ROZDZIAŁ 023
DOSZŁO DO PRZEBICIA GÓRY
GODZINA: 22:43
POZOSTAŁY CZAS: 1 GODZINA 17 MINUT
Kiedy zmierzaliśmy prosto do osady Karthien, a moich towarzyszy za bardzo pochłonęła rozmowa o ranach, wypoczynku, Dieathcie oraz śmierci – z czego Nite wykazywał żywe zainteresowanie tylko w pierwszym i ostatnim przypadku – ja przeganiałam z głowy dręczące mnie koszmary oraz negatywne wizje przyszłości.
Oczywiście bezskutecznie. Przez ponad osiem godzin odtwarzałam najpopularniejsze zdania niczym zepsute urządzenie, wędrując wzdłuż wybrzeża.
Zimno. Za niedługo nadejdzie Dieath. Zabiłam go. Viena nie zasłużyła na takie traktowanie. Ktoś zamordował noriańczyków w schronie. Zimno. Zabiłam go. Nie chcę iść do osady Karthien. Skrzywdzę tam kogoś. Na pewno kogoś zabiję. Proszę, zawróćmy.
Owinęłam się szczelniej płaszczem. Śnieżyca wezbrała na sile. Podążająca przede mną Viena sięgnęła do kieszeni peleryny, wyjmując czarny materiał zwinięty w kulkę. Ów przedmiot bez ostrzeżenia rzuciła w moim kierunku... A przynajmniej udawała, że to robi. Złamana ręka podpowiedziała noriance, że bynajmniej nie byłby to pomysł dobry.
– Załóżcie to. – Kąciki ust uniosła przepraszająco. – Peleryny uszyte z Astaouliusa są cieplejsze od zwykłych ubrań. Zauważyłam, że tylko wasza trójka ich nie ma, więc pożyczyłam kilka z Krwawych Pól. – Kolejne dwie tkaniny podała Razerowi i Nite'owi.
Rentar prychnął, zrównawszy się z dziewczyną.
– Ukradła je trupom – sprecyzował, ale nie wywarło to na mnie wrażenia.
Iva również pożyczyła strój od zwłok.
– Myślisz, że będą na mnie za to źli? – zapytała, lecz ciężko było jednoznacznie stwierdzić, czy Nearlos żartowała czy rzeczywiście miała na uwadze reakcję martwych ludzi na kradzież ich peleryn. – Zapytałam o zgodę, więc nie powinni się gniewać.
– Zapytałaś trupa o zgodę? – Byłam przekonana, że owo wyznanie wchodziło w skład efektów ubocznych środków przeciwbólowych bądź maści leczniczych, ale definitywnie się pomyliłam. Nearlos to zrobiła. I miała tego świadomość.
– Trzeba być kulturalnym.
– No ale...
Poczułam dłoń na ramieniu; dłoń Rentara. Pokręcił głową, jakby w bezdźwięcznym spostrzeżeniu, że rozmowa na ów temat jest bezcelowa, bo Viena bądź co bądź zachowania nie zmieni. Z cichym westchnieniem oraz pomocą noriańczyka nałożyłam więc na płaszcz emanującą ciepłem pelerynę, a powracając do rozmyślań, raz jeszcze zbadałam wzrokiem pozostawione na śniegu ślady. Nadal tu były... Całe szczęście. Poprzez ich obecność nietrudno było nam oszacować kierunek marszu, postój, aktualne miejsce pobytu wojsk Karthien oraz dzielącą nas odległość. Wciąż pędzili na zachód. Nic nie uległo zmianie.
Mimo to obserwowałam - wbrew pozorom, nie było to zadanie proste.
Niebo na południu sukcesywnie przybierało barwę brunatną; tańczące pośród chmur popielate wstęgi oraz czarne nici, co rusz zwiastowały nadejście Dieathu... a wiatr kolebał purpurowymi płomieniami, prezentującymi wszelkie wyładowania elektryczne utworzonego przeze mnie satelity. Słońca nie było. Przysłaniały je chmury. Korony drzew uginały się przed nieuchronnym chaosem; wzburzone morze atakowało wybrzeże.
I mimo że na Norianie byliśmy od niedawna, dostrzegaliśmy różnicę między aktualnym wieczorem a poprzednim. Przesiąknięte siarką powietrze zgęstniało. Ciała coraz wolniej brnęły przez zaspy śniegu. Siły zanikały.
– Coś się stało?
Moje rozkojarzenie nie uszło uwadze Rentara. Uniósł przyprószone bielą brwi.
– Zastanawiam się tylko, ile czasu nam zostało – wyznałam, zakrywając zdrową dłoń rękawem płaszcza. – Wcześniej Arnethion liczył minuty, choć wtedy nie bardzo wiedziałam, dlaczego. Teraz przydałby się ktoś podobny...
– Robi to, bo jego wąż wyczuwa zmiany zachodzące na planecie. Ten gatunek ma strasznie wyczulone cielsko, więc w głównej mierze polega właśnie na drganiach lub zmianach atmosferycznych. Pozostałe zmysły są mu obojętne... Niestety tego samego nie mogę powiedzieć o naszych gadach. – Rentar wyciągnął z kieszeni owoc hidionu. Podał go wypoczywającemu na ramionach Uzuruiowi.
– Powinieneś go schować – napomknęła Viena, stukając wymownie palcem o uwypuklenie przy biodrach. Sztylet. Ukryty pod peleryną nie mógł zostać zauważony, a to jawnie noriankę uradowało. – Przez przygotowaną do ataku broń mogą uznać nas za wrogów... A ja nie chcę walczyć z Karth.
– I tak wezmą nas za wrogów, a brak węży może zostać zinterpretowany znacznie gorzej... Jako pułapka lub coś w tym stylu.
– Ale to nie oznacza, że musisz wchodzić na obce terytorium uzbrojony!
Rentar wzruszył ramionami, obdarowując dziewczynę półuśmiechem.
Silny podmuch wiatru poniósł ze sobą śnieg; pomyślnie zakrył nim ślady pozostawione na powlekanym mrokiem podłożu, by kierunek podróży nie był nikomu dłużej znany. Ale doprowadził do tego za późno – wirująca ściana bieli oraz demonicznych barw, choć bezdusznie zamykała nas na niewielkim obszarze, ten jeden raz przepuściła widok platynowych stalagmitów, żołnierzy oraz ośnieżonych lepianek osady Karthien.
Osada ta bliźniacza była osadzie Goorenth pod względem schronów.
I tu wszelkie podobieństwa miały swą granicę. Karthien bowiem uchodziła za dowódcę lepiej przygotowanego do nadejścia chaosu; do natarcia wrogich wojsk z południa bądź do ataku nieprzewidzianego, być może wewnętrznego. Nie pokazywała wszystkiego na pierwszy rzut oka. Definitywnie polegała na strategii, skoro stalagmity razem z lepiankami stanowiły część prowizorycznego, okrągłego muru. A ów mur nie otaczał nic. Pośrodku istniała jeno biel. Pole. Pustka. Zupełnie jakby mieszkańcy nie przesiadywali w schronach... ale pod ziemią; dosłownie gdzieś głęboko pod nią.
– Dla bezpieczeństwa poinformujmy ich teraz o naszym przybyciu.
Viena wsunęła rękę pod pelerynę. Rentar ani drgnął, lecz z napiętymi mięśniami twarzy bacznie obserwował poczynania norianki. W końcu pokręcił głową. Przystanął.
– Dzięki temu będą chcieli nas zabić.
– Wiesz, Rentar, odnoszę wrażenie, że zginiemy szybciej, jeśli się tam zakradniemy – wtrącił Nite. Niemniej plan dziewczyny nie przypadł mu do gustu, kiedy tylko wydedukował jego treść. – To jest fatalny pomysł, Viena. Odłóż łuk.
– Proszę, nie przeszkadzajcie mi. – Przykucając na ziemi, wysunęła dłoń ku Ivie, aczkolwiek kapłance także nie uszedł ryzykowany plan Nearlos. Stała więc za nią z założonymi rękami, udając nieobeznaną z zamierzeniami towarzyszki. – Mogłabyś podać mi bandaż? Albo plastry. Albo puste opakowanie po lekach. I jakieś pióro z atramentem.
– Musimy to najpierw przemyśleć.
– Proszę, zaufajcie mi. – Viena nie uciekła wzrokiem przed araiką, która do przeglądania bagaży wciąż nie wykazywała chęci. – Iva, proszę. – Jej głos zadrżał. Rozejrzała się dookoła, zapewne licząc na jakiekolwiek wsparcie. Ale nikt nie stanął w obronie tego planu. – Ren? Pomożesz mi? – Delikatny uśmiech rozjaśnił twarz norianki. Równie szybko przygasł. – Raz? Nit? Y'ra?
Cisza dała dziewczynie do zrozumienia, że dalsze starania nie przyniosą upragnionego rezultatu, więc jeśli koniec końców wprowadzi ów plan w życie, w głównej mierze sama zmierzy się z jego konsekwencjami. Zwiesiła głowę. Pusty wzrok wlepiła w ziemię. Odłożyła łuk, przejeżdżając uprzednio palcem po cięciwie.
– Przepraszam.
– Musimy to tylko przemyśleć, Viena. – Rentar położył dłoń na ramieniu Nearlos, niewiele wskórając. Dotychczasowej pozycji dziewczyna bynajmniej nie zmieniła. – Ewentualnie przeanalizujemy twój pomysł i nieco zmodyfikujemy.
– Zgadzam się z Vieną – wypaliłam bez namysłu, śledząc stale drobne sylwetki w oddali. – Najlepiej będzie już teraz poinformować ich o naszym przybyciu, żeby w razie potrzeby móc sprawnie wycofać się z terytorium Karthien.
Iva pokręciła głową. Nite jęknął, zawieszając wzrok na szkarłatnym niebie. A Razer uniósł kciuk w górę, jakby zdołowanie Faisena oraz Ysenth poprawiło mu humor.
– Mogą uznać to za atak – sprostował Nite. – Wtedy jak wyjawisz im powód wizyty? Oczywiście zakładając, że nie zobaczą wiadomości, którą doczepicie do strzały? – Nie czekając dłużej na jakąkolwiek reakcję, uraczył się zadowalającą odpowiedzią. Zresztą, jak zwykle... – Nie wyjawisz im go, bo jesteśmy za daleko. Gdybyśmy podeszli bliżej, negocjacje byłyby możliwe...
– Ale nie ucieklibyśmy w razie potrzeby. – Położyłam dłoń na biodrze. – Nie mamy gwarancji, że zechcą nas wysłuchać.
– Przestaniesz być w końcu taka uparta? – zażartował.
– Stwierdzam tylko fakty. Oba plany mają swoje plusy i minusy, ale ten Vieny ma plusów zdecydowanie więcej.
– Posłuchaj, Y'a, teraz musimy działać ostrożnie. – Ivie najwyraźniej nie przypadł do gustu narastający między nami konflikt, bo, uprzednio milcząca kapłanka, znów zdecydowanie interweniowała. – W innym wypadku nie powstrzymamy Dieathu i budzącego się na Arai... tego czegoś.
Śnieżyca wezbrała na sile. Podniosłam więc głos, by przekaz dotarł do przyjaciół:
– Nie możemy marnować czasu na analizę, Dieath zaraz tu będzie.
– Stanie na wzgórzu i kłócenie się też nikomu nie pomoże – dodał Rentar.
– To poprzestańmy na drugim pomyśle!
– Proszę, przestańcie się kłócić...
– Nie ma za co. Podziękujecie mi później.
– To nie jest kłótnia, Viena.
Nie wiem, dlaczego słowa Razera nie wzbudziły we mnie podejrzeń... Przecież już po samym ,,nie ma za co" można było wywnioskować, że w międzyczasie do czegoś doszło; że to coś poczęło wywierać wpływ na nadchodzącą przyszłość; że pewien mechanizm właśnie wprawiono w ruch. Możliwe że za bardzo pochłonęło mnie poszukiwanie solidnych kontrargumentów... Możliwe też, że owo wtrącenie wojownika zinterpretowałam jako dołączenie do wymiany zdań... Ale powód nie był już istotny. Razer stał na wzgórzu. Dzierżył łuk Vieny. A strzała, która parę chwil temu bez wątpienia leżała obok właścicielki, zniknęła. Torba Ivy zaś, jak dotąd zamknięta, ujawniała przechowywane wewnątrz leki, igły, maści, lusterka, sprzęty medyczne, bandaże, ubrania oraz lusterka. Nie obróciłam nawet głowy w kierunku osady.
Doskonale wiedziałam, że trafił do celu.
– Czy ty właśnie... – zaczęła Iva.
– Tak – odpowiedział.
– I my teraz musimy...
– Tak.
Umilkła, choć wyraz twarzy kapłanki zdradzał, że przy odpowiedniej okazji zrzuciłaby go ze wzgórza lub zaniosła z powrotem do Goorenth Harfoths.
A Norian zamroził czas; jednako moje serce przestało wybijać dawny rytm.
Żołnierze przystanęli. Nie wiedzieć kiedy gotowi byli już na potencjalny atak.
Czekali. Nie odeszli od osady. Czekali. Czekali na nas. To z kolei mogło oznaczać tylko dwie rzeczy: ich mocną stroną była obrona, albo z doświadczenia wiedzieli, że bezmyślne opuszczanie terytorium doprowadzi do rychłej klęski Karthien.
– Chodźmy. – Viena odebrała łuk. – Zaufajcie mi, wszystko będzie dobrze.
***
Karthien Haidool nie kryła swych odczuć po zobaczeniu Vieny.
Stała przed przyjaciółką Goorenth z założonymi rękoma, czubek czarnego buta wbijała w śnieg, palcami stukała o przedramię, a wzrokiem, utkwionym przedtem we wzgórzu, wodziła teraz po demonicznym niebie. Szkarłatnym, zbrudzonym barwami śmierci. Żywiłam przekonanie, że czujność dowódczyni wzrosła, choć dotychczas stwarzała pozory rozluźnionej oraz nadto pewnej możliwości swych wojsk.
Viena w międzyczasie dokładała wszelkich starań, by w sposób bezkonfliktowy wyjawić kobiecie powód naszego przybycia, a do stale rosnącej listy problemów nie dodać jeszcze jednego. I nie radziła sobie z tym najlepiej.
– Naprawdę, bardzo cię przepraszam. – Nearlos splotła ze sobą dłonie, które przyłożyła do spierzchniętych ust. – Nie chcieliśmy nikogo przestraszyć, tylko powiadomić cię zawczasu o naszej obecności na terytorium.
– Och, nie, spokojnie, nic się nie stało. Nie przestraszyliście nas. – Karthien machnęła nonszalancko ręką z szerokim uśmiechem na bladej, wytatuowanej twarzy. – Podnieśliście tylko alarm w osadzie, przeraziliście mieszkańców, wymusiliście ukrycie ich w schronach przed niespodziewanym atakiem...
Viena otworzyła usta. Zamknęła je. Rozchyliła...
Sarkazm dowódczyni ciężki bywał do złagodzenia.
– Przepraszam, Karth. Nie mieliśmy wyboru.
Cóż, wybór mieliśmy. Ale był to wybór między czymś złym a gorszym.
Karthien ponownie machnęła ręką. Bezustannie powtarzane przeprosiny malowały na twarzy Haidool nieodgadniony, acz pełen ostrzeżeń grymas.
– Nieważne. Przejdźmy do rzeczy – warknęła, zadzierając podbródek. – Co dacie nam w zamian? Oby to było coś wartościowego.
– W zamian?
– Skończ udawać głupią. Ochronimy was przed Dieathem, ale nie ma nic za darmo.
– To musi być przedmiot? – zainteresował się Razer.
– Nawet nie próbuj wypowiadać na głos obscenicznych ofert. – Zmrużyła zabarwione nocą oczy, gdy korona ciemności na jej głowie wysunęła wyżej swe kolce. Gdzieś między nimi zalśniły ślepia węża. Wypoczywającego. Zwiniętego w kłębek. – Za noc z tobą nie dałabym złamanego vitratu.
– Więcej warta nie jesteś, więc na twoim miejscu obscenicznymi ofertami bym się akurat nie przejmował. Preferuję też pulchniejsze kobiety. Brunetki. – Uniósł nieznacznie dłoń. A mnie ów fakt po prostu... zabolał. Przygryzłam dolną wargę, przeczuwając coraz mocniejsze jej drżenie. – Dobra, wracając do tematu: miałem na myśli informacje. Wy zapewniacie nam schronienie, a my w zamian dajemy wam-
– Nie zgadzam się – przerwała mu ostro. – Chcę czegoś materialnego.
Viena przestąpiła z nogi na nogę.
– Potrzebujesz vitratów? – zapytałam z nadzieją na odpowiedź twierdzącą.
Do bagaży musiano spakować ich co najmniej tysiąc. Waluta międzyświatowa nosiła wszak miano kwestii, obok której nie można było przejść obojętnie przed procesem przenoszenia. Różne rasy posiadały różne priorytety oraz różne zachowania, a gdyby któreś odnosiły się do pieniędzy, napotkalibyśmy problem nie do obejścia.
– Oczywiście, że ich potrzebuję. Nie widzisz tych wszystkich sklepów w mojej osadzie? Ależ bym chciała zrobić zakupy – mówiąc to, rozłożyła szeroko ramiona. Wzrokiem objęła lepianki. – Na pewno w czasach takiego kryzysu kasa będzie niezbędna. Przebuduję schrony, kupię różowy płaszczyk, pójdę do restauracji... może nawet powiem Dieathowi, żeby dał nam spokój na tydzień za pięćset vitratów... Mam tyle możliwości, że aż nie wiem, od czego zacząć. – Przypieczętowała swój sarkastyczny tekst dłońmi ułożonymi na biodrach. – Naprawdę jesteś głupia, czy tylko udajesz?
– Ja-
– Po co miałabym prosić was o pieniądze? Potrzebuję terenów!
– Terenów? – Viena niemalże zachłysnęła się powietrzem. – Jakich terenów?
– Pochodzicie z osady Goorenth... Wobec tego wyrażę zgodę na pobyt w lepiankach do końca chaosu, ale w zamian za północną część terytorium Harfoths.
– Nie ma tu dowódcy! Nie możemy podjąć decyzji bez niego!
– Cóż za pech. – Karthien wzruszyła nonszalancko ramionami. – Nie ma terenu, nie ma schronienia. Opuśćcie osadę, zanim stracę cierpliwość.
– Z-zaczekaj! Możemy dać ci coś innego! Na przykład bagaż. – Nearlos błagalne spojrzenie nakierowała na Nite'a. I stosunkowo długo nie powróciła nim do kobiety owijającej wokół palca kosmyk długich, beżowych, lekko falowanych włosów. – Jest w nim chyba jedzenie... Ubrania też!
– I książki. – Faisen sprawiał wrażenie niezadowolonego z propozycji przyjaciółki, jednakowoż bez większego sprzeciwu poparł jej słowa.
– Na pewno potrzebujecie dodatkowych zapasów jedzenia!
– Jeśli powiększę terytorium, nie będę musiała przejmować się brakiem drewna i żywności. – Karthien wbiła czubek buta w śnieg. Tym razem mocniej, bardziej zdecydowanie. – Tutaj nic już praktycznie nie mamy, więc przesiedlenie mieszkańców jest nieuniknione. Planowaliśmy przejąć wschód, ale skoro przybyliście...
Viena przełknęła głośno ślinę.
Czułam, że rozpaczliwie próbuje wybrnąć z sytuacji ulegającej pogorszeniu.
– W porządku – zadecydował Rentar, unosząc lewą dłoń. Drugą docisnął do serca. – Zezwalam na przejście do lasu Korosa, jako prawa ręka dowódcy. Biorę was pod swoją obronę, gdy Goorenth Harfoths zadecyduje o ataku na twe wojska. O szczegółach pomówimy po powrocie do domu. Przygotuj drewno, atrament i nóż.
Prawa ręka dowódcy... Jako zdrajca nie mógł posiadać żołnierskiego tytułu.
A skoro nie posiadał tytułu, nie miał możliwości zawierania porozumień.
Była to celowa zagrywka? Być może. Ale wielkim dziwem okazał się fakt, że na czas wojny przejmowano tu terytoria ugodowo. Karthien nie zamierzała nic robić siłą; poprosiła o dokumenty, które uznano by za nieistotne w chwili kryzysu. Dotyczyło to kultury noriańskiej? Szczerze, miałam taką nadzieję... ale miałam ją, dopóki nie wspomniałam w głowie słów Rentara. ,,Teraz nikt nie będzie grał czysto. Przez ostatnie kilka miesięcy mogliśmy jeszcze polegać na honorowych potyczkach, ale po upływie tego samego czasu sytuacja wymknie się spod kontroli. Każdy chce przetrwać."
To była ostatnia szansa na pokojowe zdobycie schronienia.
– Bałam się, że nie wyrazisz na to zgody. – Rozpromieniona Karthien pokiwała głową z triumfalnym uśmiechem. Każde następne słowo musiała jednak wypowiadać głośniej, przez wzgląd na rosnącą nieprzerwanie siłę mroźnego wiatru. – Zapraszam do schronu! Na pewno miło spędzicie tu noc!
Ale gdybym wiedziała, do czego doprowadzi nasza decyzja o postoju...
... nigdy bym na nią nie przystała.
KOREKTA 13.06.2024r.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top