Rozdział 46
Jeszcze nigdy dziewczynie nie towarzyszyło tak silne przeświadczenie, że robi nieodwracalny błąd tak jak teraz, gdy szła posłusznie za garbusem, oddalając się od bezpiecznego schronienia, w którym Książę Demonów ukrywał ją przed całym światem.
Niewolnik w zamian za swoje przewodnictwo zażądał oddania sztyletu, którym groziła mu na samym początku. Bardzo niechętnie, ale ostatecznie zgodziła się, rozważając w duchu możliwość straty broni i straty przyjaciela. Chciała mu jakoś pomóc, a jeśli nie byłaby w stanie, to chciała chociaż dopingować go, aby wiedział, że komuś na nim zależy, aby powrócił. Mimo to, wciąż czuła niegasnące wyrzuty sumienia. Raum podarował jej go w trosce o ich wspólne bezpieczeństwo, wyraźnie prosił, aby uważała na sztylet.
To wszystko razem sprawiało, że nawet zwykłe poruszanie się przychodziło jej z trudem. Im bardziej się zbliżali do demonicznej areny, tym bardziej narastał w dziewczynie strach przed tym spotkaniem.
Niewolnik bez imienia, o czym szybko dowiedziała się Collette, podszedł do umowy niezwykle poważnie. Z lekkiej sukienki dziewczyny stworzył odrażający, szarawy i niezwykle podrażniający skórę płaszcz z kapturem, a co do włosów boginki wyraził się jasno: albo je ścina tu i teraz, albo wiąże tak ściśle, aby żaden z kosmyków nie ważył się wychylić zza szerokiego kaptura, który gdy dziewczyna założyła na głowę, przykrywał jej twarz do połowy. Collette nawet nie chciała słuchać o pierwszej opcji, dlatego związała dookoła głowy, aby wyglądało to w miarę naturalnie i spojrzała błagalnie na swojego towarzysza. Niemo wyrażona aprobata w zupełności jej wystarczyła, ale za to ciekawiło ją to, że nie stworzył dla niej czegoś nowego. Mimo wszystko garbus miał w tym swój cel: chciał, aby nikt nie skojarzył ją z tą demonicą, z którą zjawił się książę Raum pierwszego dnia igrzysk.
– Tylko w bajkach magowie tworzą coś z niczego – zaśmiał się, przepuszczając ją w przejściu.
Im dłużej Collette próbowała przeanalizować sytuację, tym bardziej nie wiedziała, dlaczego chce jej pomóc, ani co może z tego wyniknąć. Mimowolnie dotknęła lekko palcami wisiorek, który dostała od Rauma, jakby w ten sposób chciała jakoś zasięgnąć od niego jego trzeźwego spojrzenia na sprawę. Nie miałaby nic przeciwko, aby jeszcze raz ją wyrwał z opałów, w jakie się wpakowała. Zanim się spostrzegła, jej myśli krążyły wokół księcia piekieł jak wygłodniałe wilki wokół rzuconego ochłapu.
Nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że powinna dzisiaj być razem z nim. Tłumaczyła to sobie, że Lucifuge by tak postąpił, gdyby mógł.
Całą drogę od zamku aż do murów areny przebyli na piechotę, idąc tuż przy samych ścianach, jak para wyrzutków, chroniąc się w ten sposób przed stratowaniem. Niekiedy musieli brodzić po kostki w ściekach, byleby tylko zejść z drogi reszcie i nie ściągnąć na siebie ich gniewu ani uwagi. Collette z obrzydzeniem odwracała twarz od odoru fekaliów, ale brnęła naprzód, gotowa na wszystko, aby osiągnąć swój cel.
– Wejdziemy bocznym wejściem – zadecydował demon, odciągając Collette od szerokiej bramy, przy którą kłębił się już spory tłumek. Przypomniała sobie, jak szła tutaj z Raumem. Wówczas wszyscy trwożliwie uskakiwali na boki, kryjąc się po kątach, a teraz role zupełnie się odwróciły. To ona musiała przepychać się i przeciskać, aby nie zgubić się w zbiorowisku, a często i gęsto dostawała z kopyta czy innej kończyny, kończąc na ścianie i ciesząc się, że nadal jest w jednym kawałku.
Znajomy tunel napełnił jej serce uczuciem pocieszenia. Była już w nim raz, ale wówczas, razem z Raumem wspięli się po schodach, a teraz za namową niewolnika kierowali się do wyjścia na najniższym poziomie.
– Spójrz – poprosił demon, przystając na chwilę przed jednym z gargulców, który w zamurowanym oknie pokazywał jedno z piekielnych praw.
Collette posłusznie podeszła do malowidła. Z początku spokojna, z czasem objęła się rękoma, trzęsąc jakby po uderzeniu nagłego zimna, a gdyby cokolwiek zjadła wcześniej, była pewna, że niechybnie zwróciłaby to po bardziej wnikliwej analizie dzieła.
Obraz dzielony był na dwie części, ale główna osoba znajdująca się w nim mogła wybrać dwojaki los. W pierwszym wariancie zbiorowisko kukieł tkało materiał z jelit nieszczęśnika, w który pakowano potem prawą rękę surowca i taki elegancki prezencik był dostarczany dla władcy, a przy okazji zabijano jeszcze kogoś, ale to było na tyle pogmatwane, że dziewczyna nie do końca rozumiała, o co chodzi. Chociaż był na dole przypis, w języku, który Sebastian kazał się jej uczyć, była w stanie zaledwie odczytać co któryś wyraz, a i to nie była pewna, czy czegoś nie przekręciła w strachu.
– Wiesz, co tutaj jest napisane? – spytała trwożliwie, czując się tak samo głupią, jak na ziemi. Bardziej martwiło ją, dlaczego tego nie rozumie. Przecież tyle czytała, dobrze jej szło! Czy to możliwe, że to może jest coś innego niż przerabiała z Raumem? Ale zdawało się jej, że nie. Literki wyglądały znajomo, ale nie miała aż tyle czasu, aby powoli składać wyrazy. Poza tym coś jej podszeptywało, że przez nią Raum mógłby teoretycznie skończyć w podobny sposób, a wówczas aż brakowało jej tchu.
– Nie wiesz? – zdziwił się niewolnik, powoli czytając jej, aby zrozumiała, chociaż sądząc z jej miny, domyślił się, że nadal dla dziewczyny było to jedną wielka czarną magią. – „Nikomu nie opowiesz o Piekle, kto się tutaj nie urodził". A obrazy pokazują karę, jaka czeka za złamanie prawa. Osoba, która się tego dowiedziała, ginie, a ta zza długim językiem ma wybór. Albo decyduje się oddać rękę władcy i dopilnować, aby nie odrosła, albo jest skazywany na wieloletnią banicję. O tym traktuje to prawo – podsumował demon, pobrzękując łańcuchami i kierując się do wyjścia.
– A za co ty zostałeś ukarany? – zapytała dziewczyna, byleby odwrócić swoje myśli od wizji, jaki los czeka na Sebastiana, jeśli się wyda, że jej pomaga. To dlatego wszyscy Shinigami byli zabijani, tak samo jak reszta intruzów, która wtargnęła do piekielnego królestwa!
Demon nie odpowiedział jej wprost. Uśmiechnął się jedynie, bardziej jakby do siebie albo do strzępka przeszłości, z której wynikało, że nie żałował tego, co zrobił.
– Nie powinnaś się tyle interesować nieswoim sprawami.
To przypadkowe odkrycie uświadomiło jej, jak wielkie ryzyko dźwigał na sobie Sebastian, a z jaką łatwością ona je zaprzepaszczała niemal na każdym kroku. Fala żalu zalała jej umysł, w którym kłębiły się kolejne wypominki. Po co wychodziła z pokoju! Gdyby tylko wiedziała, schowała by się pod wszystkie z dwudziestu poduszek i drugie tyle materacy, aby nikt jej nie znalazł! Nagle oczywistym się też stało, dlaczego Sebastian zamknął ją na takim odludziu i dlaczego z uporem maniaka ściągał ją co rano z łóżka i zmierzał do źródła, aby zatrzeć ślady na tyle, na ile był zdolny. Nie mogła o to spytać swojego przewodnika, ale nie miała pojęcia, dlaczego Raum zdecydował się na tak wielką odpowiedzialność, skoro był świadom konsekwencji. A jeśli nie był?! Z tego wszystkiego aż się jej zakręciło w głowie i upadła na ścianę, chwytając się jednego z piekielnych maszkaronów, dopóki nie spostrzegła, jak niewolnik znajduje się niebezpiecznie blisko niej. Kiedy się ocknęła, odsunął się, aczkolwiek uczucie niepokoju nasiliło się do tego stopnia, że nie opuściło jej już ani na chwilę i przez cały pozostały czas czuła na sobie jego chytry, ślizgający się wzrok. Dlatego też postanowiła, gdy tylko dostanie się na arenę, zniknąć mu z oczu i zaszyć się gdzieś, przed wzrokiem absolutnie wszystkich.
Przygnębiona wyszła z tunelu, oślepiona jasnością zewnętrznego świata. Zakryła ręką oczy, broniąc je przed strzępkami blasku, który zdołał się przedrzeć przez opoki kaptura. W głębi ducha zaczęła się cieszyć, że materiał zakrywał większość jej twarzy. W swej naiwności wierzyła, że może zdoła ujść niespostrzeżenie, ale nawet nie wiedziała, jak bardzo się myliła.
W ostatniej chwili demony zaczęły uskakiwać na boki przed schodzącymi wojownikami z areny, a zagapioną Andatejkę garbus szarpnął za łokieć i przeciągnął na stronę z taką łatwością, jakby była piórkiem. Siła, z jaką to zrobił, była wystarczająca, by kaptur porwany pędem wznieconego wiatru spadł jej z głowy, odsłaniając na ułamek sekundy czerwony kamień medalionu oraz ciasno uplecione, białe włosy.
Tyle wystarczyło, by zwrócić uwagę jednego z demonów, którego Collette miała wątpliwą przyjemność się spotkać. Odłączył się od szeregu zwycięzców i skierował w stronę, w której stanęli niewolnik i dziewczyna wraz z kupką innych piekielnych poddanych.
Przy każdym jego kroku elementy żelaznej zbroi pobrzękiwały groźnie. Precyzja ozdób była wprost przechodząca ludzkie pojęcie, piekielne piękno hipnotyzowało i sprawiało, że dziewczyna gorączkowo szukając czegoś, w czym mogła utkwić wzrok, zatrzymała się właśnie na metalu, z którego jej wystraszone spojrzenie niezwykle lekko prześlizgnął się na półnagi tors, ozdobiony jedynie pasem, z którego wystawały ledwie strzępy materiału. Nie wyglądało to tak, jakby ktoś rozerwał ubranie, raczej był to zamysł ekstrawaganckiego projektanta. Taka kreacja przynajmniej miała jeden znaczący plus: nie krępowała skrzydeł, które właściciel właśnie składał, wzniecając kurz na drodze, aby nie zawadzały niepotrzebnie i nie zajmowały tyle miejsca.
Seth podszedł cały zakrwawiony w swojej zbroi i skłonił lekko głowę przed dziewczyną, co natychmiast poskutkowało trwożliwym odsunięciem się reszty gawiedzi od przerażonej bogini.
Garbus czmychnął co prędzej pod ścianę, klnąc w duchu, że nie zdołał odebrać wcześniej od dziewczyny zapłaty za przysługę, a także, że najwyraźniej wziął ją za kogoś zupełnie innego, niż z początku zakładał. A tak bardzo pragnął zdobyć coś, co dziewczyna obiecała mu z taką łatwością, a co było niezwykle niebezpieczną bronią.
– Witaj, piękna – szepnął czule złotooki demon, zdejmując kaptur, który dziewczyna pośpiesznie na siebie naciągnęła – cóż to za paskudztwo nosisz na sobie? Pozwól, że się tym zajmę.
Delikatnie położył dłoń na plecach dziewczyny, aby udała się razem z nim, podczas gdy na arenę wychodziła ostatnia szóstka demonów. Oczy dziewczyny automatycznie szukały wśród nich tylko jednej twarzy.
Raum był wśród nich. Nie miała teraz możliwości, aby spokojnie mu kibicować, co sprawiło, że z malachitowych oczu pociekły łzy. Ogromna żałość zapanowała nad jej sercem, tak że czuła się zupełnie jak ten proch wobec nieskończonej mocy wszechświata.
Seth zinterpretował to na swoją korzyść. Zaprowadził ją do siebie i machnięciem ręki zafundował jej dwuczęściowy strój ledwo zakrywający cokolwiek, ale za to wybitnie eksponujący wdzięki młodej dziewczyny. W identyczny sposób doprowadził się do porządku, spychając w niebyt zbroję splamioną krwią swoich przeciwników.
– Dlaczego nie masz mojej kolii ze sobą? – zapytał takim smutnym głosem, sięgając dłonią do szyi dziewczyny – Nie podobała ci się? Tak mi przykro. Nie sądziłem...
Rumieniec na twarzy był jedyna odpowiedzią, jakiej się doczekał. Collette postanowiła przezornie mieć się na baczności przed książęcym bratem i wciąż liczyła na to, że uda się jej wymknąć niespostrzeżenie.
Tymczasem nie zrażony niczym złotooki demon kontynuował swoją myśl.
– Ta jest brzydka... Raum nie ma gustu, że każe ci ją nosić. Oszpeca cię. Czy wiesz, jaki on jest naprawdę? – zapytał, gładząc śnieżnobiałe włosy dziewczyny, odplatając je pasmo za pasmem, dopóki nie pokryły luźno karku. Wyszczerzył lekko zęby w uśmiechu, gdy zobaczył, jak dziewczyna drży, gdy tylko ją dotyka i jak za wszelką cenę stara się zachować dystans, który on z dziecinną łatwością obracał w pył. – Nie zawahał się podać ci zatrutego pucharu. Jak można ufać takiej osobie? Oszukuje cię w żywe oczy, a ty przy nim trwasz. Musiałaś bardzo cierpieć, skoro ta trucizna cię nie zabiła – ciągnął, smutno patrząc w jej twarz.
Przerażona dziewczyna odwróciła w jego kierunku głowę, ale Seth położył jej palec na ustach. Nie zamierzał tłumaczyć, skąd mu wiadomo o takich niuansach. Wystarczyło, że zasiał ziarno niepewności w sercu dziewczyny, a liczył wówczas, że reszta dokona się sama.
– Zastanawiasz się, skąd wiem? Przykro mi, że posądzasz mnie o tak niecny czyn, widzę to w twoich oczach. Znam tę demonicę, która wam przyniosła krew. Miała nieco inny zapach – kłamał jak z nut, tworząc w miarę spójną historyjkę na poczekaniu. Taka idealna. Te malachitowe oczy, małe, słodkie usta i drżące ciało... Po co ją wówczas Raum zabrał na zamek, nie miał zielonego pojęcia.
– Przepraszam, powinnam wrócić do Rauma – zaryzykowała dziewczyna, ale wtem poczuła na sobie mocne, śniade ramiona i rozgrzany oddech demona tuż nad swoim uchem, uziemiający ją i przygważdżający do siedzenia.
– Obawiam się, że teraz jest to niemożliwe. Spójrz w dół, na arenę.
*
Sebastian nie musiał wychodzić, aby czułym uchem wyławiać rzężenie rannych, szczęk broni i inne odgłosy dobiegające z areny. Ostatnie chwile, które dzieliły go od walk spędzał w samotności, wpatrując się w czubki swoich butów. W duchu był niezmiernie rad, że los oszczędził mu chociaż jednego cyrku, jakim byłaby walka z Sethem. Ktoś, kto ustalał kolejność rozdzielił ich.
Grupa, która mu się trafiła, mogła śmiało zostać nazwaną przyszłą śmietanką towarzyszką, o ile oczywiście przeżyją. Wśród jego przeciwników były między innymi dwie córki Azazela i następca tronu z linii Lucyfera. Jego obawiał się najbardziej. Słyszał, że jest niezwykle utalentowany, ale jakoś tak się złożyło, że nigdy nie miał okazji się z nim zmierzyć. Westchnął przeciągle, wyciągnął się i pomyślał o swojej przyjaciółce, która powinna być teraz bezpieczna w jego domu, wśród książek i z dziką satysfakcją pożerająca kolejna demoniczną czytankę dla dzieci.
Po krótkim namyśle uznał, że to będzie najlepszy materiał, z jakiego powinna korzystać. Nawet, jeśli pozna podstawy, będzie jej później łatwiej, gdy będzie się zmierzała z zaklęciami takimi jak te, przez które znalazła się w piekle. Nawet teraz, gdy o tym myślał, nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Ile trzeba mieć pecha, by tak sprowokować los, a ile szczęścia w nieszczęściu, by mieć szansę stąd wrócić?
Dalej nie widział żadnej sensownej odpowiedzi, dlatego wolał pomyśleć o swojej umowie z Lucifugiem, którą zawarł na Wilczym Wzgórzu. Jego moc wydawała się teraz całkiem przydatna w starciu z resztą. Tworzenie znikąd jęzorów ognia i szybowanie jako ptak było przyjemne. Dotychczas nie ujawniał nikomu swojej nowej umiejętności, wolał to zachować w tajemnicy. W odpowiedniej chwili planował ją wykorzystać, a popłoch i dezorientacja, jaką uda mu się wywołać, zadziałają na jego korzyść.
Na rozpostartej dłoni próbował wykrzesać iskierkę, tak w ramach treningu, ale mina mu zrzedła, gdy nie mógł tego wykonać. Spróbował raz i drugi, ale nadał to było nie to. Czyżby coś zaczęło się psuć? W takim momencie?!
Zbyt przerażony, by cokolwiek usłyszeć, zakrył dłońmi uszy i skulił się w kłębek. Na pytanie co się dzieje nie potrafił udzielić sam sobie jednoznacznej odpowiedzi. Czuł, że głowa robi mu się powoli ociężała, a nieznośny szum w uszach doprowadzał go do szaleństwa.
– Czego chcesz? – usłyszał w końcu głos, który należał do Lucifuga. Spojrzał na boki, ale nikogo obok niego nie było.
– Jeśli nie wywiążesz się z umowy, zabiję cię – warknął na tyle cicho, by nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi.
– Tylko jeśli jej pomożesz – głos był nieubłagany.
– Musisz coś wiedzieć. Ja dotrzymuję umów – rozgniewał się Sebastian. – Albo jesteś ze mną, albo przeciwko mnie. Wybieraj.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top