Rozdział 48
Czas jakby zatrzymał się w miejscu, kiedy ponownie wśród rozentuzjazmowanego tłumu dostrzegł jej twarzyczkę. Była tak wyraźna, że wydawało mu się, jak gdyby wcale nie dzieliły ich przepastny szyb areny, jak gdyby stali na przeciwko siebie. Cała reszta zlała się w nieistotną, kolorową masę, poruszająca się zbyt wolno niż to wynikałoby z praw rządzących naturą, zupełnie jakby ktoś wstrzymał ciąg zdarzeń. W tej ulotnej i pełnej mistycyzmu przestrzeni znalazła się tylko ich dwójka, odgrodzona od reszty świata niewidzialną barierą.
Można było powiedzieć, że ich dusze połączyły się ze sobą na moment, wypaczając płynący czas.
Z jednej strony barykady widniała sylwetka Rauma. Trzymał zakrwawiony sztylet w dłoni, krople potu spływały mu wzdłuż twarzy i karku, a mordercze spojrzenie rzucało błyskawice przeciwnikom. Wciąż zwarty i gotowy do ataku, chociaż musiał uciskać dłonią zakrwawiony bok. Na przeciwko znajdowała się drobna dziewczyna z rozwianymi przez podmuchy wiatru włosami. Jej wzrok był przepełniony bólem, prośbą o wybaczenie i smutkiem.
Chociaż znajdowali się bardzo daleko od siebie, nie potrzebowali wymieniać ze sobą nawet pojedynczych słów. Emocje, uczucia i niewypowiedziane myśli same płynęły tym mistycznym tworem, jaki się wokół nich utworzył.
Dziewczyna wyciągnęła w jego kierunku dłoń, tak powoli, jakby bała się go spłoszyć i czekała na to, co zrobi. Jaka będzie odpowiedź osoby, której dobre intencje i rady tak okrutnie zlekceważyła, a która teraz przez nią cierpi.
Tak bardzo chciała mu pomóc, ale jeszcze nie widziała, czy jego życie jest zagrożone, tak jak w innych przypadkach. Mimo to, nie mogła go zostawić w taki sposób. Nie była zdrajczynią. Ignorując ostrzeżenie i upominanie kotki, tchnęła w niego odrobinę własnej mocy, aby nieco ulżyć w bólu.
Rana na boku księcia piekła zaczęła się goić w mgnieniu oka.
Była świadoma, że przypłaci to własnym życiem, ale czuła się winna zaistniałej sytuacji. Poza tym, uderzyło ją dziwne uczucie, które wydało się jej znajome. Mogłaby przysiąść, że przez moment w twarzy Rauma dojrzała, na ułamek sekundy, twarz Rofocale'a. Jednak nim zdążyła przemyśleć to, co odsuwał jej umysł, zwidzenie rozwiał podmuch wiatru, a czas powrócił do swojego pierwotnego koryta, płynąc wartko i niestrudzenie jak woda.
Sebastian miał do niej przede wszystkim żal. Nie potrafił o tym myśleć na spokojnie, nie teraz. Gniew, przez cały czas duszony na dnie jego serca, nie znajdował ujścia i zaczynał się wylewać, opuszczając swoje naczynie jak kipiące mleko.
Nawet nie zwracał uwagę na swojego przyrodniego brata, siedzącego tuż obok. Zdrada Collette bolała go o wiele bardziej. Wielokrotnie ją ostrzegał, żeby mu nie ufała, że nie jest osobą, przy której mogłaby wrócić i wcale nie dlatego, że chciał ją do siebie przywiązać. Wręcz przeciwnie, gdyby mógł, chętnie zrzuciłby z siebie tę wątpliwą przyjemność. Szkopuł tkwił jedynie w tym, że gdyby ktokolwiek się dowiedział, że przyprowadził boginię śmierci pod swój dach, co równało się ze złamaniem masy obowiązujących praw, zostałby bardzo surowo ukarany, a w najgorszym wypadku straciłby życie.
Gwałtownie odwrócił wzrok w stronę, w której stał Lucyniel, z którym przyszło mu walczyć. Chociaż żaden z nich nie wykonał nawet najmniejszego ruchu, powietrze wokół nich aż kipiało od emocji. Bezruch, jaki panował, podkreślał wiatr, przesuwający pojedyncze ziarenka piasku na arenie.
– To będzie zaszczyt z Tobą walczyć – powiedział spokojnie Raum, lekko skłaniając głowę przed swoim przeciwnikiem, który odpowiedział mu tym samym na miły gest.
Może jego matka miała rację? Zdradzić może każdy, a on nie może sobie pozwolić na chwilę słabości. Przyjaźń, prychnął w myślach. To dobre dla śmiertelników. Ostatnie sekundy spokoju i zacznie się walka. Tym razem piasek zabarwi się na czerwono, a jeden z nich odejdzie jako zwycięzca. Chwilę później powietrze przeszył szczęk skrzyżowanej broni i odgłosy gwałtownie stawianych kroków.
*
Andatejkę nie przestawały dręczyły wyrzuty sumienia. Nawet nie odczuwała głodu, chociaż od kiedy wypadła z bezpiecznej twierdzy, nie miała niczego w ustach. Teraz jej posiłek leżał pewnie dalej nietknięty w pokoju, bo nawet nie miała okazji go dzisiaj powąchać.
Siedząc na trybunie i będąc świadoma, jakiego narobiła bałaganu, wyrzucała sobie, że chciała być z księciem w ważnej dla niego chwili. Przeczuwała, że nie wybaczy jej nieposłuszeństwa, a w czarnych scenariuszach, które podsuwał jej umysł, widziała, jak zostawia ją na pastwę losu w piekielnych krainach. Przeraźliwy chłód zmroził jej serce, a zimno powoli rozlewało się na pozostałe członki, powodując, że mimo ciepła dziewczyna drżała, nawet gdy Seth ją objął.
Przyczyniało się też do tego niezwykle skąpe ubranie, którego teraz zaczęła się wstydzić jeszcze bardziej. Myśl, że Raum ją tak widział, napawała ją strachem, obrzydzeniem i chęcią zaszycia się w najczarniejszej dziurze, do której nie dochodzi żaden promień światła.
Tymczasem zacisnęła dłonie w pięści i skupiona pożerała wzrokiem, co się dzieje na arenie. Przez to nawet nie zauważyła, jak Seth otula swoimi rękoma jej drobne piąstki i delikatnie manipulując naciskiem rozprostowuje jej palce , a następnie przysuwa jej nadgarstek do ust, składając na nim delikatny pocałunek. Jego oczy hipnotyzowały, przyciągały spojrzenie, dlatego gdy spotykał się z jeszcze większą ignorancją ze strony dziewczyny, nie miał pojęcia, jak ma to zinterpretować. Umysł krzyczał, że go lekceważy, ale uciszył ten głos, dochodząc do wniosku, że walka dwójki następców tronu zwyczajnie ją pochłonęła, tak, jak i resztę widowni. Przez moment panowała taka cisza, że miał poważne wątpliwości, czy przypadkiem czas nie stanął w miejscu. Wszak bardzo się mylił, gdyż bystry obserwator widział, że ostatnia walka była ciekawsza niż pozostałe, polegające jedynie na rozlewie krwi. Za to jej drżenie doprowadzało go do szaleństwa i gdyby mógł, rzuciłby się na nią, nie zważając na dzikie tłumy upominające się o jeszcze więcej atrakcji.
Raum dokładnie obserwował swojego przeciwnika, w tym pozornym spokoju i odkrył strategię, jaką postanowił przyjąć Lucyniel. Jako syn księcia światła, sam władał... mrokiem. Dlatego, nieznacznie się poruszając i cały czas zachowując dystans, subtelnie poszerzał swój cień, z początku niezauważenie, by na koniec zaczął pędzić jak szalony w kierunku przeciwnika.
Wówczas przez arenę przebiegł głośny wiwat, przerywając śmiertelną ciszę. Publiczność nie spodziewała się takiego obrotu sytuacji, co było Sebastianowi niezwykle na rękę. Po prostu nie zawahał się i zmusił głos w sobie, aby z nim współpracował. Dzięki temu wystarczył jeden, stanowczy ruch sztyletu, a cień się rozpołowił, rozegnany przez strzelający w niego, silny płomień, który okrążył całą arenę, dosłownie podgrzewając atmosferę i pozbawiając przeciwnika możliwości zagrania cieniem.
Szkarłatne oczy błyszczały niezdrowym światłem w pożodze, gdy bez pardonu uderzył na swojego kuzyna. Coś kazało mu pokazać, że jest warty tego, aby być pierwszym księciem.
Jego czarne, długie włosy, rozsypane na tle ognistej łuny wyglądały przerażająco, a każdy ruch był nie mniej przerażająco precyzyjny. Bez trudu zepchnął Lucyniela w kąt, odgrodził go widowiskowo językiem ognia od reszty, gdy na swoje nieszczęście uniósł na moment głowę, zerkając na widownię. Znowu znalazł się niebezpiecznie blisko białowłosej, a dokładnie mówiąc, tuż pod nią, gdzie siedziała. Zlekceważył dumny wzrok Setha, ale ta chwila wystarczyła, by jego przeciwnik schwycił go za włosy i powalił na ziemię i gdyby nie jego zwinność, dzięki której w ostatniej chwili zmienił położenie, przypłaciłby to życiem, a tak, Lucyniel został tylko z pękiem czarnych włosów w dłoni, osmalony przez języki ognia, które znacznie go oszpeciły, a skóra jeszcze nie zdążyła się tak szybko zregenerować.
Tłum szalał. Obrażenia odniesione na grach rankingowych były na tyle ważne, że istniał nawet zwyczaj pozostawiania ich, aby w pewien sposób utrwalić swoje błędy i być żywym dowodem sukcesu przeciwnika. Dlatego Sebastian czuł palący ból w sercu. Stracił niby nic nie znaczącą rzecz, bo przecież włosy odrosną, ale strata bolała go tak samo jakby stracił kończynę. Krótkie kosmyki spadały mu na twarz, a nieprzyzwyczajony do nich, nerwowo potrząsał głową, starając się je zrzucić z czoła i policzków. Już miał się rzucić rozwścieczony, kiedy Azazel wstał i zażądał zawieszenia walki w tym momencie, uznając, że obydwaj są godni swoich pozycji.
Po arenie przemknął pomruk niezrozumienia. Obydwaj byli dalej zdolni do walki, Lucyniel nieco poparzony, Raum tylko zmęczony i zdołowany, ale furia, która rozgościła się w jego duszy, nie dawała mu spokoju.
– Chcesz uniknąć rozlewu krwi? – zapytał zdziwiony Belial, unosząc brew. Sam liczył skrycie w duchu na pozbycie się któregoś z książąt, ale trzeźwa opinia jednego z władców kazała mu się zastanowić zanim podejmie decyzję. Właściwie, było mu bez różnicy, kto zginie. Jeśli trafiłoby na jego syna – to będzie znak, że nie był godzien, by zajmować tak wysokie stanowisko. Tym bardziej, że Azazel rzadko o coś wnosił, zawsze trzymał się na uboczu. Nie czuł potrzeby brylowania, przewodnictwa, za to jego mocy obawiano się na równi z jego spokojnym usposobieniem.
– Nie. Uważam, że są wystarczająco dobrzy po tym, co nam zaprezentowali – wyjaśnił, nie wdając się w żadne dyskusje, chociaż porywczy Lewiatan już był gotów tylko na złość Belialowi domagać się walki do ostatniej kropli krwi. Spokojny król doczekał się poparcia Lucyfera, więc rogaty władca machnął ręką, zgadzając się, ku ogromnemu niezadowoleniu Kurary.
Jakby dzisiaj było mało złych nowin - przemknęło jej przez myśl.
Przez cały czas łowiła uchem rozmowę, nie roniąc z niej ani słowa, aby dokładnie wiedzieć, co planują odnoście rywala Setha w kolejce do tronu. W sercu aż krzyczała, że to niesprawiedliwe, bo jej dziecko musiało walczyć do ostatnich sekund i w tym momencie zgadzała się z Lewiatanem, ale nie mogła nic zrobić. Głośno prychnęła tylko, obnosząc się ze swoim niezadowoleniem i rozczarowaniem, a następnie opadła na fotelu, domagając się przyniesienia natychmiast kolejnego pucharu z krwią.
Trąby rozbrzmiały ponownie i ogłoszono wyniki, dla jednych łaskawe, dla innych przekreślające szansę i marzenia na przyszłość. Raum miał szczęście znaleźć się w pierwszej grupie, ale niewiele go to w tym momencie obchodziło. Czuł się zdruzgotany, a krótkie kosmyki doprowadzały go do szału. Najchętniej spaliłby je w płomieniach, gdyby mógł, ale bycie zupełnie łysym wcale mu się nie uśmiechało. Nie pamiętał nawet czasów, kiedy nie miał swojego warkocza. To było zdecydowanie zbyt dawno temu.
Publika powoli zbierała się, okupując wyjścia i blokując wszystko, co tylko się dało. Seth, korzystając ze swoich przywilejów, wziął Andatejkę za rękę i skierował się do najbliższego wyjścia, nie martwiąc się o nic. Tymczasem dziewczyna próbowała mu grzecznie odmówić, upierając się, że poczeka na Rauma, ale Seth wydawał się głuchy na jej prośby, dopóki nie przechyliła czarę goryczy swoimi prośbami.
– Co ty w nim takiego widzisz ? – Szorstkość rzuconych słów przeraziła nawet samego adresata, dlatego zaraz dodał na swoje usprawiedliwienie. – Przepraszam, nie chciałem, aby tak to zabrzmiało. Na pewno chciałabyś się z nim spotkać. Ale obiecaj, że mnie też odwiedzisz. Będzie mi cię brakowało – szepnął, pochylając się nad nią, jednak dziewczyna powstrzymała go ruchem dłoni, na co musiał niechętnie się zgodzić.
– Obiecuję – szepnęła nieśmiało, zabierając rękę z jego piersi – mógłbyś mnie ubrać normalnie?
– Dlaczego? W tym wyglądasz bardzo ładnie – zdziwił się, mierząc ją wzrokiem.
– Ale źle się czuję.
– Niech ci będzie, tylko nie mów, że w ten worek, w którym tu przyszłaś – jęknął niepocieszony, zakreślając palcem koło tuż wokół jej pępka. – W ogóle, z którego regionu piekła pochodzisz? Tak się wstydzisz swojego pięknego ciała, że to aż nieprawdopodobne. Wiesz, ile Południc chciałoby wyglądać tak ponętnie jak ty? Ile Rusałek uganiałoby się, byleby posiąść chociaż część twojego czaru? Twoje oczy zrobiły ze mnie twojego sługę, zrobiłbym dla ciebie wszystko, a ty ciągle traktujesz mnie tak, jakbym chciał zrobić ci krzywdę...
Seth doskonale bawił się w duchu, bo widział, że stawianie się w tym świetle znacznie skuteczniej otwierało drogę do serca dziewczyny, niż wcześniejsze próby. Jeśli zdoła obudzić w niej poczucie winy, to będzie krok milowy w kierunku, aby skończyła w jego łóżku.
*
– Zdobyłeś sztylet? – przywitał go szorstki, nieprzyjemny i lekko zachrypiały głos. – Do reszty skretyniałeś? Jaja sobie robisz? Gdzie go ukryłeś, złodzieju?!
Garbus zrzucił z siebie ręce swojego towarzysza, a gdy nie mógł się od niego odkleić, uderzył go łańcuchem po skrzywionej mordzie.
– Zamknij się. Chyba, że chcesz się mierzyć z księciem Sethem. Proszę bardzo – burknął. Zrzucił zniesmaczony kamieniem, który znalazł mu się pod nogami w zaśmiecony stół, przewracając wszystko, co na nim było. Głaz skończył swoją wycieczkę na czole zaspanego kompana, na co reszta ryknęła śmiechem. Obleśny rechot niósł się jeszcze przez parę chwil, jednak zdołał rozładować zbyt napiętą atmosferę, a także wprowadzić pewien spokój.
– Więc dziewczyna dalej go ma przy sobie? Jesteś pewien?
– Taaak – mruknął przeciągle. – Mignął mi przed oczami, gdy wchodziła na arenę.
– Więc ją do tego zmuś. Obiecała, że ci go odda. Nie chciałeś jej porywać ze względu na książęta, znalazłeś idealny sposób, by pokojowo i bez rozlewu krwi go od niej zdobyć, więc teraz musi się zgodzić! – ryknął garbatemu wprost do ucha jeden z białoskórych demonów. Miał przeźroczyste tęczówki, tak jak gdzieniegdzie skórę, przez którą prześwitywały wnętrzności. Złośliwi twierdzili, że genitalia również były przeźroczyste, dlatego żadna z najpodlejszych wywłok piekła nawet nie chciała spędzić z nim nocy. Śmiertelnicy, którzy go zobaczyli w pełnej krasie nie dożyli do chwili, w której mogliby opowiedzieć innym, jak dokładnie wyglądał, a w rodzimych stronach uważano go za obrzydliwego.
Garbus splunął na bok. Nie miałby nic przeciwko, gdyby... Wtedy, gdy na niego wpadła, przepraszała go jak wartościowego członka społeczeństwa, a nie jak śmiecia, za którego uchodził. Dlatego, gdy zobaczył, że demonica dolewa trucizny do pucharu, pokręcił się w pobliżu i wrzucił tam żabieniec, aby nie przypłaciła poczęstunku życiem. Wcale nie musiał, ale już wówczas w jego głowie zrodził się plan. Inaczej nawet nie mieli co myśleć o wyprawie na Dwór Cieni.
Długo nie było części, ale postaram się to nadrobić. Dawajcie znać, tradycyjnie czekam na komentarze i takie inne :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top