WSPOMNIENIA 002

Y'ra całkowicie zignorowała wzniesioną ku jej chwale II Boską Świątynię, Świątynię Duszy. Obok ciała zamkniętego w pułapce gapiów nie przeszła już obojętnie, choć tym razem za powodem zaintrygowania brutalną sceną nie kryła się ciekawość, lecz chęć zwyczajna urozmaicenia długiego, acz nad wyraz nudnego życia. Stwórczyni bowiem wciąż nie mogła zaakceptować faktu, że greeliny ot tak zastąpiła niemożliwa do przegnania monotonia. Z perspektywy czasu była ona wszak dużo gorsza od demonów siejących zniszczenie na Arai pięć tysięcy lat temu.

– Proszę, pomóż mu! Bogini Życia i Śmierci, proszę. – Echo poniosło krzyk młodej dziewczyny po bogato zdobionym, kolorowym wirydarzu. – On nie oddycha! Miał wypadek podczas przebudowy świątyni!

Stwórczyni łypnęła na nią, nim zadarła wysoko głowę. Kobieta kierowała właśnie swe słowa do bóstwa, a mimo to wzrok stale utkwiony miała w czule obejmowanym mężczyźnie. Niestety nie zaskarbiła sobie tym samym sympatii istoty wszechmogącej.

Cóż za tragedia, pomyślała Y'ra, gdy skroń przeszył ledwie wyczuwalny ból. Kolejna śmierć, kolejna strata. Przynajmniej nie był ostatnim araiczykiem na planecie.

I ruszyła ku drewnianym drzwiom, wzorowanym kształtem na kwiecie lotosu.

– Proszę! Proszę, zrobię wszystko, tylko mu pomóż! – Głos kapłanki częstokroć ulegał załamaniu; zmieszany ze szlochem tnącym serce na kawałki, wnikał w sine usta mężczyzny. A usta te złączone zostały w nieodwzajemnionym pocałunku. – Proszę, proszę... Możesz zabrać mą duszę, wyrwać mi serce, cokolwiek! Proszę, proszę – szeptała do jego ust. – Medycy nie dotrą tu na czas...

– Na cóż martwemu medycy? – Jakby na potwierdzenie tych słów, Y'ra wskazała drewniany szpikulec wystający z piersi araiczyka. – Chronię ludzi, lecz nie przywracam ich do życia. Byłoby to wielce niesprawiedliwe wobec tych, którzy odeszli na zawsze.

Śmiertelniczka otworzyła szerzej malachitowe, przekrwione oczy.

Piaskowe włosy udekorowane licznymi warkoczykami przysłoniły jej twarz.

– Wobec tego przywróć ich wszystkich-

– Śmiesz mi rozkazywać? – zapytała spokojnie bogini, a spokój ten był częścią niewyobrażalnego gniewu. – Świat zmarłych nie powinien mieszać się ze światem żywych, tak samo jak świat żywych nie powinien ingerować w świat zmarłych. Nie robię wyjątków. – Spod przymrużonych powiek, jęła bacznie blondynkę obserwować. Ta jednak nie ugięła się pod aurą wszechmocnej istoty. – Wyjaw mi twe imię.

– Eraile Featherish.

Wówczas umilkła stwórczyni. A kiedy woda tryskająca z fontanny na nowo zrosiła figurę lśniącymi kropelkami, Y'ra wbiła wzrok w szklany monument swej walczącej podobizny. Świadczył on swego czasu o obecności w Świątyni Duszy.

– Eraile Featherish – powtórzyła bogini, ze świadomością nadchodzącej wygranej. – Załóżmy, że przywróciłam tego mężczyznę do życia, lecz po paru dniach ulega on wypadkowi. Jak wtedy byś postąpiła? – Uniosła dłoń, tłumiąc odpowiedź śmiertelniczki. Wiedziałam bowiem, przed jakim wyborem stanęłaby Eraile. – Ośmieliłabyś się znów poprosić mnie o pomoc, czy pozwoliłabyś mu odejść? – Zgodnie z przewidywaniami, dziewczyna zamarła. – Przed śmiercią nie ma ucieczki, kiedyś ty również do niego dołączysz. Teraz jednak wykorzystaj swe życie najlepiej jak potrafisz. Jemu pozwól odpocząć. – Podeszła do drzwi. Musnęła gładką powierzchnię klamki.

Przed otworzeniem wrót powstrzymały ją wyłącznie pytania Featherish:

– Gdzie teraz pójdzie? Co się z nim stanie?

A Y'ra, choć znała na nie odpowiedź, milczała. Dla niej ludzie po śmierci po prostu znikali i nie zawsze kryła swą odczuwaną w efekcie ulgę. Troska nie tyle o żywych, co martwych araiczyków, po pewnym czasie ewoluowałaby do czegoś uciążliwego oraz problematycznego; do starań bez otrzymywanych w zamian korzyści. Bo dla egzystencji bogini liczyły się tylko istoty cielesne. Dusze nie wywierały wpływu na tatuaż, jestestwo, ciało tudzież psychikę wszechmocnej, więc pozwalała im jak gdyby nigdy nic przeniknąć do kosmosu, a tam ulec bolesnemu rozpadowi. Co więcej... bliscy zmarłych od zawsze wierzyli słowom bogini. Nie widziała zatem sensu w odkrywaniu przed nimi prawdy, gdy znacznie lepszą alternatywą było trucie ich słodkim kłamstwem.

– Przejdzie do zaświatów. – Y'ra posłała dziewczynie promienny półuśmiech. Serce zakłuło ją boleśnie. – Nie martw się, moja droga Eraile, jest to piękne miejsce, wolne od cierpienia. Tam nikt go nie skrzywdzi. Będzie na ciebie czekał.

༻✦༺  ༻✧༺ ༻✦༺

Narząd wewnętrzny pulsował rytmicznie w dłoniach bogini. Emitowane przez niego ciepło przechodziło na ręce nieśmiertelnej wraz z lepką mazią, będącą natenczas cudzą krwią. A narząd ten był malutki, wzorowany na spływającej po szybie kropli; gęsty, elastyczny, w niczym niepodobny do usytuowanego nad sercem samego bóstwa herkatu. Niemniej uprzednio, gdy stwórczyni prowadziła swego rodzaju eksperymenty, idealnie spełniał wyznaczone mu zadanie. O tym nie zamierzała zapominać. Jeśli coś działało, to było zdolne do użytku. I tego się trzymała. Wszelkie drobne poprawki pragnęła wprowadzić dopiero po ujrzeniu efektu swych starań.

Podeszła do łoża, gdzie – za prowizorycznym baldachimem – leżało ciało mężczyzny. Wsunęła rękę do jego rozciętego brzucha. Rozmieszczenie narządów było odpowiednie; nie zapomniała o żadnym szczególe; nie popełniła tego samego błędu, co poprzednio. Nie umrze. Ten wojownik nie umrze, pomyślała, ale nie zatrzymała poprzez to wędrującego ku przełykowi serca. Będzie mi towarzyszył. Wypełni pustkę. Pokaże ludzkie emocje, bym zawczasu mogła na nie się uodpornić. Uczynię go silnym, bo tylko silnym osobom ufam. W araiczykach nigdy nie pokładałabym nadziei.

Bo Y'ra, na przekór upływowi czasu, nie zapomniała o Eraile. Nie zapomniała o istocie, która pragnęła poświęcić własne życie dla równie kruchej jednostki, w imię tak wysoko cenionej miłości. Nie zapomniała o łatwo dostrzegalnych słabościach dziewczyny, wprowadzonych do umysłu przez owo nieznane bogini uczucie. Nie zapomniała o Featherish. I właśnie to drażniło ją najbardziej, bo w rezultacie krążące dookoła śmiertelniczki myśli, wzmożyły ciekawość bogini oraz chęć poznania ludzkich zachowań do tego stopnia, że ta bez namysłu utworzyła wojownika, doprowadzając w późniejszym czasie do jego śmierci. Teraz musiała zaczynać od nowa, ale nie przeszkadzało jej to.

Podaruje życie mężczyźnie, pozna uczucia oraz relacje łączące araiczyków, a później, kiedy odkryje wynikające z nich słabości, uodporni się na nie, by zostać bytem niezniszczalnym pod każdym możliwym względem.

Doskonale bowiem pamiętała ów dziwny ucisk w klatce piersiowej, zwiastujący zmiany w zachowaniu a nawet drobnych czynach na gorsze. Nie mogła dopuścić do jego rozwoju. Wiedziała, że musi zniszczyć emocje, zanim staną się one jej słabym punktem; zobojętnieć na nowo, by poprzez uczucia nie zostać przez nikogo wykorzystaną.

Wzięła kilka głębszych wdechów. Wpierw jednak należało poznać to, co zamierzano całkowicie zlikwidować. Ścisnęła mocniej niebijące wciąż serce wojownika. Owinęła je szczelnie dłuższą częścią herkatu. Sięgnąwszy do torby, wyjęła igłę oraz nici, po czym zszyła starannie sięgające podbrzusza rozcięcie. Swój początek miało ono przy obojczyku. Wynik starań przypieczętowała wbiciem szpilki w palec wskazujący, a następnie rozprowadzeniem boskiej krwi po długości rany. Przyjrzała się dziełu.

Kiedy wprowadzi szkarłatną ciecz do jego krwiobiegu, rozpocznie się odliczanie.

Trzy dni.

Po tym czasie wojownik przebudzi się...

– I zajmie miejsce u mego boku. Karl Sent'en, będę na ciebie czekać.

༻✦༺  ༻✧༺ ༻✦༺

Zgodnie z oczekiwaniami bogini, wojownik otworzył oczy trzeciego dnia. Czas ten jednak znacząco stwórczyni się dłużył, jak gdyby za wszelką cenę nie chciał dopuścić do jej pierwszego spotkania z nowopowstałym mężczyzną. Nie pomagał również fakt, że Y'ra coraz częściej zaglądała do sypialni, a myśli wszechmocnej wędrowały jedynie ku nieprzytomnemu tworowi, bo w efekcie szybciej traciła cierpliwość. Podirytowanie zbyt długim oczekiwaniem na przebudzenie także sięgało zenitu.

Kiedy jednak nadszedł ów moment, usiadła na skraju łoża.

Zmierzyła mężczyznę oceniającym wzrokiem, by rychło dodać:

– Wyglądałeś lepiej jako trup.

Spod czarnych, przy grzywce gdzieniegdzie białych, lekko rozczochranych oraz krótkich włosów, wyjrzały na nią bursztynowe oczy, lecz tylko jedno – nieco ciemniejsze, przy źrenicy brązowawe – lśniło pomimo delikatnego cienia baldachimu. Mocno zarysowana szczęka uparcie się zaciskała. Krtań drgała. A liczne, ciemne tatuaże na umięśnionej sylwetce zdążały ku szyi; ku ułożonym na kolanach dłoniom. W pokoju stale czuć było swąd posoki oraz ciała na pierwszym etapie rozkładu.

Rozchylił usta. Próbował coś z siebie wykrztusić. Bezskutecznie.

Wprawdzie bogini przebudowała jego lewą półkulę mózgu do tego stopnia, że zaraz po ożywieniu wojownik mógł bez problemu zrozumieć język araiski, ale struny głosowo, jak dotąd nienaruszone, utrudniały im swobodną komunikację.

– Jestem boginią, życiem samym w sobie, pierwotną śmiercią, stwórczynią, istotą wszechmocną. Oczekuję więc od ciebie szacunku do mej osoby.

Karl dotknął opuszkami palców zasklepionej na klatce piersiowej rany, unikając przy tym kontaktu wzrokowego z bóstwem. Na słowa Y'ry odpowiedział dopiero po kilku minutach intensywnego sprawdzania, czy ów widok był jak najbardziej prawdziwy.

– Bo... bog... – Niski ton opuścił gardło; bełkot wykrzywił twarz zniesmaczonego tym fenomenem wojownika. – Bog... szy...

– Popracujemy nad tym później. – Y'ra, wyraźnie niezadowolona z nieudolności mężczyzny, machnęła nonszalancko ręką. – Imię twe brzmi Karl. Karl Sent'en. Wykreowałam cię z własnej krwi, lecz od ponad trzech dni stanowisz osobny byt. Nic ze mnie w tobie nie pozostało. Żadna komórka, żadna cząstka, żaden element. Nie wiąże nas nic. A teraz pragnę, byś pomógł mi osiągnąć pewien cel... Niezwykle istotny. – Nie sądzę, żebyś potem był mi do czegoś potrzebny, dlatego ciesz się tym krótkim życiem.

Mężczyzna zmrużył oczy, niemniej pokiwał głową.

Uradowana Y'ra klasnęła w dłonie.

– Świetnie. Kiedy nauczysz się mówić, spróbuję cię polubić.

༻✦༺  ༻✧༺ ༻✦༺

Od utworzenia Karla minęło pięćset lat.

A przynajmniej na to wskazywał nagły przełom w rozwoju araiczyków oraz ukryty w sercu bogini gniew, nieustannie potęgowany myślą o celu, którego dotychczas nie zrealizowała nawet w połowie. Westchnęła ciężko. Podążała właśnie ulicami miasta, do którego zamierzała przybyć w przeciągu najbliższego miesiąca, a spojrzenie zatrzymywała co rusz na wynalazkach urozmaicających kunsztowne stoły. Araiczycy pod koniec roku tradycyjnie wystawiali na pokaz swe dzieła, upubliczniali pomysły związane z rozwojem cywilizacyjnym oraz zasięgali porad od osób bardziej doświadczonych, mogących polepszyć ich prace. Nic więc dziwnego że tamtego dnia Berrevel tętniło życiem, a stwórczynię zmuszało do ukrycia twarzy pod kapturem ciężkiej, czarnej peleryny.

– Czy ukrywanie naszej tożsamości jest konieczne? – Karl, choć posłusznie podążał obok wszechmocnej, miał kilka obiekcji odnoszących się do podjętej z rana decyzji.

– Araiczycy czasem aż nazbyt przesadnie reagują na widok boga, choć obecny jest on pośród nich od wieluset lat. Nie zamierzam zwracać na nas niepotrzebnej uwagi – syknęła, patrząc prosto w jego oczy. Piękne, bursztynowe, odbijające promienie słoneczne zgoła odmiennie... Poczuła ciepło na policzkach; przypisała to zjawisko wysokiej temperaturze oraz duchocie panującej w uliczkach Berrevel. – Teraz pragnę dotrzeć w spokoju na pewien cmentarz. Na cóż mi towarzystwo śmiertelników?

– Na cmentarz... Nie będę przeszkadzał? Może powinienem był zostać w świątyni?

Y'ra skarciła go wzrokiem. Tym razem jednak unikała złocistych tęczówek.

– Jeśli pragniesz rozczulać się nad tą kwestią przez resztę wędrówki, to może w istocie powinieneś poczekać na mnie tutaj – warknęła, lecz dzięki temu jeno uintensywniła ból w piersi. Ten cholerny ból świadczący o zagrożeniu, którego przecież miała się wyzbyć. – Możesz też znaleźć sobie nowy dom, bo widzę u ciebie pewne wątpliwości. Żyj innym życiem. Pamiętaj jednak o szacunku do ludzi wierzących; żadnego nie waż się krzywdzić. Są ze mną ściśle powiązani.

Słowa bogini siekały duszę Karla. I o to też stwórczyni chodziło.

Miał cierpieć, a ona na owo cierpienie miała pozostać obojętna.

Więc pozostawała... jednakowoż nie całkowicie.

– Ale... – Mężczyzna przystanął. Rozchylił usta. Nie powiedział nic. A stwórczyni ani razu nie obejrzała się za siebie. Zignorowała go. Ruszyła dalej. Jeżeli w głowie wojownika tkwiły wtenczas jakieś wątpliwości, to zapewne nie dotyczyły one zmiany miejsca zamieszkania, a jego własnego powstania na Arai. – Będę czekać.

Bóstwo zniknęło za najbliższym zakrętem.

༻✦༺  ༻✧༺ ༻✦༺

Droga powrotna okazała się dla Y'ry znacznie trudniejsza do przebycia, bo o ile ścieżki prowadzące na cmentarze były puste, o tyle te bardziej od niego oddalone pozostawały praktycznie niewidoczne przez stale rosnący tłum araiczyków. Stwórczyni, choć spodziewała się zastać przy tych ulicach dość liczne grupy naukowców, nie kryła swego rozsierdzenia podczas każdego ich wymijania. Gdyby nie chęć odwiedzenia grobu ukochanego Eraile Featherish, dzisiejszy dzień spędziłaby produktywniej w I Boskiej Świątyni. Przylgnęła do najbliższego budynku. Na widok cienia, odetchnęła z ulgą.

Skwar był nie do zniesienia. Materiał peleryny utworzony z krwi, również. Mimo to, w towarzystwie mroku, kontynuowała swą wędrówkę ku bramie wjazdowej Berrevel.

Kontynuowała... Sama... Gdzieś w głębi duszy okropnie męczyły ją słowa rzucone do wojownika, choć duma nieubłaganie próbowała odwieść stwórczynię od jakiegokolwiek poczucia winy; wmawiała wszechmocnej, że wbrew pozorom postąpiła słusznie... Ale teraz nie wiedziała, jak powinna zareagować na ponowne spotkanie Karla.

Przeprosić? W życiu! Byłoby to równoznaczne z przyznaniem się do słabości.

Zignorować wybuch? Owszem, ale pod warunkiem, że chciała raz jeszcze przyjąć na siebie dawkę cierpienia, do którego ostatnimi czasy lgnęła z coraz to większą zawziętością. Wciągnęła powietrze ustami. Wypuściła nosem. Przyspieszyła, błądząc wzrokiem po wystawach oraz wynalazkach. Przy którymś stoisku musiał stać Karl, wszak raptem godzinę temu to tu go zostawiła. Na pewno nie uciekł. Na pewno się nie zbuntował... Zacisnęła zęby. Nie, na pewno jej nie zostawił... Na pewno. Niepokój przyćmił zdrowy rozsądek bogini, której ciało puściło się biegiem po grafitowych płytach.

༻✦༺  ༻✧༺ ༻✦༺

Y'ra odnalazła wojownika po dwóch minutach intensywnych poszukiwań, lecz dla stwórczyni każda mijająca sekunda równa była godzinie spędzonej w niewyobrażalnej samotności. Wyszła rychło z krwi. Zaszumiało jej w uszach. Świat zalał szkarłat.

– Kto ci to zrobił? – zapytała. – Karl? Odpowiedz!

Obraz opartego o mur wojownika oblepił każdy element czaszki bogini. Widok zwieszonej głowy oraz zamkniętych oczu wzburzył moc krążącą przy szyi. I gdyby nie obecność posoki, przynależnej bezsprzecznie do Karla, byłaby nawet ową półsiedzącą pozycję zlekceważyła... Przecież mógł zasnąć po tak długim czasie oczekiwania na powrót stwórczyni; podróż na północ Arai zużyła wszystkie pokłady energii, a to przewidywała podczas tworzenia ciała wojownika. Ale to... to było coś innego.

Zacisnęła dłonie w pięści. Pozwoliła iskrze płynącej w żyłach szaleć; pozwoliła ogniowi płonąć. Jakaś niewidzialna siła ścisnęła krtań Y'ry. Druga poprowadziła do oczu łzy, których nie ujawniono. Trzecia uderzyła przeponę, pozbawiając wszechmocną tchu. Przykucnęła przy mężczyźnie. Ten jednak, pomimo chęci, nie mógł otworzyć spuchniętych oczu. Nie mógł odpowiedzieć z powodu posiniaczonego i ewidentnie uszkodzonego gardła. Nie mógł również poruszyć kończynami, bo wypływająca z ran krew, wskazywała na ciężkie, wymagające szycia rany. Zadygotał, uchylając uszkodzoną powiekę.

Usta, choć brutalnie rozcięte z obu stron, wspierały go w oddychaniu.

Na złamany nos nie miał nawet co liczyć.

– Kto ci to zrobił? – warknęła. – Odpowiadaj!

Zignoruj to. Pozbądź się go. Pozbądź się słabości. Nie mogła przegrać. Miała być istotą doskonałą. Miała być wolna od manipulacji emocjonalnych, którymi mogli uraczyć ją araiczycy. Pozbądź się gniewu, miłości, zemsty, radości. Pozbądź się słabości.

– Nic mi nie jest – wycharczał, ale strużka krwi wypływająca z dziur po dwóch tylnych zębach temu zaprzeczała. – Odwiedziła już... Wszechmocna cmentarz?

Y'ra pogładziła palcami jego czarne oraz białe kosmyki. Nierówne. Posklejane.

– Kto ci to zrobił? Jeśli nie odpowiesz, sama dojdę do prawdy.

Uspokój się. Wycisz emocje. Jest żałosnym wojownikiem, nie mógł się obronić. Bez twojej pomocy nie dorównywałby siłą nawet zwykłemu człowiekowi.

Karl docisnął głowę do muru. Bogini odruchowo pomasowała ramię wojownika.

Pragnęła powtórzyć pytanie, ale teraz nie do końca wiedziała, dlaczego. Nawet jeśli Sent'en zdradzi jej tożsamość oprawców, których w pierwszej sekundzie obrała sobie za powód katastrofalnego stanu mężczyzny, to nie zdoła ich zabić. Morderstwa wywołają bunt wśród araiczyków, doprowadzą do utraty wyznawców, a ostatecznie do śmierci bóstwa. Zastąpienie wszechmocnej nie będzie wszak problemem. Należało ludzi chronić, zmuszona była im pomóc... Nie. Wcale nie była. Bogini nie ograniczało nic.

Oderwała palce od ramienia Karla. Poczuła na opuszkach lepką maź.

Powiodła spojrzeniem po otoczeniu. Wstrzymała powietrze w płucach.

Krew. Metaliczny zapach wsiąkał w nagrzane płytki. Posłała strużkę własnej posoki ku szkarłatnym plamom widniejącym na ziemi; do wnętrza plam przesłała zaś swe komórki, by wnet rozpoznać budowę oraz skład obcej krwi. Zestawiła ją z krwią wojownika. I wiedziała już, że różnica była ogromna. Przesiadywały tu natenczas cztery osoby. Dwie kobiety. Dwóch mężczyzn. Araiczycy młodzi oraz zdrowi.

A stwórczyni wszystkich zamierzała odnaleźć.

Nachyliła głowę, by wyszeptać wprost do ucha wojownika:

– Przegrałam.

Tylko jedno, acz nad wyraz ważne dla wszechświata słowo.

Wkrótce ziemię przysłoni czerwień. Trzask łamanych kości przetnie powietrze.

༻✦༺  ༻✧༺ ༻✦༺

Czterech araiczyków po dwóch dniach uznano za zaginionych.

Żaden nie powrócił do domu; żadnych ciał nie odnaleziono.

Bogini uznała to za absolutny sukces, mimo że porażki w swym planie bynajmniej nie uwzględniała. Nie istniał choćby cień szansy na znalezienie zwłok ofiar stwórczyni, ponieważ te, pozbawione kręgosłupa, wkrótce potem pozbawione zostały także materialności. Komórki uległy rozpadowi. Krew ludzka – podżegana działaniami istoty wyższej – rozsadziła żyły, by zatopić w szkarłacie śmiertelny organizm. A kiedy zatopiony został cały, doszło do podniesienia temperatury. Ta, sześciokrotnie mniejsza od temperatury słońca, spopieliła wszystko. Dowody zbrodni rozwiał ciepły wiatr Arai. Bo Y'ra naprawdę włożyła wiele wysiłku w to, by wkrótce po zaginięciu araiczyków nie uznano ją za podejrzaną – teraz jednak śmiało mogła powiedzieć, że nie robiła nic na darmo. Wszczęto poszukiwania. Poszukiwania te trwały czternaście dni.

Winnego nie odnaleziono. Mimo to kontynuowano działania przez następne cztery.

Po nich bogini przemówiła do ludu na każdym zakątku Arai:

– Murtu, Werva, Laudate, Etanimar. Ich ciała zniszczono, lecz dusze pozostały; zmarli cieleśnie, lecz bez cielesności wciąż tkwią na świecie. Każdą ofiarę brutalnych zdarzeń z dnia czternastego zaprowadziłam do Esvanu, więc teraz tam będą mogli godnie wieść odebrane im przedwcześnie życie. Nie smućcie się zatem, zaświaty pozwolą wszystkim zapomnieć o tragedii... A człowieka, który doprowadził do jej narodzin, srodze ukarzę. Bo jestem boginią, życiem samym w sobie, pierwotną śmiercią, stwórczynią, istotą wszechmocną. I nie zezwalam na samosąd pośród mego ludu. – Objęła spojrzeniem zebrany tłum. – Niech dusze wasze przyozdobią nieboskłon: Murtu, Werva, Laudate, Etanimar. Niech będą gwiazdami pośród ciemności, obłokami za dnia. Niech wzlatują ponad szczyty, niech sięgają tarczy nieba. Bo teraz to z niego obserwować nas będziecie.

Kłamstwo tuszujące winę bogini, oblepiło umysły śmiertelników.

Swego czasu ziemię zgodnie z obietnicą przysłoniła czerwień.

Trzask łamanych kości przeciął niegdyś nieskazitelne powietrze.

༻✦༺  ༻✧༺ ༻✦༺

Ponad tysiącletni spokój został okrutnie przerwany dnia dwunastego, trzeciego miesiąca, kiedy na wzgórzach Aruanu doszło do powstania nieznanego nikomu boga - ponoć nieutworzonego przez śmiertelne ręce araiczyków, a tym bardziej modlitwy, które ci zanosili jedynie do pierwotnej. Moc tajemniczej istoty, choć nie była tak potężna jak przypuszczano, zasiała ostatecznie w sercu Y'ry ziarnko niepewności; uzmysłowiła wszechmocnej, że jak dotąd bezpieczna oraz wolna od wszelkich bitew planeta, powróciła na swą dawną, krwawą, wojenną ścieżkę. Stwórczyni przygryzła od wewnątrz policzki.

Echo stanowczych kroków poniosło się po świątynnym korytarzu.

– Dlaczego nie uczyni ich Wszechmocna nieśmiertelnymi? – Karl przyspieszył, zrównując swe tempo z tempem bogini. Pogrążona w zamyśleniu, uwidaczniała momenty zawahania... a wahanie to od ostatnich paru miesięcy nie ustępowało.

– Śmierć jest potrzebna – stwierdziła, lecz nie usatysfakcjonowała swą odpowiedzią świdrującego ją wzrokiem mężczyzny. – Należy też pamiętać, że kontrolowanie mniejszej grupy jest znacznie prostsze. Nie dochodzi wówczas do buntu.

– W to nie wątpię... Ale czy nie powinniśmy wzmocnić jakoś obrony? Jeszcze jeden niespodziewany atak może zakończyć się dla araiczyków tragicznie.

– Wiem. Dlatego przez trzy lata myślałam nad pewnym rozwiązaniem.

– Ma Wszechmocna plan?

Otwierane przez boginię wrota zaskrzypiały złowrogo.

– Stosunkowo prosty. Utworzę planety, umieszczę je w Układzie Słonecznym, dam życie rasom silnym, nieustraszonym, zdolnym do ochrony śmiertelników...

– Odnoszę wrażenie, że mamy zupełnie inną definicję słowa ,,prosty".

– Nawet nie oczekiwałam od ciebie zrozumienia moich mądrości. – Podeszła do drewnianego stolika, gdzie rozłożone zostały fiolki o ciepłych barwach, substancje niewiadomego pochodzenia, zakurzone, przypuszczalnie wertowane w pośpiechu księgi oraz stosy papierów. Duszący zapach wkradł się do płuc stwórczyni. Przełknęła ślinę. Drobinki pyłu wzniósł do światła gwałtowny ruch jej sukni. – Obyśmy uniknęli komplikacji... Nie ukrywam, że przy procesie kreowania planet jakieś mogą wystąpić. – Przejechała palcem po zapiskach, kiedy mijała nieuporządkowane stanowisko pracy. I zastygła w bezruchu przy większym regale. Sięgnęła po lekką skrzynię pozbawioną zabezpieczeń; zlepione krwią wieko bowiem dostatecznie dobrze zniechęcało potencjalnych złodziei od kradzieży boskiej własności. – Schowałam tu cztery planety. Wszystkie są gotowe do użytku.

– To jest... zwykła skrzynia.

– Otoczona złotem pięciu nocy, więc zniszczenie jej jest praktycznie niemożliwe. Zrobiłam z tego surowca także twe sztylety, łańcuchy oraz zabezpieczenia... Dodatkowy ciężar nie będzie cię przez to ograniczał na polu bitwy. – Dotknęła punktu, gdzie posoka wytworzyła drobną wypukłość. Ta, dotychczas utwardzona, jęła spływać po bokach jaśniejącego kufra swym wolnym tempem. – To są miejsca, do których przeniosę lud na wypadek zagrożenia. I w miejscach tych chroniony on będzie przez noriańczyków, saraiczyków, latoiczyków oraz ersenalczyków na czas mojej ewentualnej nieobecności.

– Równie dobrze można by wykreować rasy na Arai.

– Jeżeli Arai zostanie obrane za cel, zginą wszyscy. Z przedostaniem się na planety wróg może mieć zaś niemałe problemy bez mego wsparcia. Należy podzielić to, co ma być chronione, by nie zostało ono zniszczone na raz. – Ujęła w dłonie pierwszą, błękitną planetę. Zarysowane kontynenty wprawiły boginię w zamyślenie. – Norian, Sarava, Latoya, Ersenal. Dokończę to, co zaczęłam... Lecz na wszelki wypadek dam istnienie potędze, która zniszczy owe rasy, gdy dojdzie do nieoczekiwanego buntu lub mojej zmiany zdania. Proces ten będzie długotrwały... ale niezwykle skuteczny. 

KOREKTA 30.06.2024r.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top