Rozdział 11
Parę miesięcy później Isztar ponownie spotkała Kurarę. Skrzyżowanie ich dróg można było przypisać jedynie przypadkowi. Księżna wracała wówczas sama z sali tronowej, uprzednio widząc się z władcami piekła, a najbardziej pogardzana i znienawidzona przez nią istota zmierzała w przeciwnym kierunku. Księżna Isztar cieszyła się w tym momencie jedynie z tego, że Raum został razem z Efsedarum, ćwicząc grę na tradycyjnych piekielnych instrumentach muzycznych. Przynajmniej następca tronu był bezpieczny, a w razie potrzeby mogła się nie powstrzymywać, gdyby Kurara była na tyle lekkomyślna, by ponownie ją sprowokować, co podpowiadała jej intuicja. Tym razem złotooka demonica szła z dumnie uniesioną głową, trzymając na rękach dziecko. Posłała wielkopański uśmiech w stronę Księżnej, która uniosła jedynie brwi w geście zdumienia, nie zamierzając obdarzyć swojej rywali ani odrobiną uwagi więcej, niż to będzie absolutnie koniecznie. A najchętniej w ogóle by ją zignorowała w ten sposób, aby ta, która śmiała podnieść rękę na jej syna poczuła się zignorowana do tego stopnia by czuć się gorzej od powietrza.
– Więc ktoś raczył łaskawie na ciebie w końcu spojrzeć? – zagadnęła Isztar, dobierając słowa tak, aby jak najmocniej jej dokuczyć. – Gratulacje. Mam nadzieję, że jesteś zadowolona.
Kurara przewróciła oczami, dając do zrozumienia, że niedomyślność Księżnej jest rozbrajająca.
– Taaaak - przeciągnęła, delektując się każdym słowem – Belial jest niesamowicie zadowolony z Setha – poruszyła nieznacznie dzieckiem, żeby pokazać kogo konkretnie ma na myśli – Musisz teraz uważać, Isztar. Doskonale wiesz, co to znaczy mieć rodzeństwo, prawda? Nieszczęśliwe wypadki przydarzają się każdemu. Zwłaszcza, gdy jedno dziecko jest zdolniejsze od długiego – wściekłe ogniki w brązowych oczach aż tańczyły z wewnętrznej dumy, która rozpierała świeżo upieczoną matkę.
Isztar nie zamierzała tolerować takiego zachowania. Dla niej, Kurara była nikim. W ogóle graniczyło z cudem, że udało się jej urodzić. Podeszła bliżej do swojej konkurentki. Chwilę popatrzyła jej głęboko w oczy, kiwając z politowaniem głową. W mgnieniu oka przygwoździła pazurami szyję demonicy do ściany, aż jej twarz zrobiła się sina. Otwartymi ustami próbowała schwycić powietrze. Ponownie udało się sprowokować przeciwniczkę, jednak tym razem sytuacja odwróciła się wybitnie na jej niekorzyść. Isztar triumfowała.
– Jeżeli zbliżysz się choć na krok do mnie lub do mojego syna, zabiję cię. Tym razem, nie uratuje cię już nikt, nawet sam Belial. Obiecuję ci to. Chociaż sama przypłaciłabym to życiem, nie odpuszczę ci – wysyczała wściekła Bogini Wojny, aż jej twarz przybrała makabrycznego, diabolicznego wyglądu. Odczekała stosowną chwilę, aby Kurara w pełni pojęła wagę groźby, po czym już dodała o wiele spokojniej. – Tymczasem naciesz się macierzyństwem, bo prawdopodobnie nie dożyjesz chwili, w której twój syn przeżyje gry rankingowe.
Rzuciła nią o przeciwległą ścianę. Potem odwróciła się i czując swoim wewnętrznym zmysłem, że nie jest już w stanie jej zaatakować, a zatem nie stanowi więcej dla niej zagrożenia odeszła, nie zaszczycając rywalkę nawet spojrzeniem.
Kurara, kaszląc, poprowadziła za nią wzrokiem. Padając, udało się jej nie przygnieść dziecka, które teraz zaczynało powoli płakać. Pozbierała się z podłogi, otrzepując ubranie. Skoro Księżna chciała wojny, to ją otrzyma! Zdecydowanie trafiła na niewłaściwy adres. Zbyt ambitna, postanowiła podjąć rzuconą jej rękawicę. W swoim życiu nie miała nic innego, czym mogła się kierować, oprócz siły i ambicji właśnie.
– Pożałujesz tego – syknęła przez zęby, chociaż na korytarzu nie było już nikogo.
Spojrzała na wgniecenie w ścianie w miejscu, w którym Isztar zdołała ją przygwoździć. Jej nieposkromiona siła była straszliwa. Wolała nie myśleć, jaką moc prawdopodobnie odziedziczył po niej jej książę Raum. Pozostawało jej tylko wierzyć, że Seth odziedziczy większość cech po ojcu, a nie po niej. Odruchowo spojrzała na swoje dziecko, oczyma wyobraźni obdarowując mu przyszłość tak piękną, jak tylko potrafiła wyśnić dla demona.
Sama nie mogła zawiązywać kontraktów ze śmiertelnikami. Z tego powodu każdego dnia Kurara przeklinała w duchu swoje pochodzenie. Ktoś z jej przodków nie był czystej krwi. Był człowiekiem, który stał się demonem. Nie wiedziała, kto to był ani jak dawno mógł istnieć, czy może nawet jeszcze egzystował. Nie interesowało ją pochodzenie, zasmucał jedynie efekt takiej mieszanki. Wadliwy gen przekazywano potomstwu, któremu udało się przeżyć. W miarę upływu czasu, kolejne ogniwa tego łańcucha zmniejszały domieszkę ludzkiej krwi, zyskiwały siłę i umiejętności właściwe prawowitym mieszkańcom Gehenny. W końcu zaczęli krzyżować się nawet z tymi czystej krwi. Jednak prawa rządzące genetyką były bezlitosne. Niewiele było przypadków, kiedy dziecko takiej pary posiadło upragnioną umiejętność. Uczeni piekła dowiedli po jakimś czasie dlaczego: powodem był allel dominujący charakterystyczny dla ludzi, podczas gdy czystokrwiści posiadali allel recesywny. Nic nie mogła zrobić dla swojego dziecka. Pocieszała się tylko myślą, że i tak nie będzie musiał sam polować. Z racji swojego pochodzenia to demony postawione niżej w hierarchii będą zobligowane do dostarczania mu posiłku. Wystarczy, że podporządkuje sobie parę istot i nigdy nie powinien zaznać głodu.
Poczucie zazdrości doprowadzało niekiedy Kurarę do szaleństwa. Tak bardzo pragnęła awansować w hierarchii demonów, że nie wahała się poświęcać innych w tym celu. Słowa okrutnej Księżnej Babilońskiej zatruwały jej umysł, kiedy do nich wracała w pamięci. Pamiętała swoją grę rankingową, chociaż nie lubiła o niej opowiadać. Została zmuszona do walki z własnym bratem. Wciąż nie była pewna, czy dobrze postąpiła. Ale czy w zamian sama miała dać się zabić? W piekle nie było miejsca na zawahanie. Tutaj rządziły twarde reguły. Jeśli chcesz przeżyć i wybić się, musisz być silnym, przewidującym i chytrym. I przede wszystkim - nie wahać się. Każda okazana słabość może kosztować życie.
Na chwilę obecną Kurara nawet nie tyle chciała zdobyć siłę dla Setha, co dla siebie, aby wreszcie poczuć się osobą, której powinno się obawiać. A bycie matką księcia nadawało jej do tego idealną pozycję. Jeżeli nie teraz, to kiedy? Drugiej szansy nie będzie.
*
Tymczasem Isztar zdążyła już opuścić Zamek Królów i skierowała się w stronę północnego skrzydła, nawet nie poświęcając przypadkowemu spotkaniu więcej czasu, niż było to potrzebne. O wiele bardziej zajmowało ją to, co przekazał jej Belial: zażyczył sobie, aby zarówno ona jak i Raum pokazali się podczas najbliższych piekielnych obrad. Dodał też, że chciałby, aby Raum zaprezentował mu swoje postępy w nauce. Księżna nie była pewna, co powinna o tym myśleć, ani co będzie właściwe do zaprezentowania. Nie zamierzała też przekazywać Raumowi informacji o jego nowym bracie. I tak go kiedyś pozna na którejś z uroczystości (o ile jej dożyje), a też jakiekolwiek stosunki między nimi uważała zwyczajnie za zbyteczne. Jeżeli dobrze się orientowała, to Raum miał jeszcze co najmniej z pięcioro takiego rodzeństwa, o którym ona wiedziała, że istnieją. Z tej piątki widziała może na żywo ze dwójkę. Trzecie zginęło z ręki samego Beliala, wielu innych nie przeżyło gier rankingowych.
Jej zamyślenie przerwał odgłos czegoś padającego, więc odruchowo przyśpieszyła, ale zastała jedynie Efsedarum i Rauma, bawiącego się w pościg. Raum mocą swoich szkarłatnych oczu burzył wszystko dookoła i niszczył, sprawiając że nawet mur parkowy popękał i ucierpiał w wyniku tej zabawy, a błękitnowłosa demonica uciekała przed nim, krzycząc żeby nie niszczył wszystkiego pod rząd, bo jego Książęca Matka nie będzie zadowolona z tego pobojowiska. Jak na zawołanie Księżna wyłoniła się z cienia i uśmiechnęła się na widok swojego urwisa, zakrywając mu dłonią oczy.
– Raum... Co ja ci mówiłam o tej zabawie? To niebezpieczne – dodała, podchodząc do synka i kucając przed nim. Kiedy odsłoniła rękę, oczy młodego demona powróciły już do normy, natomiast dłoń była mocno uszkodzona, jednak Isztar nie dała nic po sobie poznać, że cokolwiek jest nie w porządku. Gdyby i ona bała się zdolności własnego dziecka, wówczas mogłoby znienawidzić swój wspaniały dar do końca swojej egzystencji. Jako matka postawiła sobie za punkt honoru, ze nie da odczuć po sobie strachu. A ręka, zniszczona pod wpływem impulsu małego demona wygoiła się na niej w mgnieniu oka, pomagając utrzymać jej to całe przedsięwzięcie w tajemnicy przed własnym dzieckiem.
*
Isztar niebywałą uwagę przykładała do edukacji syna, nie tylko od strony fizycznej, ale i intelektualnej. O ile z tej ostatniej dziedziny sprowadzała mu najlepszych nauczycieli, wykorzystując swoją pozycję i wdzięki, o tyle pozostawiła sobie szerokie pole do popisu, gdy chodziło o sztukę wojenną. Nie pozwalała na pojedynki, dopóki potencjalni kandydaci w jej oczach nie wydali się odpowiedni. Najczęściej jednak sama uczyła Rauma jak dobrze walczyć. Kończyło to się dotkliwymi siniakami i obrażeniami na całej powierzchni ciała ucznia. Hołdowanie iście spartańskim metodom było okrutne, ale przynosiło bardzo szybko oczekiwane wyniki. Kiedy pewnego razu Sebastian był na skraju załamania, podeszła do niego i uklękła obok. Wtedy po raz pierwszy jako dziecko zobaczył w jej oczach troskę. To, co wówczas mu powiedziała, zapadło mu głęboko w pamięć. Na co dzień nie okazywała prawie żadnych uczuć, więc nawet sam gest był już dla niego niezwykły.
Widzisz, kochanie, ani w walce, ani w życiu nie możesz dopuścić do przegranej. Nie możesz unikać ciosu wymierzonego we mnie tylko dlatego, że jestem twoją matką. Zdradzić cię może każdy. A zdrada boli najbardziej, gdy doświadczamy jej od tych, od których nigdy byśmy się jej nie spodziewali. Dlatego musisz walczyć do upadłego. Fortuna kołem się toczy. A nuż otrzymasz szansę na zwycięstwo.
Nigdy nie możesz się wahać. Pamiętaj o tym, Raum. Jeżeli się zawahasz, przeciwnik wykorzysta to przeciwko tobie. Nie będzie litości ani taryfy ulgowej. Nikt nie pośpieszy ci z pomocą, bo twoja śmierć jest zbyt wielu osobom na rękę.
W tym momencie, odsłoniła przed nim swoją prawdziwą twarz, na chwilę zdjęła maskę, którą prezentowała światu. Naprawdę go kochała i zależało jej na losie jedynego syna. Swoim postępowaniem próbowała go nauczyć najważniejszych zasad, dlatego wybrała trudną, ale skuteczną drogę prowadzącą do celu. Nieokazywanie uczuć było tylko jednym ze składowej wszystkich elementów gry, której stawką było przeżycie i zajęcie należnej pozycji.
Sebastian był zaskoczony tym skrawkiem uczuć, które mu okazała. Obserwując inne matki zdawał sobie sprawę, że ich relacja jest nieco inna. Tylko gdy była absolutnie pewna, że nie ma nikogo innego poza ich dwójką, pozwalała sobie na szczątkowe okazywanie troski o niego. Wiązało się to ściśle z zasadami panującymi w ich społeczności. Jedną z nich było wyparcie wszelkich zbędnych emocji do podświadomości. Młode uczono, że nie mają uczuć, aby zżyły się z tą myślą. Odnosiło to skutki, jednak prędzej czy później każdy z nich boleśnie dowiadywał się o tym oczywistym kłamstwie. Wówczas silniejsze jednostki odnajdowały w sobie siłę, aby przeciwstawić się temu, co tak utrudnia im pracę. Pozostali popadali w stan bezmyślnego otępienia, nadając jakimkolwiek odczuciom status persony non grata.
Po tych słowach Raum pozbierał się w sobie i od tej pory jego wyniki ulegały systematycznej poprawie. W niedługim czasie był w stanie walczyć na równi z matką, jednak nigdy nie udało mu się jej pokonać. W najlepszym wypadku kończyło się remisem, okupionym ogromnymi stratami przez obie strony.
Isztar udało się także wpoić inną istotną rzecz Sebastianowi.
Nie sztuką jest sam w sobie bezmyślny atak. Zawsze należy ocenić siły swoje i przeciwnika i dopiero wtedy decydować się na ruch. Nie jest oznaką mądrości atakować kogoś o wiele silniejszego, ale ucieczka przed nim i przeżycie jest dowodem sprytu.
Wizyty w świecie ludzi stanowiły istotny element szkolenia przyszłego następcy tronu, więc Isztar często zabierała Rauma ze sobą, aby obserwując wychwytywał i zapamiętywał najważniejsze rzeczy. Czasami towarzyszył jej w polowaniach. Wówczas wybierała mu ofiarę, którą ma zaatakować i oceniała, czy wykonał zadanie poprawnie. Na początku wskazywała proste cele, a wraz z upływem czasu skupiała się na coraz bardziej skomplikowanych zadaniach. Sebastian wykazywał nieprzeciętnie zdolności łowcze. Był w stanie dostrzec i zanalizować każdy ruch ofiary chłodnym osądem, czego jej często brakowało. Przeważnie działała impulsywnie, zgodnie z instynktem, który nigdy jej nie zawodził. Podejrzewała, że Raum również niekiedy odczuwa ten niewytłumaczalny bodziec, jednak nigdy jej tego nie zdradził.
Po jednym z takich wspólnych polowań, gdy oboje nasycili się obfitym posiłkiem, wylegiwali się beztrosko na ziemi. Tarzanie w pachnącej trawie było ulubioną zabawą Rauma. Ze względu na swoje pochodzenie nie miał zbyt wielu rówieśników którzy mogli mu towarzyszyć we wspólnych grach, więc znajdował zajęcia nie wymagające uczestnictwa osób trzecich.
– Nie czujesz się samotny, skarbie? – spytała, obserwując go z półprzymkniętych powiek. Demonie dzieci dorastały inaczej niż ludzkie. Przede wszystkim o wiele szybciej, w skali nie dającej się przyrównać do niczego innego. Uczestnictwo w grach rankingowych było ostatecznym potwierdzeniem ich dojrzałości i sprawdzianem umiejętności, które każdy musiał przejść. Nie było wyjątków dla nikogo.
– Nie – odpowiedział prawie natychmiast.
– Wiesz, że po grze rankingowej stracimy ze sobą kontakt. Pamiętaj, że wieczność w samotności to gorsza kara, niż samo strącenie z niebios.
W jej głosie Raum wychwycił nutkę ledwo wyczuwalnego smutku. Nie czekał na to wydarzenie równie niecierpliwie, co inne demony. Każdy z nich chciał popisać się swoją bezwzględnością w walkach, które toczyły się co kilka lat na oczach większości mieszkańców. Zwycięscy mogli liczyć na awans w hierarchii. To był jeden z nielicznych sposobów na ten skok. Raum zdawał sobie sprawę, że będzie to raczej przypominać rzeź, odrzucającą ziarna od plew. Nie obawiał się przegranej. O to był zupełnie spokojny. Niewiele demonów mogło walczyć z Isztar, nie narażając się na natychmiastową śmierć. A jeszcze mniej było tych, którzy dotrzymywali jej kroku.
– Raum, jestem z ciebie dumna. Nie zapomnij o tym – szepnęła na odchodne.
Gdy Sebastian otworzył oczy, po matce nie było już zupełnie śladu. Westchnął i powrócił do wygodnej pozycji, podpierając głowę rękoma. Zadarł wzrok w niebo, które tak bardzo różniło się od tego, jakie mógł widzieć w piekle. Te było nieskończenie smutne w swoim błękicie, chociaż piękne. Białe chmury ścigały się na nim, przesłaniając doskonały odcień. Ich niebo było ciemne, ukraszone masą gwiazd, które nigdy nie gasły i wspaniałymi wstęgami kolorów, które można by przyrównać do chmur. Wyciągnął dłoń w górę, jakby chciał uchwycić kawałek niedostępnych obłoków swoimi palcami. Zaciskając kolejne w powietrzu, opuścił dłoń i pogrążył się w śnie, przerywanym tylko cykaniami świerszczy i brzęczeniem owadów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top