Rozdział 44



Przyjemne ciepło, które rozlało się po całym ciele, kiedy dziewczyna odstawiła puchar od ust sprawiło, że białe włosy tuż przy samym karku dziewczyny pozlepiały się, wilgotniejąc od coraz gęściej pojawiających się kropelek potu. Zawroty głowy rozpraszały ją nieznacznie, lecz w dalszym ciągu była w stanie wskazać, który z walczących miał niebawem zginąć. Przez to bała się podwójnie, coraz mocniej ściskając ramię Księcia, dopóki nie poczuła, jak ten ostatni gładzi ją uspokajająco po policzku. 

– N... Nie dotykaj, Raum – szepnęła do demona, co z boku wyglądało niezwykle kusicielsko, a w rzeczywistości było rozpaczliwą próbą poczucia się lepiej.

Czujne, karmazynowe oczy ślizgały się po ciele dziewczyny, dopóki ich właściciel nie przeniósł uwagi na arenę. Dopiero, gdy pierwszemu z zawodników poderżnięto gardło na oczach widzów, a jego krew zabarwiła piasek, zrozumiał, że popełnił błąd.

Jak zdołał zaobserwować, trucizna w jakimś stopniu oddziaływała na dziewczynę. 

Ku jego zaskoczeniu, nie miał pojęcia, kto wrzucił żabieniec do pucharu. Kamień, który miał zdolność wyciągania trucizn na pewno nie zniwelowałby całej dawki, ale z pewnością pomógł dziewczynie. Z mniejszą dawką istniało prawdopodobieństwo, że sama sobie poradzi. W połączeniu z właściwościami silisforii nie obawiał się już o jej życie, spodziewał się najwyżej jakichś atrakcji żołądkowych. Chociaż wcześniej rozważał myśl o jej zabójstwie, teraz cały jego umysł krzyczał, że nie chce jej stracić w tak głupi sposób.

Gdyby pokazał się z nią jutro, dałby niezbita poszlakę, że Collette nie jest demonem. Wówczas ten, kto wsypał truciznę mógłby zacząć drążyć temat, rozsiewając niepotrzebne plotki. A że jutro pojawiłby się sam – ot, zwykły kaprys księcia. 

Drugą sprawą, która niezwykle dręczyła jego umysł, było pochodzenie żabieńca. Mogła to zrobić jedna i ta sama osoba. Lekko otruć, chcąc coś przekazać. Bądź zastraszyć przed igrzyskami.

Jednak równie dobrze mógł to zrobić ktoś inny. Problem tkwił w tym, że Sebastian nie znał żadnej z tych osób. 

Pewną była za to inna rzecz. Ten, kto wrzucił kamień do pucharu z trucizną, wyświadczył dziewczynie wielką przysługę. W ten sposób ilość trucizny była niewystarczająca do spowodowania zgonu, gdyż część związków lotnych została związana przez – zdawałoby się – tak bezwartościową rzecz, jak jakiś okruch.

Beznamiętnym wzrokiem chłonął kolejne wyczyny demonów. Jeden z nich, który pozbawił życia dwóch pierwszych, przypłacił zbytnią pychę stratą nogi, zmiażdżonej w pazurach jego współzawodników. Ściekające krwią ochłapy odrzucono pod ścianę, a rozszalały tłum domagał się więcej krwi. Szaleństwo powoli obejmowało coraz większe kręgi, mącąc w umysłach obserwatorów. Cała konstrukcja zdawała się drżeć od krzyków dopingujących walczących, przypłacających zdrowiem i życiem swoje osiągnięcia.

Tak, jak się spodziewał, pierwsza drużyna sama wycięła się w pień. Może niezupełnie, bo ostatecznie został jeden zwycięzca. Całe ciało pokrywały szczelnie rany, a sam stwór był zbyt zmęczony, by podjąć następną walkę. Wcale się nie prezentował, a momentami tracił nawet panowanie nad swoją humanoidalną postacią, co objawiało się niekontrolowanymi zaburzeniami wyglądu na rzecz kolców, szponów i nijak dających się wytłumaczyć wyrastających pęków włosów.

Tłumowi się to nie spodobało. Domagał się unicestwienia kandydata. Raum, uprzednio oszacowawszy nastroje i oczekiwania demonów, a także realne szanse samego wojownika, zagłosował przeciwko. Collette była zbyt zmęczona, by cokolwiek zdecydować, a reszta czekała już tylko na decyzję któregoś z władców.

Chęci tłumu stało się zadość. W miejscu, gdzie stał nieszczęśnik, który nie miał talentu podobania się obcym, rozstąpiło się podłoże, a sam zwycięzca spadł w dół, wydając z siebie przeraźliwy krzyk. Chwile później wyjaśniło się, dlaczego. Na arenę zostały wciągnięte kopie i długie miecze, na które nadział się pechowy zwycięzca. Jeszcze chwilę zdołał zadygotać w śmiertelnym tańcu, dopóki nie rozsypał się w proch i, niesiony wiatrem, nie zasilił podłoża areny, które w tym momencie wydawało się dla młodej dziewczyny sprowadzonej tu zupełnie przypadkiem, istną makabrą.

W tamtej chwili Collette nie chciała pytać, czy cały ten żwir to tak naprawdę piasek, za jaki go wzięła na początku. Teraz, gdy zobaczyła na własne oczy, co się dzieje z demonami, gdy umierają, uzmysłowiła sobie, że to mogło być wielkie cmentarzysko. Biedaczka skuliła się i zakryła usta, walcząc z odruchem wymiotnym. Nie dość, że było jej gorąco, miała wrażenie, że dudni jej w głowie, to jeszcze zaczęły ją boleć mięśnie, a pulsująca krew w skroniach zdawała się za chwilę rozsadzić czaszkę.

Sama uważała, że groby i szczątki należy traktować z szacunkiem. Tutaj spotykała się z kulturą, która podchodziła do sprawy zupełnie inaczej. Nawet nie miała siły, by zapytać demona. Obawiała się tego, co może usłyszeć. Zdała sobie sprawę, że chyba nawet nie chce wiedzieć, pomimo ciekawości, jaką zwykle przejawiałaby w podobnych sytuacjach. Męczyły ją nudności, zawroty głowy i najchętniej zniknęłaby gdzieś.

Cholera, nie najlepsze określenie. Ten mężczyzna przede mną zniknął. Nie chcę tak ginąć  przemknęło jej przez myśl. Im dłużej trwały igrzyska, tym większy chaos panował w jej umyśle. Kolejne, zbliżające się śmierci demonów wypierały ją z resztek emocji. Każda kolejna śmierć, którą widziała sprawiała, że czuła się jak pusta skorupa, cień samej siebie.

Na arenę zawitali kolejni zawodnicy. Z zapałem psychopaty chwycili dostępną broń i w starciu próbowali dowieść swojej wartości. Im dłużej trwały walki, tym lepsi wychodzili zawodnicy, dzięki czemu tłum wcale się nie nudził, bo mógł oglądać coraz bardziej popisowe techniki, co zauważała nawet półprzytomna Collette.

Sebastian, śledząc rozgrywki, podjął decyzję. Obawiał się wcześniej takiego posunięcia, ale teraz wolał zostawić Andatejkę samą w czterech ścianach. Naturalnie, zadba o to, by w tym czasie się nie nudziła.

Z niecierpliwością doczekał do końca, kiedy mógł wreszcie się oddalić. Objął lekko boginkę w pasie i pocałował w policzek. Strasznie kłopotliwi ci przyjaciele. Reszta demonic zazdrościła jej miejsca przy boku księcia, za to nie miały bladego pojęcia, że Raum koncertowo wyprowadził ich w pole. Po pierwsze, dziewczyna była bardzo osłabiona, a tak mógł z nią spokojnie zniknąć w korytarzach, po drugie, tym pocałunkiem podziękował jej, że wypiła za niego truciznę, o czym wcale nie zamierzał ją informować.

*

Kurara rozsiadła się wygodnie tuż obok loży królewskich, taplając się w blasku chwały. Niezbyt interesowało ją, co się działo na trybunach, tak samo zresztą, jak przebieg walk. Sama zbyt dobrze pamiętała swoją i nie chciała do tego wracać. Owszem, niektóre demony potrafiły ująć ją za serce, a wówczas gorąco zagrzewała je do walki w drodze do zwycięstwa, ale zwykle poświęcała im jedynie minimum należytej uwagi.

Były ciekawsze rzeczy niż ślepienie w zakrwawiony piasek. Na przykład, słuchanie, czy Belial nie wezwie jej do siebie. Wysyłanie w jego stronę czułych uśmiechów. Eksponowanie swych wdzięków na złość wszystkim, a w szczególności Isztar, której akurat nie zdołał wypatrzeć na trybunach. Albo nie przyszła, co raczej było niemożliwe, albo siedziała gdzieś nad nią.

Ciekawszym było również pojawienie się młodego następcy tronu, który głównie za jej sprawą zostało karnie zesłany na ziemię. W dodatku pokazał się w towarzystwie pięknej demonicy. Kurara okiem znawcy oszacowała dziewczynę od stóp do głów, a im dłużej lustrowała ją wzrokiem, tym bardziej pragnęła się dowiedzieć o niej czegoś więcej i wykorzystać to, przeciwko Raumowi, tak, jak to sobie obiecała w duchu, że osobiście doprowadzi go do upadku, nie przykładając nawet ręki do tego dzieła, a jedynie wykorzystując ekscesy młodego demona.

– Metis, chodź tutaj – rozkazała, przywołując jedną ze swoich służek – Masz śledzić dziewczynę. Na razie tylko tyle.

Machnęła niedbale dłonią w powietrzu, dając znak, że może odejść. Po chwili usłyszała oddalające się brzęczenie muchy, które przyjęła z zadowoleniem. Kobieta potrząsnęła krótką czuprynką, poprawiła uciskające nadgarstki bransolety i wyciągnęła się wygodnie, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.

*

Droga do piekielnych apartamentów nieco się wydłużyła. Trucizna w końcu dała o sobie znać. 

Raum zatrzymał się na piekielnym końcu świata, tak że oprócz nich nie było żywego ducha. Kulturalnie spoglądał w niebo, kiedy zażenowaną Collette męczyły mdłości. Czerwona ze wstydu, ze wzrokiem wbitym w ziemię porządnie płukała usta, zadowolona, że w miejscu ich przymusowego lądowania była sadzawka. Nawet nie przeszkadzało jej, że w większości została opanowana przez trzciny i pałki wodne. Liczyło się to, że była tam woda. Nawet nie zwracała uwagi na jej mętność ani smak.

– Przepraszam. Sprawiam sam kłopoty. Naprawdę nie ma jakiegoś sposobu, żebym już wróciła do domu? – spytała pełna nadziei.

– To moja wina – Sebastian wyraźnie zignorował drugi człon wypowiedzi. – Nie powinienem dawać ci tamtych przekąsek. Teraz sama widzisz, że piekielne jedzenie szkodzi ludziom – skłamał lekko. Właściwie, nawet nie zupełnie skłamał, bo to, co powiedział, było prawdą. A nie zamierzał jej straszyć, że padła ofiara otrucia, szczególnie, że nie miał pojęcia, komu to zawdzięczał. Był za to pewien kilku rzeczy.

Odsunął od kręgu podejrzeń Setha. Jego brat miał wyraźną chęć na dziewczynę, więc otrucie jej nie przyniosłoby mu żadnych korzyści. Nie byłby też na tyle głupi, by atakować go tak otwarcie, przy ogólnie znanej niechęci względem siebie obu braci. Wszystkie podejrzenia spadłyby od razu na niego.

Co do żabieńca nie mógł stwierdzić nic podobnego.

– Lepiej? – nachylił się nad dziewczyną, co poskutkowało tylko większym rumieńcem na jej twarzy. Mruknęła jakieś niewyraźne „uhu" czy też „buru" w odpowiedzi, więc demon wziął ją na ręce i wrócił do zamku, korzystając z dobrodziejstw swego klucza, by umieścić ją w bezpiecznej sferze.

– Jutro nie nigdzie nie pójdziesz.

– Dlaczego, Raum? – zapytała, a oczy dziewczyny przybrały rozmiar małych spodeczków.

– Zostaniesz tutaj sama i poczekasz, aż wrócę.

– Nie chcę! – zaprotestowała żywo, ale widząc zacięty wyraz twarzy demona, zrezygnowała z dalszego oporu, rozumiejąc, że będzie on bezskuteczny. Poza tym, poczuła względem niego coś na kształt respektu i strachu. Może dlatego, że jego oczy momentalnie zmieniły barwę z krwistoczerwonej na wściekłą, jaskrawa czerwień? – A jeśli coś ci się jutro stanie?

– Jutro nie walczę. Zostaniesz tutaj i zaczniesz się uczyć zaklęcia – powtórzył raz jeszcze, upewniając się, że wszelki sprzeciw został odrzucony. – Inaczej siedziałabyś na trybunach tak, jak dzisiaj i możliwe, że znowu czymś byś się otruła, a tego bym nie chciał.

W tym punkcie dziewczyna przyznała demonowi świętą rację. Nie zamierzała powtórnie wymiotować. Chociaż jeśli tak się nad tym zastanowić, to od tamtego czasu nieprzyjemne objawy systematycznie ustępowały długo oczekiwanemu spokojowi.

– Ale... Zostaniesz ze mną, dobrze? – poprosiła łamiącym się głosem – znaczy, na noc. Trochę tu u was strasznie...

Słysząc to, książę wpadł w dobry nastrój. Nie zdołał ukryć śmiechu, więc z przyzwoitości chociaż odwrócił głowę w bok, aby doprowadzić się do porządku.

– Bogowie śmierci to straszne tchórze – zakpił, siadając po drugiej stronie łóżka. – Dobrze, zostanę, ale wykorzystasz ten czas najlepiej, jak możesz. Zaczniesz się uczyć czytać. Jeśli to opanujesz, bez trudu poradzisz sobie z zaklęciem powrotnym. Nie mam zamiaru powtórzyć błędu, dzięki któremu się tu znalazłaś, każąc ci wyklepać bezmyślnie coś z pamięci.

– Czytać? – powtórzyła pełna pasji dziewczyna. – Naprawdę nauczysz mnie czytać?! Jeeeej, dziękuję, Raum! Tak się cieszę! – Powtarzała, dopóki nie objęła mocno demona i nie zaczęła go ściskać, przewracając go swoim ciężarem. – Raum, dziękuję! Zawsze zazdrościłam ludziom, którzy rozumieli te szlaczki, falbanki i wężyki nad kropeczkami! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Będę się starać, obiecuję! Kiedy zaczynamy?

Młodemu księciu spodobał się zapał, a radosne szczebiotanie przepełnione wdzięcznością zachęciły go do pracy.

– Możemy chociażby zaraz. Wyjdę tylko po odpowiednią księgę. Zostań na miejscu – poprosił, tworząc w ścianie ozdobne drzwi i znikając po drugiej stronie.

Andatejka westchnęła i z piskiem upadła plecami na łóżko. Nareszcie nie będzie się czuła jak kula na wykładach! Tyle książek z Biblioteki Shinigamich będzie mogła przeczytać! Co prawda Heptling wtłukł jej do głowy podstawy francuskiego, ale piekielny język wydawał się jej o wiele bardziej fascynujący. Z radości nie mieszczącej się w jej drobnym ciele zaczęła kopać nogami i bić rękoma w poduszki, wzbijając nie kurz, jak można by było się spodziewać, a przyjemną woń różanego kadzidła, dopóki uporczywe brzęczenie nie przerwało jej radosnej zabawy.

W oknie siedziała mała, czarna mucha. Kiedy dziewczyna podeszła do niej, przypatrzyła się, że swoim zwyczajem, ocierała jedną nóżkę o drugą, dopóki nie odleciała w sobie tylko wiadomym kierunku.

Część dalsza piekielnych przygód panny de la Fonde. Dajcie znać, czy się podoba :D 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top