Rozdział 2
Stałem na środku fabryki, której wnętrze wyglądało, jakby nikogo w niej nie było od kilkunastu lat. Stary, zardzewiały sprzęt był porozkładany bez jakiegokolwiek pomysłu, ubrania robocze rzucone na szafki, które już też zżerała rdza. Nagle wszystko ogarnęła ciemność, a przede mną pojawiła się białowłosa postać. Z oczu płynęły jej łzy, a twarz miała zakrwawioną. W ręce trzymała nóż kuchenny. Nie byłem w stanie rozpoznać kim jest, jednak coś w niej było mi bardzo bliskie. Po chwili dłużącej się ciszy białowłosy odezwał się.
- Oddaj mi ciało. - jego głos wydawał się władczy, a zarazem pełen rozpaczy.
- Czemu miałbym to robić? - zapytałem zdziwiony. Nie zwrócił uwagi na moje pytanie.
- Muszę ją uratować... Muszę... Oddajcie mi ją...
- Kogo musisz uratować? - podszedłem do przodu, uważnie wpatrując się w szepczącą pod nosem postać. Gdy znalazłem się na odległość jednego kroku, krzyknęła głośno, chowając twarz w dłoniach.
- Mamo... Tato... Czemu? Czemu to zrobiłem?
- Co zrobiłeś? - dotknąłem jej ramienia, po czym białowłosy padł na kolana, płacząc jeszcze głośniej. Cofnąłem się, nie wiedząc co robić. Czemu mu tak współczuję? Nagle postać zerwała się z ziemi, rzucając się na mnie z nożem. Odskoczyłem na bok, jednak ostrze rozcięło moją skórę. Ciepła krew zaczęła spływać po moim ciele. Postać spojrzała na mnie krwiożerczym wzrokiem. Widziałem w jego oczach żądzę mordu, a po chwili błysnęła w nich znajoma iskra szaleństwa. Białowłosy w ułamku sekundy znalazł się przy mnie, wbijając nóż w mój brzuch. Upadłem na plecy, zrobiło mi się słabo. Nie widziałem już nic oprócz uśmiechniętej twarzy chłopaka. Leżałem jak sparaliżowany, nie mogąc nawet drgnąć.
- Odpocznij... - wyszeptał białowłosy wbijając ostrze w moją głowę. Nagle wszystko zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Czułem jak rozpływam się w wielkiej, nieograniczonej pustce, która pochłaniała każdą, nawet najmniejszą część mojego życia.
***
Gdy otworzyłem oczy nad sobą ujrzałem biały sufit. Zimne powietrze muskało moją skórę, wzdrygnąłem się. Wiedziałem gdzie byłem, pamiętałem to miejsce. Obudziłem się tutaj tuż po wypadku. Nie pamiętałem wtedy nic. Dziwne uczucie. Obudzić się, nie wiedząc kim się jest, co się tu robi. Ma się wtedy totalną pustkę w głowie. Nie poznawałem twarzy, z trudem przychodziło mi wypowiadanie sensownych zdań. Wtedy przyszli do mnie Armin Roth i Ashley Maiwer. To oni wytłumaczyli mi co się stało. Wracałem z rodzicami z wakacji, gdy pewien mężczyzna uderzył w nasz pojazd samochodem. Potem po prostu przyszedł i zabił mamę oraz tatę, a mnie pobił do totalnej nieprzytomności. Podobno był bliski zabicia mnie, jednak policja zdążyła go dorwać. Dowiedziałem się również, że miałem złożyć papiery do Akademii Oddziałów Specjalnych. Więc to zrobiłem, mimo braku jakiejkolwiek pamięci. Nauka szła mi bardzo dobrze, okazało się, że mam wrodzony talent do posługiwania się bronią białą. Ale nigdy nie pozwolono mi używać noża. Tłumaczyli to w bardzo pomieszany sposób, jednak zastosowałem się do poleceń. Nauka trwała pięć lat. Następne dwa spędziłem na wykonywaniu typowych i nudnych zadań, jak na przykład "złap tego", "zabij tego". Od roku zajmuję się tą czwórką małolatów. Dopiero po tych dwunastu miesiącach męki z ich oporem do nauki, zezwolono nam przeprowadzić misję. Mieliśmy złapać mordercę... Taksówkarz... Co się wtedy stało? Co ja tutaj robię? Z trudem podniosłem się do pozycji siedzącej. Lewe ramie piekło niemiłosiernie, pulsujący ból głowy nie dawał mi spokoju. Nagle poczułem jak ktoś się we mnie wtula. Spojrzałem w dół. Była to Molly. Oczy miała całe zapłakane, widać było, że była zmęczona nie tylko płaczem.
- Ty żyjesz! - zawołała szczęśliwie. Uśmiechnąłem się ciepło.
- A czemu mam nie żyć? - zaśmiałem się. Szczerze, sam nie miałem pojęcia. Kątem oka zauważyłem jak Lili rozciąga się na krześle obok, ziewając. Gdy zobaczyła, że się obudziłem rzuciła się na mnie.
- Asher! - wtuliła się we mnie tak samo jak Molly. Również się rozpłakała. Objąłem obie, uśmiechając się.
- No już. Jest dobrze. - powiedziałem spokojnie. Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, a do pomieszczenia wszedł Evren, a tuż za nim Carl obładowany czipsami i napojami. Na mój widok zatrzymał się, prawie upuszczając wszystko na podłogę.
- Uważaj, głąbie. - warknął czarnowłosy. Zawsze taki był w stosunku do innych. Jednak w rzeczywistości bardzo zależało mu na drużynie. I właśnie dlatego został moją prawą ręką, a zarazem szefem tej bandy małolatów. Ja byłem za nich tylko odpowiedzialny. Carl przeprosił go pod nosem, podchodząc do szafeczki przy łóżku i kładąc na nią zapasy. Dziewczyny puściły mnie, po czym rzuciły się na jedzenie. Blondyn dołączył do nich.
- Tylko żarcie, nie? - zaśmiałem się. Nie odpowiedziały mi, na co ja zareagowałem głębokim westchnięciem. Pokiwałem głową z rezygnacją, która zabolała mnie okropnie. Syknąłem z bólu. Podniosłem wzrok na Evrena, który wpatrywał się we mnie swoim spokojnym wzrokiem.
- Opowiesz mi co i jak? - zapytałem się poważnie. Skinął głową, a następnie podszedł do łóżka. Odsunął nogą pozostałą trójkę wcinającą czipsy. Wyszeptali coś pod nosem z pełnymi ustami. Nie zwrócił na to uwagi i usiadł obok mnie. Mimo, że nie gustuję w mężczyznach, Evren był przystojny. Czarne, ścięte z lewej strony włosy, z grzywką opadającą na prawą stronę twarzy dodawały mu tajemniczości. Wliczając do tego jego ciemnoniebieskie oczy oraz przeszywający wzrok, chłopak był naprawdę ideałem wielu dziewczyn. Spojrzałem na niego.
- Akcja była opóźniona. Góra kilkanaście minut. Wszystko szło zgodnie z planem, przynajmniej do momentu aż nie wypadłem z pędzącego samochodu. Dalej boli. - przyłożył dłoń do lewego ramienia. - Wtedy nasz delikwent rozbił się o ścianę apteki. Kazałeś nam zostać z tyłu. Przez swoją głupotę przypuściłeś, że nie żyje. I wtedy zerwał się powalając cię na ziemię i wbijając nóż w ramię. Zrzuciłeś go oczywiście z siebie, jednak musieliście walczyć wręcz. Poprosiłem Ashley o pomoc, jednak nie wyszło jak trzeba. Trafiła ciebie, a nie jego. Sam wiesz jak działają te pociski. - powiedział spokojnie, patrząc zmęczonym wzrokiem na szarpiących paczkę ziemniaczanych przysmaków Carla i Molly. Chciałem już coś powiedzieć, jednak paczka pękła, a zawartość wysypała się na podłogę. Jakby tego było mało, Lilith upuściła odkręconą butelkę słodkiego napoju. Wszystko zmieszało się ze sobą, tworząc ogromną, brudną plamę na ziemi. Tego było za wiele...
- Hej, gówniarze. Jeżeli za pięć sekund ktoś z was nie poleci po mopa albo miotłę, zatłukę. - warknąłem zdenerwowany. Nienawidziłem brudu. Trzeba podziękować wychowaniu przez Armina i Ashley oraz tym dwunastu miesiącom z tą czwórką... Spojrzałem poirytowany na dalej siedzącą na ziemi trójkę. - Chyba będę musiał wam pokazać jak wygląda zdenerwowany Asher Hawke...
Nagle jak poparzeni zerwali się na równe nogi i wybiegli z pomieszczenia, przepychając się w drzwiach. Nastała cisza. Westchnąłem zmęczony, opadając na poduszkę. Evren wziął leżącą, otwartą już, bo jakże inaczej, paczkę czipsów i wziął się za jedzenie. Spojrzałem na niego, czekając na dalszy ciąg. Czarnowłosy przerzucił wzrok na zegar wiszący nad drzwiami. Zrobiłem to samo. Długa, cienka wskazówka miarowo przeskakiwała z cyferki na cyferkę, odmierzając upływające sekundy. Ciche tykanie wprowadzało przyjemną zmianę do ciszy otoczenia. W głowie pojawiła mi się dręcząca myśl. Czy zabiłem tego taksówkarza? Wiem, że był mordercą, ale czy mam jego krew na swoich rękach? Nie chciałbym żyć z kolejnym człowiekiem na sumieniu. Zabiłem w sumie już pięć osób. Dwóch podczas pierwszego roku pełnienia służby w Oddziałach Specjalnych, a trójkę dwa lata temu. Codziennie śniły mi się ich twarze. Często przebudzony po koszmarze chodziłem do łazienki, aby umyć ręce. Byłem świadomy, że są czyste, jednak mimo to, chciałem zmyć krew, której nie było. Czasami zastanawiałem się dlaczego wstąpiłem do Akademii. Wiedziałem, że będę musiał zabijać. Ale dopiero rzeczywistość pokazała mi, jak odebranie komuś życia może spędzać sen z powiek.
- Zastanawiasz się czy go zabiłeś? - zapytał Evren, odkładając paczkę na swoje miejsce. Spojrzałem na niego smutnym wzrokiem.
- A zabiłem? - spytałem się. Chłopak uśmiechnął się, a robił to bardzo rzadko. Pokiwał przecząco głową, po czym rozprostował się i wstał z łóżka.
- Udało ci się go obezwładnić nawet po oberwaniu pociskiem. Aresztowaliśmy go i wysłaliśmy do więzienia w Georgii. - odpowiedział, a następnie podszedł do drzwi, łapiąc klamkę. Obrócił się, patrząc na mnie spokojnym wzrokiem. - Adalbert chce się potem z tobą widzieć. Ashley ci pomoże.
- Rozumiem. Dziękuję. - powiedziałem spokojnie. Jednak w środku byłem zdenerwowany, a zarazem przerażony. Adalbert Keiser był głównym dowódcą Oddziałów Specjalnych. Każdy, nawet najlepszy, oficer odnosił się do niego z ogromnym szacunkiem. Żywa legenda, doprowadził do pojmania około trzystu morderców, a ponad stu zabił. Gdy wzywał kogoś do siebie, oznaczało to kłopoty. Pewnie będzie chciał mnie ukarać za ryzykowne przeprowadzenie misji. Kiedy Evren otworzył już drzwi do połowy, do środka wbiegła cała trójka z mopami w rękach.
- Tch. - syknął czarnowłosy, po czym wyszedł z pomieszczenia wymijając resztę. Lili szybko zaczęła zbierać czipsy rozrzucone po podłodze, a Molly oraz Carl zmywać podłogę.
- Jak skończycie wracajcie do domu. Będę wieczorem. A teraz cisza, bo idę spać. - powiedziałem, a następnie zamknąłem oczy.
Obudziło mnie denerwujące pstrykanie w moje czoło. Uniosłem powoli powieki. Nade mną stała Ashley, jak mówiłem, pstrykając mnie w czoło. Westchnąłem z rezygnacją. Nie ważne co bym jej powiedział i tak by to zignorowała. Uśmiechnęła się zadziornie.
- Co tam śpiochu? - zakpiła ze mnie. Uwielbiała to robić. - Adalbert czeka. - spoważniała od razu. Podniosłem się, po czym usiadłem na łóżku. Tykanie zegara urozmaicało ciszę panującą po wypowiedzeniu tego imienia. Spojrzałem przez okno. Słońce było już wysoko, zaczynało powoli rzucać pomarańczową poświatę na budynki i drzewa. Niebo było zachmurzone, padał deszcz. Kilka ptaków przeleciało po niebie, wykonując przy tym rozmaite akrobacje. Przeniosłem wzrok na Ashley. Przełknąłem ślinę, prawie się nią dławiąc. Ubrana była w galowy, czarny strój. Na swoje zgrabne nogi założyła ciemne rajstopy, wokół pasa miała krótką spódniczkę, która idealnie podkreślała jej biodra. Biała koszula z czerwonym krawatem przykryta była czarną marynarką, która zwężała się w talii. Jej krótkie, również czarne włosy, spięte były do tyłu warkoczem. Zrobiło mi się gorąco.
- Pięknie wyglądasz. - uśmiechnąłem się. Zauważyłem jak na jej policzkach pojawił się rumieniec.
- D..dziękuję. A teraz chodź, musisz się ubrać. - powiedziała, po czym złapała mnie za rękę. Wyszliśmy z pokoju i razem ruszyliśmy długim, oszklonym z jednej strony korytarzem głównej bazy dowództwa Oddziałów Specjalnych. Miny oficerów na widok mnie w samych bokserkach były bezcenne. Słyszałem głośne śmiechy. Gdy przeszliśmy obok grupki kobiet, które zebrały się pod dystrybutorem wody, wszystkie wydały z siebie marzycielskie westchnięcie. Ashley posłała im złowrogie spojrzenie, na co wszystkie obróciły się w przeciwną stronę. Po chwili zauważyłem Armina rozmawiającego z Jeffem, oficerem drugiej klasy. Na mój widok oboje uderzyli się dłonią w czoło. Nagle czarnowłosa skręciła w prawo, wchodząc do pomieszczenia, na którego drzwiach napisane było "Ubrania i mundury". Bez pytania chwyciła czarne, wąskie spodnie, czarną koszulę oraz biały krawat i rzuciła mi wszystko. Nie musiała nawet zastanawiać się nad moją rozmiarówką, ponieważ znała mnie aż za dobrze. Czasami mnie to przerażało. Westchnąłem i stanąłem przed dużym lustrem wiszącym na ścianie. Spojrzałem na siebie. Miałem na sobie jedynie bokserki. Widziałem swój idealnie wyrzeźbiony brzuch oraz klatkę piersiową. Mimo niedużej wagi, moje ciało było świetnie umięśnione, a stało za tym osiem lat ciągłych ćwiczeń i wykonywania trudnych misji. Ubrałem wszystko co dała mi Ashley, która udawała, że nie patrzy, po czym sam wziąłem sobie skarpetki oraz buty i wyszedłem wraz z nią z pomieszczenia. Skierowaliśmy się w stronę pokoju Adelberta. Czułem jak zaczynają mi się trząść nogi. Spojrzałem na czarnowłosą. Wyglądała na bardzo spokojną. Ktoś z boku mógłby pomyśleć, że jest opanowana, jednak ja wiedziałem, że to tylko pozory. Cóż, przyjaźnimy się osiem lat, a trzy jesteśmy partnerami. Znałem ją na wylot, tak jak ona mnie. Po chwili stanęliśmy przed sporymi drzwiami, a na nich widniała tabliczka ze zdobionym napisem "dowódca Oddziałów Specjalnych - Adelbert Keiser". Przełknąłem ślinę, po czym zapukałem. Drzwi otworzyły się. Pokój był olbrzymi, wielkie szklane okna wpuszczały do środka promienie słoneczne, oświetlając wszystko. Na ścianach wisiały strzelby, miecze, a nawet fragmenty zbroi. Za biurkiem w drugim końcu pomieszczenia siedział siwowłosy mężczyzna. Twarz miał naznaczoną wiekiem oraz bliznami, które były pamiątką lat jego świetności. Ashley złapała mnie za dłoń, a następnie weszliśmy do środka. Dwójka oficerów zamknęła za nami drzwi. Panowała grobowa cisza. Zdawało mi się, że mogłem usłyszeć jak krew płynie w moich żyłach. Po długim milczeniu, odezwał się Adelbert.
- Oficer pierwszej klasy Asher Hawke oraz oficer klasy specjalnej Ashley Maiwer. - jego głos był głęboki i potężny, wydawało się, że ziemia trzęsie się przy każdym wypowiedzianym słowie. - Witajcie. Pewnie zastanawiacie się po co was wezwałem. Otóż zostajecie przydzieleni do śledztwa w sprawie handlu ludźmi. Twoja drużyna też. Myślicie zapewne, co to ma wspólnego z naszą pracą jako "łowcy psychopatów i morderców"? Już tłumaczę. Grupa odpowiedzialna za porwania i handel to zespół dobrze zorganizowanych morderców. Każdy z nich ma na swoim koncie co najmniej dwadzieścia zabójstw. Sprzedają porwanych nie tylko zwykłym dewiantom, którzy chcą poczuć władzę nad drugim człowiekiem, ale również mordercom, którzy nie potrafią, albo nie chcą sami szukać sobie ofiar. Nie mamy na razie żadnych istotnych informacji na temat tej bandy psychopatów, oprócz imion sprzedających. Dostaniecie je wraz z dokumentami. Pytania?
- Dwa. Jak takie coś, ten handel ludźmi, nie został zauważony przez nasze oddziały? I jak to możliwe, że tylu morderców, w dodatku niebezpiecznych, chodzi na wolności? - zapytałem stanowczo. Ashley uderzyła mnie pięścią w brzuch. Stęknąłem cicho. Adelbert spojrzał na mnie poważnym, pełnym spokoju wzrokiem. Poczułem jak serce podchodzi mi do gardła. Po co ja się odzywałem?! Mężczyzna odkaszlnął, po czym uśmiechnął się.
- Nie wiem.
- Ha? - zdziwiony popatrzyłem na czarnowłosą. Nie zwracała na mnie uwagi.
- Nie wiem. Takie rzeczy się zdarzają. Masz za sobą dopiero trzy lata służby, więc nie dziwię się twoim pytaniom. Z czasem zrozumiesz jak naprawdę jest, chłopcze. - odpowiedział, a następnie obrócił się na krześle w stronę okien. Przyglądał się miastu, które powoli szykowało się na przywitanie nocy. - Możecie odejść.
Nie czekając na dalsze polecenia czy uwagi, wyszliśmy na zewnątrz. Gdy tylko drzwi za nami się zamknęły, odetchnąłem z ulgą. Spojrzałem na Ashley, która wydawała się już bardziej rozluźniona.
- Myślałem, że będzie gorzej. Mam pomysł, wpadniesz dzisiaj na kolację do mnie? - zapytałem. Czarnowłosa westchnęła. Dalej nie przyzwyczaiła się do moich nagłych zmian tematu.
- Chętnie, jestem głodna. - uśmiechnęła się.
- Głodna jak "Wilk"? - zapytałem, po czym wybuchnąłem śmiechem. Dziewczyna nawet nie zareagowała. Skrzywiłem się. - No jak wilk, tak jak nas nazywają?
- Dalej nieśmieszne. - odpowiedziała i ruszyła przodem, zostawiając mnie samego przy wielkich drzwiach. Jak nie było śmieszne? Przecież jestem geniuszem żartów! Podążyłem za nią w kierunku windy, do której weszliśmy. Musieliśmy zjechać na parter, tam podbić kartę, na której zaznaczano ile dni przepracowaliśmy, a dopiero potem mogliśmy wyjść na parking, gdzie czekał na mnie mój samochód, który dostałem wraz z nowym oddziałem. Ci z góry mają poczucie humoru. Dostałem rodzinnego minivana z karteczką w środku " Dla tatusia, żeby woził dzieciaczki". Ha ha. Śmieszne. Gdy winda zadzwoniła krótko, oznajmiając o dotarciu na parter, złapałem Ashley za ramię.
- Naprawdę nie śmieszne? - zapytałem. Czarnowłosa westchnęła i wyszła z windy, ignorując moje pytanie. - Ashley no!
Zrezygnowałem widząc jak bardzo nie obchodzi ją co mówię, ruszyłem za nią, po czym już w ciszy wyszliśmy na parking, a następnie wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy w stronę domu. Ciekawe co małolaty narobiły...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top