Rozdział 44

Julia

Kuchnia była już prawie posprzątana. Przecierałam blaty, chyba bardziej szukając sobie zajęcia. Łazienki i tak były zajęte, a ja wciąż nie byłam w stanie tak po prostu usiąść i odpocząć. Dopadł mnie ten dziwny rodzaj zmęczenia, kiedy wiesz, że masz dosyć, ale mózg wciąż działa na najwyższych obrotach, pompując do serca zalewające cię skrajne emocje. Więc chodzisz w koło, bo siedzenie nie wchodzi w grę.

Nagle ktoś dotknął moich ramion. Nie był to mąż ani moje dzieci. Nie zdążyłam się odwrócić za siebie, kiedy Ana objęła mnie od tyłu, opierając bok swojej głowy o moją. Puściłam ścierkę, żeby ścisnąć jej dłonie na moim ciele. Próbowałam dać jej wsparcie, którego potrzebowała.

– Powiedz, że będzie dobrze, Jula.

– Będzie – odparłam cicho. – Widzisz jakąś inną opcję? Bo ja nie.

– Ta kobieta, o której nam opowiadali... Myślisz, że naprawdę nas tam przyjmą? Nie mamy gdzie się podziać.

– Przyjmą – znów ją zapewniłam, chociaż sama niczego pewna nie byłam. – Damy sobie radę, Ana. – Odsunęłam się od niej, żeby móc na nią spojrzeć. – To moja wina. Nie musicie tu być, nie musicie się narażać, nie musicie wszystkiego zostawiać.

– Co ty mówisz? – Skrzywiła się. – Gdzie tu twoja wina?

Oparłam się z ciężkością o blat.
– To moja córka, to ja wyszłam przed szereg i zaczęłam krzyczeć, to ja napisałam pamiętniki, a później ich nie zniszczyłam, ale jakoś nie mogłam... – pokręciłam głową. – Nie mogłam, bo to tak, jakbym zapomniała, zostawiła to za sobą, a ja nie potrafię zapomnieć. To wszystko mnie stworzyło, zbudowało i stało się częścią mnie. A wy, Kwiatkowscy, macie już zaprogramowane, że stajecie po stronie swoich. Rozumiem Tymona, to również jego córka, ale wy?

– A my, co? – Złapała się bioder. – A my mieliśmy patrzeć, jak te chore pojeby robią wam krzywdę? Czy mieliśmy obudzić się rano i stwierdzić, że zniknęliście i już nigdy więcej was nie zobaczymy? Tymon uciekłby z wami do Elwiry. Jestem o tym przekonana. A po kilku nocach ruszyłby dalej. Po co mi taka Wspólnota? – Rozłożyła ręce. – Nie chcę jej. Moja mała Wspólnota to wy. Zawsze tak było i zawsze będzie. Dobrze wiesz, że nigdy się nie angażowałam, nie szukałam tam przyjaciół. Dopiero gdy ty weszłaś do naszej rodziny i miałaś swoje pomysły, pomagałam tobie. Tobie Jula, nie pieprzonej Wspólnocie. W dupie ich mam, miałam i mieć będę. Co dała mi Wspólnota? Aranżowane małżeństwo? A co mi odebrała? Ukochaną siostrę i jej dzieci, o mało nie zabiła mi młodszego brata – mówiła z oczami pełnymi łez. – Wszystko, co mam to rodzina. Tylko i aż tyle. Tam gdzie wy, tam my. Inaczej to wszystko nie ma sensu... – Wytarła łzy, a ja przytuliłam ją mocno.

– Dziękuję, że jesteś – wyszeptałam.

Ciepłe ramiona objęły nas obie. Tymon ucałował czubek mojej głowy, a później włosy Any.
– Macie mnie. A jak dam się pokroić za was. Mamy siebie wzajemnie, a nie ma większej siły niż solidarność ludzka, więc damy sobie radę. Macie moje słowo.

– Już wstałeś? – Oderwałam się od Any.

– Tak. – Przeciągnął się i ziewnął. – Muszę się dobudzić, bo dziś pierwszy zaczynam stróżowanie z Wojtkiem. Za to wy powinnyście już położyć się spać.

Rozległ się dźwięk dzwonka bramki. Wszyscy zastygliśmy. Tymon wyjrzał przez kuchenne okno.
– Czarnecka? – spytał zdzwiony.

– Ja otworzę.

– Nie, nie, nie. – Złapał mnie za ramię. – Ja otworzę, skarbeczku. Nie ufaj nikomu.

– Ale to Czarnecka! Nie odprawiaj jej!

– Nie wiesz, czy nie mają jej wnuczki i zmusili ją do przyjścia. Strzeżonego pan Bóg strzeże.

Poszedł, a my z Aną czekałyśmy w bezpiecznej odległości.

Kiedy zobaczyłam ją w naszym progu, aż urosło mi serce. Patrząc na Alinę Czarnecką, rozmawiającą z moim mężem, dotarła do mnie prawda. Uderzyła we mnie jak rozpędzony pociąg. Kiedy stąd wyjedziemy, nigdy więcej nie spotkam wielu osób, które były mi bliskie. Stracę kontakt z rodziną, nie dowiem się, co słychać u kobiet, którym pomagałam. Nie będę mogła pomóc dzieciakom wyjść na prostą. Zostawię ich wszystkich, chociaż niektórzy niemieli wiele poza świetlicą, pomocą z magazynku... Dawaliśmy wsparcie, dobre słowo i pokrzepiające uśmiechy. A teraz ich zostawiam, zmuszona ratować własną rodzinę.

Tymon, po wstępnym przesłuchaniu, wpuścił ją do naszego domu. Odnalazła mnie wzrokiem i od razu podeszła.

– Julia. – Przytuliła mnie, co odwzajemniłam.

– Chyba muszę złożyć wypowiedzenie. – Zaśmiałam się smutno.

– Musiałam się zobaczyć. – Oderwała się ode mnie. – Jak się czuje Bianka?

– Dobrze. Wszyscy sobie jakoś radzimy. Mam wrażenie, że to, co się dzieje, dotrze do nas dopiero za jakiś czas. Dziś działamy na adrenalinie i strachu.

– Chce pani odejść z nami? – spytał ją Tymon, zapraszając do stołu.

Zajęła miejsce, a Ana przyniosła coś do picia.
– Nie, nie mogę. – Pokręciła głową Czarnecka. – Muszę tu zostać przy tych wszystkich kobietach. Trzymać rękę na pulsie. Mieć oko na Alfy.

– Rozumiem – przyznałam. – Miałam przed chwilą podobne myśli. Odejdziemy, zostawiając wszystkich, którym pomagaliśmy.

– I macie rację. – Spojrzała mi w oczy. – Czy wy w ogóle wiecie, co się dzieje we Wspólnocie? Mam zajęte wizyty na trzy miesiące do przodu, a nadal urywają się telefony. Tak naprawdę nie chodzi o wizyty. Wszystkie te kobiety chcą po porostu z kimś porozmawiać bez obecności męża. Dowiedzieć się, co się dzieje.

– A co się dzieje? – spytał Tymon. – Poza tym, co oczywiste?

– Och. – Przetarła czoło. – Ludzie szepczą, plotkują. Coraz więcej osób zamierza wykorzystać zamieszanie i opuścić Wspólnotę. Oni się nawet nie zorientują, nie od razu. Są zbyt zajęci wami. Jeśli ktoś na dniach wyjedzie za granicę, czy zaszyje się w jakimś małym mieście, wsi, odkryją to za kilka tygodni. Sami wiecie, jak wiele można zdziałać przez ten czas. Będą szukać jednej, dwóch rodzin. Nie uda im odszukać wszystkich na raz. To zbyt dużo zamieszania. Do tego stracili najlepszych tropicieli, takich jak Matrysowie i Pietruszewscy. Nasz region się całkowicie rozpadł. Starszyzna nie istnieje, a trzy najważniejsze i najbardziej szanowane rodziny odeszły. Ludzie stracili grunt pod nogami, poczucie bezpieczeństwa. Nie chcą być we Wspólnocie bez was, wiec szukają innych wyjść. A Alfy? A Alfy nie nadążają gasić tych wszystkich małych pożarów. Boją się używać przemocy wobec ludzi, bo sytuacja jest zbyt napięta i dynamiczna. Skoro wy się zbuntowaliście, mogą zbuntować się inni. Nie mogą wszystkich wyłapać, skatować czy zamknąć. Nie mają na tyle miejsca nawet, nie mówiąc o tym, że strażnicy budynku Wspólnoty odeszli z wami, a to dla nich kolejny problem. Komu mają powierzyć zadanie, do którego należy przygotowywać się latami?

– O, wow... – Westchnęła Ana. – Czy Wspólnota rozpada się na naszych oczach?

– Wspólnota przetrwa wszystko – stwierdził smutno Tymon.

– To prawda – przyznała Czarnecka. – Ale kolejne długie lata będą bardzo osłabieni. Można powiedzieć, że spowodowaliście trzęsienie ziemi, a wszystko się rozłamało. Na tych, którzy zostaną ze Wspólnotą, na was i na tych prawie niezauważalnych członków, nie sprawiających nigdy problemów, którzy wykorzystają okazję i zaczną żyć jak zwykli ludzie.

– Będą ich tropić? – wtrąciła Ana.

– Nie sądzę – odpowiedziała Czarnecka. – Najpierw muszą zauważyć, że ktoś zniknął. O ile nie będzie to ktoś ważny i nikt nie podkabluje, trochę im zajmie, nim się zorientują. A potem? To przekopywanie się przez księgi, szukanie powiazań w drzewach rodzinnych, a dopiero później musieliby namierzać tych ludzi i siłą zmuszać ich do powrotu. Będą bali się aż tak wychylać.

– Ma rację – przyznał Tymon. – Pozwolą odejść tym ludziom, bo muszą obrać inną taktykę. Zwołać narady, stworzyć spójny plan, żeby się chronić, gdyby jednak ktoś się odważył i coś na nich miał. Można iść na policję, do telewizji, czy napisać post w Internecie. Tym muszą się zająć. Jedną rodzinę łatwo wytropić, zastraszyć i zmusić do powrotu, a później ukarać. Jeśli takich ludzi będzie więcej, to już nie takie proste.

– Czyli zyskaliśmy czas, żeby odżyć? – Poczułam rodzącą się w sercu nadzieję.

– Na to wygląda. – Alina posłała mi pokrzepiający uśmiech. – Dlatego przyszłam. Chciałam cię prosić, żebyś nie zrywała ze mną kontaktu. Będę waszą wtyką. A gdy nadejdzie czas... Kto wie...

– Dołączysz do nas? – spytałam.

– Raczej zacznę żyć po swojemu. – Puściła mi oczko. – Ale jeśli mnie nie wyrzucicie, chętnie będę was odwiedzać.

– Zapraszamy. – Tymon rozłożył ręce na boki. – Nasze drzwi zawsze pozostaną dla pani otwarte, bez względu a to, gdzie te drzwi będą się znajdować.

– Dziękuję. Na razie mam tu jeszcze wiele do zrobienia.

– Nie boisz się zostać? – znów wtrąciła Ana. – Oni wiedzą, ile łączy cię z Julią.

– Oni wiedzą, co się stanie, gdybym nagle zniknęła. – Uśmiechnęła się z dumą. – Przez te wszystkie lata zdążyłam się zabezpieczyć na wiele sposobów. I nigdy tego przed nimi nie ukrywałam.

– A co się stanie? – drążyła Ana.

– Jestem cenionym lekarzem, mam własną klinikę. Męża, dzieci, rodzinę i powiązania poza Wspólnotą. Wysoko postawionych przyjaciół, których Wspólnota nie jest w stanie zastraszyć. Nie wszystkich. O moim zniknięciu mówiono by w wiadomościach. A Wspólnota nie lubi rozgłosu. Nie odważą się też skrzywdzić nikogo mi bliskiego. Wiedzą, że jestem jak Julia. Spalę ich za krzywdę na rodzinie. A teraz tym bardziej mnie nie ruszą. – Zaśmiała się wrednie. – Skoro wy narobiliście takiego bałaganu, nie potrzeba im dodatkowego. Nie udźwigną go.

Zapadło chwilowe milczenie, podczas którego Czarnecka patrzyła na mnie intensywnie.

– Co chcesz dodać? – spytałam, maltretując swoje palce pod stołem. Ostatni stres odbił na mnie swoje piętno.

– A mogę być dosadna?

– Proszę. – Uśmiechnęłam się smutno. – Przyjmę wszystko.

– Wiesz, że nie chodziło o Biankę, prawda? Wszyscy to wiedzą. Ludzie mówią coraz głośniej, że ta biedna dziewczyna nie zrobiła nic złego. Przeczytała zapiski mamy, potrzebowała ochłonąć i poszła na spacer do lasu, a wy jej szukaliście. Owszem już za to, że przez kogoś zostaje wszczęty alarm może zapaść jakiś wyrok i wykonana kara, ale nie tak brutalna.

– Oczywiście – przyznałam. – Też uważam, że rozdmuchali tę sytuację, dlatego aż się zapaliłam na tej sali. Chcieli ją skrzywdzić za nic.

– Chcieli skrzywdzić ciebie. – Wskazała na mnie palcem. – Wkurwiłaś ich, Julia. Wkurwiłaś ich potężnie. Mają te swoje księgi, akta, archiwa. A ty spisałaś własną historię Wspólnoty. Zrobiłaś to kobiecym okiem i sercem, opisałaś spotkane cię krzywdy. Stworzyłaś własne księgi, własne archiwum, bez ich zgody. Ktoś w ogóle o tym wiedział?

– Tylko ten cały psychiatra i Tymon. Wiesz, nie było za bardzo czym się chwalić. – Wzruszyłam ramionami. – Nie lubiłam tego tematu, dlatego wolałam to spisać.

– A gdyby cokolwiek ci się stało? A gdyby powtórzyła się noc z Matrysem, sąsiedzi by coś zobaczyli, zadzwonili na policję i wpadłyby tu służby? Co by znaleźli? Dowody na to, kto cię zamordował.

Potarłam twarz, oddychając głęboko.
– Nigdy tak o tym nie myślałam... Morderstwa we Wspólnocie raczej zamiata się pod dywan...

– A tego nie zdołaliby zamieść. Nikt nie uwierzyłby w pozorowane włamanie i kradzież albo cokolwiek innego. Mieliby czarno na białym, że prześladowała cię sekta.

– Jezu. – Znów potarłam twarz.

– Tą dotkliwą karą chcieli nastraszyć wszystkich. Pokazać, czym skończy się zostawianie jakichkolwiek śladów istnienia Wspólnoty.

– Nie chcę być niemiła – głos zabrała Ana. – Ale dopiero skończyłam ją pocieszać, bo miała wyrzuty sumienia. Nie musisz jej znów dołować.

– Nie po to to mówię – odpowiedziała Alina. – Masz jeszcze te pamiętniki?

– Tak. Po prostu zebrałam je z podłogi i odłożyłam na półkę... Nie miałam do tego głowy, żeby...

– Dobrze – przerwała mi. – Schowaj je, zabezpiecz jakoś, żeby się nie zniszczyły i strzeż jak oka w głowie. To twoja karta przetargowa. Nikt, poza tobą i Bianką, nie zna treści. Nikt nie wie, na ile są obciążające. I jak wiele szczegółów podałaś. Nikomu nigdy się nie tłumacz, nie opowiadaj o czym są. Trzymasz w ręku broń, Julia. I celujesz prosto w ich głowy. Nie pozwól odebrać sobie broni. Nie przyjdą tu, nie skrzywdzą cię, bo nie wiedzą, gdzie szukać. Daję głowę, że wasz dom odkupi ktoś ze Wspólnoty. Skują ściany, przeszukają wasze śmieci, zajrzą wszędzie, żeby je znaleźć. Czyli możecie spokojnie wystawić dom po dobrej cenie. Skuszą się...

– O, kurwa... – Tymon potarł brodę. – Bianka miała być ceną.

– Doszłam do takich samych wniosków – przytaknęła mu. – Oddaliby ci Biankę, gdybyś tu z kimś przyjechała, pokazała mu gdzie są pamiętniki i oddała je wszystkie. Wciąż mają nadzieję, że te zeszyty nie mają dla ciebie znaczenia, że w tym całym chaosie, nawet nie pomyślisz, żeby je spakować. Albo je wyrzucisz, albo przypadkowo zostawisz. Wasze śmieci też na pewno będą przeszukane.

– Szczerze mówiąc, tak właśnie by było. – Skrzywiłam się. – Teść mówił, że nie będziemy mogli zabrać stąd wszystkiego. Pamiętniki byłyby ostatnim, co bym spakowała. Do głowy by mi to nie przyszło.

– Właśnie. A weź je ze sobą i o tym też nikomu nie mów. Niech się męczą i szukają. Nikt nie może wiedzieć, co się z nimi stało, a kiedyś... Kiedyś przekaż je Biance, jak amulet, który zawsze będzie ją chronił.

– Skąd ty wiesz, o tym wszystkim? – Tymon zmrużył powieki, uważnie obserwując naszego gościa.

– Panie Kwiatkowski. – Skinęła mu na pożegnanie, wstając od stołu. – Myślałam, że dawno temu coś ustaliliśmy. Ja stoję po stronie Julii, nie pana. – Posłała mu wredny uśmiech, podając rękę.

Złapał ją i przyciągnął do siebie, a ona odbiła się od jego twardego torsu, uwięziona w jego chwycie.
– Jeśli wrabiasz moją żonę, złamię ci kark – zagroził. – I nie powstrzyma mnie Wspólnota ani twoje niby znajomości. Nie nastraszysz mnie, jasne?

– Tymon... – Stanęłam obok nich, odsuwając męża od znajomej. Nie mając wyjścia, musiał ją puścić.

– A mnie nie powstrzyma nic, żeby dbać o Julię. Pańskie groźby też nie, jasne? – odwarknęła.

– To co? – Klasnęłam w dłonie. – Wspólny grill za pięć lat aktualny?

– Mam nadzieję, że wszyscy dożyjemy tego w zdrowiu. – Nadal groził jej Tymon.

– Ja też – odparła z pewnością siebie, a później mnie przytuliła. – Wiesz, że możesz mi ufać, prawda? – Spojrzała mi w oczy. – Zrobisz jak uważasz, ale nie oddawaj nikomu pamiętników. Już lepiej je spal i to tak, żeby nikt nie wiedział, że je spaliłaś.

Odwróciła się za siebie i wyszła, nie mówiąc nic więcej.
– Ufasz jej? – spytał mąż.

– Tak.

– Dlaczego?

– Bo to Czarnecka. – Spojrzałam mu w oczy. – Podcierała mi tyłek, Tymon. Nie chciałaby dla mnie źle.

– Obyś miała rację. – Odwrócił się w stronę schodów. – Idę wzmocnić straż.

– Po co?

– Spytała, czy masz w domu pamiętniki, a ty jej odpowiedziałaś, Jula... Nigdy się nie nauczysz. Dodała też, jakie to ma znajomości i nikt nie powinien mieć odwagi jej skrzywdzić. Ma też całkiem sporą wiedzę na temat tego, co dzieje się wśród Alf.

– Ale, Tymon...

Stanął na schodach i wziął wdech.
– Może mi odbija, ale nie wybaczę sobie, jeśli ktoś tu dzisiaj wpadnie, albo będzie próbował nas podpalić. W jednym miała rację. Te pamiętniki to nóż na ich gardłach. Schowaj je, Jula. Mogą nam się przydać. I nie twierdzę, że Czarnecka jest złą osobą, ale też ma dzieci i wnuki. Nie wiesz, czy ktoś właśnie nie trzyma noża na ich gardłach.

Poszedł na górę kogoś budzić i zostawił mnie z tysiącem myśli.
– Chodź, pomogę ci. – Stanęła obok mnie Ana. – Gdzie je masz?

– W piwnicy.

Objęła mnie i pchnęła w stronę piwnicy.
– Chyba dołączę dziś do straży, bo i tak nie zasnę – stwierdziłam smutno, gdy schodziłyśmy po schodach.

– Ja też. – Westchnęła za moimi plecami Ana. – Błagam, powiedz, że nadal tu są.

– Są. – Chwyciłam trzy zeszyty w ręce, po czym zapakowałam je w zniszczoną reklamówkę, którą rozerwała Bianka.

– A teraz powiedz, że wpadamy w paranoję i naprawdę za pięć lat przy ognisku będziemy się z tego śmiać.

Wyminęłam ją, nie mogąc tego obiecać, chociaż też miałam taką nadzieję.

^^^^^^^

2... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top