Rozdział 51
Ucieczka dziewczyny z komnat księcia nie wzbudziła początkowo większego zainteresowania innych mieszkańców ciemności, zadziwiająco przyzwyczajonych do ekscesów Setha. Na tle reszty młodych demonów jego zachowanie nie odbiegało od normy w szczególny sposób. Niemal każdy z nich miał jakieś zamiłowanie, które ludzki sposób myślenia zakwalifikowałby jako odchylenie od normy. Niezwykle często miały miejsca podobne przypadki, z tym że złotooki książę bawił się wówczas w polowanie na swoją ofiarę lub zwyczajnie kazał jej zejść sobie z oczu. Dlatego przerażona, wybiegająca dziewczyna wybrudzona krwią wzbudziła zaledwie kpiące uśmieszki na twarzach arystokracji, naturalnie do czasu.
Nawet jęk Setha nie zwrócił takiej uwagi, jak właśnie zapach, który po paru sekundach zaczął się ulatniać, a mieszając się w powietrzu z innymi drobinkami i wciągany do płuc zasiedlających potępioną ziemię potworów, postawił momentalnie na nogi większą część szlachty piekielnego dworu. Na Zamku był intruz! Tego nie wolno było zlekceważyć.
Piekielne prawo jasno określało postępowanie wobec nieproszonych gości.
Wieść piorunem okrążyła korytarze, schodziła do piwnic, przemykała pomiędzy drzwiami, przekazywana między sobą słowami, gestami i nieszczęsnym zapachem. Co do niego demony nie miały wątpliwości. Rzecz była na tyle charakterystyczna, że nie było miejsca na błąd czy niewłaściwą interpretację.
Niezwykle szybko skojarzono ze sobą poszczególne fakty. Zapach towarzyszył uciekinierce, a jeszcze nie tak dawno Seth otwarcie prowadził ją przed wszystkimi do swoich komnat najbardziej uczęszczaną trasą. Pycha i chęć zemsty na bracie obróciła się teraz przeciwko niemu. W oczach wielu został podejrzanym numer jeden, a także objęty natychmiastowym aresztem i zakazem oddalania się ze swojego mieszkania, dopóki nie zostaną wydane inne rozporządzenia. Aby zapobiec ewentualnym ucieczkom, na ściany zostały nałożone bariery, podobne do tych, którymi Sebastian próbował ukrywać boginię, ale jednocześnie o wiele potężniejsze, bo wykonawcy posiadali o wiele więcej doświadczenia od młodego księcia.
Kurara domagała się sprowadzenia medyka, sugerując, że przecież jeden z książąt został ranny, a że nie znają dokładnej tożsamości intruza, należy przyjąć, że jego atak mógł być niebezpieczny dla Setha. W jego interesie leżało to, aby dożył do procesu i przesłuchania. Co innego, że lekarza można było odpowiednio przekupić, aby przekazywał niezbędne informacje, jak ma się zachowywać i co robić.
Księżna Kurara chodziła jak struta, czekając na powrót wiernej Metis, która korzystając z zamętu pod postacią muchy przemierzała zamek wzdłuż i wszerz.
Zamek Królów w tym momencie stał się samym sercem chaosu.
Oby się teraz nie rozpadało – przeszło przez myśl demonicy. Jednocześnie podeszła do okna i oparła się o nie w sposób sugerujący, że na jej barkach zagościł ogromny ciężar, a śmiało można rzecz, że jeszcze z takim się dotąd nie zmagała.
Niebo powoli zmieniało kolor. Ze zwyczajowego, zielonkawo-zgniłego zaciągało się głębokim odcieniem bordo, miejscami przechodzącym w czerń. Nie był to zwyczajny widok, niemal każdy z demonów trwożliwie spoglądał tego dnia w niebiosa, oczekując zmian.
Myśli Kurary zaprzątnięte były zgoła czymś odmiennym od rzadkiego zjawiska, które właśnie miało miejsce w piekielnej krainie. Po pierwsze, wytrącono jej asa w postaci wiedzy, że dziewczyna była człowiekiem. Chciała go wykorzystać w odpowiedniej chwili, a teraz, w związku z rozwojem sytuacji stało się to niemożliwe. W dodatku, przez niezmierzoną głupotę jej syna, sam teraz znalazł się w tarapatach. Po co do niej polazł, po co ciągał i pokazywał się o wiele częściej niż jego brat? To pozostawało dla matki zagadką. Jedyne, na co mogła teraz liczyć to dyskretne zwrócenie uwagi, że przecież pierwszym, kto pojawił się z dziewczyną, był właśnie książę Raum. Jednak w obecnym położeniu wszystko wydawało się jej równie fatalne, bez sensu, a rzeczywistość zdawała się z niej kpić, bo chociaż planowała wszystko tak, aby było jak najlepiej dla jej jedynego dziecka, to właśnie ono z lekkością rujnowało jej wysiłki, doprowadzając do załamania nerwowego.
Rozmyślania przerwało jej nadejście równie wytrąconej z równowagi co ona Metis. Co gorsza, czarnowłosa nie miała dobrych wieści do przekazania. Ślad się po niej rozmył, nawet ona nie była w stanie ją znaleźć, a zaróżowione policzki świadczyły o tym, jak szybko starała się jak najdokładniej skontrolować jak największą przestrzeń i że naprawdę przykładała się do zadania. Kurara po wysłuchaniu rewelacji zgięła się wpół z jękiem, a potem rzuciła z pazurami na demonicę, krzycząc, aby nie pojawiała się, dopóki jej nie znajdzie.
O Garbusie w tej chwili nie myślała – zwyczajnie nie miała kiedy – ani nie wydawało się jej to ważne, chociaż nie doceniając swojego nowego pomocnika popełniała może nie rażące, ale jednak zaniedbanie. Tymczasem kaleka była najbliżej ośrodka zdarzeń i z wytrwałością godną pozazdroszczenia ścigała dziewczynę, odkąd udało mu się ją namierzyć, uciekającą wzdłuż korytarzy. Ten zapach nie pozostawiał złudzeń: miał rację, i chociaż księżna to przemilczała, na pewno miał za zadanie ścigać ludzką córkę. Byłby już ją schwycił, gdyby nie pobrzękujące łańcuchy, a nie mógł tak swobodnie przebywać na zamku i tłumienie znienawidzonego kawałka metalu dawało nieznaczną przewagę dziewczynie. Nawet słyszał, jak spadła ze schodów oraz towarzyszące temu krzyki, ale gdy dobiegł na miejsce, niczego już nie było, nawet śladu obecności, chociaż dałby sobie rękę uciąć, że tu była. Ktoś jej pomógł? Ale jeśli ktoś, to mogła to być jedna osoba. Ta sama osoba, która ulokowała ją na peryferiach zamku, gdy spotkali się pierwszy raz, jak nierozważnie spadła z dachu. Dziewczyna wówczas chciała iść właśnie do niego.
Do księcia Rauma.
Tylko po co on tyle ryzykuje, pomagając jakiejś przybłędzie? Tego Garbus nie wiedział, za to był pewien, że informacja niezwykle usatysfakcjonowałaby piekielną królową. Ale póki nie wszystko stracone, próbował wpaść na trop, dopóki za oknami niebo nie zasnuło się bordowymi chmurami i nie lunął obfity, rzęsisty deszcz.
Można powiedzieć, że w Piekle nigdy nie pada. Susza, panująca tam przez lwią część roku, jest czymś naturalnym i pożądanym przez każde dziecko ciemności. Nie oznacza to bynajmniej, że tu się kurzy, nie bardziej niż na Ziemi. Za to deszcz padał tylko raz w roku i o ile, w odróżnieniu od ludzi, ten dzień byłby wyczekiwany z niecierpliwością, aby smugi wody zmyły osiadający wszędzie brud i dały ulgę zmęczonym roślinom od nadmiaru suchości, w piekle dzień ten był skrajnie niepożądanym, a nawet zaobserwowano wzrost osłabienia mieszkańców po wystawieniu bezpośrednio na działanie czynników atmosferycznych, dlatego każdy w tym dniu chował się, gdzie mógł i nie wyściubiał nosa na zewnątrz, do czasu zakończenia feralnego dnia.
Istniała legenda, że ten deszcz to dar aniołów dla swoich potępionych braci, aby mogły w tym specjalnym dniu żałować za swoje dotychczasowe czyny i dostąpić łaski odkupienia. Czy tak było naprawdę, trudno powiedzieć. Pewnym było, że ich czarne owce rodziny odchorowywały ekspozycję na zbawczą wodę, więc można to między baśnie włożyć. Żadne też z piekielnych źródeł nie wspominało o takim śmiałku. Bo któryż demon będzie czynił dobro? Za to mu nie płacą.
*
Przerażony, stłumiony dźwięk odbijał się samotnie pośród masywnych ścian. Jeszcze przez moment Collette podejmowała heroiczną próbę wyszarpnięcia się, ale zbyt przerażona tym, co się zdarzyło i ograniczona własnymi słabościami, nie potrafiła przeciwstawić się sile, która zmuszała ją do ustania w miejscu, a właściwie zastygnięcia w bezruchu i która w dalszym ciągu zasłaniała jej usta własną dłonią. Próby gryzienia i plucia również nie przyniosły pożądanego efektu, aż w końcu dotarł do niej ciepły, męski głos:
– Długo zamierzasz jeszcze utrudniać mi życie?
Dopiero wówczas dziewczyna zdołała się jako tako opamiętać, a przy przypływie świadomości dotarło do niej, że właśnie Raum odciągnął ją od głównego korytarza, na którym robiło się coraz tłoczniej, a także, że nie boi się jego silnego uścisku, a przynajmniej nie tak, jak w pierwszej chwili.
Demon zerknął przez ramię, po czym przyłożył swój klucz do ściany. Natychmiast w tym miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą były same kamienie, zaczęło się formować przejście, ozdobione motywem powielanym z klucza: pnączem róż. Po chwili, drwi były gotowe, a demon uchyliwszy klamki wydostał się na zewnątrz, po czym drzwi zniknęły równie szybko, co się pojawiły.
Gromadzące się chmury nie zwiastowały niczego dobrego, ale Sebastian postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Jeśli nie zdążyłby przed deszczem, opady przynajmniej będą w stanie rozmyć jej zapach, a to pomoże w ucieczce. Wszelkie ślady również zostaną zaniechane, tylko... Było jedne, poważne ale. Siła demonów podczas deszczu malała niepomiernie. I tylko podczas tego jednego, piekielnego deszczu, ziemskie opady były dla nich zupełnie obojętne. Może kiedyś, któryś z intruzów przekazał w jakiś sposób zniekształconą wieść, dzięki czemu poszła plotka o święconej wodzie.
Sebastian wziął dziewczynę na ręce i w demonicznym pędzie zaczął się oddalać od Zamku Królów. Wiadomo, nieobecność będzie podejrzaną, ale zawsze mógł się wykpić, że musiał wracać do kontrahenta, gdyż jego życie było w niebezpieczeństwie. Naprawdę planował zmyć się razem z dziewczyną, przynajmniej dopóki sytuacja nie ucichnie. Jeśli będzie na tyle poważnie, wezwą go. A jeśli nie, bezpieczniej będzie zejść na jakiś czas z oczu. Tylko tyle mógł zrobić.
Andatejka z kolei nie myślała o niczym. Zaplotła ręce wokół szyi Rauma, wtuliła się w jego bark i zamknęła oczy. Bała się. Wcale nie chciała źle, a sytuacja zdecydowanie ją przerosła. Książę co prawda od początku starał się jej uzmysłowić rozmiar niebezpieczeństwa, ale dopiero stanąwszy nim twarzą w twarz doskonale go zrozumiała. Wiedziała jedno – że prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie, a pod tym względem czerwonooki rogaty przyjaciel spisywał się wyśmienicie.
Po jakimś czasie poczuła na swojej twarzy mokre krople. Z początku zdziwiła się, bo nie płakała zbyt często, nie wydawało się jej też, aby i teraz to robiła, a potem, gdy podniosła zaciśnięte powieki, jej oczom ukazało się krwiste niebo, z którego na ziemię spadały pojedyncze krople. Razem z nimi dało się wyczuć pewne spięcie u demona.
– Przeczekamy deszcz – oświadczył stanowczo, i chociaż nie zdążyli nawet wyraźnie zmoknąć, widziała, że jej towarzysz słabnie. Tempo biegu znacząco spadało, oddech stawał się bardziej urwany, a kiedy skręcili pod urwisko, Sebastian posadził dziewczynę i osunął się po powierzchni ze zwieszoną głową, równie zmęczony wszystkim co matka jego przyrodniego brata. Z oddali było widać majaczące na tle pożogi rozgorzałe szczyty wulkanów, wyrzucające co jakiś czas z siebie złocista maź i czyniąc krajobraz sroższym, niż to się mogło wydawać. Wydobywający się dym z kraterów mieszał się z burgundowymi chmurami, przenikając powoli czerwienią. Zdawać by się mogło, że niebo opada w drobinkach na ziemię, a niedługo nastanie zagłada całego tego terenu. Ciemność rozświetlały nieregularne, ogniste plwociny, wystrzeliwujące w niebo i gasnące niebawem.
– Co teraz? – zapytała niepewnie dziewczyna, przysuwając się na kolanach do demona.
– Odeślę cię do domu, ale dopiero kiedy skończy padać. Zrobiło się tutaj zbyt niebezpiecznie, abyś mogła zostać, poniekąd na twoje własne życzenie – odpowiedział zmęczonym tonem Raum. Odgarnął mokre włosy z twarzy i spojrzał w zielone oczy, w których panował nieopisany smutek. Nie odpowiedziała nic, zresztą, co miałaby mówić?
– Ja... Przepraszam za wszystko. I cieszę się, ze cię poznałam – odparła po dłuższej przerwie, z trudem dobierając słowa, chociaż nie powiedziała niczego wybitnie odkrywczego.
– Ja też – skrzywił się nieznacznie demon.
– Mamy czas do końca deszczu, prawda? – upewniła się dziewczyna, szukając czegoś, co podtrzyma jej nadzieję. Z jakiegoś powodu czuła w piersi dławiący ból na myśl o pożegnaniu, bo chociaż to było i nierozsądne, i niepoprawne, czuła, że go polubiła. Może nawet za bardzo – Ale spotkamy się jeszcze kiedyś?
– Nie – uciął zdecydowanie Raum – Nigdy więcej się nie zobaczymy. To jest pożegnanie. – tutaj zrobił wdech i zaczął wyrzucać z siebie słowa, jakby mu szalenie ciążyły. – Dziękuję ci za uratowanie życia, spłacam jedynie swój dług. Miło było cię poznać i mieć za przyjaciółkę. Chociaż może to zabrzmieć okrutnie, nigdy tutaj nie wracaj. To nie miejsce dla ciebie. Spaliłaś za sobą wszelkie mosty. Zresztą, to nierozsądne – przestrzegał ją, ale zmuszony był przerwać, gdy poczuł, jak drobne rączki zaciskają się na jego ciele.
– Nie mów tak – przerwała mu – skoro tak mówisz, znajdę cię na ziemi. Jesteś tam rycerzem, prawda? Prawą ręką króla Roberta – nawijała z rosnącą nadzieją w sercu.
– Lepiej nie.
– Rozumiem – szepnęła, a w jej oczach błysnęły łzy. Chociaż spędzili ze sobą niewiele czasu, za to był on wypełniony ciepłem i dobrocią, której nie doznała aż tyle nigdy od nikogo w swoim przeszłym życiu. Ścisnęła dłoń demona w niemych słowach podziękowania, chociaż nawet nie wiedziała, co miała by mu powiedzieć. Za tyle serca, czy znajdzie wystarczająco dużo słów, by powiedzieć mu, jak bardzo mu dziękuje i że chyba... Jest najcudowniejszą osobą, jaką spotkała na swojej drodze. Nie do końca rozumiała, co się wewnątrz niej dzieje, ale mogła stwierdzić, że odczuwała ból w sercu na samą myśl, że miałaby go już nigdy więcej nie zobaczyć. Strata wydawała jej się tak okrutna, a jednocześnie dziwnie znajoma, jakby kiedyś już wydarzyło się coś podobnego, coś równie strasznego.
Czas odmierzały rozbijające się o ziemię krople deszczu, a także pojedyncze pociągnięcia nosem Andatejki. No cóż, nic nie mogła na to poradzić. Powinna być raczej wdzięczną za to, co dostała.
– Czy na ziemi będzie coś w piekielnym języku? – zapytała nagle, ożywiając się. – Nie chcę niczego zapomnieć, co mi pokazałeś. Nigdy o tobie nie zapomnę! – zapewniła żarliwie.
– Zapomnisz. Ludzie mają to do siebie. Z czasem zapominają o wszystkim, pozbywają się ciężarów i układają swoje życie na nowo. Ty też powinnaś – zasugerował, ale nie spodziewał się takiego sprzeciwu ze strony dziewczyny.
– Nie zapomnę! Tak długo, jak będę boginią. Nie rzucam słów na wiatr! – oznajmiła poważnie.
– Więc się prześpij. Będziesz potrzebowała siły – zaproponował Sebastian, zastanawiając, czy nawet nie lepiej będzie usunąć jej pamięci.
– Wyśpię się, gdy powrócę, a tymczasem... Tymczasem... Chcę być z tobą! Chcę cię przytulić, rozmawiać, śmiać się, zapamiętać jak najwięcej, póki jeszcze mogę! Chcę, żebyś uwierzył w naszą przyjaźń! – wykrzykiwała mu w twarz, dopóki się nie zadyszała i nie zaczęła kaszleć. Demon obawiał się, czy przypadkiem nie uderzyła się za mocno w głowę, spadając ze schodów, ale nic na to nie wskazywało. Za to te marzenie zaczęło przedzierać się przez maskę obojętności i robić nieporządek w jego sercu.
Zapanowała milcząca umowa i aż do końca starali się wykorzystać czas, tak, aby nie żałować i być zapamiętanym przez tę drugą stronę z uśmiechem. Dziewczyna naturalnie zapytała, po co aż tyle poduszek w sypialni i parę innych drobnostek i chociaż to nie było istotne, to pomagało im jakoś radzić sobie z budzącymi się emocjami.
– Pewnego dnia – zaczęła sennie Collette – chciałabym obudzić się wolna. Nieobciążona żadnymi klątwami, obowiązkami bogini ani ludzkimi wyobrażeniami. Wówczas przyszłabym do ciebie, wzięła za rękę i razem ruszylibyśmy przez świat, nieosądzani jedynie za przynależność. Chciałabym ci pokazać, że przyjaźń jest prawdziwa, że warto wierzyć w dobro, że w ogóle warto wierzyć...
Demon uśmiechnął się tylko lekko pod nosem z jej marzycielskiej natury, ale ciepło, które rozrastało się w jego duszy, nie mógł ignorować. Dlatego odczekał jeszcze moment, a potem, pomimo wątpliwości, czy mu się uda, wstał i otworzył portal dla dziewczyny. Mimo deszczu, który powinien odbić się negatywnie na tworzeniu Heksametonium, prezentowało się ono wybitnie solidnie i bezpiecznie.
Collette już miała iść, już puściła powoli palce, rozplatając ich ręce, ale w ostatnim momencie się zawróciła, uwiesiła mu u szyi i pocałowała, a długie białe włosy w wyniku nagłego ruchu okręciły się wokół demona, muskając jego policzek, szyję i osuwając się po ramieniu, odgradzając na ułamek sekundy od świata.
Raum z trudem odepchnął ją od siebie do połyskującego złocistymi drobinkami portalu, obawiał się, że w innym razie nie zdecyduje się na powrót, a na to pozwolić nie mógł. Zdawał sobie sprawę, że to pożegnanie, jednak nie umiał podejść do tego tak uczuciowo jak shinigami. Kiedy dziewczyna znikała w tunelu między wymiarami, nie widział na jej twarzy gniewu czy żalu. Widział tylko, jak porusza ustami, w swoim rodzinnym języku, a gdy uświadomił sobie, co mu powiedziała, zrobiło mu się trochę słabo, aż wyciągnął przed siebie dłoń, chcąc ją zatrzymać na chwilę, żeby się upewnić, że to, co słyszał, było prawdą. Nie zdążył, Heksametonium zaczęło się zamykać, o czym świadczył złocisty pęd spawający obie strony materii. Zszokowany, stanął w deszczu i bezwiednie powtórzył to, co na odchodne chciała mu przekazać.
– Je t'aime*.
* (fran.) Kocham Cię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top