Rozdział 40
– Naturalnie, nie mogłem się oprzeć, żeby nie zacząć jej czytać – roześmiał się Undertaker, wybierając sobie herbatnik z paczki, którą trzymał na kolanach. Wbrew wcześniejszym przewidywaniom czerwonowłosego, emerytowany żniwiarz nie wziął ze sobą nic do picia.
Białowłosy bywał postrzegany przez innych ludzi jako szaleniec, ale w swoim mniemaniu daleko mu było do Szalonego Kapelusznika, żeby urządzać sobie na polanie w środku parku wieczorki herbaciane i kroić filiżanki na pół, bo inny podział naparu byłby po prostu nie do przyjęcia. Przynajmniej nie w listopadowy, wietrzny dzień. Smak kruchego ciastka w ustach był tym, czego potrzebował, więc z chęcią schrupał jeszcze kilka, zanim powrócił do rozmowy. Wymuszona przerwa skutecznie budowała napięcie. Ciągłe mówienie, nawet o czymś najciekawszym, staje się powoli nudne.
– Chowałem ją w połach ubrania, przyciskając kurczowo do ciała. Gdy biegłem do pokoju, zatapiałem się w irracjonalnym strachu, że ktoś mi ją odbierze na samym końcu. Z tego samego powodu chciałem się rzucić na nią od razu, gdy tylko przekręciłem drżącą ręką klucz w zamku gdy dopadłem do siebie, a z drugiej strony tłumaczyłem sobie, że powinienem zaczekać, aż sprawa przycichnie i będę mógł spokojnie przeczytać. – opowiadał, wymachując ciastkiem w powietrzu. – Były tylko dwie, spore niedogodności w drugim punkcie planu. Po pierwsze, mogli ją u mnie znaleźć i skonfiskować, a po drugie – a co było ważniejsze – mogłem nie zdążyć zrobić odpowiedniego nadpisu w księdze, aby uratować jej życie.
– I byłeś gotowy to zrobić? – zapytał Grell, z szacunkiem spoglądając na grabarza. Obydwaj mieli bardzo liberalne podejście do prawa. Gotowość złamania reguł w imię wyższego dobra zaimponowała rudzielcowi. Poprawił kociaka na kolanach, dzieląc się z nim wspaniałomyślnie kawałkiem płaszcza, zupełnie już zapominając, że parę godzin wcześniej jego własny posłużył za kocią toaletę.
– Szalałem z niepokoju o nią. Księga była jedynym źródłem informacji, co się dokładnie dzieje i co mogło jej pomóc, musiałem zaryzykować.
W miarę jak opowiadał podekscytowanemu Grellowi, przybliżając kolejne minuty wówczas morderczego dla niego biegu, przypominał sobie poszczególne wydarzenia, a martwe - zdawałoby się - obrazy powstawały, by na nowo stanąć mu przed oczami, niepokojąco męcząc umysł swoją zbyt jasną, jak na wspomnienie kolorystyką.
Znów na moment był dzieckiem, które z duszą na ramieniu przemierzało puste korytarze w środku nocy, mając to jedno życzenie, aby nie zostać złapanym i dowiedzieć się, co się stało. Był środek nocy, ciemność spowijająca drogę była tak gęsta, że gdyby wyciągnął przed siebie dłoń, prawdopodobnie nie zobaczyłby własnych palców. Na tej podstawie sądził, że wówczas panował nów albo że księżyc schowany był za gęstymi chmurami przesłaniającymi niebo. Zresztą, wtedy wydawało mu się to nieważne. Kto o zdrowych zmysłach w tamtej sytuacji zapamiętywałby takie nieistotne drobiazgi? Potrzebował tylko jak najszybciej dopaść do siebie. Schody. Zakręty. Drzwi. Zero zbędnych myśli.
Nawet nie usiadł. Wbiegł do pokoju, szybko zamknął za sobą drzwi i zaczął przeglądać księgę, nerwowo śliniąc palec, aby ujarzmić nieposłuszne stronice. Rzecz była zbyt cenna, by ją rozerwać, nawet pod taką presją. Jeszcze wybiegając z biblioteki, schwycił pierwszą z brzegu zakładkę i kilka piór, które wpadły mu w oko, a które podpatrzył już w czasie swoich wcześniejszych wizyt, kiedy starsi pisywali w ludzkich księgach i obecnie gniótł je w spoconej dłoni, dopóki nie położył ich równo z dziennikiem na podłodze.
Podjął trudną decyzję, że jeśli trzeba będzie, nadpisze historię własnej siostry i poniesie tego konsekwencje. Jeśli nikt nie będzie chciał jej pomóc, gotów był na wszystko, jeśli będzie się to równało jego własnemu zejściu do piekła. Był pewien, że znajdzie na to sposób, środki były w tym momencie nie ważne, tak samo jak ewentualne koszta. Czy to pomoże, nie miał zielonego pojęcia. Wówczas liczyło się tylko to, by bezpiecznie sprowadzić jego jedyną, najukochańszą siostrę.
Rozbiegany wzrok pożerał akapit za akapitem, na nowo zagłębiając się w historię Collette. Wyłapał przelotem kilka epizodów, o których nie wiedział, ale teraz nie był czas ani miejsce, by roztrząsać takie niuanse. W porównaniu z tym, jaką częścią swojego życia się z nim otwarcie dzieliła, nie zatajając niczego, ta była naprawdę znikoma. Nie miał nic przeciwko, aby miała swoje małe sekrety. Dopóki nie były nieszkodliwe, mógł poskromić swoją nadopiekuńczość, aby nie zacząć wytaczać jej ścieżek, którymi powinna podążać.
Gdy dotarł do fragmentu, w którym widzieli się po raz ostatni, miał całe dłonie mokre od potu, a oddech stawał się urywany. Nawet czytanie przychodziło z trudem, bo przez presję, jaką odczuwał, litery zaczęły mu przeskakiwać, a widziany obraz przed oczami robił się niewyraźny. Jeszcze chwila, jeszcze moment... Jest!
Trafiła do piekła. Tak, jak mówił Heptling i Lancaster.
– Dlaczego nie ma niczego, co ona czuje! – zamartwiał się w myślach, niemal rwąc włosy z głowy. Tylko suche fakty, przeszłe, obecne i przyszłe zdarzenia, które będą mieć miejsce. Co gorsza, prawie na samym początku swojego pobytu natknęła się na demona, czego dowiedział się już z kolejnych akapitów. Strach podniósł mu ciśnienie do tego stopnia, że czuł jak pulsujące skronie rozsadzają mu czaszkę od środka, a w uszach zaczyna mu szumieć.
– Wówczas myślałem, że oszaleję. Serce biło mi tak, że cudem nie wyrwało się z uwięzi, a to, co zobaczyłem, było straszne. Nawet teraz nie potrafię oddać tego wystarczająco wiernie – odpowiedział ciężko. – Ledwo zdołałem przeczytać jedną wersję przyszłości, a wszystkie litery w księdze zaczęły się zlewać. Tak po prostu, aż ciężko sobie to wyobrazić.
– Przecież to jest tylko tusz! – obruszył się Grell, nie do końca wiedząc, o czym właśnie słuchał, tak samo, jak kociak, któremu znudziło się siedzenie na kolanach czerwonowłosego i podreptał z dumnie uniesionym ogonem do grabarza, by otrzeć się miękkim brzuszkiem o jego nogę i z zaciekawieniem spojrzeć na wykrwawiającego się w dalszym ciągu demona.
– Tylko i aż. Spróbuj to sobie wyobrazić – westchnął grabarz, odkładając paczkę z ciastami na bok i zaczął gestykulować dłońmi w powietrzu, aby pomóc Grellowi w zrozumieniu. – Czysta kartka papieru, a na niej druk. Z wolna wszystkie ogonki zaczynają się topić, jak sople lodu w cieplejszy dzień, aby w końcu utworzyć jednolitą, czarną linie na kartkach. Ta linia nie była znów taka zwyczajną linijką, jaka nakreślisz byle piórem zdecydowanym ruchem ręki. Ona była pełna życia, wrzała, kipiała, by w pewnym momencie odżyć i na nowo ukształtować kolejne litery zmienionej już przyszłości. Kiedy czytałem pierwszy raz jej dziennik, zdarzyło się trak trzy razy i za każdym razem obawiałem się, ze to już koniec.
– Ale zmieniłeś jej przyszłość, prawda? Wziąłeś nawet pióro! – dopytywał się uparcie czewonowłosy.
– Nie – odparł z zawahaniem grabarz, widząc rozczarowanie na twarzy Shinigami – wówczas zrozumiałem, że przez swoją głupotę mógłbym zrobić coś nie tak, że zginęłaby. Skoro każda nasza decyzja jest w stanie zmienić przeznaczenie, z ciężkim sercem postanowiłem zostawić jej los bez ingerencji, tym bardziej, że widziałem, jak płynnie się zmieniał. Postanowiłem jedynie monitorować, czy nie dzieje się coś złego. A według księgi, uratowała Sebastianowi życie, zmieniając tym samym jego los.
Grell przez chwilę sądził, że się przesłyszał. Domyślał się, że udział Andatejki będzie znaczny, ale nigdy nie myślał, że jego miłość życia zawdzięcza jej życie. W ogóle, zdarzenie było bezprecedensowe.
– Jak to? Chcesz powiedzieć, że... – wyjąkał, a jego oczy momentalnie zaszkliły się od łez.
– Nie miałbyś okazji poznania Sebastiana, gdyby nie moja siostra. Prawda, że dziwne? Za to ja nie mam zielonego pojęcia, co pchnęło jego do uratowania Collette. Znam go już jakiś czas, jest nieco sadystyczny i bezwzględny, jak każdy z jego pobratymców. Dlatego też jego czyn... Nie potrafię go zrozumieć. Tak samo jak jej. Co oni w sobie zobaczyli? I dlaczego, ze wszystkich piekielnych wywłok musiał sobie wybrać akurat ją! – wyrwało mu się, tak że zanim się zorientował wypowiedziane słowa uniósł już daleko chłodny wiatr.
Grell popatrzył zdziwiony na Undertakera, przezornie nic nie mówiąc. Gniew starego boga podstępnie znalazł ujście, chociaż grabarz cały czas miał się na baczności. Naprawdę mało brakowało, aby teraz to on zatłukł demona gołymi pięściami. Przez moment miotał się jak ranny lew w klatce, dopóki nie uderzył się z rozpędu głową w pień rozłożystego dębu i jako tako uspokojony, nie wrócił na miejsce, by kontynuować oglądanie tego makabrycznego seansu.
Dopiero, kiedy wszystko zdawało się wrócić do względnej normy, Grell odważył się przerwać panującą wokół nich, lodowatą ciszę.
– Ale... Ale jak? Przecież wiesz, jaki on jest silny! Sam z nim walczyłeś, ja również i moje maleństwo też. – Mężczyzna powoli wpadał w histerię. Nagle świadomość, że miałby go nigdy nie zobaczyć stała się tak diabelnie bolesna, że nawet oddech wymagał od niego wysiłku. – Boże, jak dobrze, że ona trafiła do tego piekła!
*
– Piekielny sztylet? – zapytała nieco zbita z tropu dziewczyna, przyglądając się na zmianę to ostrzu spoczywającego w jej dłoniach, to krwistemu spojrzeniu tęczówek Rauma.
– Tak. Schowaj go i noś zawsze przy sobie. Na wypadek, gdybym nie zdążył dobiec – dokończył demon, wyprostowując się.
Dopóki bogini miała spędzać czas w jego domu, planował nie odstępować jej na krok, jednak nie oszukiwał się, że zawsze zdoła ją ochronić. Byłoby to też niedojrzałe, gdyby próbował wmawiać sobie co innego. Będzie miała wystarczająco dużo szczęścia, jeśli uda jej się w jednym kawałku powrócić do swojego świata. W tym obcym dla niej wymiarze kryło się mnóstwo zagrożeń, nie tylko ze strony drapieżniej natury.
Wystarczy, że nie miał pojęcia, jak długo ma się utrzymać efekt źródła, które maskowało jej prawdziwą tożsamość. Na żadne przesłanki nie mógł liczyć w tej sytuacji, był świadom, że wszystko wyjdzie w praktyce, jeśli będą mieli wystarczająco dużo czasu, by tyle żyć.
– Możesz tutaj spokojnie spać, będę w pokoju obok. Gdybyś potrzebowała, krzycz, przyjdę – poinformował Raum, zastanawiając się, co jeszcze jest na tyle pilnego, by jej powiedzieć o tym teraz. Sądził, że nazajutrz z samego rana będą musieli powtórzyć kąpiel, dla własnego bezpieczeństwa. Nie wiedział też, co krąży po głowie Sethowi, a to niepokoiło go chyba najbardziej. – Do tego pokoju nikt nie będzie miał prawa wstępu, nawet służba, wydam odpowiednie polecenie. Gdybyś usłyszała, że z kimś rozmawiam zza ściany, nie wystrasz się – uprzedził na wszelki wypadek, po czym życzył bogince dobrej nocy i opuścił sypialnię przez drzwi, które znikąd pojawiły się w samym środku ściany i równie szybko zniknęły, kiedy demon przestąpił próg, tak, że kiedy Andatejka dopadła ściany, pod palcami wyczuwała jedynie zimne kamienie. Gdyby wcześniej tego nie widziała na własne oczy, mogłaby przysiąść, że nigdy w tym miejscu nie było żadnego przejścia.
Dziewczynę ogarnęło nieprzyjemne uczucie, że znowu jest więźniem. Będąc świadkiem, jak demon bez trudu, zdawało by się, przenika przez ścianę, postanowiła obejść cały pokój, by znaleźć podobne miejsce. W tamtej chwili nie chciała bynajmniej uciekać, wolała jedynie wiedzieć, skąd może spodziewać się ewentualnego wtargnięcia demona. Poza tym, cały czas w głowie brzęczał jej zakaz samodzielnego zwiedzania. Raum przezornie pozbawił ją takiej możliwości, nie ufając bogince ani odrobinę.
Z wyciągniętymi rękoma dotykała każdego kawałka ściany, powoli przesuwając się cały czas w swoja prawą stronę, żeby niczego nie przeoczyć. Im dalej w to brnęła, tym bardziej się stresowała, aż dotarłszy do końca ściany uznała, że ta wiedza jest jej zbędna i z rozbiegu wskoczyła na łóżko, skacząc jakiś czas na sprężynach materaca, dopóki nawet najlżejsze drganie nie uspokoiło się i nie nastał na nowo naruszony spokój.
Przez moment wpatrywała się w zawieszony baldachim, składający się z kilkudziesięciu warstw przeźroczystej, bladofioletowej tkaniny, a gdy znudziło ją kontemplowanie materiału, odwróciła się na brzuch i zaczęła wybierać wszystkie poduszki, próbując je policzyć. Dotarła do dziesięciu, po czym liczby zaczęły się jej plątać w głowie, dlatego wspomogła się palcami u nóg, żeby stwierdzić, że poduszek na łóżku jest dokładnie tyle, co jej wszystkich palców, czyli tak, jak jej się zdawało – dwadzieścia.
– Ciekawe, na ilu da się spać jednocześnie – pomyślała na głos, układając wał z większych, obleczonych purpurowym atłasem poduch , a pod głowę zbierając małe, fiołkowe jaśki. Jak by nie kombinowała, co najmniej połowa pozostawała nieużywana, więc postanowiła sobie jutro, od razu gdy się obudzi i zobaczy księcia spytać się go, po co jest tyle poduszek, skoro nie da się na tylu spać. Zresztą, z okryciami było podobnie.
Białowłosa ściągnęła pierwsza z brzegu kołdrę i okręciwszy się w nią, podeszła do niedużego okna, ciekawa, na co wychodzi. Ku jej zdziwieniu ujrzała niekończący się pochód spiczastych dachów, wszystkich emitujących tym samym, mrocznym blaskiem, który widziała razem z demonem, gdy zmierzali do zamku. Monotonię płytek nie przełamywało żadne okno czy dziedziniec, pokój był wybitnie odcięty od świata, co tylko podbudowało myśl, że bez różnicy, czy jest w świecie bogów śmierci czy w piekle, zawsze kończy gdzieś na odludziu. Za jedynego towarzysza mogła uważać zielono-fioletowy bluszcz, pnący się po murze i dachu tuż obok jej okna. Andatejka wyciągnęła rękę w jego kierunku, ale nawet opierając się całej o framugę i wspinając na palce nie była w stanie dosięgnąć rośliny.
W nozdrza uderzył ją niezwykle słodki zapach, na który początkowo nie zwróciła uwagi. Teraz, gdy nie miała nic lepszego do roboty, zdała się na własne zmysły i szukała kierunku, z którego owa woń dochodziła, kiedy z zaskoczeniem odkryła, że przecież powietrze w piekle pachniało tak przez cały czas! Każdy zakątek pokoju pachniał tak samo, jak powietrze za oknem. Przyszło jej do głowy, że to roślinka mogła tak pachnieć, dlatego niemal położyła się na brzuchu na parapecie, by powąchać i zweryfikować ten pogląd. Heroiczne wysiłki z jej strony odrzuciły tę ideę, bo okazało się, że bluszcz pachniał niemniej przyjemnie, jednak zupełnie inaczej, a w końcu udało się jej urwać jeden listek i w ogóle poczuła się tak błogo, że jeszcze parę razy podsuwała go pod nos. Dziewczyna nie wiedziała, że roślina była narkotykiem i po nie długim czasie wąchania znajdowała się już pod jego wpływem.
Andatejka jeszcze chwilę postała przy oknie, a następnie powróciła do swojej fortecy poduszkowej, by pogrążyć się ni to we śnie, ni w pół jawie, podczas której znowu udało się jej trafić w to magiczne miejsce, w którym znalazła swoją broń i poznała koteczkę-przewodniczkę.
Mgła obmywała jej stopy, zachowując się jak spienione fale wody, gdy wchodziła coraz głębiej i głębiej, dopóki powietrze nie zgęstniało od kotłującej się w niej bieli, a ona sama nie dotarła do jedynej rzeczy, która – poza nią i kotką – przebywała w tym wymiarze.
– Mieszkańcy Styksu się niepokoją – odezwała się kotka, znikąd pojawiając się przy nodze białowłosej, gdy wyciągnęła rękę aby dotknąć jednego z płatków mechanicznego kwiatu. Mechanizm, który wówczas został wprawiony w ruch, teraz nieco przyśpieszył, a plamy krwi, z których się wówczas zrodził, rozszerzyły się nieco, zajmując większe terytorium ziemi, niż poprzednio.
– Styksu? – powtórzyła Collette, opędzając się od natrętnego mruczenia głosów jak od wstrętnej muchy lub brzęczącego komara.
– Jesteśmy w samym środku rzeki czasu, a ty znowu odwróciłaś jej bieg – zauważyła z wyrzutem koteczka, pokazując ogonem kierunek, w który miała spojrzeć – Tym razem jednak ktoś pomógł to uregulować, inaczej w tym świecie zapanowałby chaos.
– Jak to odwróciłam? Nie rozumiem. Mówisz takimi zagadkami...
– Złamałaś odwieczne prawa bogów śmierci. Macie tylko osądzać i zbierać dusze, nic ponadto! – zdenerwowała się kotka. – Dlaczego nie pozostałaś obojętna i uratowałaś demona? Zmieniłaś nie tylko swój bieg przeznaczenia, ale i jego! Uratowałaś demona, zdajesz sobie z tego sprawę?! – próbowała jej przemówić do rozumu.
– Miałam zostawić go na pewną śmierć? To nieludzkie! – próbowała się bronić.
– Dokładnie tak, miałaś go zostawić, bo jesteś Bogiem Śmierci! Nie jesteś już człowiekiem! – zdenerwowała się kotka. I bez tego Collette zaczynała wyczuwać gniew dochodzący z jej broni. – Niemniej powinnaś dziękować niebiosom, że demon postanowił uratować Ciebie. Gdyby tego zaniechał, co również powinien, już byś nie żyła, a z tobą i ja, i cały ten świat! Zdajesz sobie sprawę, że te gdy przeprowadzisz wszystkie dusze znajdujące się tutaj, twoja służba jako boga śmierci dobiegnie końca. Jeśli umrzesz przedwcześnie, ten świat pogrąży się w chaosie i bardzo możliwe, że te dusze nigdy nie zaznają spokoju!
Białowłosa błądziła wzrokiem, dopóki nie ujrzała czarnego pióra, ślizgającego się w powietrzu i dryfującego na spienionym bałwanie z mgły, które tworzyły niecichnące głosy. Od razu je poznała, to pióro, którego czasu podeptał Heptling i kazał jej o nim zapomnieć, a które z niewiadomej przyczyny znalazło się tutaj razem z nią, kotem i kwiatem w przeraźliwie pustym świecie. Znów poczuła się trochę tak, jakby ktoś odbierał jej siły, ale zepchnęła na razie swoje wątpliwości i podbiegła do pióra, chwytając je w dłoń. Nadal pachniało tak samo pięknie, tysiącami róż w jednym miejscu na ziemi.
– Raum! – zawołała nagle, gdy zapach wydał się jej dziwnie znajomy. Ta mieszanka otulała ją, gdy była ranna i gdy zmierzali do Zamku Królów. Jednak odkrycie wzbudziło w niej kolejne zastrzeżenia i wątpliwości. Zrobiło się jej słabo i osunęła się na ziemię, tonąc we mgle pełnej wyrzutów pod jej adresem i przyciskając do piersi pióro.
– Tak się kończą ingerencje osób trzecich w przeznaczenie. Teraz ono tu pozostanie, jako gwarancja stałości świata, który przywrócił uzdrawiając cię.
– Lucifuge też był demonem, a jednak zawsze stał po mojej stronie. Chcę wierzyć, że z Raumem będzie podobnie – szepnęła sama do siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top