Rozdział 9 (Evren POV)

Szedłem spokojnie w stronę wyznaczonego miejsca, słuchając muzyki. Była moją odskocznią od rzeczywistości, pozwalała na doznania, których inne środki artystyczne nie były nawet bliskie. Niebo zakryły czarne chmury, a pierwsze krople deszczu zaczęły spadać na ziemię. Nałożyłem kaptur na głowę, idąc dalej. Zastanawiałem się nad planem akcji. Oczywistym było zlikwidowanie sekty poprzez areszt, jednak pewnie dostałbym awans za zlikwidowanie jej raz na zawsze. W skutek wadliwej infrastruktury tego miasta, na chodniku zaczęły pojawiać się kałuże. Poczułem wibracje w kieszeni, więc wyciągnąłem telefon. Na ekranie widniała nazwa kontaktu, "Leń". Nacisnąłem zieloną słuchawkę. Przyłożyłem telefon do ucha, nie odzywając się. Od razu usłyszałem głos Lili.
- Ev, gdzie jesteś? - zapytała rozbawionym głosem. Słyszałem śmiechy pozostałej dwójki.
- Idę na miejsce akcji. Co was tak śmieszy?
- A nic nic. Po prostu czekamy na ciebie. Ashley nas podwiozła. - powiedziała to tonem "haha, wygrałam". Tch. Rudzielec. Rozłączyłem się, nie dając jej okazji na wywyższanie się. Schowałem telefon i przyspieszyłem kroku. Mijałem różnych ludzi. Od matek z dziećmi, które próbowały utrzymać swoje pociechy, żeby nie skakały do kałuż, przez szarych studentów, śpieszących się na wykłady, po pracowników biur oraz dziwki. Miasto żyło, jak zawsze. Na pierwszy rzut oka ordynarne, lecz po większym zgłębieniu się w nie, pokazywało swoją prawdziwą naturę. Posiadało dualną aurę - pierwszą odpychającą, wręcz trywialną, zrównującą spotkania w galerii sztuki z wypróżnianiem się w ciemnej uliczce, oraz drugą pełną radości, spowodowaną ogromną ilością miejsc spotkań, atrakcyjnych sklepów i stosunkami międzyludzkimi. Tak, w tym mieście wszystko może się zdarzyć. Czarne charaktery jak i święte osoby znajdą tu swoje miejsce. A pomiędzy tym są Oddziały Specjalne. Organizacja postrzegana równocześnie jako obrońcy porządku i nosiciele śmierci. Jak mówiłem, wszystko tutaj ma dwie strony. Szedłem przed siebie, kierując się w docelowe miejsce. Po kilkunastu minutach zobaczyłem w oddali cztery osoby. Od razu rozpoznałem Lili, jej rude włosy w połączeniu z jasnoniebieską chustą zawiązaną wokół szyi przyciągały oko. Podszedłem do nich. Molly i Carl rozmawiali o jakichś mangach. Jak zwykle mieli na sobie pełne uzbrojenie. Ashley stała z boku, zamyślona. Cała była ubrana na czarno.
- Co jest, Ev? Czemu tak długo? - przybliżyła się do mnie rudowłosa, unosząc jedną brew. Ubrana była w czarne, wąskie spodnie i białą kurtkę. Zignorowałem ją, a następnie podszedłem do Ashley.
- Co tu robisz? (Nie powinnaś płakać za Asherem?) - zapytałem, patrząc na jej twarz. Wzrok wbity miała w chodnik, wydawała się nieobecna.
- Poczekam na was, potem odwiozę was do domu. - powiedziała spokojnym głosem. Zrobiło mi się jej żal. Z energicznej kobiety zmieniła się w osobe przypominającą pacjenta psychiatryka po środkach uspokajających. A to wszystko wina tego dupka. Westchnąłem, po czym odwróciłem się do reszty.
- Sprawdzimy wszystkie domy w tej dzielnicy. Mamy doczynienia z sektą, która odprawia krwawe rytuały. Prawdopodobnie nie są szkodliwi, ale ostrożności nigdy za wiele. I to ja tu jestem dowódcą. (Nie wchodźcie mi w drogę). - oznajmiłem, wyjmując słuchawki z uszu. Nie wyglądali na przejętych. Bez przeciągania zaczęliśmy poszukiwania. Niestety każdy dom okazywał się albo pusty, albo zamieszkany przez normalnych ludzi. Jednak jeden budynek przykuł moją uwagę. Spora rezydencja, wciśnięta między inne domki. Miała jedno piętro i parter, budowana w stylu wiktoriańskim. Osobiście uwielbiałem taką właśnie architekturę. Nawet jeżeli nikogo tam nie ma, sprawdzę ten budynek. Dla zaspokojenia własnej ciekawości. Tego typu dom nie dziwił nikogo, byliśmy na obrzeżach miasta, a jak mówiłem - to miasto ma swoje uroki. Podeszliśmy do żelaznej bramy, na której osiadała rdza. Niestety była zamknięta, więc jedynym sposobem na dostanie się do środka było przejście przez nią. Problemem była wysokość ogrodzenia. Dwa i pół metra. Gdyby nie brak miejsc do stania, nie stanowiło by to przeszkody. Żelazne pręty zakończone były ostrymi szpicami. Stałem chwilę w zamyśleniu. Jak wejść do środka? Usłyszałem warkot silnika. Obróciłem się gwałtownie. Ashley siedziała za kierownicą samochodu Ashera. Widziałem jak ustawia się do wjazdu w bramę. No to chyba po problemie. Kazałem drużynie odsunąć się, a sam patrzyłem na sytuację z podziwem, który poczułem wobec czarnowłosej. Nigdy nie zachowywała się w ten sposób. Jednak teraz przechodzi samą siebie. Lubię ją. Pojazd wycofał, po czym z największą prędkością jaką mógł osiągnąć ma tym odcinku wjechał w bramę. Rozległ się chrzęst metalu, zamknąłem oczy gdy dotarł do moich uszu. Gdy je otworzyłem, bramy nie było, a samochód miał doszczętnie zniszczony przód. Ashley wyszła z niego, otrzepała się, a następnie uśmiechnęła.
- Proszę. - skłoniła się lekko. Patrzyliśmy na nią zdziwieni. Asher będzie zły za to. Ale zasłużył. Ruszyliśmy w stronę drzwi. Były drewniane, okute metalem. Wydawały się nie do sforsowania. Jednak zamka nie było, dawno zostqł zniszczony przez złodziei. Wyjęliśmy pistolety, a ja otworzyłem powoli drzwi. Skrzypiały niemiłosiernie. Z zewnątrz budynek był piękny, jednak w środku nic nie przypominało wiktoriańskiego stylu. Zwykłe, modernistyczne wnętrze. Wyglądało podobnie do naszego mieszkania, ale architekt chyba był pod wpływem, ponieważ wszystko było porozstawiane bez namysłu. Byłem zawiedziony. Wokół panowała cisza, przerywana naszymi krokami oraz kroplami deszczu uderzającymi w okna. Zatrzymałem się na środku holu.
- Rozdzielamy się. Molly idzie ze mną, a Carl i ty przeszukacie pierwsze piętro. - zwróciłem szeptem się do Lili. Skinęła głową, a ja wraz z małym nerdem weszliśmy na schody prowadzące na drugie piętro. Gdyby nie dźwięki wydawane przez nas i deszcz, dawno bym zwariował. Weszliśmy ostrożnie na piętro. Moje rozczarowanie potęgowało się z każdym krokiem. Miałem nadzieję na naprawdę wspaniały widok, jednak im głębiej znajdowaliśmy się w rezydencji, tym gorzej to wszystko wyglądało. Wyniszczony korytarz z tapetą w paski, zero oryginalności. Nagle do moich uszu dotarła dziwna pieśń. Była stłumiona, nie mogłem zrozumieć słów. Zacisnąłem dłoń na kolbie pistoletu, stawiałem ostrożnie kroki. Dźwięk wydawał się dochodzić z końca korytarza. Gestem dłoni poleciłem Molly, aby poszła przodem. Zacząłem zastanawiać się nad sytuacją. Ilu ich jest? Co teraz robią? Czy mają coś wspólnego z ofiarami z ludzi? I najważniejsze, zabić ich czy nie? Ściągnąłem kaptur, aby mieć lepsze pole widzenia. Brązowowłosa była już przy drzwiach, dłoń trzymała przy klamce. Wyminąłem abstrakcyjny obraz przedstawiający szatana przeprowadzającego osąd nad ludźmi. Jak by jeszcze coś takiego jak bóg i diabeł istniało. Ludzie dający się mamić takim wierzeniom, są żałośni. Byłem o krok od drzwi. Słychać było krople deszczy stukające o okiennice pokoi obok. Zauważyłem, że otwierają się do środka pomieszczenia. Zza nich dochodziły ciche teraz pieśni. Skinąłem na dziewczynę, a ta nacisnęła klamkę. Rozległo się skrzypnięcie, a ja uniosłem broń. Otworzyłem drzwi, a moim oczom ukazało się wystrojone na czarno pomieszczenie. Na środku, czymś czerwonym narysowany był pentagram. Wokół niego klęczeli ludzie z głowami skierowanymi w dół. W kółku leżała kobieta. Miała na sobie liczne nacięcia, była nieprzytomna. Osobnicy zignorowali mnie, śpiewając dalej pod nosem. Wszedłem do środka, a za mną Molly. Na ten widok wciągnęła nerwowo powietrze. Nagle drzwi za nami zatrzasnęły się. Nie zdążyłem się obrócić, ponieważ ktoś z tyłu złapał moje ręce i wygiął je. Nie mogłem się ruszyć, byłem przyblokowany. Zabrano mi pistolet. Zakląłem. Jedna z postaci obok pentagramu wstała, po czym podeszła do kobiety. Nachyliła się, a następnie wbiła nóż w serce nieprzytomnej. Molly pisnęła. Zacisnąłem szczękę. Osobik, który przed chwilą zabił kobietę, ruszył w stronę brązowowłosej. Kątem oka zauważyłem dwie związane kobiety w rogu pomieszczenia. Gdy stanął przed dziewczyną, złapał ją za szyję.
- Bracia, teraz możemy złożyć ofiarę z dziewicy! - krzyknął podniecony. Jego oczy zabłysnęły. Reszta wariatów zaczęła głośno śpiewać. Pociągnął brązowowłosą za sobą, idąc do kręgu. Nie mogłem pozwolić aby stała jej się krzywda. Machnąłem głową do tyłu, poczułem opór. Osoba trzymająca mnie oberwała w twarz. Uścisk poluzował się, a ja wyrwałem się z niego, obracając się. Uderzyłem mężczyznę, który mnie przed chwilą blokował w szyję. Cofnął się i zakaszlał. Wyrwałem mu z dłoni moją broń, a następnie strzeliłem do niego. Opadł na ziemię martwy. Strzał na pewno usłyszała reszta drużyny. W chwili gdy szykowałem się do kolejnego strzału coś twardego uderzyło mnie w plecy. Upadłem, uderzając przy tym twarzą w podłogę. Przed oczami zobaczyłem plamki. Usłyszałem wołania Molly, która układana była właśnie w kręgu. Szybciej, Lilith... Reszta osób z sekty dalej śpiewała. Podniosłem się na dłoniach, gdy ktoś na mnie nadepnął. Stęknąłem z bólu. Mężczyzna stojący nad moją partnerką zamachnął się. Chciałem zerwać się na nogi, jednak byłem dociskany do ziemi. Nagle rozległ się wystrzał. Osobnik z nożem złapał się za rękę, a reszta osób wstała przerażona. Kolejny strzał, a mężczyzna stojący przy mnie padł na podłogę. Wstałem już bez problemu. W pokoju była Lili i Carl. W ułamku sekund zaczęli obezwładniać uciekających. Podszedłem chwiejnym krokiem do rannego. Molly już wstała, cała się trzęsła. Obróciłem mężczyznę na plecy. Wydawał się być w transie, nie zareagował na mnie. Gdy sytuacja trochę się uspokoiła postanowiłem go wypytać o wszystko. Ruda właśnie rozwiązywała siedzące w rogu kobiety.
- Kim jesteś? - zapytałem, patrząc na niego opanowanym wzrokiem. Nie zbierało mu się na odpowiedź. Uderzyłem go pięścią w twarz.
- Arthur Wilson. - wyrzucił z siebie monotonnym głosem.
- Skąd macie tych ludzi?
- Od handlarzy.
- Mów wszystko naraz, bo ci połamię nogi. - złapałem go za kołnierz. Nie wydawał się przejęty. Patrzył na mnie nieobecnym wzrokiem, jednak byłem pewien, że rozumie sytuację.
- Mają bazę w starym budynku teatru. Stamtąd kupiliśmy kobiety.
- Ilu ich jest? (Gadaj, nie mam cierpliwości). - spytałem, zmieniając nogę, na której klęczałem. Reakcja mężczyzny była zaskoczeniem. Zaczął rzucać się i krzyczeć, próbując się wyrwać. Widać narkotyki, którymi się faszerował nie przestały do końca działać. Postanowiłem go uciszyć. Wyprostowałem się, a następnie kopnąłem go w głowę. Stracił przytomność, a ja odetchnąłem. Nie mogłem poskładać myśli. To wszystko stało się za szybko. Podszedłem do Lili, która uspokajała kobiety. Były skąpo ubrane, a po makijażu wywnioskowałem, że były prostytutkami. To nie moje uprzedzenie, tak w rzeczywistości wyglądały dziwki w West Point. Uśmiechnąłem się najlepiej jak potrafiłem.
- Nazywam się Evren Kolth i jestem oficerem Oddziałów specjalnych. A panie jak się nazywają? - ukłoniłem się kulturalnie. Jedna z kobiet zaczerwieniła się.
- Ja jestem Penny, a to Nicole. Tamta... - powiedziała łamiącym się głosem. - ...to Catherine. Zostałyśmy tutaj sprzedane przez handlarzy z teatru.
- Rozumiem. Możecie wrócić do domu? - zapytałem, dalej z szarmanckim uśmiechem. Pokiwały głowami, a ja zostawiłem je w rękach Molly oraz Carla. Lili podeszła ze mną do związanych członków sekty. Siedzieli cicho, jednak w ich oczach tliła się rozpacz. Przyglądałem im się uważnie, szukałem jakichś informacji w ich zachowaniu. Pięciu mężczyzn i cztery kobiety. Gdyby nie sytuacja, w której się znaleźli, można ich było pomylić z każdym innym mieszkańcem miasta. Nie mieli cech charakterystycznych, wydawali się płowi, pozbawieni osobowości. Pewnie to ich przyciągnęło do tej sekty. Wyjąłem notes z kurtki, a następnie podchodziłem do każdej z osób. Pytałem o imię, zawód oraz inne dane osobowe. Jako, że nikogo nie zabili, zajmie się nimi policja. Po spisaniu ostatniego z "sekciarzy", schowałem notes, a następnie rozciągnąłem się. Dopiero wtedy zauważyłem, że coś jest nie tak. Nie było ich dziesięciu kiedy po raz pierwszy tu weszliśmy?
- Ruda, nikt wam nie uciekł? - zapytałem, obracając się w jej stronę. Układała właśnie ciało Catherine do przetransportowania. Mężczyzna zza drzwi był już przygotowany. Spojrzała na mnie zdziwiona.
- Niemożliwe. Wszystkich złapaliśmy.
- Brakuje jednej osoby. (Więc jednak możliwe). - oznajmiłem, na co rudowłosa odpowiedziała wzruszeniem ramion. - Molly, ile było osób?
- Dziesięć. Plus ta dwójka za drzwiami. - szybko odpowiedziała, nawet się nie odwracając. Była wzrokowcem, jej pamięć fotograficzna była podziwiana nawet przez przełożonych. Westchnąłem. Jak zwykle Lili coś zepsuła. Dlaczego w ogóle ktoś taki jak ona został przyjęty do Oddziałów? Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Oprócz osób z sekty, prostytutek i nas nie było nikogo. Wyszedłem z pokoju, po czym skierowałem się na parter. Dalej byłem zawiedziony wystrojem. Na dole było cicho, oprócz deszczu nie było słychać nic. Podszedłem do drzwi. Otworzyłem je, a z zewnątrz uderzyła mnie fala zimna. Nagle zagrzmiało. Deszcz wzmógł się, a siłę burzy potęgował wiatr. Samochód stał dalej na małym podwórku, obok zniszczonej bramy. Ashley nigdzie nie było. Zdziwiło mnie to jednak wróciłem do środka. Wyjąłem telefon, żeby zadzwonić na policję.
- Evren Kolth, oficer Oddziałów Specjalnych. Ulica Lincolna, dziesięć osób do zgarnięcia. - powiedziałem, na co dyspozytor odpowiedział krótkim "zrozumiano". Postanowiłem wrócić do drużyny. Gdy już znalazłem się w pokoju sekty, oparłem się o ścianę. Mamy lokalizację handlarzy, to już coś. Jednak nie wydaje mi się, żeby byli główną grupą. Nikt zajmujący się handlem ludźmi na poważnie nie bierze takiej lokacji, nie ujawnia się. Tylko amatorzy i debile sami się wystawiają. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Molly rozmawiała z kobietami, które nadal były roztrzęsione sytuacją. Dziewczyna była nierozgarnięta, ale przez to urocza. Mangi, anime, gry. Tylko to się dla niej liczyło, jeśli chodziło o rozrywkę. Podczas większości lekcji grała na telefonie, a potem brała ode mnie notatki. Znam się z nią najdłużej z drużyny. Carl sprawdzał całe wnętrze w poszukiwaniu ukrytych tajemnic. Uwielbiał to robić w każdym nowym miejscu. Nawet podczas pierwszego dnia w Akademii biegał po całej szkole szukając tajnych przejść. Lilith stała przy związanych ludziach, patrząc w ekran telefonu. Była strasznie leniwa, nie słuchała się przełożonych z wyjątkiem Ashley oraz Armina. Ashera wzięła sobie za ideał oficera i starała się robić to co on. Ich relacja była bliska relacji rodzeństwa. Jednak na początku tak nie było. Przez kilka miesięcy była dla niego wredna, nie okazywała mu żadnego szacunku. Prawdopodobnie ujął ją swoją osobowością. Był sympatyczny, inteligentny, kochał czytać książki, traktował nas wszystkich jak rodzinę. Pewnie przez to, że swoją stracił. Nienawidziłem takiego traktowania, ale udawałem, że mi to nie przeszkadza. Wiem, że muszę bronić drużynę, ale robię to raczej z poczucia obowiązku i chęci awansu. Zabiłbym wszystkich morderców byle przejść do klasy specjalnej. Nie to co Asher. On nienawidził przemocy i śmierci. Dziwiło mnie, że dołączył do Oddziałów. Posłusznie wykonywał rozkazy Armina, nie ważne czy miały sens czy nie. Traktował go jak ojca, a Ashley zastąpiła mu matkę. Dzielił ich zaledwie rok, ten świętoszek był młodszy, jednak czarnowłosej nie przeszkadzało podrywanie go na tysiąc sposobów. Z rozmyślań wyrwał dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzałem w ich stronę. Do pomieszczenia weszła Ashley trzymająca zakutą w kajdanki kobietę, której z nosa ciekła krew, a oko miała podbite. Ładnie ją pani oficer dorwała. Czarnowłosa uśmiechnęła się i rzuciła kobietę na podłogę, podcinając jej nogi. Aresztowana stęknęła.
- Proszę. - skłoniła się tak samo gdy rozwaliła samochód Ashera oraz bramę. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- No dobra, misja zakończona sukcesem. (Wreszcie). - klasnąłem podchodząc do leżącej kobiety. Lili podniosła ją, a następnie usadziła obok reszty. Po kilku minutach czekania, do budynku przyszli policjanci i wyprowadzili wszystkich na zewnątrz. Aresztowani trafili do radiowozów, a prostytutki wróciły spokojnie do domu. Staliśmy obok zniszczonego samochodu, Carl trzymał skutego szefa sekty. Jako, że jest mordercą, zajmą się nim Oddziały. Deszcz przestał padać, wiał jedynie chłodny wiatr. No i po burzy. Spojrzałem w stronę miejsca, gdzie jeszcze niedawno stała brama. Na widok tego co zobaczyłem zaśmiałem się głośno. Już mu współczuję. Po chwili zorientowałem się, że wszyscy patrzą na mnie zdziwieni. Uspokoiłem się, po czym wskazałem przed siebie. W bramie stał Asher. Nowa fryzura, czarno-czerwone ubranie. I wystraszony wyraz twarzy. Nie wiedziałem czy na widok samochodu, czy nasz.
- Teraz dopiero zacznie się burza. -powiedziałem cicho, zakrywając uśmiech.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top