ROZDZIAŁ 015

Ze snu wyrwała mnie dłoń zaciśnięta na ramieniu. Palce wbite w bark tylko pomogły ciału zrozumieć, że owo wyszarpywanie umysłu ze spoczynku miało charakter raczej negatywny, uwarunkowany tragicznym zdarzeniem. Wąż owinięty dookoła szyi dowiódł natomiast, że sprawcą bolesnego wybudzenia był któryś noriańczyk, a zważywszy na okoliczności, przypuszczalnie nosił on imię Goorenth. I nie pomyliłam się. Wielka szkoda. Gromiąca mnie wzrokiem kobieta kucała bowiem parę centymetrów dalej ze szczęką napiętą do granic możliwości, nie wróżąc szczęśliwego zakończenia nadchodzącej rozmowy. Poderwałam się z miejsca. Gad ograniczył dostęp do tlenu. 

– Parszywe kundle. Rusz się raz jeszcze bez zgody, a zmiażdżę ci tchawicę. – Z absurdalną wręcz siłą wplątała palce we włosy, wzmacniając chwyt dopiero powyżej potylicy. Jęknęłam. Przygryzłam język, chcąc stłumić krążący w gardle krzyk, lecz to właśnie walka o jego zatrzymanie zdawała się satysfakcjonować ją najbardziej. – Pójdziesz teraz ze mną, bo przed egzekucją chętnie wbiję wam do głowy pewien obraz. 

– Co... – zaczęłam, ale na następne słowa zabrakło mi powietrza. Wnet doświadczyłam zabójczej siły węża, wychwytując raz za razem cichutki trzask kręgów. Zamkniętą w żelaznym uścisku szyję krok po kroku deformowano. 

Praca mięśni gada wyczuwalna była aż nadto. 

– Zamordowaliście ich – wyszeptała Goorenth, nim z furią w oczach dodała: – Zamordowaliście ich! Zamordowaliście noriańczyków z sąsiedniego schronu! Nie wiem, jakich sztuczek do tego użyliście, ale zaraz wszystkich was wyzabijam! 

Zamordowaliśmy... Nie. Nie, nie, nie! 

– Nie...To niemożliwe – wychrypiałam, gdy mordercze ruchy ustały. Ustały bez reszty. Wobec tego kobieta pragnęła odpowiedzi, ale szczerze wątpiłam, by po otrzymaniu takowej nie wzmogła uścisku. Dostęp do powietrza był tylko krótkotrwałym podarunkiem ze strony dowódczyni. – Pilnowaliście nas. Lepianka nie mogła zostać otworzona, bo ataki przedostałyby się do środka. I mam rację. Wiesz, że ją mam. 

Ale na próżno dążyłam do udowodnienia naszej niewinności. Goorenth w ogóle mnie nie słuchała. Wyłapywała wybiórcze słowa spośród kilkunastu bardziej logicznych, by natychmiast odnaleźć lub sprawnie wykreować jakąś niezgodność. 

– Nie pochodzicie z Norianu, mogliście użyć sztuczek! 

– Nie mamy złych intencji, przysięgam! Chcemy tylko coś odnaleźć! 

– Zamknij ryj, bo odetnę ci łeb! 

Nie słuchała. Po prostu nikogo nie słuchała. Ba! Najmocniejszym argumentom pozwalała lecieć nieco dalej, aby nigdy nie dotarły one do wskazanego przeze mnie celu. Jeśli więc gniew pochłonął noriankę do tego stopnia, że utraciła zdolność logicznego myślenia, to marnotrawstwem czasu było poszukiwanie dobrego alibi. Temat rzekomego morderstwa prawdopodobnie poruszono już z Ivą, Karlem, Nitem oraz Razerem. Gdyby oni coś zdziałali, nie zostałabym potraktowana w tak bestialski sposób, a gdyby mogli coś zdziałać, nie zmuszono by mnie do walki o każdy oddech. 

Ale należało próbować nadal. 

– Nie macie żadnych dowodów, Goorenth. Bez nich zamordujecie osoby niewinne, zamordujecie drugi twór bogini. Ona nigdy nie chciała dopuścić do konfliktu międzyrasowego, rozlewem krwi splugawicie jej imię. Właśnie tego pragniesz? 

W lepiance dowódczyni wyjawiła swą lojalność wobec mnie, toteż w ostateczności musiałam sięgnąć właśnie po silne uczucia kobiety. Nadal wierzyła. Broniła przekonania o wymuszonej nieobecności wszechmocnej na planetach. Zapewne żywiła nadzieję na rychły powrót. I choć wzmianka o wierze była iście prowokacyjna, mogła wiele zdziałać. 

– Wy zabiliście noriańczyków jako pierwsi – wysyczała z naciskiem na pierwsze słowo. – Ale skoro tak ślicznie prosisz o ucięcie ci języka, to może posłucham. – Pysk węża musnął mój policzek. Zacisnęłam usta, lecz gdyby Goorenth w istocie chciała mnie skrzywdzić, zrobiłaby to przed dotarciem do lepianki. Teraz coś ją powstrzymywało. – Chodź. Pokażę ci cudowny widok, który sami stworzyliście.  

KOREKTA 02.05.2024r.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top