się do Julci i zaśmiał.

– Widzisz?! Głupia zabawa!

– Józia jest blisko Julii – zauważyła Renatka.

Pani Danuta, najwyraźniej orientując się w sytuacji i chcąc nieco pocieszyć Julię, również dodała coś od siebie.

– Nie ma tu nawet wypisanej "Julii", więc może Józia to Julia.

Nie pocieszyło to Julci, ale nie miała wyjścia. Bartoszek pobiegłby śmiać się z kolegami z ich wyborów i szydzić z koleżanek, które przypadkiem nosiły wylosowane imiona. Świetnie się bawił, a ona zastanawiała się, czy zna jakiegoś Adama. Przecież nie znała... a jednak... znała! A właściwie słyszała o jednym. W roczniku jej brata Juliana był jeden Adam. Był to niezwykle nieprzyjemny typ, złośliwy, bezwzględny łobuz mieszkający na wsi. Zawsze bardzo brutalnie obchodził się z jej bratem. Czy Julia naprawdę ma pokochać oprawcę Juliana? Czy zostanie smutną, bitą żoną Adama, zamieszka na wsi i będzie gotować zsiadłe mleko na ser? Takie życie wydawało jej się niezwykle okropne, nie chciała go i nie wierzyła, że tak obrócą się sprawy. Nie! To nie było możliwe! To zawsze musiał być Bartoszek! To Bartoszka żoną zostanie Julcia!

Julcia nie wiedziała wtedy, że dokładnie szesnaście lat później, dorosła Julia zderzy się z wysokim chłopakiem, który w żartach powie jej: "Już na mnie lecisz, panienko!", zawstydzi się bardzo i uzna, że zrobiła z siebie idiotkę. Nie wiedziała też, że pół roku później oświadczy się jej i tak właśnie Julia pozna swojego... Adama.      

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top