ROZDZIAŁ 028


Wzrok nie zarejestrował nawet momentu ataku, choć linki owinięto dookoła stworzonka przed mrugnięciem oka. Ściśnięto je. Ofiarę niemalże rozerwano. Skrzek wypełnił wzgórze. Istota rozłożyła opierzone skrzydła, dorównując swymi rozmiarami osadzie. I wzbiła się w powietrze, zawczasu niemalże powalając nas na ziemię zbyt mocnymi podmuchami. Odruchowo przymknęłam powieki. Po ich uchyleniu, pierzasterek widniał na nieboskłonie. Wszystko to miało miejsce przed trzecim uderzeniem serca.

Razer nie zdążył zareagować. Nie dostał nawet na to szansy.

Teraz mógł jedynie spoglądać na wzlatujący coraz wyżej punkt, lub...

Syknąć, przekląć pod nosem i wraz z Vieną pomknąć za szybującym stworzeniem. Bardzo chciałabym wiedzieć, kiedy wojownik złapał rękę norianki, wymuszając intensywny bieg na ich obojgu. Na tamtą chwilę posiadałam jeno świadomość, że do czegoś takiego bądź co bądź doszło... I że Nearlos nie przypadł ów pomysł do gustu przez wzgląd na osłabione ciało, a my rychło podążyliśmy śladem Razera.

– Zmień węże w łuk i strzałę! – wykrzyczał. – Szybko!

Viena nie odpowiedziała. Nie zerknęła też przez ramię, by zlokalizować dzierżonego przeze mnie Zilvera lub Sulvera. Po prostu przystanęła. Docisnęła dłoń do piersi. Wzięła świszczący wdech, drugą rękę wysunęła za siebie. Rentar przyspieszył. Wypuściłam broń; broń powróciła do pierwotnej formy. W uścisku Vieny przybrała kształt łuku.

– Masz... – Nabrała łapczywie powietrza w płuca. Ciało norianki osiągnęło limit, którego nie mogła w żaden sposób zmienić albo przekroczyć. – Weź to...

Razer jednak nie zabrał od dziewczyny broni. Wręcz przeciwnie, ułożył na niej także swoją rękę – w efekcie łuk obejmowały właśnie dwie, splecione ze sobą dłonie. Stanął za Vieną. Przejechał dwoma palcami po grocie strzały. Ta, nałożona na cięciwę, gotowa była do użytku. I wojownik dał nam o tym znać momentalnie:

– Celuj!

– Ale-

– Celuj, kurwa!

Nie zaprotestowała. Kiedy Gousten naciągnął cięciwę, posłusznie namierzyła cel. I czekała. Mężczyzna ścisnął palce, w których trzymała nasadkę, by w przypadku omdlenia nie posłała nagle ostrza w powietrze. Ale...

Jakim cudem zwykła strzała miała przebyć taki dystans?

Jedna sekunda. Jedno uderzenie serca. Jeden wdech.

Wystrzeliła. A strzała, mimo że początkowo zdążała w odpowiednim kierunku, nie zamierzała trafić do celu. Nearlos celowała prawdopodobnie za wysoko. Robiła to także pod złym kątem, czego ewidentnie miała świadomość. Wypuściła jęk. Kiedy zacisnęła dłonie w pięści, wrzasnęła przeraźliwie, uderzając nimi o ziemię – lecz tylko raz. Srebrzyste oczy otoczyła delikatna poświata. I to podniosło mnie na duchu. Gdybym nie znała powodu blasku tęczówek, rzeczywiście przypisałabym nam druzgocącą porażkę.

Szybująca jak dotąd strzała, po przebyciu odpowiedniego dystansu jęła opadać, wić się, powiększać. Drugie uderzenie serca. Monstrualny wąż z impetem uderzył o pierzasterka. Splot zacisnął na skrzydłach... W następstwie pogrążone w chaosie walki stworzenia runęły na ziemię. Wzniósł się śnieg. Ziemia zadrżała. Podmuch wywołany upadkiem poranił twarz drobinkami lodu.

A Razer pognał za gadem, pozostawiają klęczącą Vienę daleko w tyle.

– Rentar, Iva! Pomóżcie Vienie! – wykrzyczałam w biegu, do którego odruchowo zerwało się ciało. – My pomożemy Razerowi!

Nite nie protestował, choć skrzywił się na myśl o wysiłku.

I wkrótce potem przemierzaliśmy ośnieżone wzgórze, ze wzrokiem utkwionym w unieruchomionym pierzasterku. Wąż wzmocnił ścisk. W duchu błagaliśmy los, a może robiłam to wyłącznie ja, by ów upadek nie wyrządził istotom żadnej krzywdy.

Ten ruch dłonią po grocie strzały... Gousten nałożył wtedy na nią zdolność.

I choć nie mogłam przypomnieć sobie szczegółów nawiązujących do umiejętności Razera, to byłam przekonana, że potrafił nakierowywać ją także na przedmioty celem poszerzenia wpływów mocy. Owszem, nierzadko wplatał w opisy swego daru jakieś ciekawostki... ale jaką miałam gwarancję, że były one prawdziwe; niepodyktowane chęcią uchronienia mnie od wpływu nowych wspomnień?

No właśnie... Nowe wspomnienia...

– Y'ra! Pierzasterek stracił czucie też w ogonie!

Krzyk Razera wyrwał mnie z zadumy. I jakby na potwierdzenie słów wojownika, cieniutkie linki poszybowały ku niebu z trzaskiem, by opaść już nieco wolniej... jakoby wachlarz, zwiewny materiał sukni. A wraz z malejącym odstępem od podłoża, nici zwiększały rozmiar rzucanych cieni; zdradzały, że przyjdzie nam zetknąć się z nimi za szesnaście, może piętnaście uderzeń serca. Zawrócić? Przyspieszyć? Użyć mocy?

Razer nie zwolnił tempa, więc kontynuowałam bieg. Zaufałam mu.

– Wskakujcie na grzbiet! No już! Szybko!

Nie potrzebowałam dodatkowej zachęty. Widok gryzonia atakowanego przez ogon wystarczył, abym przyspieszyła pomimo płonących płuc oraz doprowadzającego mnie do szaleństwa mrowienia w rękach. Zazgrzytałam zębami. Mrowienie...

Jeżeli moc wyczuła w pierzasterku zagrożenie, wkrótce na pewno go wyeliminuje.

Sześć uderzeń serca. Pozostało pięć uderzeń serca.

Razer podskoczył. Sprawnie złapał drobne płetwy wystające z cielska pierzasterka, rozpoczynając wspinaczkę na grzbiet. Tam czekał na niego już mniejszych rozmiarów wąż.

Cztery uderzenia serca.

Nite przyciągnął mnie do siebie raptownie. Linka omal nie musnęła ramienia.

Wzięłam głębszy wdech. Powtórzyłam ruchy Razera, choć mniej efektywnie. Mięśnie płonęły z wysiłku, szorstkie łuski haratały dłonie, płuca błagały o odpoczynek, lecz do momentu zakończenia wspinaczki nie mogłam pozwolić ciału na przerwę. Gousten wyciągnął ku mnie dłoń. Pochwyciłam ją. A Nite wskoczył na grzbiet istoty, gdy w śmiercionośnej klepsydrze nie pozostało ani jedno ziarnko piasku.

Odgarnęłam przylepione do rogów kosmyki. Docisnęłam twarz do pokrytego sierścią grzbietu, nim musnęłam wystający kręgosłup pierzasterka. Wysiłek niemalże ścisnął płuca, choć dopiero co został zakończony. Zerknęłam na ziemię.

– Jak oni tu wejdą? – wysapałam. Z tej perspektywy linki przypominały rozbudowany układ krwionośny spoczywającego pod Norianem olbrzyma, którego nikt przez całe stulecia nie odważył się wybudzić. – I jak będziemy tym sterować?

A nader szybkie wdechy utrudniały Razerowi plecenie dłuższych zdań, lecz nie powstrzymywały go przed tym całkowicie.

– Byłem przekonany, że tą kwestią zajmiesz się ty. Przecież sama stworzyłaś te zwierzęta i dodałaś lot na nich do naszego planu... Nie wróciły do ciebie jednak wspomnienia? Jak dotąd miałaś dość sporo informacji.

– Powiedziałam wam wszystko, co wiedziałam. Sterowanie na liście się nie znajdowało. – Zmarszczyłam nos, kiedy podrażnił mnie zapach sierści, łudząco podobny do soli. – Na pocieszenie mogę dodać, że gniazda pierzasterków znajdują się na S'alva,ramie. To właśnie tam będzie teraz zmierzał nasz. 

Pragnęłam dodać do tego solidne ,,chyba", ale w porę ugryzłam się w język. 

– Czyli pozostaje nam mieć nadzieję, że nie zmieni nagle kursu i nie poleci, na przykład, do osady Goorenth lub Karthien? 

– Ale spójrz na plusy takiej podróży. Z odrobiną szczęścia dotrzemy do przepaści za czterdzieści osiem godzin, a nie trzydzieści pięć dni. – Pragnęłam obrócić ku niemu głowę z promiennym uśmiechem, lecz po iście morderczym biegu nawet przejście do pozycji siedzącej było równie męczące co łapanie pierzasterka. 

– Rzeczywiście, pocieszające – wymamrotał Nite. 

– Zawsze możesz do Lahkateru pójść. – Razer zaakcentował ostatnie słowo. 

– Dzięki za propozycję. Nie skorzystam. 

– Jak przeniesiemy na grzbiet Vienę, Rentara i Ivę? – ponowiłam pytanie. 

– Sami tu wejdą. Pierzasterek nic nie czuje, przy okazji jest ślepy i głuchy... Nic się nie stanie jak podejdą do niego od strony głowy. 

– I... jak ruszymy w dalszą drogę? – ostentacyjnie spojrzała na prawo, by wojownik zrozumiał aluzję. Zwierzę wypuściło z uścisku gryzonia, którego truchło było teraz poza zasięgiem nici. Nie mogło więc ono na powrót nadepnąć na nici celem ich uaktywnienia. Na domiar złego broń pierzasterka, choć analogicznie do niego straciła zdolność ruchową, wciąż mogła wywierać wpływ na układ nerwowy ofiary. Podejście do zdobyczy było zbyt ryzykowne... aczkolwiek innego wyjścia zdawaliśmy się nie mieć. 

– Po prostu-

– Nic wam się nie stało? – Iva, będąca po gdzieś po lewej stronie unieruchomionej istoty, nie podchodziła, a zdecydowanym ruchem dłoni próbowała odwieść od tego pomysłu także podtrzymującego Vienę Rentara. – Musimy szybko ruszyć dalej! Stan Vieny znowu się pogorszył, trzeba ją pilnie zbadać! 

Próbowałam usiąść. Próba zakończyła się fiaskiem.

Świat zawirował, a odczuwalne dotychczas mdłości nasilił drobny wysiłek.

– Pomożemy Rentarowi przenieść Vienę na grzbiet, a ty, Iva, spróbuj przejść do gryzonia! – nakazał Nite. – Leży gdzieś po drugiej stronie pierzasterka, tylko uważaj na nitki! Nie poruszają się, ale pewnie wciąż poważnie ranią! Y'ra poda ci ich rozstawienie! 

Ysenth jawnie się wahała, lecz Harfoths, owładnięty determinacją oraz zaślepiony lękiem, pognał ku wojownikom, zlekceważywszy zagradzającą mu drogę dłoń kapłanki. Podparłam się na zdrowej ręce, wysuwając głowę.

Ciało stworzonka. Gdzie jest? Śnieg. Śnieg. Nitka. Śnieg. Płetwa pierzasterka.

Błądziłam wzrokiem w poszukiwaniu celu, który zauważyłam dopiero po aż nazbyt długich parunastu sekundach. Przykryty został śniegiem, lecz mimo to możliwy był do wychwycenia. Iva poprawiła opadający na czoło warkocz. Posłała ponaglające spojrzenie. 

– Postaw pięć kroków do przodu – poinstruowałam ją. Bardzo szybko odniosłam wrażenie, że wypowiadane słowa zagłusza dudniące w piersi serce. – Dzieląca cię od pierwszej linki odległość wynosi czterdzieści centymetrów. Widzisz ją? – Skinięcie głową równoznaczne było z kontynuowaniem przekazu. – Skręć w prawo. Postaw cztery kroki. Następna została częściowo przysypana śniegiem. Zatrzymaj się zaraz po tym, jak ją przekroczysz. – Kapłanka postąpiła zgodnie z moimi słowami. Zacisnęła dłoń na pelerynie. – Teraz dwa kroki. Nie ruszaj się i sięgnij po... to coś. Obok ciebie leży jeszcze jedna nitka, ale nie powinna ci zawadzać. Wróć tą samą drogą po śladach. 

Zlustrowałam pobliskie linki.

Nie przeoczyłam żadnej. Na pewno żadnej nie przeoczyłam. 

Zaschło mi w gardle. Z trudem przełknęłam ślinę, kiedy Ysenth rozpoczęła powrót.

Kolejny krok. Jeszcze jeden. Nie patrz na Vienę. Skup się na Ivie. Skup się.

Ale jęki mężczyzn wciągających noriankę na grzbiet nie pomagały.

Od następnego sznureczka kapłankę dzielił tylko metr. Przekroczyła go.

– Uważaj na lewo! – Ton mojego głosu znacząco się podniósł.

Araika w porę przesunęła stopę, unikając zagrożenia czyhającego za drugą nicią.

Miałam ochotę zamknąć oczy. Nie patrzeć na możliwe konsekwencje własnych słów.

Ale to tylko pogorszyłoby sytuację medyczki... Więc patrzyłam.

Cztery metry. Trzy. Dwa. Ysenth wsunęła truchło gryzonia do kieszeni peleryny.

– Gdzie ruszamy? – zapytała. Ścisnęła płetwy pierzasterka. Rozpoczęła wspinaczkę. – Lecimy do osady Goorenth czy rzeczywiście kontynuujemy podróż ku przepaści?

– Do osady – wychrypiał Rentar. – Wracamy do osady-

– Nie. – Viena ścisnęła kołnierz dociskającego ją do piersi żołnierza. – Proszę... Proszę, lećmy do przepaści. Zniszczmy Dieath... Nie będę zawadzać. Wydobrzeję. Iva mi pomoże... I wrócimy do Goorenth razem. Przekażemy jej dobre wieści, wypuści zakładnika, może nawet ustanie dzięki temu wojna o... Astaouliusa. Proszę... Ren.

– Nie ma opcji!

– Ren! – Srebro tęczówek zalśniło przez skąpane w promieniach słońca łzy. Zacisnęła sine usta – Proszę... Ocalmy Norian. Druga szansa może nigdy nie nadejść. Jeśli ta jest ostatnia... to zróbmy wszystko, by została wykorzystana... nieważne jakim kosztem. – Rana przecinająca oko na nienaturalnie bladej twarzy, poczerwieniała. – Co z tego, że przeżyję... skoro później wszystkich wymorduje Dieath... Ren, proszę. Proszę.

– Postaw się w mojej sytuacji!

– Nie każ mi tego robić. – Wargi norianki zadrżały.

– Lecimy do osady, Viena. 

– Y'ra. – Nearlos utrzymała ze mną kontakt wzrokowy. Zamglony, lecz pełen zdecydowania. Docisnęła dłoń do serca. – Wyruszmy do przepaści. Musimy tam wyruszyć. Pomoc medyczna w osadzie nie będzie lepsza... od pomocy medycznej... Ivy. Przecież to wiecie. – Łzy spłynęły wzdłuż policzka. – Wrócimy na darmo. Zaufajcie mi, proszę.

– Nite, zabezpieczcie nas łańcuchami. – Skinęła głową na ukryty pod peleryną wojownika pas. Ten sam pas, który wzbudził mój niepokój w drewnianej chatce przez sztylety, dziwne przyrządy oraz łańcuchy. – Vienę przywiążcie do kręgosłupa pierzasterka. Rozpoczynam badania. – Splotła swą dłoń z dłonią norianki. – Nie pozwolę ci umrzeć.

Rozpacz ścisnęła moją krtań.

Którą decyzję należało podjąć, gdy obie prowadziły do katastrofy?

Przepaść... Osada... Decyzja była niemal jednogłośna.

– Ruszamy do Przepaści Dieathu – zadecydowałam.

Dookoła kręgów zawinięto łańcuchy. Pierzasterek wzbił się w powietrze.

***

Las Is,ands w tamtej chwili był niczym innym, jak tylko opustoszałym cmentarzyskiem powyginanych, bezlistnych, aczkolwiek wciąż barwnych drzew. Złotych. Rdzawobrązowych. Bordowych. Granatowych. Nie tak ponurych głównie przez wzgląd na kolorowe pnie. To, co mogłoby niegdyś służyć nam tu za schronienie, teraz uchodziłoby za ogromne zagrożenie. Nawet Astaoulius. Migoczące w oddali drzewo nie przypominało bowiem rośliny, którą dane nam było oglądać w punkcie niepodlegającym Dieathowi. Ponure. Nieprzyjazne. Pochłanianie przez korozję. Zamknięte, jakoby pąk. Nie pozostały w nim żadne podobieństwa do utworzonego pierwotnie boskiego daru.

Przyglnęłam do grzbietu pierzasterka z dłońmi kurczowo zaciśniętymi na piórach oraz łańcuchach. Popielata sierść nieustannie łaskotała mój policzek, lecz zwierzę nie było tego świadome. Razer odbierał istocie czucie na grzbiecie..

– Wiesz już, co Vienie dolega? – Pytanie Rentara zagłuszył szalejący wiatr oraz pracujące wytrwale skrzydła zwierzęcia. – Jak bardzo pogorszył się jej stan?

Kapłanka zbyt pochłonięta pracą, na dodatek utrudnianą przez nadchodzące fale mroźnego powietrza bądź zmiany kierunku lotu, zignorowała powtarzane nagminnie teksty. Owszem, bywało, że uciszała go cichym syknięciem lub stanowczym ruchem dłoni, jednakowoż po pewnym czasie nawet to zaczęło mocno medyczkę dekoncentrować. 

– Ja... – Odsłoniła klatkę piersiową dziewczyny, by znów obejrzeć mostek wzbudzający najwięcej niepokoju. Wsunęła ręce pod plecy norianki, otworzyła szeroko oczy, zamarła. Przesunęła palce wzdłuż kręgosłupa, przytrzymała je w jednym punkcie, docisnęła... I raptownie cofnęła. – Nite, zostań tu. Przytrzymaj jej głowę. Wy odejdźcie na chwilę. Muszę się skupić i poważnie nad czymś zastanowić. Zostawcie nas samych. 

– Nie zostawię jej-

– Rentar – wtrąciłam, ale mężczyzna nie oderwał brązowego spojrzenia od Nearlos ani na sekundę. – W ten sposób jedynie utrudnisz Ivie pracę. Pozwól jej Vienie pomóc.

Nawet nie drgnął. Był niczym posąg; rzeźba pełna żalu. Żalu do samego siebie.

Zapewne żałował, że wyruszył w podróż razem z nami. Żałował zabrania żołnierki, której życie od pewnego czasu mogło ot tak zgasnąć. Nie... Nie tylko jej życie. Nasze życie. Życie każdej istoty zamieszkującej Norian, Saravę, Latoyę, Ersenal i Arai. 

Bo Karthien wraz z poległymi w bitwie żołnierzami dowiodła, że nastał wiek pozbawiony bezpieczeństwa dla każdego - także dla bóstwa.

– Nie zostawię Vieny – powtórzył przez zaciśnięte zęby. Zrobił to chyba jednak odruchowo. Rozluźnił mięśnie twarzy, nieobecny wzrok wbił w kręgi pierzasterka, a palce przeniósł na wystającą nieopodal płetwę. – Nie pozwólcie jej umrzeć. Błagam. 

Iva otworzyła usta, ale nie opuścił ich żaden dźwięk; żadna obietnica; żadne słowa otuchy. Jeżeli coś wzbudziło niepokój araiki do tego stopnia, że ta postanowiła kontynuować badania dopiero w samotności oraz ciszy, to musieliśmy być przygotowani na najgorsze. Nie pozwolę nikomu umrzeć. Nie pozwolimy nikomu umrzeć. 

– My udoskonalimy plan zniszczenia Dieathu. – Razer położył dłoń na ramieniu Rentara, a przy tym prawie na odpoczywającym Uzuruiu. – I zmień węża w coś innego. Łączenie zmysłów pewnie pożera duże ilości energii. Idziesz, Y'ra?

– Ja odpadam chwilowo. – Przygryzłam od wewnątrz policzek. – Muszę coś jeszcze zrobić, więc na ten moment do opracowania planu wyznaczam waszą dwójkę.

Wojownik zmrużył oczy, lecz nie zaprotestował. A kiedy obaj mężczyźni przeszli na drugą stronę pierzasterka, sama podążyłam ku miejscu, gdzie zapewnioną miałam odrobinę prywatności. Istota wzleciała wyżej.

Zregenerowana ręka, prawie zasklepiona rana na brzuchu... Klatka piersiowa jest cała, pozostały wyłącznie blizny po potyczkach. Zazgrzytałam zębami. Strach wpełzł do krwiobiegu. Jeśli chcę zniszczyć satelitę, muszę zapanować nad krwią. Muszę rozpocząć trening... Ale jaką mam gwarancję, że wówczas moc nikogo nie zaatakuje? Obejrzałam dokładnie palec wskazujący. I jak wielkie szkody wyrządziłaby tylko kropla krwi, gdyby wymknęła się spod kontroli? Nie, nie mogę ryzykować. Jeśli zabiję przypadkowo pierzasterka, nie dotrzemy do przepaści na czas. Wsłuchałam się w nierówne bicie serca. 

Ale jeśli nie opanuję mocy, nie zniszczymy Dieathu... To ja jestem kluczem do jego powstrzymania. To ja muszę wymazać jego istnienie. Przejechałam dłonią po łuskach. Wzięłam drżący wdech... Tak cholernie się bałam, a świadomość konsekwencji wynikających z niepoprawnego użycia krwi tylko ów lęk potęgowała. 

,,Nie rób tego", mówił jeden głosik. ,,Znów kogoś zabijesz."

Nie chcę nikogo skrzywdzić. Powinnam posłuchać.

,,Przemyśl to", błagał drugi. ,,Nie podejmuj pochopnych decyzji."

Przemyślę to raz jeszcze. Muszę to przemyśleć.

Zagłuszał je jednak trzeci.

Bóstwo nie może być ograniczane. Bóstwo nie może być kontrolowane. Bóstwo ma ograniczać. Bóstwo ma kontrolować. Zrób to! 

Przygryzłam język. Rozrywana przez własne myśli, wątpliwości oraz uczucia, coraz dotkliwiej odczuwałam braki pewności siebie. ,,Zdecyduj w końcu! Zdecyduj!", krzyczały.

Więc zdecydowałam. Przecięłam opuszek palca wskazującego na ostrej łusce.

A poszerzona rana wypuściła pierwsze odcienie szkarłatu. Mrowienie objęło kości dłoni; ogarnęło nadgarstek, przedramię oraz piersi, by w ostatecznym rozrachunku dotrzeć do serca i... poddanego zapomnieniu herkatu. Herkat.

Herkat, herkat, herkat. Narząd wewnątrzny, usytuowany nad sercem, występujący jedynie u bogów oraz istot obdarzonych boską mocą, gromadzący w sobie wyłącznie potężne dusze i całe zasoby magiczne... wyrecytowałam pośpiesznie, bo tego nie zamierzałam oddać niepamięci. Tak, to na pewno to. Doskonale znam ten mięsień. Przecież... to on został podzielony na części... I doszło do zapieczętowania.

Nagły ból głowy przyćmił pozostałe informacje, ale pozostawił wskazówkę, o której pod żadnym pozorem nie mogłam zapomnieć – element duszy stanowił jedność z herkatem, narządem wewnętrznym zlokalizowanym obecnie w zupełnie innym ciele. A jedynymi jego pierwotnymi posiadaczami, prócz mnie, byli wojownicy. Wszystkie rasy zostały ich pozbawione, wszak nie potrzebowały magii do szczęścia. Potężne, zmodyfikowane ciała oraz nabyte zdolności w zupełności im wystarczyły.

Docisnęłam dłoń do pulsującej nieznośnie skroni.

Spływająca po palcu krew czekała na jej użycie. 

Coś, niczym żywa istota, przepływało przez żyły; wprowadzało w ruch pozostałości po herkacie; owijało intensywnie pracujące serce, wiązało przy nim supły. Przecięłam kciuk. Przyłożyłam go do drugiej rany. Pozwoliłam, by strużki krwi się złączyły.

Zamknij oczy. Wyobraź sobie, że trzymasz w palcach ciężką, grubą linę. Skup się na materiale, z którego została zrobiona. Szorstki, chropowaty, nieprzyjemny w dotyku. 

Mrowienie narastało przy opuszkach palców. Połączone z wyimaginowanym materiałem liny, wywoływało dreszcze oraz wzmożone kołatanie serca.

Chropowata, szorstka, nieprzyjemna w dotyku. Chropowata, szorstka...

Nagminne powtarzanie słów odnoszących się do budowy sznurka, nie przyniosło upragnionego rezultatu, ale nie zakończyło też starań brutalnym widokiem porażki. Cienka, krucha, poszarpana linka, rozmiarów dłoni dorosłego człowieka, była co prawda niezdolna do użytku oraz niepodobna do przedmiotu wyobrażeń, lecz dowodziła, że kontrolowanie krwi nie było niemożliwe. Owszem, wykreowanie szóstej planety, człowieka, kończyny, zwierzęcia tudzież rośliny, wykraczałoby na ten moment poza moje możliwości... Niemniej z odpowiednim treningiem, a także przy większej ilości czasu, zdołałabym coś podobnego uformować. 

Uniosłam dzieło. Obejrzałam je pod innym kątem.

Jakaś niewielka część liny ukruszyła się, brudząc pelerynę.

– Razer? – Obróciłam głowę ku wojownikowi. – Utworzyłam sznurek. Jest krótki i niewytrzymały, więc do niczego go nie użyjemy... Ale przynajmniej wiemy teraz, że można wziąć moc pod uwagę przy niszczeniu satelity.

Kiedy uniósł wymownie brwi, a na jego twarz wstąpił zawadiacki uśmiech, zganiłam się w duchu za przekazanie wieści w pierwszej kolejności właśnie jemu. Położył na kolanach kartkę z tekstem ,,Zamknij się, Rentar, teraz ja mówię", potarł ostentacyjnie podbródek, a koniec końców dokładnie zlustrował wzrokiem nowopowstałe działo.

– Nie jest najgorszy. Raczej nie zwiążę nim Dieathu... Ale ciebie jak najbardziej.

– Razer, do cholery- 

– Nawet nie wiesz, jak męczące jest leżenie obok ciebie w jednej lepiance. Wciąż śpisz na kształt 𐌙... a ja wciąż cierpię na bezsenność. – Byłby to dobry argument obronny, gdyby nie fakt, że dosłownie parę sekund później puścił oczko z filuternym półuśmiechem. – Zamierzasz teraz trenować? – Wnet spoważniał.

Czas na żarty coraz szybciej dobiegał końca.

– Zawsze mogę stanąć przed Dieathem z nadzieję, że kiedyś sam siebie unicestwi.

Zbadałam wzrokiem swoje palce: szkarłatne, posiniaczone, drżące.

Nie miałam innego wyboru. Musiałam ćwiczyć. Musiałam zniszczyć własny twór.

Razer cmoknął. Zapisał coś na kartce, lecz treść pokazał jeno Rentarowi.

– Gdybyś była główną bohaterką jakiejś książki, to może bym ci na to pozwolił. One zwykle żyją do samego końca, a zakończenia zwykle są szczęśliwe.

– Nie chciałabym być pod czyjąś kontrolą – wyjawiłam po dłuższej chwili namysłu. – Życie w świecie, gdzie każdy twój ruch jest zaplanowany, musi być okropne.

Nastała cisza. Powietrze zgęstniało. Herkat. Pamiętaj o herkacie.

Herkat złączony z duszą... Odzyskiwane wspomnienia... Omdlenia Vieny... Cholera!

– Viena! – krzyknęłam, gdy rozbite myśli utworzyły całość.

A strzały czystego ognia wnet przeszyły skronie.

– Iva – dobiegł mnie charczący głos norianki – proszę, pomóż mi. Nie chcę umierać.

Wtedy wystarczyła już tylko chwila, by ból niemalże rozerwał całą czaszkę.

Skuliłam się. Jęknęłam. Świat wraz z ciemnością spowił przeraźliwy wrzask Vieny.

KOREKTA 24.06.2024r.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top