Rozdział 12
Na dźwięk własnego imienia białowłosa rozejrzała się wokół siebie nerwowo. Nie mogło być mowy o pomyłce, wyraźnie słyszała głos swojego brata. Serce nagle przyspieszyło, odstawiając jakąś lekką kawalerię zamiast normalnego bicia, przyprawiając ją o bolesny skurcz w klatce. Przyłożyła zaciśniętą pięść do mostka i zaczęła go dość nieumiejętnie pocierać w nadziei, że to pomoże uporać się z promieniującym bólem. Wciąż nie była do końca pewna, czy ostatnie wydarzenia nie były jakimś koszmarnym snem. Mimo to, obrazy z momentu własnej śmierci wciąż stawały jej przed oczyma i to nie tylko kiedy była pogrążona we śnie. Wystarczyło, że w jej umyśle zapanowała pustka, aby traumatyczne świeże wspomnienia uderzały w nią na nowo ze wzmożoną siłą.
Faktem było, że na jej ciele nie pozostały żadne obrażenia zadane jej przed śmiercią, co sprawiało, że wydarzenia, choć jak najbardziej rzeczywiste, nabierały bardzo nierealnego kształtu. Dziewczyna była taka sama, jak zazwyczaj: drobna, dość wysoka, chuda, w swoim starym, zaniedbanym ubraniu biednej wieśniaczki z XIII wieku.
W końcu udało się jej wypatrzeć bliską osobę w tym całym tłumie. Po swoim odrodzeniu jako Bóg Śmierci, została zabrana w pierwszą w swoim życiu tak długą podróż. Jej opiekunem został ten sam człowiek... Śmierć? Trudno było jej teraz dość precyzyjnie to określić. Z początku się go zwyczajnie bała, chociaż kiedy wciąż zachowywał się wobec niej tak samo zwyczajnie, zaczynała powoli dochodzić do wniosku, że w zasadzie nie miała żadnego wyboru i jeżeli chciała jakkolwiek podporządkować się i dopasować do nowego świata, musiała dać porwać się razem z nurtem przeznaczenia.
Mężczyzna, który najpierw próbował ją zabić, a potem oznajmił, że odrodziła się jako bogini śmierci, zabrał ją w osobliwe miejsce, które określał mianem Akademii Shinigami. Po drodze dziewczynie udało się spytać o imię tego, w jej mniemaniu, dziwaka.
– Heptling Court. Będzie mi bardzo miło, jeśli zostaniesz moją uczennicą – usłyszała w odpowiedzi.
Usiłowała zapamiętać to imię, jak również jego wygląd, żeby w razie potrzeby móc się do niego zgłosić. Na razie to była jedyna osoba, którą znała. Wolała mieć z nim dobre stosunki, przynajmniej na początku, w miejscu tak obcym dla niej pod każdym względem.
Sama droga wcale nie była taka prosta i szybka, jak z jakiegoś powodu sądziła. Do tej pory, najdalej bywała razem z bratem i dziadkiem na jarmarku w pobliskim miasteczku. Wówczas wydawało się jej ono niezwykle wielkie i pokaźne, a mieszkańcy bardzo bogaci. Teraz, kiedy podróżowała razem z Heptlingiem z rozczarowaniem odkrywała, jak bardzo nie miała pojęcia o tym, że świat jest jeszcze większy, niż kiedykolwiek przypuszczała. I że to, co do tej pory widziała, było zaledwie nędzną namiastką.
– Gdybym tylko mogła opowiedzieć o tym Lucifuge'owi... – westchnęła cicho sama do siebie. Nie umknęło to Heptlingowi, który spojrzał na nią dyskretnie z ukosa, a następnie skierował do bram przez prowadzący do nich nad ogromną fosą stary, solidny most, który przez upływający czas przybrał już niemal czarny kolor.
Collette ostrożnie stawiała każdy krok, mając wrażenie, że z każdym kolejnym krokiem po tym czarnym moście oddala się od swojego starego życia. Czarne myśli rozwiały się dopiero wtedy, kiedy w tym tłumie przeróżnego stanu ludzi zdołała wypatrzeć swojego brata. Niewiele myśląc wyrwała się Heptlingowi i pobiegła prosto przed siebie, by z całym impetem wpaść na ukochanego członka rodziny, zwiesić mu się na szyi i trwać przez chwilę w tej pozycji.
– Underku, żyjesz! Tak bardzo się cieszę, że nawet nie wiesz, jak bardzo – szczebiotała mu prosto do ucha. Brat dawno przestał zwracać na to uwagę. Przytulił tylko mocno siostrę tak, jakby ten jeden gest był w stanie wszystko wyrazić. Cała reszta była mu szczerze obojętna.
Inni, jak się później okazało, rekruci na przyszłych bogów śmierci, przytrzymywali się na chwilę, by przypatrzyć się słynnej dwójce białowłosego rodzeństwa, o której zdążyli już coś usłyszeć od swoich opiekunów, z którymi dotarli do murów Akademii Shinigami.
–Plotki rozchodzą się tutaj strasznie szybko – skwitował zaistniałą sytuację brat, odsuwając w końcu siostrę odrobinę na bok – ponoć jesteś pierwszą dziewczyną od wieków, której udało się odrodzić – poinformował ją z pełnym szacunkiem, patrząc głęboko w jej roześmiane oczy.
– Po prostu nie chciałam umierać, Unduś. To do czegoś zobowiązuje – stwierdziła prosto z mostu, a widząc, że Heptling ją woła, poprosiła na zapas. - Znajdź mnie po tym wszystkim, dobrze?
Brat pokiwał głową i patrzył, jak siostra znika w tłumie. Z ulgą stwierdził, że nadal może wyczuwać obecność własnej siostry, tak samo jak jeszcze przed wypadkiem. To go bardzo uspokoiło. Kiedy nastolatka zupełnie zniknęła z zasięgu wszystkich jego zmysłów, dał się w końcu namówić, aby udał się za swoim przewodnikiem do Kwatery Głównej, gdzie spisywano wszystkich nowo powstałych posłańców śmierci. Tłumaczono to koniecznością kontroli, aby nie zapanował chaos, w którym ludzie będą umierać przed wyznaczonym dla nich czasem w księgach życia.
Pomieszczenie nie wydało mu się zbyt przyjazne. Wszędzie stały grube katalogi ponumerowane alfabetycznie, a mężczyzna siedzący wśród nich za biurkiem sprawiał wrażenie, jakby życie zadało mu cios poniżej pasa.
– Nazwisko – skryba burknął na tyle niewyraźnie, że chłopak zastanawiał się przez dobrą chwilę, co on właściwie powiedział – Nie stój jak ten kołek! Wyglądasz co najmniej jak grabarz – warknął zirytowany, nerwowo maczając pióro w kałamarzu. – I takie coś też ma być Bogiem Śmierci... Współczuję umierającym.
Białowłosy chłopiec ledwo powstrzymał się od śmiechu. Właściwe, dlaczego nie? Dzięki trudnemu żywotowi, jakie prowadził, takie uwagi wcale go nie smuciły. Wręcz przeciwnie: odsłaniały mierność umysłu rzucającego je.
– Nazywam się Undertaker.
Notariusz westchnął zza okularów i bezmyślnie zaczął kreślić w księdze to, co usłyszał.
–Nazwisko?
– De la Fonde.
Tym razem nie minął się z prawdą. To było jedynym, co zostawił im ich ojciec, a czego zdołali się dowiedzieć jeszcze za życia od okolicznych mieszkańców, którzy byli świadkami, jak ich matka nieboszczka żegnając się z tym światem, wyjawiła niezbędne informacje o swoich dzieciach błagając, by nie odrzucono je tylko z tego powodu. Niestety, szybko wzgardzono wolą zmarłej, z oczywistą szkodą dla młodych, zapomnianych przez świat szlachciców.
Notariusz dalej skrobał piórem coś w grubej księdze. Kiedy zorientował się, że Undertaker patrzy na niego wyczekująco, zaserwował mu oklepaną formułkę:
– Witamy w Akademii Shinigamich. Czuj się jak u siebie w domu. W razie jakichkolwiek wątpliwości skontaktuj się z twoim opiekunem. To wszystko, możesz już iść.
– Wolałbym nie czuć się jak w domu – mruknął i wyszedł, wpuszczając do środka siostrę. W przejściu puścił do niej oko, żeby ją trochę rozweselić.
Znudzony mężczyzna obrzucił ją wzrokiem. Collette poczuła się bardzo niekomfortowo. Spuściła oczy i zaczęła lustrować wzrokiem swoje ubranie. Nic dziwnego, że tak się na nią patrzy. W porównaniu do reszty nowoprzybyłych, wyglądała jak żebraczka. Chociaż Lucifuge'owi nigdy to nie przeszkadzało... Może chciał być po prostu miły?
– He, wyglądasz jak Andatejka – zakpił, przewracając karty, żeby zapisać ją obok brata.
– Że co proszę? Nie zrozumiałam – odezwała się cichutko, skubiąc brzeg rękawa.
– Imię.
Zaraz zaraz, jak on ją nazwał?
– Andatejka – wykrztusiła, modląc się, aby nie przekręcić.
W tym momencie siedzący za biurkiem wybuchnął gwałtownym śmiechem. Zrobił się czerwony na twarzy, gdy próbował złapać powietrze pomiędzy atakami wesołości.
– Niemożliwe... Undertaker i Andatejka! Doprawdy, co za rodzeństwo! – i dalej zanosił się od śmiechu.
Nastolatka odetchnęła z ulgą. Więc jej brat nadal będzie używał tego pseudonimu, a ona nieświadomie podała jako swoje imię jego fonetyczną wersję. Skryba obdarzył ją tym samym oklepanym tekstem i po chwili znalazła się ponownie na olbrzymim korytarzu.
Przez chwilę nie wiedziała, co ma teraz ze sobą zrobić. Nigdzie nie mogła znaleźć Heptlinga, a na dodatek zrobiło jej się zimno. Z braku lepszych pomysłów postanowiła, że sama rozejrzy się w tym ogromnym budynku. Objęła się ramionami, pocierając odrobinę zziębnięte ręce o własne ciało i ruszyła przez siebie.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła się jej w oczy, to wielka przestronność budynku. Echo jej samotnych kroków niosło się zwielokrotnione po pustych korytarzach. Dziwiło to niezmiernie Andatejkę, tym bardziej gdy wracała pamięcią do tego tłumu, który towarzyszył jej zaledwie parę godzin temu. Gdzie oni wszyscy się podziali?
Weszła do pierwszych drzwi, jakie spotkała i usiadła przy samym rogu, nie zwracając na siebie zbytniej uwagi. Toczył się jakiś wykład. Dziewczyna postanowiła zostać i posłuchać, o czym mowa. Chciała się czegoś dowiedzieć o swojej nowej profesji. Na szczęście, nikt nie zwrócił na nią uwagi, z czego była bardziej niż zadowolona.
Wykładowca tłumaczył akurat odpowiedzialność, z jaką wiąże się zbieranie dusz i ich umiejętne zaksięgowanie. Niektórzy słuchacze gryzmolili w swoich notatkach, inni przysypiali, zrywając się nagle z urwanego snu z nadmiernym wzdrygnięciem. Jeszcze inni rozmawiali szeptem ze sobą. Tylko nieliczni byli naprawdę zainteresowani tym, co było przedmiotem dyskusji.
– Nigdy nie będzie prawdziwymi bogami, jeśli nie docenicie wagi życia. Nie mówię tu tylko ograniczając się tylko do ludzkiego. Waszym zdaniem jest bezstronny osąd i wydanie decyzji, czy dana osoba zasługuje na drugą szansę czy też należy zakończyć jej żywot tak, jak zostało to zapisane w Księgach Życia. Nie możecie wówczas działać impulsywnie, bo wasza decyzja będzie brzemienna w skutkach. Nie możecie również się pastwić nad umierającymi. Jeżeli komukolwiek wpadnie do głowy taki pomysł, to mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że zostaną wydaleni z akademii z całą surowością konsekwencji.
– Pssst – dotarło do uszu zasłuchanej Andatejki i momentalnie odwróciła głowę w kierunku, skąd dobiegał głos. W drzwiach stał Heptling, dając jej znak, aby poszła z nim.
Gdy już opuściła salę i znaleźli się na korytarzu, Heptling obdarzył ją gniewnym spojrzeniem.
– Baby i ta ich ciekawość. Gdzie ty się szwendasz, co? Pierwszoroczni zebrali się w sali w zupełnie innym skrzydle, a ty sobie urządzasz zwiedzanie! – zdenerwowany, prawie krzyczał.
– Nikt mi o tym nie powiedział – próbowała się bronić, ale Heptling nawet nie zamierzał jej słuchać.
–To trzeba było się dowiedzieć! Mam ci wysyłać oddzielne zaproszenie, czy jak?
Tego było już zbyt wiele. Andatejka spoważniała i uniosła dumnie głowę, mierząc go wzrokiem.
– To nie będzie konieczne. Czy mógłby pan w takim razie zaprowadzić mnie we właściwe miejsce, skoro przypisano panu rolę mojego opiekuna? – spytała, ani razu nie uciekając wzrokiem. Shinigami był zaskoczony jej postawą. W ułamku sekundy zmieniła się w odważną, dumną dziewczynę, którą wówczas po raz pierwszy spotkał. Odwrócił się i rzucił
– Chodź za mną.
Na razie postanowił ją jedynie bacznie obserwować. Przeczucie starego boga mówiło mu, że prędzej czy później wyjaśni się tajemniczy związek tej dziewczyny z demonem, którego widział w chwili jej przemiany. No i te oczy... Mimo łachmanów, wyglądała jak księżniczka. Dwa malachity oprawione w czarne jak noc rzęsy. Nikt z bogów śmierci takich nie posiadał. Szczerze wątpił, że to jedynie wybryk natury.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top