Rozdział 47
W arcyświetnym humorze Kurara weszła na trybuny i rozsiadła się wygodnie, czekając na ostatni dzień igrzysk z równą niecierpliwością, co przed laty na pierwszą noc z władcą Piekła. Nogi w fikuśnych obcasach – na których poruszanie się stanowiło istną zagadkę dla reszty dworu, bo były ażurowe i w dodatku wypełnione w środku powietrzem, co zapewniało lekkość i wytrzymałość, która była w stanie udźwignąć ciężar jej ciała, a przede wszystkim oczarowywała misternością wyciętych kwiatów i muszek zaplątanych w ich liście – odsłoniła ze zwiewnych warstw szaty. Dzisiaj kazała włożyć do pustego środka złociste kadzidełko, aby przyciągało oczarowane spojrzenia migotliwym blaskiem i jeszcze bardziej eksponowało wzorzystą dłubaninę. Głowę zdobił diadem w kształcie młodych pędów oplatających czoło, podtrzymujący niesforne, krótkie włosy, które opadały by jej w przeciwnym razie na twarz. Dzięki temu jej twarz zyskiwała nieco powagi, można by nawet rzec, że szlachetności, którą w przeważającym stopniu zawdzięczała niezwykłemu kolorowi tęczówek.
Nic nie mogło jej ucieszyć dzisiaj bardziej, niż wiedza, którą posiadła niespełna parę chwil temu. Ani dopracowana pod każdym szczegółem kreacja, ani bardziej ciekawe walki, niż do tej pory, ani nawet bliskość Beliala, choć akurat z tym mogłaby jeszcze podyskutować.
Bardzo dobrze, że był tak blisko. Wystarczy, że zjawi się za nim, ucałuje jego szyję, wciągnie głęboko przez nozdrza jego cudowny zapach skóry kojarzący się z drzewem sandałowym, muśnie ustami jego miękkie wargi i wsączy mu przez nie truciznę, mówiąc prawdę o jego własnym synu.
Ta dziewczyna, którą przyprowadził Raum, była człowiekiem! Serce wręcz skakało z radości, gdy tylko pomyślała o karze, jaka czekała za tak zuchwały postępek. Na pewno złamał prawo, była o tym święcie przekonana. Teraz wystarczyło tylko powiedzieć, ba! Napomknąć o tym w sposobnej chwili, by rozpętać prawdziwe piekło wśród zgromadzonych. A która okazja byłaby do tego lepsza, niż igrzyska, na których w jednym miejscu zgromadziły się wszystkie demony? Efekt byłby oszałamiający, a sama dziewczyna musiałaby zginąć.
Posłała parę wdzięcznych uśmiechów do Beliala, upijając nieco krwi z kielicha, kiedy dostrzegła po przeciwnej stronie Setha. Była z niego prawdziwie dumna, jak każda matka z dziecka, które osiągnęło planowany sukces. Nieco żałowała, że nie mógł zmierzyć się z Raumem, ale biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw, była nawet całkiem zadowolona z obecnego obrotu spraw i nie domagała się niczego więcej od losu, jak tylko unicestwienia jej najbardziej znienawidzonego wroga i pokazanie Isztar, kto tak naprawdę z ich dwójki jest silniejszy.
Nigdy nie zapomniała, jak jeszcze niedawno nierozważnie próbowała zabić jedną z najsilniejszych osób w królestwie w imię lepszej przyszłości. Ich ciągłe potyczki, dogryzanie sobie nawzajem, cicha rywalizacja we wszystkim obierała niezdrowy kierunek i gdyby Kurara nie opamiętała się, na pewno skończyło by się to o wiele gorzej. A tak, była panią sytuacji. Nie zawsze siła jest najsilniejszą kartą, jaką można się posłużyć.
Tak szybko, jak ujrzała syna, tak prędko zrzedła jej mina, a w złości rzuciła niedopitym kielichem w najbliżej stojącą służkę. Ta umknęła z nadludzką prędkością, łapiąc puchar i rozlewający się trunek. Profilaktycznie usunęła się w cień, czując zbierające się chmury nad głową swojej pani.
Złotooka księżna nie dowierzała przez chwilę swoim zmysłom, podejrzewając jakieś halucynacje. Ten idiota pociągnął ze sobą oczywiście kogo? Białowłosą piękność! Kurara przez chwilę był pewna, że trafi ją szlag i wiatr rozwieje jej szczątki. Jak on mógł zrobić coś tak głupiego, w dodatku TERAZ! Przecież... Pokrzyżował jej doszczętne swoje plany. Jeśli teraz ogłosi to, co wie, to ucierpi nie tylko pierwszy książę, ale i jej dziecko!
Wyprowadzona – koncertowo – z równowagi natychmiast zadbała o pozory, aby nie zdradzić, ze coś ją aż tak zdenerwowało. Złociste oczy utkwiła w skalnej ścianie, beznamiętnie się wpatrując i szukając najlepszego wyjścia z sytuacji. Przez moment nawet zaczęła obgryzać krótko przycięte paznokcie, ale zgania się w duchu za to i z nienawiścią, która byłaby spalić wszystkich zebranych, spojrzała w dół, na arenę, gdzie zaraz powinna stawić się ostatnia szóstka.
– Przynieś mi jakąś duszę. Natychmiast – zażądała, krótkim ruchem ręki odprawiając służącą. Musiała pomyśleć, co robić dalej. Miała w rękawie asa, lecz nie mogła go użyć przez głupotę jej własnego syna! A im dłużej im się przyglądała, tym bardziej słabo jej się robiło.
– Seth, ja zawsze wiedziałam, że masz beznadziejny gust co do kobiet, ale żeby aż tak?
*
Głos zachichotał, a Raum obejrzał się uważnie dookoła, nie będąc pewnym, czy ktoś jeszcze ich nie słyszy. Wydawało się, że akurat pod tym względem, byli w dość komfortowej sytuacji.
– Ja już wybrałem dawno temu – odpowiedział Lucifuge, a młody książę mógł przysiąść, że w tym momencie doświadczał halucynacji, gdyż żaden z innych demonów zdawał się nie dostrzegać ledwo zarysowującej się sylwetki.
– Wybrałeś zdradę – warknął Raum.
– Wybrałem miłość – odpowiedział spokojnie świetlisty cień. Wysoki, przystojny nawet w ocenie Rauma. – Nic nie wiesz o tej dziewczynie. Ja wiem wszystko, a ona nie jest świadoma tego, co utraciła. Wiesz, jak to jest pamiętać wszystko i nie móc jej nic powiedzieć? – zapytał z wyrzutem. – Nie mogę jej stracić drugi raz. I pomożesz mi w tym.
– I dlatego postanowiłeś mnie teraz zaszantażować? – zapytał kpiąco Raum. – Przeliczyłeś się. I bez twojej pomocy jestem w stanie pokonać każdego, kto stanie mi na drodze. Jeśli to już wszystko, możesz znikać.
Głos zachichotał jeszcze bardziej, zanim odpowiedział.
– Nigdy nie potrafiłeś. To ja to potrafiłem, ale jakimś trafem, twój umysł narzucił mi bezwzględne posłuszeństwo. Tylko dlatego byłeś w stanie spojrzeć w moje wspomnienia.
– Zatem to, co widziałem... – zaczął ostrożnie Raum, cofając się do zdarzeń z Wilczego Wzgórza.
– To były wspomnienia z mojego życia. Zginąłem wówczas, podczas tej wielkiej bitwy, chociaż starano się mnie ocalić. Uczestniczyłem w pewnym sądzie, który też miałeś okazję widzieć. A teraz mam szansę przebywać w tobie. Co za ironia.
– Więc chciałeś mnie zdobyć, by samemu narzucać swoje zdanie innym? – To był najbardziej oczywisty wniosek, jaki nasuwał się w obecnej sytuacji, ale demon czuł, że musi go głośno powiedzieć. Jak na ironię: po cichu we własnej głowie, żeby jakoś dopasować się do zaistniałej sytuacji.
– Dokładnie, Raum. Nie różnisz się niczym szczególnym od innych, z wyjątkiem twego umysłu. Ta mała jeszcze ci to pokaże.
– Jak na razie jest niewyczerpywanym źródłem kłopotów. Ale – dodał, czując przyjemne ciepło – Jest również moją przyjaciółką. A przynajmniej lubi się tak nazywać.
– Naprawdę cię lubi i dla własnego dobra powinieneś ją jak najszybciej odesłać.
– Wiem.
– Nic nie wiesz – zaprzeczył głos, a wówczas bramy otwarto i wyszedł na arenę, witany gromkimi głosami zachwytu nad najbardziej okazałą i obiecująca gromadką. Czas odrzucić swoje wątpliwości i zaprezentować się najlepiej, jak potrafi. Jest demonem, synem samego Beliala, nie będzie się załamywał z powodu paru niepowodzeń. Musi zrobić jak najlepsze wrażenie, inaczej nici po dobrym wyniku. Jak również fiasko z pomyślnego odesłania przyjaciółki do domu.
Stanął w szeregu, nie przykładając wagi do tego, gdzie się znajduje. To nie było istotne. Skupił się za to na tym, co sam potrafił. Walka nie była dla niego niczym nowym ani nadzwyczajnym. Skoro nie może polegać na żywiole, poradzi sobie bez niego.
Wysoki, jasnowłosy demon był dla niego największym zagrożeniem, po krótkiej analizie zgromadzonych. Syn Lucyfera odziedziczył po ojcu urodę i dobry gust oraz mądrość. Nawet cząstka jego imienia potwierdzała jego przynależność do oświeconych, Lucyniel.
Plan na walkę był prosty: nie dać się zabić. Reszta była zmienna i Raum nawet nie zamierzał marnować czasu, aby układać jakieś zawiłe strategie, plany awaryjne, na wypadek gdyby plan a nie wypalił, a strategia b zawiodła. Liczba możliwych kombinacji z szóstką zawodników i ich możliwościami była zbyt wielka i demon nawet nie chciał zaczynać bawić się w dogłębną analizę, która z góry była pozbawiona sensu.
Czarna mgła zgromadziła się wokół jego obcasów, na co dyskretnie zwrócił uwagę Lucyniel. Naama i Sitra wpatrzone były w trybuny, a ostatnia para demonów, chociaż Raum znał ich z widzenia wydawali się niegroźną konkurencją. Na tyle niegroźną, że nawet nie potrafił sobie na chwilę obecną przypomnieć ich imion.
Z nieba zaczęły spadać czerwone płatki róż, zapowiadając ostatnie chwile spokoju. Tak, jak za każdym poprzednim razem krew zabarwiła piasek areny, a ostatnia szóstka oddała pokłon swoim władcom, licząc na przychylność z ich strony. Piekielni trębacze zadęli w swoje instrumenty i złowieszczy tryton rozdarł powietrze. Demony z miejsca uskoczyły, starając się od razu zadać cios śmiertelny, albo uskoczyć w bok i zaatakować nieodsłoniętego. Zawrotne tempo, jakie im towarzyszyło, godne było najlepszych osobistości przyszłego społeczeństwa.
Raum wybrał opcję numer dwa i z bezpiecznej odległości zaatakował na odległość jedną z sióstr, trafiając ją ostrzem. Wyrzucał je z taką łatwością, jakby nie walczył, a prezentował zgromadzonym taniec z nożami przy specyficznym akompaniamencie szczęku broni. Naturalnie, to nie wystarczyło, by powalić przeciwnika, ale dawało minimalną ilość czasu, aby rozejrzeć się i ocenić sytuację.
Lucyniel walczył z Sitrą, należącą do assasynów, bezimienna demonica tworzyła barierę z ziemi, która robiła za żywą tarczę, a tak naprawdę okazała się obleczonym piaskiem zaginionym szóstym kompanem. A więc przynajmniej jego miał z głowy. Pora zająć się Naamą, bądź tamtą demonicą.
Spróbował wykrzesać z siebie ogień, ale wcale mu nie wyszło. Parsknął rozzłoszczony i z całym impetem natarł na córkę Azazela, urywając je rękę i odrzucając na bok. Kończyna zaczęła pełznąć w kierunku właścicielki, dlatego schwycił z areny jedno z ostrzy i przebił włócznią kończynę, unieruchamiając ją na dłuższą chwilę. Dalej próbowała się wyrwać, a rozwścieczona dziewczyna uderzyła w niego z całej siły, przewracając na piach.
Gdyby chociaż mógł teraz polegać na ogniu! A tak spleceni okładali się wzajemnie, raniąc jak mogli najczęściej. Mimo wszystko, upływ krwi i ręka, której nie mogła zregenerować męczył przeciwniczkę i Raum odrzucił ją, nabijając uprzednio na swoje pazury aż pod samą ścianę, gdzie z głuchym uderzeniem odbiła się od kamieni.
W międzyczasie zdyskwalifikowano demona, który został uduszony w piasku. Pozostała piątka nieco się przegrupowała, bo o ile Naama walczyła o to, by dotrzeć do odciętej kończyny, o tyle jej siostra wraz z przeciwnikiem zawiązali tymczasowe porozumienie i wbijali włócznie w ciało swojej piaskowej siostry, dopóki jej ust nie ozdobiła krwawa posoka. Zdawało się, jakby plusk gniecionych narządów i wylewającej się na potęgę krwi zadawał się ich bawić, dlatego sobie nie żałowali i kiedy tylko demonica straciła czujność, Lucyniel grotem strzaskał jej piszczel. Tłum rozgorzał na nowo, domagając się jeszcze więcej atrakcji.
Raum zadowolony z obrotu akcji przypominał sobie jeszcze raz przebieg rozmowy z duchem, a także emocje, dzięki którym bez problemu pokonał Zabu, co zapoczątkowało jego zesłanie. Wówczas był pewny siebie i nie miał zmartwień. A czy teraz je miał? Wystarczy, że narzuci swoją wolę temu ożywieńcu, o Collette nie musi się martwić, bo przecież siedzi teraz bezpieczna w Zamku Królów z demoniczną czytanką i walczy z kolejnym fragmentem. Zaraz...
Uderzył tak mocno Sitrę, że nie była już zdolna walczyć tylko dlatego, że zauważył coś niepokojącego na arenie. Rzucił szybko okiem na resztę i na trybuny. Nie przewidziało mu się, białe włosy nie są w piekle czymś pospolitym. Wypatrzył ją razem ze swoim bratem, a to odkrycie spowodowało, że powietrze wokół niego zaczęło gęstnieć i ciemnieć. Z oczu biły mu pioruny, a sama aura stała się przytłaczająca. Po co ona wyszła? Dlaczego tutaj jest i to w dodatku z nim?!
Został już tylko jeden przeciwnik, ale Raum był załamany. Jak on ją stąd wyciągnie? Zamiast rozumu, kontrolę nad jego umysłem zaczęły przejmować emocje, które zatruwały jego zdolność obiektywnej oceny sytuacji. Przede wszystkim, czuł się zdradzony i to go chyba bolało najbardziej. Nie rozumiał, nawet nie chciał kombinować, dlaczego ona się tu znalazła. Na razie musiał tylko pokonać jednego z przyszłych współwładców.
Zmierzyli się wzrokiem, co trwało ułamki sekund i ruszyli na siebie. Lucyniel zdołał uniknąć ciosu Rauma, ale on sam nie zdążył, co przypłacił dość znaczną raną na boku. Przyłożył do niej dłoń, która natychmiast zabarwiła się szkarłatem. Podniósł ją do ust, a następnie spróbował krwi, co natychmiast objawiło się w morderczym błysku w oku. Nie miał czasu na więcej, bo musiał odparować kolejny atak, a w dodatku, cały czas miał wrażenie, że jest pod wpływem nieco innej umiejętności swego przeciwnika, nieco mniej przydatnej w walce, ale wystarczającej, by przeszkadzać w starciu, a mianowicie: wszechobecnego wdzięku, który roztaczał z taką łatwością, jakby robił to od niechcenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top