Rozdział 7 (Evren POV)

Ten rozdział, jak w tytule, jest z punktu widzenia Evrena. Wyrażenia w () oznaczają prawdziwe myśli bohatera. A przy okazji, Ev wygląda tak jak na arcie w tle, jedynie ma czarne włosy. Dziękuję za uwagę ^^

***

Upiłem łyk kawy, po czym podniosłem z biurka czarną teczkę, na której napisane było "top secret". Otworzyłem ją i zacząłem przeglądać papiery. Jako osoba odpowiedzialna za tych debili podczas nieobecności Ashera, kolejnego debila, miałem zapoznać się ze szczegółowymi danymi i wtajemniczyć w to mój oddział. Zadanie było nudne jak żarty naszego "opiekuna". Siedziałem nad tym już kilka godzin. Oparłem się, wbijając wzrok w sufit. Ciekawe jak mamy złapać tych handlarzy kiedy nie mamy żadnych poszlak? Głupiego robota. Wsłuchiwałem się w kojącą ciszę, przerywaną jedynie równomiernie tykaniem zegara. Było już dobrze po dwunastej w nocy.

- Tch. Jebać to. - westchnąłem. Zamknąłem teczkę, a następnie rzuciłem ją z powrotem na biurko. Dopiłem napój bogów, po czym wstałem z krzesła i rozciągnąłem się. Byłem zmęczony papierkową robotą. Czytałem to już kilkanaście razy, ale dalej na nic nie wpadłem. Zrezygnowany wyszedłem z mojego pokoju. Skierowałem się w stronę kuchni, wymijając przy okazji pokój Carla, Molly oraz Lili. W salonie siedziała Ashley, patrząc ze znudzeniem w telewizor. Siedziała u nas od wczorajszego wieczoru. Asher gdzieś zniknął, a ona została. Po pracy przyszła do nas, ugotowała obiad i spędziła czas z resztą. Była wtedy uśmiechnięta, a teraz wydawała się być nieobecna. Nie chciało mi się z nią rozmawiać, więc cicho szedłem dalej.

- Jak tam? Coś się dowiedziałeś? - zapytała, nie odrywając wzroku od ekranu. Zatrzymałem się, patrząc dalej przed siebie. Tak blisko...

- Nic. W tych dokumentach nie ma żadnych informacji. (Marnowanie tylko papieru.) - odpowiedziałem. Wyszeptała do siebie ciche, zamyślone "ach tak", a ja poszedłem dalej. Wszedłem do kuchni, zapaliłem światło. Było już czysto. Po ostatnim gotowaniu, mimo sprzątania tych głupków, dalej panował tu brud. Ashley się wysiliła, naprawiając szkody wyrządzone przez tą dwójkę. Otworzyłem lodówkę. Była pełna. Na pułkach stały sery, szynki i inne dodatki do chleba, a na dole, w plastikowych pudełkach warzywa. Mleko, sosy oraz jajka były na pułeczkach przyczepionych do drzwiczek. Wyjąłem to pierwsze z bocznych przegródek, po czym postawiłem na blat. Otworzyłem szafkę, w której znajdowały się makarony, cukier i inne. Wziąłem płatki czekoladowe, a następnie miskę obok zlewu, do której nasypałem zawartość kartoniku. Zalałem to białym napojem. Wymieszałem łyżką, wychodząc z kuchni, gasząc światło. Zacząłem jeść gdy wracałem do pokoju. Zignorowałem czarnowłosą. Wróciłem do pokoju, zamykając drzwi z hukiem, ponieważ miałem zajęte ręce jedzeniem. Usiadłem na krześle, postawiłem miskę na biurku. Przybliżyłem się do wieży audio, włączając muzykę. Przyciszyłem głos, żeby nie pobudzić reszty. Włączyła się spokojna piosenka. White Silence, wykonawcą był TK. Wróciłem do jedzenia, wsłuchując się w muzykę. Gdy tego słuchałem przypominała mi się moja rodzina. Banda drani. Gdy byłem mały, moi rodzice zawsze kazali mi być najlepszym. Nieważne czy to szkoła, czy dom. Miałem być najlepszy ze wszystkiego. Gdy dostawałem 90% z testów, zabierali mi zabawki, krzycząc na mnie jakbym co najmniej okradł człowieka. Byłem bity, gdy na konkursach nie zajmowałem pierwszych miejsc. Raz matka złamała mi rękę, gdy przegrałem w zawodach tenisa stołowego. Nauczycielom tłumaczyłem, że przewróciłem się wracając do domu. Mieli nawet specjalny pokój. Nie było tam okien, żadnego światła. To w tym pomieszczeniu lądowałem za najdrobniejsze przewinienia. Było dla mnie najbliższym z miejsc w domu. Oczywiście przestawali mnie karmić, póki nie zrozumiałem gdzie popełniłem błąd. W słowniku rodziców nie było słowa "przegrany". Zawsze chciałem mieć normalnych kolegów. Jednak ojciec zawsze powtarzał, że nie są mnie godni. Byłem sam. Całe siedemnaście lat. Przez kary, wykształciłem w sobie chęć wygrywania. Nieodparte pożądanie pierwszego miejsca. Nie obchodziły mnie uczucia innych. Dalej nie obchodzą. Trzeba podziękować mojej kochanej rodzince. Gdy w wieku dwunastu lat wysłali mnie do Akademii, byłem im wdzięczny. Mogłem się od nich wyrwać. Trening przeszedłem bez problemów, na pierwszym miejscu w prawie wszystkich dziedzinach. Po ukończeniu szkolenia zostałem przydzielony do oddziały Ashera. Spędziliśmy razem rok. Rok pełen nudy. Dopiero niedawno dostaliśmy zezwolenie na akcję, a on musiał wszystko spieprzyć. Ech... Nawet nie zauważyłem, kiedy skończyłem płatki. Odstawiłem pustą miskę na biurko, po czym wstałem i zacząłem się rozbierać do snu. Poszedłem jeszcze do łazienki, żeby umyć zęby. Wróciłem i wskoczyłem do łóżka, pozwalając aby muzyka zabrała mnie do krainy snu.

Obudziłem się wcześnie rano. Otworzyłem oczy, przyglądając się sufitowi. Kolejny dzień, kolejna porcja nudy. Wstałem z łóżka, a następnie poszedłem do łazienki wziąć prysznic. Wszyscy jeszcze spali. Ściągnąłem bokserki, odkręciłem zimną wodę, po czym wszedłem do kabiny. Temperatura cieczy przebudziła mnie lepiej niż kawa. Umyłem się, wytarłem i wyszedłem spod prysznica. Wróciłem do pokoju, żeby ubrać się do pracy. Założyłem czarne spodnie oraz tego samego koloru koszulę. Nałożyłem również czarne rękawiczki, aby ukryć ślady oparzeń, zadanych mi przez rodzicielkę za nieudany konkurs kaligrafii. Zabrałem ze sobą również odtwarzacz mp3 wraz z słuchawkami. Wsadziłem je do uszu, włączyłem muzykę i skierowałem się w stronę drzwi wyjściowych. Ashley spała na kanapie. Wziąłem koc leżący na fotelu, a następnie przykryłem ją. Po tym narzuciłem na siebie białą kurtkę z kapturem. wyszedłem z mieszkania. Zszedłem po schodach na sam dół. Wyszedłem z wieżowca. Na dworze było ładnie. Słońce świeciło, jednak było duszno. Zanosiło się na burzę. Ruszyłem spokojnym krokiem do kwatery głównej Oddziałów Specjalnych. Leciała właśnie piosenka Katherine Liner - On my Own. Hah, jej słowa idealnie się tutaj nadają. Mijałem ludzi, którzy byli zbyt zajęci spieszeniem się do pracy. Monotonny widok. Po kilkudziesięciu minutach znalazłem się przed docelowym budynkiem. Wyjąłem słuchawki z uszu, po czym wszedłem do środka. Oficerowie biegali z miejsca na miejsce przenosząc jakieś papiery. W poczekalni siedziało kilkoro ludzi, czekając na rozmowę z wolnym funkcjonariuszem. Podszedłem do bramki, w której nabiłem moją kartę, a następnie przeszedłem dalej. Stanąłem naprzeciwko windy, wcisnąłem guzik przywołujący ją. Stałem ze skrzyżowanymi rękoma, oczekując aż urządzenie zjedzie na dół. Po chwili, obok mnie pojawił się wysoki mężczyzna o krótko ściętych, czarnych włosach. Jackson Pierce, oficer pierwszego stopnia. Uśmiechnął się do mnie.

- O, dzień dobry, Evren. - powiedział, a ja przekręciłem oczami. Odwróciłem się w jego stronę. Z grzeczności uśmiechnąłem się do niego.

- Witaj, Jackson. (Dezodorantu to ty chyba nie używasz...) - odpowiedziałem, a następnie obróciłem się wzrokiem do windy, która akurat zjechała. Wszedłem do środka i szybko wcisnąłem guzik z cyfrą "9". Czarnowłosy chciał już wcisnąć przycisk z cyfrą, która mnie nie satysfakcjonowała. - Mógłbyś tego nie robić? Spieszy mi się.

- Spokojnie, ja tylko na pierwsze. - powiedział z uśmiechem. Westchnąłem z rezygnacją. Przynajmniej nie będę odczuwał braku jakichkolwiek perfum. Winda wjechała na wybrane przez Pierce'a piętro. Wysiadł, mówiąc mi "do widzenia". Zignorowałem go. Po krótkiej jeździe znalazłem się na moim piętrze. Wyszedłem na zewnątrz. Miałem się zgłosić do George'a, szefa grupy T3. W Oddziałach Specjalnych były podzielone na pięć grup. W każdej z nich znajdowała się określona ilość funkcjonariuszy. Piątka była dla początkujących, czwórka dla adeptów, trójka dla zaawansowanych, dwójka dla ekspertów, a jedynka dla elity Oddziałów. Każda z grup miała swojego dowódcę. Nie wiem czego chce ten dziad, ale musi być ważne, skoro kazał mi przyjść. Ruszyłem spokojnym krokiem wzdłuż korytarza. Po mojej lewej stronie, zamiast ściany, znajdowało się okno. Szło tak przez całą długość przejścia. Można było przez nie popodziwiać uroki tego miasta. Masa śmieci na ulicach, a nie mówię tylko o nieożywionych przedmiotach. Wyminąłem kilku oficerów, a po chwili znalazłem się przed drzwiami biura. Zapukałem. Odpowiedziała mi cisza. Już miałem zawrócić, gdy z pokoju wyszedł Armin Roth. Na jego twarzy nie było widać żadnych emocji. Popatrzył na mnie z góry, po czym poszedł dalej. Prychnąłem, wchodząc do biura. Pomieszczenie było spore. Naprzeciwko wejścia było duże okno, przez które widać było park niedaleko kwater. Na ścianach wisiały obrazy z okresu renesansu. Wykładzina podłogowa była czarna. Na obracanym fotelu siedział mężczyzna. Jego czarne włosy zaczesane były w tył. Na nosie miał okulary. Dłonie złączone miał pod brodą, opierając się o blat biurka. Spojrzał na mnie, a następnie rozłączył ręce.

- Evren, witaj. Wiesz po co cię tu wezwałem? - zapytał niskim głosem. Uśmiechnąłem się przepraszająco.

- Niestety nie, przewodniczący. (Żeby marnować mój cenny czas oczywiście.) - odpowiedziałem, kłaniając się przed nim. Zauważyłem jak kąciki jego ust wykrzywiają się w władczym uśmiechu. Wyprostowałem się i spojrzałem na niego. Wyglądał na zadowolonego. Cóż, taki był mój plan. Owinę sobie go wokół palca, a klasa specjalna będzie moja.

- Jako, że Hawke gdzieś się szlaja i nikt nie wie gdzie jest, ty wraz z drużyną dostaniecie to zadanie. - powiedział dziwnie zirytowanym głosem. Nie dziwię mu się. Jeden z lepszych jego oficerów zniknął. Chociaż nie uważam, żeby Asher był jakiś wyjątkowy. - Niedaleko miejsca waszej ostatniej akcji znajduje się jakaś okultystyczna sekta. Sąsiedzi zgłosili, że czują odór rozkładających się zwłok. Nie mamy pojęcia czy sami łapią ludzi, czy może skądś ich załatwiają. Może to być połączone z tym zadaniem, które otrzymał Hawke. Powodzenia. - dokończył, obracając się do mnie tyłem.

- A co z osobami z sekty? - zapytałem, wpatrując się w oparcie krzesła. Nastała niezręczna cisza, której atmosfera wydawała się przybijać mnie do ziemi. Po chwili przewodniczący odezwał się.

- Zajmij się nimi. Zostawiam ci wolną rękę. - odpowiedział, patrząc przez okno. Ukłoniłem się i wyszedłem z biura. Gdy zamknąłem za sobą drzwi, odetchnąłem. Nienawidziłem rozmawiać z ludźmi jego pokroju. Ruszyłem w stronę windy, wyjmując z kieszeni spodni telefon. W książce adresowej znalazłem numer Lilith. Wcisnąłem zieloną słuchawkę i czekałem na połączenie. Po kilku sygnałach w słuchawce odezwał się kobiecy głos.

- Tak? - zapytała zaspana rudowłosa.

- Zbieraj resztę. Chcę was widzieć za półgodziny w miejscu ostatniej akcji. To rozkaz. (Cholerny leń.) - powiedziałem krótko, a następnie się rozłączyłem. Skierowałem się w stronę windy, która była akurat na najniższym piętrze. Gdy na nią czekałem, wpadłem na interesujący pomysł. Pójdę do pomieszczeń archiwalnych. Mają tam dokumenty ze wszystkich akcji. Powinny tam być raporty z akcji w sprawie sekt. Może znajdą się tam wzmianki o tej. Z rozmyślań wyrwał mnie sygnał o przybyciu windy. Wszedłem do środka i wcisnąłem przycisk z cyfrą -2. Drzwi zamknęły się, a ja poczułem jak urządzenie zjeżdża na wybrane przeze mnie piętro. Po kilkunastu sekundach znajdowałem się przed korytarzem prowadzącym do tajnych archiwów Oddziałów Specjalnych. Ruszyłem przed siebie. Ściany były wyłożone szarą wykładziną, tak samo jak podłoga. Nie było słychać żadnych kroków, więc zachowałem szczególną ostrożność. Korytarz zakręcał w lewo, a na jego końcu stał oficer. Szedłem spokojnie, patrząc cały czas przed siebie. Po kilkudziesięciu krokach znalazłem się przed stalowymi, masywnymi drzwiami. No i strażnikiem. Był to wysoki, brązowowłosy mężczyzna. Ubrany był w galowy mundur Służb. Granatowe spodnie oraz marynarka z czerwonymi wstawkami na rękawach i przodzie marynarki. Oczywiście złote guziki i inne bogactwa. Przecież musimy wyglądać na bogatych, nie?

- Stać. Proszę się wylegitymować. - powiedział funkcjonariusz. Podniosłem na niego wzrok, nie okazując żadnych emocji. Wyjąłem z kieszeni bluzy legitymację i podałem ją proszącemu. Przyjrzał jej się dokładnie. Zauważyłem na jego twarzy cień kpiny. Uśmiechnął się szyderczo, po czym oddał mi dokument. - Proszę, chłopcze.

- Dziękuję. (Jak ja bym mu chętnie zajebał...) - uśmiechnąłem się uprzejmie, a następnie przeszedłem przez otwarte już drzwi. W środku pachniało kurzem oraz kartkami papieru. Rzadko który z oficerów decydował się na wycieczki do archiwum. Mało akcji z przeszłości wnosiło coś do nowych. Mordercy zmieniają swoje metody. W aktach są tylko raporty udanych eksterminacji, a dochodzenia trwające nadal znajdowały się na biurkach funkcjonariuszy zajmujących się tym śledztwem. Jarzeniówki oświetlały wąskie korytarzyki pomiędzy sporymi szafkami. Na szufladach zauważyłem literki. Każdy z raportów posegregowany był na trzy sposoby. Imię i nazwisko mordercy, sposób zabicia oraz broń, którą dokonano zbrodni. Oczywiście oprócz typowych zabójstw były też zapisy o udanych obławach i innych podobnych. Właśnie w te regiony poszedłem. Przeleciałem wzrokiem litery alfabetu, aż zatrzymałem się na "h". Otworzyłem szufladę, w której zacząłem szukać słowa handel. Zajęło mi to trochę czasu, ale wreszcie natrafiłem na odpowiednią teczkę. Handel ludźmi... Czas poczytać.

"Handel ludźmi, handel dziećmi, ZAKOŃCZONE.

16 września 2002.

Drużyna z T2 dotarła na trop handlarzy dzieci. Funkcjonariusze wdali się w strzelaninę z niezidentyfikowaną grupą składająca się w większości z mężczyzn w wieku 20-30 lat. Nie udało się pojmać podejrzanych. Jak okazało się po przesłuchaniach świadków, ze żłobka Świętego Jerzego, na wschodnich obrzeżach West Point zniknęła dwójka dzieci (dwóch chłopców, oboje 5 lat). Dalsze dochodzenie nie przyniosło efektów. Dzieci przepadły tak samo jak handlarze. Kilka miesięcy później, podczas sprawdzania aktów Urzędu Cywilnego natknięto się na dokument potwierdzający zameldowanie dziecka. Chłopiec został zarejestrowany jako mieszkaniec West Point bez kluczowych informacji o nim. Brak miejsca urodzenia, brak rodziców, brak książki zdrowia, brak jakichkolwiek dokumentów. Przez niedopatrzenie dziecko zostało zameldowane zgodnie z prawem, więc Oddziały Specjalne nie mogły wykonać żadnych działań aby sprawdzić dokładnie dziecko. Nazwisko rodziny adopcyjnej/meldunkowej: Miller. W całym mieście jest dokładnie pięć rodzin z takim nazwiskiem. Śledztwo wstrzymano z braku dowodów na handel ludźmi.

Oficer specjalnej rangi pierwszej,

Armin Roth

ADNOTACJA 1 z dnia 7 sierpnia 2004.

Znaleziono dowody w sprawie porwanych dzieci. Jeden z chłopców został znaleziony w rezydencji Jim'a Cottard'a, polityka, po przeszukaniu miejsca przez policję (sprawa afery związanej z posądzeniem o pedofilię). Wiek chłopca: 7 lat. Według jego zeznań był gwałcony, bity i sprzedawany do pracy na czas określany przez kupującego w porozumieniu z Cottard'em. Chłopczyk powiedział, że drugiego z nich sprzedano dwa lata temu. Więcej informacji nie uzyskano. Po bezowocnym śledztwie, dochodzenie zostało zamknięte.

Oficer klasy specjalnej,

Armin Roth"

Interesujące. Czyli w przeszłości były już przypadki handlu ludźmi. Te nazwisko... Miller... Muszę zająć się tą sprawą. Niestety teraz mam inne rzeczy na głowie. Jak zastępowanie Ashera jako dowódcę naszego oddziału. Tch. Zamknąłem teczkę, a następnie odłożyłem ją na swoje miejsce. Po zamknięciu szuflady, ruszyłem w stronę wyjścia. Zaczynało kręcić mnie w nosie od stężonego zapachu kurzu i, bądźmy szczerzy, brudu. Przy drzwiach pożegnałem strażnika fałszywym uśmiechem i poszedłem do windy. Zjechała dość szybko, więc bez przeciągania wszedłem do środka. Moim głównym zadaniem jest sprawdzenie tej całej sekty okultystycznej. Mam nadzieję, że ci debile się nie spóźnią. Po kilkunastu sekundach usłyszałem dzwonek windy, która zatrzymała się na parterze. Skierowałem się w stronę bramek, gdzie podbiłem swoją kartę, po czym wyszedłem z budynku głównej siedziby Oddziałów Specjalnych. Na dworze było duszno, burza zbliżała się wielkimi krokami. Zakląłem pod nosem idąc na miejsce poprzedniej akcji, czując na swoim karku zimny powiew jesiennego wiatru.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top