Rozdział 34


W ten sposób, za sprawą małego szantażu, zarówno Robert jak i Sebastian znaleźli się pod specjalną kuratelą władcy. Znaczyło to nie mniej, nie więcej niż to, że właściwie byli bezkarni. O ile postronny obserwator mógł sądzić, że Robert ma niezwykłe szczęście, zaskarbiając sobie łaskę króla, a więc w tej sytuacji powinien wykazać się niebywałą wiernością i paść mu do stóp, a także starać się nie popełnić żadnego błędu, o tyle czytelnik wie, że sprawa wyglądała zupełnie i ten, którzy rzekomo był na niższym stopniu, tak naprawdę rządził całym tym układem za pośrednictwem osoby trzeciej, czyli samego demona.

Robert - pomimo, że wyczerpany wydarzeniami dnia poprzedniego - przez całą noc nie mógł zmrużyć oka. Musiał obwieścić swoim żołnierzom, że oblężenie Falaise dobiegło końca, a on uznaje władzę króla. Wśród ludzi na pewno rozniesie się niezadowolenie, ale nikt nie mógł mu się przeciwstawić. Przez wiele miesięcy okupowali twierdzę, chcąc pokonać króla i przejąć władzę. Teraz, gdy otwarcie przyzna, że uznaje jego zwierzchność, zostanie prawdopodobnie potraktowany jako zdrajca. Wiele też będzie chciało kontynuować oblężenie, nawet bez jego udziału. Podejrzewał, że w czasie jego nieobecności zapewne został wyznaczony już następca, który miał przewodzić szturmowi.

Z ciężkim jękiem przewrócił się na drugi bok. Nawet, jeśli wszystko się uda i obóz zostanie zebrany, będą musieli dostać się do Exmes w królewskim orszaku. Wcale mu się to nie podobało. Wiedział, że będzie obdarzony sporą doza nieufności. Poza głosami drwin, z których nic sobie nie robił, bardziej obawiał się lojalności demona. Czy aby na pewno dotrzyma słowa i pozostanie przy jego boku? Targany niepewnością, odsunął nieco koszulę, by zerknąć na wypalony fioletowy pentagram na ramieniu. Gdyby chciał go porzucić, nie zadawałby sobie tyle trudu. Książę był również ciekawy, jak daleko może posunąć się w rozkazywaniu demonowi. W najbliższej przyszłości planował to zbadać, żeby wiedzieć, jak może planować swoje ruchy, aby jak najlepiej rozegrać swoją partię.

Zgodnie z jego przewidywaniami, rankiem, gdy wyszedł na mury w towarzystwie dwóch strażników po bokach, żołnierze zaczęli wiwatować na jego cześć, widząc, ze jest cały i pozornie zdrowy. Uniósł dłoń w uspokajającym geście i rozpoczął starannie zaplanowaną przemowę, którą powtarzał sobie w głowie w nocy, gdy bezsenność wzięła nad nim górę.

Sebastian stał nieco z tyłu. Pomimo, że żywił pogardę dla ludzkich uczuć, widok, którego był światkiem, zapadł mu w pamięć. Tysiące twarzy, w które po zobaczeniu przywódcy wstąpiła nadzieja, rozbłysły wewnętrznym światłem. Wiwat, jaki się uniósł, był niemal magiczny i demon dziwił się w duchu, dlaczego ludzie podchodzili z taką ufnością do Roberta. Widzieli w nim przyszłego dobrego władcę? Silnego? Mądrego? Skąd w nich było tyle nadziei? Był tylko człowiekiem, nic nie znaczącym trybikiem w masie ludzkości, którego pycha i ambicja popchnęła do zawarcia z nim paktu. Nie rozumiał zachowania tłumu. Przecież oni nic nie będą z tego mieli, czy oni tego nie widzą, czy nie chcą widzieć?

Euforia nie trwała zbyt długo. Odpowiednio ułożona mowa poprzedzająca główne meritum sprawy nie zdołała całkowicie zapobiec zgrzytowi, który miał zaraz nastąpić. Gdy publicznie oznajmił, że poddaje się woli króla, radość ustąpiła miejsca niedowierzaniu, złości i wybuchowi niekontrolowanego gniewu. Ludzie zaczęli złorzeczyć mu i wyzywać od zdrajców tak, jak to przewidział. Grupa rozłamała się na zwolenników i przeciwników postępowania księcia. Ktoś z tłumu rzucił sporych rozmiarów kamieniem, który nie dosięgnął celu. Sebastian bez trudu złapał odłamek gołą dłonią i odrzucił precyzyjnie w tego samego mężczyznę, który go rzucił, zabijając go na miejscu.

– Le Diable – szepnął ktoś z tłumu, gorączkowo czyniąc znak krzyża. Inni, stojący w pobliżu ofiary, odstąpili od niej i gorączkowo zaczęli się przepychać, aby nie dosięgła ich ręka nikomu nie znanego rycerza w czerni. Pomimo, że postępowanie demona było dość popisowe i ryzykowne, nikt więcej nie odważył się wyrazić tak jawnego sprzeciwu. Sebastian uśmiechnął się delikatnie, tak samo jak zresztą jego pan, który również musiał usłyszeć tę uwagę. Nie popierał zachowania demona, ale ostatecznie, nawet wyszło tak, jakby sobie tego życzył.

– Ładny przydomek. Robert le Diable. – Rzucił do Sebastiana nie czekając na odpowiedź, po czym w towarzystwie króla zawrócił z murów, a straży dał rozkaz, aby dopilnowała, by do jutra wieczorem nikogo już nie było pod murami Falaise.

Sebastian przez resztę dnia towarzyszył Robertowi, nie odstępując go na krok. Po pierwsze, na wypadek ewentualnej próby „sprzątnięcia" niewygodnego braciszka ze strony Ryszarda, a po drugie, chciał go lepiej poznać. Nie zależało mu na nim jako na człowieku. Poznanie miało na celu odkrycie jego słabych punktów – a skoro miał go wynieść na tron i zapewnić sukcesję, będąc najwierniejszym ze sług aż do dnia, w którym odbierze zasłużoną nagrodę i będzie mógł wrócić do piekła, by stanąć przed obliczem ojca i zemścić się na Kurarze – musiał je znać.

Najbardziej irytowała go duma jego kontrahenta, ale z zadowoleniem stwierdził, że odkąd przy pierwszym spotkaniu w celi demon przestraszył swojego kontrahenta, Robert miał się przy nim na baczności. Nie oznacza to, ze wyzbył się władczego tonu i maniery rozkazywania, tylko nie próbował bez potrzeby uderzać demona. Dopóki taki niemy kompromis trwał, Sebastian był całkiem zadowolony z takiego obrotu spraw.

Przeprawa okazała się żmudna i ciężka, chociaż oba miasta nie dzieliła jakaś niewyobrażalna odległość. Wszystko się wydłużało z powodu ogromnej ilości ludzi, jaka musiała się przemieścić, a także wygód, jakie należały się królowi na każdym postoju, które trzeba było organizować. Robert będąc w niełasce, wysługiwał się głównie Sebastianem, pomimo, że zostały mu przydzielone sługi, które mieli dbać o jego posłanie i posiłki. Ufając swojemu przeczuciu, książę nie dowierzał im. Szczególnie teraz w każdym widział tajnego wysłannika króla, który miał go pozbawić życia.

W przeciwieństwie do innych, nie uskarżał się na wojskowe warunki obozowiska, chociaż nie mógł powiedzieć tego samego o smrodzie, który się za nimi ciągnął. Po każdym takim postoju pozostawiali po sobie pełne rowy nieczystości, opustoszałe wioski ogołocone z drobiu i bydła i rozbite trakty końskimi kopytami z morzem błota. To był kolejny powód, dla którego Sebastian nie potrafił nabrać szacunku dla ludzi. W takich warunkach nie żyły nawet najsłabsze z demonów w piekle, jeśli śmierdziały, to było wynikiem ich procesów fizjologicznych, ale nigdy nie wymyślili by czegoś w rodzaju nie mycia się ku chwale bożej. Chodzili odrażający ku chwale wszy i wszechobecnych szczurów, które Sebastian zgniatał butem i wynosił poza obozowisko, aby niepostrzeżenie je spalić.

Kilka dni później zawitali w Exmes, ku olbrzymiej uldze zdecydowanej większości podróżnych. Kwatermistrzowie stanęli na wysokości zadania, dzięki czemu rozładunek poszedł niezwykle sprawnie. Na szczególną prośbę Roberta demon został umieszczony w pokojach sąsiadujących z jego własnymi. Nie był pewien, co było przyczyną takiej zachcianki, ale zwalał ją na tchórzostwo i lęk o własna skórę przyszłego władcy.

Nie mówił tego księciu, ale w przeciągu tego czasu, który spędzili w kulbakach na końskich grzbietach, aż dwukrotnie musiał pozbywać się intruzów czyhających na życie jego pana, najprawdopodobniej z rozkazów króla Ryszarda. Nożownika wypatroszył i powiesił na drzewie, pozostawiając krukom ciało do wydziobania, perfidnie pozostawiając go na widoku, żeby następni chętni dokładnie przemyśleli swoją kandydaturę, zanim odważą się wystąpić przeciwko jego podopiecznemu. W dalszym ciągu nie potrafił myśleć o nim jako o swoim panu. Traktował go raczej jako uciążliwy warunek do odzyskania spokoju.

Jeszcze tego samego wieczoru miało się odbyć przyjęcie, na którym król oficjalnie miał ogłosić łaskę dla swojego brata. Wobec tego Sebastian miał pełne ręce roboty. Nie dość, że Robert zażyczył sobie strój wytwornością dorównujący królewskiemu, to jeszcze musiał podsłuchać większość zaproszonych gości, aby orientować się, czy jest planowany jakiś zamach czy może być o to spokojny. Na razie, nic na to nie wskazywało, a wedle życzenia Roberta, miał go nie odstępować na krok.

Ich pojawienie się na sali wywołało spore poruszenie. Damy albo chowały twarze za wachlarzami, wymieniając się opiniami, albo rzucały tęskne spojrzenia. Istotnie, było na co. Robert, dzięki staraniom demona wyglądał olśniewająco w czerwonej szacie zdobionej rubinami i drapowaną materią. Duma emanująca z postaci wymagała odpowiedniego szacunku i respektu. W jego cieniu przebywał on, czarny rycerz, którzy przyciągał ciekawe spojrzenia równie intensywnie co książę. W przeciwieństwie do rozentuzjazmowanego hrabiego, nie był zainteresowany popularnością, jaką cieszył się wśród zebranych. Lekceważącym wzrokiem obrzucał naiwne białogłowy, czerwieniące się na widok jego niespotykanych oczu, przechodząc obok i nawet nie marnując czas na rozmowę z kimś tak nie wartym jego uwagi. Do przemówienia było jeszcze trochę czasu, a do tej pory musiał jakoś przetrwać.

Raum nie doceniał swojego nadludzkiego piękna i tej otoczki, która przyciągała tak, jak najwspanialszy zapach pracowite pszczoły do wnętrza kwiatu. Był niezwykle wysoki jak na tamte czasy, postawny, o włosach czarnych jak heban, mlecznej cerze bez żadnej skazy i szkarłatnym spojrzeniu. Miał na sobie wygodne, czarne rajtuzy i trzewiki ze srebrnymi klamrami, takie, jak wówczas nosiło rycerstwo, a do tego wygodną tunikę w kolorze bordo z czarnym wykończeniem i aplikacjami. Do tego kiedy przechodziło się obok niego, można było wyczuć delikatną woń róży i drzewa sandałowego. Dla zwykłego śmiertelnika, znudzony demon na służbie był po prostu ucztą dla zmysłów, samo patrzenie na niego potrafiło wprawić w przyjemny błogostan co wrażliwsze osoby.

Mroczny książę stanął pod ścianą z założonymi rękoma, obserwując cały przebieg i Roberta, rozmawiającego z co ważniejszymi osobistościami na dworze, dopóki przed oczami nie mignęła mu drobna postać z białymi włosami, skutecznie odciągając jego uwagę, tym bardziej, że zatrzymała się nieopodal i obrzuciła go ciekawskim spojrzeniem malachitowych oczu.

Dziewczyna od razu wydała mu się dziwnie znajoma i nie minęło nawet ćwierć chwili, kiedy przypomniał sobie, że przecież widział ją we wspomnieniach banity z Wilczego Wzgórza. Wszystko się zgadzało, więc Raum przezornie usunął się bardziej w cień, spodziewając się tutaj jeszcze jakiegoś Boga Śmierci. Nie przeliczył się, Shinigami znajdował się nieopodal dziewczyny, a to znaczyło tylko jedno. Dzisiejszej nocy ktoś opuści ten padół. Czyżby kolejna zasadzka na Roberta? Powinien mieć się na baczności. Ryszard będzie walczył aż do końca, dobrowolnie korony nie odda. 

– Lucifuge, tak? Zgadzam się na twoje żądanie. Właśnie ją znalazłem – mruknął półgłosem sam do siebie, dobrze wiedząc, że dla demonów takie potwierdzenie było wystarczające, tym bardziej że duch banity i tak był pod kontrolą umysłu Rauma i jego mocy Księcia Piekła. - Collette de la Fonde. I to dla kogoś takiego straciłeś głowę?–- prychnął z niedowierzaniem. Niemniej moc, jaką obiecał mu demon w zamian za opiekę była nad wyraz korzystna.  

– Collette... Wydoroślałaś – usłyszał tęskny głos w swojej głowie, należący do Rofocale'a. Wręcz poczuł na swoim ciele, jak tamten drugi chciał z nią porozmawiać, dotknąć jej. I co gorsza, jak bardzo ją kochał i cierpiał z tego powodu. 

– Ucisz się i znikaj – kazał Raum, skracając samowolę demona. Zwyczajnie czuł zniesmaczenie takim zachowaniem, tym bardziej że sam musiał je odczuwać, chociaż nie należało do niego. Teraz wystarczyło tylko dopilnować, aby ta mała nie wpakowała się w jakieś przesadne kłopoty, a wszystko to, czym władał Lucifuge Rofocale, będzie należało do niego. 

Raum nie mógł nadziwić się bezmiarowi głupoty demona i jeszcze bardziej zaczął brzydzić się miłości. Z tego co zdążył się dowiedzieć, kiedyś był naprawdę potężną i szanowaną do osobą. 

Tymczasem kapela zaczęła przygrywać niezwykle skoczną i żywiołową muzykę do tańca. Pary ruszyły żywo, kto mógł tylko się poruszać. Z początku jeszcze wszyscy dawali wyraz swojej radości, ale im dalej muzycy grali, tym bardziej pozostawały w tańcu tylko nieliczne panny, pokazujące swój cały kunszt i wirtuozerię. Ku zdziwieniu Rauma, białowłosa dziewczyna również tam była. To zaciekawiło go do tego stopnia, że postanowił przyjrzeć się jej nieco bliżej. 

Roześmiana twarz, pełna życia i uczuć była tak niepodobna do Bogów Śmierć jakich miał okazję spotkać, że w pierwszym odruchu nie dowierzał temu, co widzi. Na domiar wszystkiego dziewczyna nie miała okularów, tak jak inni Shinigami. Jej zupełnie białe włosy, który to kolor był rzadko spotykany nawet w piekle, upięte były po bokach w zakręcone warkocze, a z tyłu swobodnie spadały na plecy, podskakując przy żywych krokach tańca. Drobne place przytrzymywały fioletowy materiał sukni, która aż furczała przy obrotach i potupywaniu zgrabnych pantofelków. Wkrótce też gwar rozmów został wyparty przez rytmiczne oklaski w rytm muzyki, do której tańczyła śliczna dziewczyna, tak pełna radości i zatracona w tańcu, że obserwując ją, Raum miał wrażenie, że na sali nie ma nikogo więcej oprócz ich dwójki. Nawet się nie spojrzał, kiedy Collette pochłonęła całą jego uwagę. 

Demon okropnie skarcił się za to, jednak wówczas muzyka ucichła i rozległy się gromkie brawa. Collette wesoło uśmiechnęła się i ukłoniła, po czym dostrzegła w tłumie Rauma, a jej twarz momentalnie zmieniła swój wyraz. Radość prysła jak bańka mydlana, pozostawiając za sobą konsternację. Przeprosiła natychmiast tłum i mimo, że Raum już się odwrócił i zmierzał ku swojemu miejscu, dziewczynie udało się go dogonić i chociaż zupełnie się nie spodziewał, poczuł jak drobna dłoń chwyta fragment jego płaszcza. Zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy usłyszał jej głos, pełen nadziei. 

– Lucifuge? 

Mimo, że nie planował, to kiedy usłyszał jej głos, nie mógł tak zupełnie jej zignorować. Odwrócił się do dziewczyny, mając okazję przyjrzeć się jej z bliska. Bez żadnego wysiłku i wkładu własnego potwierdził, że dziewczyna była tą, która przyczyniła się do zguby jednego z ich braci i tą, którą miał przypilnować w zamian za moc i sanktuarium na Wilczym Wzgórzu. 

– Pomyliłaś mnie z kimś innym, panienko. 

Niewyobrażalny żal i smutek odbił się w malachitowych oczach, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, mógł przysiąść, że dostrzegał łzy w kącikach oczu białowłosej damy. 

– Proszę o wybaczenie, panie – skłoniła się,  wyraźnie skonsternowana, że nie zna tożsamości swojego rozmówcy. 

– Nazywam się Sebastian Michaelis – odezwał się Raum, stwierdzając, że lepiej będzie, jeśli będzie mógł ją mieć na oku. – Jestem rycerzem hrabiego Hiemois, Roberta. 

– Collette de la Fonde – skłoniła się bogini, z ukrycia lustrując wzrokiem czarnego rycerza. – Moje najszczersze przeprosiny. 

W tym samym czasie Shinigami, którego wcześniej wypatrzył Raum dał znać swojej podopiecznej, aby wracała do niego, więc para rozstała się, z czego Raum był niezwykle zadowolony. Nareszcie będzie mógł zająć się pilnowaniem Roberta. A jeśli już o to chodzi, to sprawdziłby przygotowane posiłki dla niego i trunki. Nie dowierzał gościnności króla ani kucharzowi. 

Demon zapłacił jednemu z pomywaczy, aby spróbował dań, które miał spożywać jego kontrahent. Tak jak się spodziewał, chłopiec padł niemal od razu, dusząc się i śliniąc, a zaraz po tym nadciągnął Heptling, zostawiając Collette przezornie na sali. 

– Nawet nie próbuj wykraść mi jakiejkolwiek duszy że spisu – powiedział cicho, ale na tyle dobitnie, by demon mógł to usłyszeć. – I trzymaj się od niej z daleka. 

– Spokojnie, nie interesują mnie bogowie śmierci – odpowiedział Raum z niesmakiem. Heptlinga poznał niemal od razu, pamiętał go jeszcze ze wspólnych polowań, w jakich brał udział razem z księżną Isztar. Stąd też wiedział, że nierozważnym byłoby atakowanie tego mężczyzny bez wyraźnego powodu. 

– I oby tak zostało – odpowiedział na odchodne Shinigami, stawiając w swoich dokumentach stosowny podpis. 



Kolejny rozdział, który od połowy jest zupełną świeżynką. Jej również nigdy wcześniej nie publikowałam, także liczę bardzo na komentarze mówiące o tym, jak wyszło

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top