Rozdział 4

Poczułem jak całe moje ciało zadrżało, gdy zimny powiew powietrza pogładził moje włosy. Wzdrygnąłem się, podnosząc do pozycji siedzącej. Otworzyłem i przetarłem oczy, po czym rozejrzałem się. Byłem w parku. Słońce było już bardzo wysoko, wydawało się, że zaraz zacznie zachodzić, mogło być sporo po szesnastej. To pospałem... Ludzie chodzili ścieżkami, albo sami, albo w parach, niektórzy prowadzili zwierzęta. Wiatr kołysał gałęziami drzew, szumiąc liśćmi. Rozciągnąłem się, a następnie wstałem z ławki. Ziewnąłem, a do moich oczy napłynęły łzy.
- Ty, John, patrz, młody wstał! - usłyszałem za sobą niski, zachrypnięty głos. Obróciłem się gwałtownie. Na ławce, obok miejsca gdzie leżałem, siedział niski mężczyzna. Ubrany był w obdarte spodnie, grubą, podziurawioną kurtkę, a na głowie miał czapkę, która przykrywała jego brudne włosy. Obok niego siedział zaspany, podobnie ubrany mężczyzna. Przetarł oczy, wziął łyka, prawdopodobnie bimbru, ponieważ się skrzywił, po czym uśmiechnął się do mnie. Widziałem, że nie ma kilku zębów.
- Wyspałeś się? - zapytał. Jego kolega rozciągnął się i również się napił. Spojrzałem na nich zdziwiony.
- T..tak, wyspałem. Kim panowie są?
- Żadni panowie, na pana trzeba zasłużyć, młody! Ja jestem Bill, a to John. - zaśmiał się. - A ty?
- Asher. Co tu się stało? - spytałem zdziwiony. Ziewnąłem po raz kolejny, rozciągając się przy tym.
- Tak sobie w nocy chodziliśmy szukając miejsca do spania, a tu nagle patrzymy jakiś chłopak leży na ławce. Myślę sobie, pewnie popił i padł. Ale ktoś do ciebie podchodzi i zaczyna grzebać w kieszeniach. Jak nie wyskoczyliśmy z ciemności, jak mu John nie przydzwonił! Koleś rzucił wszystko i zaczął uciekać. To tak sobie postanowiliśmy, że cię nie zostawimy, bo jeszcze cię okradną. No i sobie przekimaliśmy na ławeczce i czekaliśmy, aż się obudzisz.
Stałem chwilę jak wryty. To by wyjaśniało co tu robią... Ale czemu zasnąłem na ławce w środku parku? Ostatnią rzecz jaką pamiętam to spotkanie z Magnusem... Odruchowo przeszukałem kieszenie w poszukiwaniu dokumentów oraz telefonu. Wszystko było na swoim miejscu. Pewnie przyjaciele się o mnie martwią. Wyszedłem w środku nocy, nie mówiąc gdzie... Poza tym miałem wrócić późno, a nie następnego dnia wieczorem. Z drugiej strony jestem dorosły, nie muszę nikomu mówić gdzie idę. Ale to nie miłe, bo teraz się denerwują pewnie. Zresztą, co mnie to obchodzi. To oni wczoraj mnie okłamywali, mają za swoje.
- Młody! Pobudka! - usłyszałem ten sam zachrypnięty głos. Spojrzałem w stronę, z której dochodził. Dopiero teraz zauważyłem, że stałem jak słup. Wiatr zawiał, a ja wzdrygnąłem się z zimna. Słyszałem rozmowy ludzi oraz szczekanie psów. Westchnąłem ciężko.
- Przepraszam. Dziękuję wam za pomoc. - uśmiechnąłem się. Wyjąłem z kieszeni portfel, wyciągnąłem z niego pierwszy banknot jaki znalazłem, po czym wręczyłem go mężczyźnie. Nie zwlekając skierowałem się w stronę wyjścia z parku.
- Młody, pięć dych to nie za dużo? - zawołał John. Jako odpowiedź podniosłem rękę, przyłożyłem dwa palce do skroni i odsunąłem je od głowy w geście odwrotnym do salutowania, dalej idąc w swoją stronę. Było cholernie zimno, więc schowałem ręce w kieszenie płaszcza. Szedłem powoli, pod nogami chrupał żwirek ze ścieżki. Gdy wyszedłem z parku skierowałem się wzdłuż chodnika, prowadzącego dalej ulicą. Zaczęła boleć mnie głowa, czułem jak chce mi się kichać. Witamy przeziębienie... Mijałem wystawy sklepowe, nie zwracając większej uwagi na to co tam było. Minąłem sklep z japońskimi artykułami. Mangi, płyty z anime i inne. Gdybym był młodszy... Poczułem jak kręci mi się w głowie, więc oparłem się o ścianę budynku. Przejmujący, kłujący ból przeszedł po moim ciele. Kurwa, co jest?! Zacząłem ciężko oddychać, ręce mi się zatrzęsły. Wziąłem trzy głębokie wdechy, po czym wyprostowałem się. Muszę znaleźć coś na ten ból... W oddali zauważyłem tabliczkę z napisem "sklep spożywczy". Widać było, że sklep znajduje się w jakiejś bocznej alejce. Skierowałem się w jego stronę. Wszedłem do środka, po czym podszedłem do lady.
- Poproszę jakieś tabletki na ból głowy i butelkę wody. - uśmiechnąłem się do kasjerki. Próbowałem zamaskować, że mnie wszystko boli. Była nawet ładna. Kasztanowe włosy opadały jej na ramiona, idealnie kontrastowały z jej piwnymi oczami. Zauważyłem, że lekko się czerwieni. Podała mi o co prosiłem, a następnie wbiła ceny na kasę.
- To będzie 7.23 - uśmiechnęła się szeroko. Wyjąłem portfel, po czym zapłaciłem. Schowałem tabletki do kieszeni, a butelkę wziąłem do ręki. Już miałem wychodzić, gdy do środka wbiegł zamaskowany, ubrany na czarno mężczyzna z dwururką w ręku. Wymierzył do mnie z broni. Tego brakowało. Jakiegoś pajaca, który bawi się w przestępcę.
- Ty, koleś, ręce do góry, bo rozjebie ci łeb! - warknął. Westchnąłem, robiąc to co mi każe. Jakbym nie miał na co marnować czasu. - A teraz podejdź do kasy. Jak będziecie tacy grzeczni to nic wam się nie stanie. Ale niech tylko ktoś zrobi coś głupiego, to zabiję! - krzyknął, a kasjerka skuliła się wystraszona.
- I tak nie strzelisz, ale żyj sobie w tych marzeniach. - wtrąciłem. Mężczyzna wycelował mi w głowę.
- Coś ty powiedział?!
- Powiedziałem, że nie strzelisz.
- Chcesz mnie sprawdzić, śmieciu?! - położył palec na spuście.
- Skądże. Jestem pewien, że nas pozabijasz. Wybacz. - uśmiechnąłem się szyderczo. Niestety nie zrozumiał mojego sarkazmu. Rabuś podszedł do kasy i kazał kasjerce wyjąć wszystkie pieniądze. Stałem spokojnie z uniesionymi rękoma, słuchając cichych komentarzy złodzieja. Poczułem narastający ból głowy, więc opuściłem ręce, wyjąłem tabletki, po czym otworzyłem paczkę. Mężczyzna obrócił się jak poparzony w moją stronę. Widziałem jak trzęsą mu się ręce, oddychał nierówno.
- C..co ty robisz?! Wyrzuć to, natychmiast! - krzyczał. Gdy nie zwróciłem na niego żadnej uwagi, przystawił mi lufę do głowy. - Powiedziałe...
- Zamknij wreszcie mordę. - powiedziałem zażenowanym głosem. Rabuś spojrzał na mnie zszokowany. Przysunął palec do spustu.
- Zaraz kurwa zginiesz! Mam już ciebie dość! Pociągnę spust i wpakuję ci...
- Powiedziałem zamknij mordę! - warknąłem zdenerwowany, kopiąc go przy okazji prosto w krocze. Pisnął prawie jak kobieta, upuszczając broń. Upadł na ziemię, wijąc się z bólu. Wziąłem tabletkę do ust, po czym popiłem ją wodą. Kopnąłem mężczyznę w głowę, żeby stracił przytomność. Spojrzałem na kasjerkę, która dalej stała w przerażeniu. Uśmiechnąłem się, a następnie wyszedłem ze sklepu. Gdy znalazłem się na zewnątrz, wziąłem głęboki oddech. Czemu tak się zachowałem? Co się ze mną, do cholery, dzieje? Od wypadku czułem, że coś jest nie tak. Ból głowy znikał i pojawiał się, a ja nie mogłem nic sobie przypomnieć. Co się wtedy stało? Czuję, że momentami nie jestem sobą. Najpierw sytuacja u Adalberta, potem ci gówniarze na ulicy, a teraz to. Mam więcej pytań, niż odpowiedzi. Magnus też niewiele pomógł. Mam tego dość! Chcąc pozbyć się wszystkich myśli ruszyłem przed siebie. Mijałem ludzi, którzy zajęci byli swoimi sprawami i pędzili przed siebie. Wyjąłem telefon, po czym spojrzałem ma godzinę. 17:11. Trochę późno... Niedaleko z przodu zauważyłem ławkę stojącą obok jakiegoś sklepu zoologicznego. Podszedłem do niej i zmęczony usiadłem. Zamknąłem oczy, dając trochę im odpocząć. Nawet nie zauważyłem gdy zasnąłem.

***

Gałęzie drzew poruszały się bez ustanku, słychać było ciągły, nieprzerwany szum liści. Stałem w lesie. Przede mną znajdowała się mała, drewniana chatka. Zrobiłem dwa kroki do przodu, gdy w oknach zapaliło się światło. Podszedłem do drzwi, a następnie przyłożyłem do nich ucho. W środku panowała głucha cisza. Czułem ogromny niepokój, nogi trzęsły mi się, utrudniając stanie. Położyłem dłoń na klamce, po czym nacisnąłem ją. Drewniane drzwi otworzyły się, a do moich nozdrzy dobiegł smród krwi. Zakryłem usta oraz nos. Niepewnie wszedłem do chatki. To co zobaczyłem spowodowało u mnie odruchy wymiotne. Na krzesłach, podłodze i łóżku leżały zwłoki ludzi. Ściany wysmarowane były bordową cieczą. Próbowałem dopatrzeć się szczegółów, jednak twarze były całe czarne. Cofnąłem się, gdy tuż przede mną pojawił się mężczyzna mojego wzrostu. W dłoni trzymał nóż kuchenny. Włosy miał białe. Rozpoznałem w nim chłopaka z ostatniego snu. Tym razem widziałem dokładnie jego twarz. Była mi bardzo bliska, jednak nie mogłem nigdzie jej uporządkować. Nagle usłyszałem za sobą głos małej dziewczynki.
- Braciszku, co na obiad? - obróciłem się. Stała tam mała, rudowłosa dziewczynka. Jej twarz wydawała się być za mgłą. Białowłosa postać uśmiechnęła się ciepło.
- Dzisiaj specjalne danie Garretta, frytki. - zaśmiała się. Dziewczynka zrobiła to samo. W moim sercu pojawiło się dziwne, ciepłe uczucie. Tak jakbym sam kiedyś przeżył taką scenę. Tak jakbym to ja...

***

Obudziły mnie krzyki mężczyzny. Otworzyłem gwałtownie oczy. Było już ciemno, nikogo na ulicach. Świeciły się tylko lampy, oświetlając tylko małą przestrzeń wokół siebie. Podniosłem się dziwnie wypoczęty z ławki, rozciągając się przy tym. Rozejrzałem się. Dwa budynki dalej stał niski mężczyzna, wymachujący rękoma w stronę okna na pierwszym piętrze. Nikogo nie było w okolicy, byliśmy tutaj jedynie my.
- Uważaj, bo rozwalisz mi samochód! Zaraz naprawdę zadzwonię na policję!
Z okna wyleciała noga od krzesła, lądując zaledwie metr od mężczyzny. Postanowiłem dowiedzieć się o co chodzi. Podszedłem do osobnika, który mnie obudził.
- Co się dzieje? - zapytałem uprzejmie. Spojrzał na mnie zdziwionym, a zarazem zdenerwowanym wzrokiem.
- Ten pajac z góry zaprosił do siebie dziwkę. Jakby mu żony-dziwki mało było. A mówiłem Penny żeby przestała pracować. Kurwa jedna. Same problemy. - powiedział niemiłym tonem głosu. Już wiedziałem, że gościa nie polubię.
- Ale czemu tak hałasujecie?
- To on hałasuje! Krzyczy, słychać jakieś stukania, płacze! Idź pan coś z tym zrób! - krzyczał, patrząc na mnie poważnie. Widziałem, że ręce powoli wchodzą w ruch. Czułem, że zaraz mu przywalę. Aby opanować nerwy, skinąłem przytakująco głową i wszedłem do dwupiętrowca. Wewnątrz był w jeszcze gorszym stanie niż na zewnątrz. Poobdzierane ściany, poniszczona podłoga, schody też o wątpliwej stabilności. O zapachu nie wspomnę. Wszedłem na pierwsze piętro po wspomnianych schodach, które skrzypiały przy najmniejszym dotyku. Góra była jeszcze bardziej obskurna niż dół. Kilka paneli wystawało z podłogi, a w ścianie była dziura. Zauważyłem, że pod drzwiami mieszkań leżą wory ze śmieciami. Pokiwałem głową. Jak można żyć w takim syfie? Skierowałem się do pokoju, z którego dobiegały krzyki. Zapukałem, mając nadzieję, że otworzą. Nic. Złapałem klamkę, jednak drzwi zamknięte były na klucz. Westchnąłem. Cofnąłem się trochę do tyłu, po czym z całej siły kopnąłem w drewno. Zawiasy były tak słabe, że drzwi wleciały do środka z hukiem. Przeszedłem po nich do środka. Wysoki, umięśniony blondyn stał na przeciwko czarnowłosej, marnie wyglądającej kobiety. Pomieszczenie miało tylko umywalkę, łóżko, biurko oraz łazienkę, która nawet nie była zamykana. Wszędzie leżały puszki po piwie.
- Gdzie jest moja żona?! - krzyknął blondyn. Prostytutka cofnęła się do tyłu, widziałem, że jest przerażona.
- N..nie wiem! Naprawdę! Już mówiłam!
Mężczyzna nie wyglądał na zadowolonego. Zamachnął się i uderzył ją w twarz. Ta pisnęła z bólu. Rzuciłem się w jego stronę, przybijając go do ściany koło okna.
- Hej hej! Uważaj co robisz! - warknąłem. Mięśniak spojrzał na mnie zapitym wzrokiem, po czym dostałem z głowy w czoło. Cofnąłem się, trzymając za uderzone miejsce. Przeciwnik zamachnął się i trafił mnie w policzek. Poczułem jak fala bólu przechodzi przez moje ciało. Ma siłę, skurwiel... Wziąłem głęboki oddech, a następnie ustawiłem się w pozycji do walki. Napastnik rzucił się wprost na mnie. Odsunąłem się na bok, a poleciał jak długi. Chciałem już na niego wskoczyć, gdy nagle kopnął mnie w piszczel. Podniosłem nogę, sycząc cicho. Mężczyzna wstał, chwiejnie utrzymując się w pionie. Śmierdziało od niego alkoholem, ciężko aż było oddychać. Rozejrzałem się po pokoju. Pod ścianą leżał kij besjbolowy, a na biurku zauważyłem nóż myśliwski. Użyję tego w konieczności... Ustawiłem się stabilnie, unosząc ręce do walki. Zamarkowałem uderzenie. Pijany od razu próbował je obronić, jednak nie nadeszło. Kopnąłem go przeciwną nogą prosto w brzuch. Blondyn odkaszlnął, podszedł do ściany, po czym wziął kij do bejsbola. Przyszykowałem się na przyjęcie ciosu. Mężczyzna zamachnął się, a ja odskoczyłem do tyłu. Drewniana broń przeleciała kilka centymetrów ode mnie. Przeciwnik znowu chciał zaatakować, więc zrobiłem krok w tył. Pod nogą poczułem opór. Obróciłem się. Ściana. Ręce zatrzęsły mi się, na mojej twarzy pojawiło się przerażenie. Trafi mnie, trafi mnie... W mojej głowie zrobiła się pustka, która skutecznie odrzuciła pomysł odskoczenia na bok. Strach sparaliżował mnie na kilka sekund. Napastnik to wykorzystał. Uderzył mnie prosto w bok, a ja wygiąłem się. Kolejny cios trafił w moje plecy. Upadłem na ziemię, plując krwią. Cholera, gdyby nie ta ściana... Blondyn obrócił mnie kopnięciem na plecy. Nie mogłem złapać oddechu, cały się trzęsłem. Co jest kurwa?! Nigdy tak nie miałem! Wstawaj! Czemu się boję?! Przecież normalnie pokonał bym takiego pijaka! Zobaczyłem jak mężczyzna robi duży zamach, po czym opuszcza broń z ogromną prędkością. Poczułem przeszywający ból z nogi. Zawyłem z bólu, do oczu podeszły mi łzy. Oddychałem z wielkim trudem, cały drżałem. Kolejne uderzenie trafiło na moją lewą rękę. Paraliżujący ból rozszedł się od przedramienia aż po bark. Zaraz tu zginę... Moją jedyną szansą jest dostanie się do noża na biurku. Nagle przypomniałem sobie imię, które wypowiedział mężczyzna z dołu.
- P..Penny! - krzyknąłem, wypluwając krew. Napastnik zatrzymał się, patrzył na mnie zszokowany. Wykorzystałem to. Podciąłem mu nogi, a ten runął jak długi. Niewiele potrwało, aż się podniósł. Jednak wykorzystałem to. Kulejąc podbiegłem do biurka i podniosłem nóż. Zacisnąłem dłoń na rękojeści. Blondyn popatrzył na mnie z gniewem w oczach.
- Gdzie moja żona, sukinsyny?! Co ona wam zrobiła?! - krzyknął, po czym rzucił się na mnie. Odetchnąłem głęboko. Zakaszlałem, wypluwając krew. Przeciwnik uderzył kijem w stół, a ja ciąłem go nożem. Metalowe ostrze bez trudu przecięło skórę oraz mięśnie na ramieniu. Ciepła krew trysnęła na moją dłoń. Piorunujący ból głowy spowodował, że nogi mi się zachwiały. Zamknąłem oczy. W wyobraźni pojawił się białowłosy ze snów. Wyciągnął w moją stronę rękę. Odruchowo chciałem mu ją podać, jednak powstrzymałem się. Wiedziałem co będzie oznaczać zaufanie mu. Chociaż, skoro to tylko wyobraźnia... Otworzyłem, a na mojej twarzy pojawił się krwiożerczy uśmiech.
- Przepraszam za kolegę, jeszcze jest taki niedoświadczony. Osobiście trafił bym cię w szyję, a potem patrzył jak się wykrwawiasz. - powiedziałem spokojnie. - Ale naprawię jego błędy. Nie martw się. - zaśmiałem się, robiąc zamach. Przeciwnik wyczuł gdzie będę chciał uderzyć, wykonując unik. Nóż wbił się w bark mężczyzny. Cmoknąłem z niesmakiem. - No nie ruszaj się, bo tylko niepotrzebnie cię potnę.
- Gdzie jest Penny?! - krzyknął, wbiegając na mnie. Zablokował mi ręce kijem. Z ogromną prędkością wbiegliśmy w okno. Szyba pękła, a ja wyleciałem na zewnątrz. Kurwa, upadek z pierwszego piętra może boleć... Czułem jak wiatr przeczesuje mi włosy oraz trzepocze płaszczem. W głowie pojawił mi się obraz tej czwórki z przedwczoraj. Rudowłosa dziewczyna... Czemu nie strzeliła? Ja bym się zastrzelił. Tym bardziej po tym jak urządziłem tego taksówkarza. I poza tym, co tam robiła Ashley? Moje myśli przerwało uderzenie w metalowy dach samochodu zaparkowanego pod budynkiem. Przed oczami zrobiło mi się czarno i straciłem przytomność...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top