Rozdział 42
Tymon
– Więc Marcel pozamiatał. – Zaśmiał się Marco, gdy nas zebrali i opowiedzieli cały przebieg spotkania.
– Ale myślicie, że... – Bianka chyba nie wiedziała, jak ubrać w słowa swoje obawy, więc zaczęła bawić się pierścionkami. Dobrze, że nimi, a nie palcami, jak robiła to właśnie jej matka. Bałem się, że wszystkie te kłopoty nasilą jej lęki, że wszystko do niej wróci, straci bezpieczną przystań i znów wrócą stare problemy.
– Zadzwonią – odparł zdecydowanie Marcel. – Nie ma szans, że nie pójdą nam na rękę.
– Mogą najpierw trochę próbować negocjować – stwierdził Pietruszewski.
– I zapewne będą. Znamy ich przecież. Jeszcze do niedawna byliśmy tego częścią – podsumował mój ojciec. – Ale również uważam, że spełnią nasze oczekiwania. Mają zbyt wiele do stracenia. Słowa Marcela sprawiły, że sam w to uwierzyłem. My naprawdę mamy szansę.
Wszyscy się zgodzili, choć cicho.
– Możemy tam pojechać? – Spojrzała na mnie żona, a ja zrobiłem wielkie oczy.
– A czego ty chcesz szukać w budynku Wspólnoty? Palenia na stosie?
Przewróciła oczami.
– Tę wieś miałam na myśli. Pokazaliście nam zdjęcia, ale chciałabym po prostu tam stanąć, poczuć to.
Kiwnąłem głową, bo czy było coś, czego odmówiłbym żonie? Oczywiście, o ile nie zagrażało jej życiu i zdrowiu.
– Jedzie ktoś z nami?
– Ja! – Wstała Bianka.
– Ja też. – Od razu obok niej znalazł się Kuba, a ja zmrużyłem oczy, aby dać mu do zrozumienia, że patrzę i widzę. Już raz zawiódł moją córkę, więc niech sobie nie pozwala.
– Mogę też? – spytał Nikodem.
– To zbierajcie się. – Zacząłem szukać kluczyków.
Dojeżdżaliśmy na miejsce. Jula rozglądała się na boki bardzo zaciekawiona. Chyba nawet podekscytowana. Przyznam, że nie tego się spodziewałem. Martwiłem się, że gdy zobaczy zniszczenia, raczej zmarszczy nos.
Zaparkowałem, a ona wysiadła jako pierwsza. Nabrała głęboko powietrza, patrząc w niebo, a następnie dotknęła najbliższego płotu. Szła przed siebie, jakby znała drogę. Jej jasna, letnia sukienka, sięgająca kostek, bawiła się z delikatnym wiatrem. Podobnie, jak włosy, które zaczęły uciekać ze swojego upięcia. Stałem i nie mogłem się napatrzeć, bo było w tym coś magicznego. Szła środkiem drogi w swoim tempie, mijając zabudowania i je odmieniała. Sprawiała, że stawały się lepsze, ładniejsze, jakby tchnęła w nie życie, choć były równie brzydkie i zniszczone, jak wtedy, gdy byłem tu poprzednim razem.
– Chyba powinniśmy ją dogonić? – Ocknęła mnie Bianka, wymijając i podążając za matką.
A ja wciąż patrzyłem. Patrzyłem, jak tak podobna do niej córka, kroczy wyznaczonym przez matkę szlakiem. Julia się odwróciła, uśmiechnęła do niej, wyciągając rękę. To naprawdę było jak sen. I nie tylko ja patrzyłem na ten obrazek. Chłopcy stali obok mnie... oczarowani.
Jula objęła córkę coś do niej mówiąc i szły dalej.
Nagle przystanęły, obejmując się ciaśniej, więc ruszyliśmy równo, niesieni sygnałem wysłanym z ich spiętych ciał.
– Co się stało? – spytałem od razu.
– Chyba nam się wydawało – odparła Bianka.
– Ale co się stało?
– Chyba ktoś na nas patrzył – powiedziała żona z nadal wielkimi oczami.
– Patrzył? – Odwróciłem się w stronę, na której skupiła swoje spojrzenie.
Nikogo tam nie było, ale cholera wie, przecież w tych wszystkich oknach wciąż wisiały firanki.
– Może chodźmy dalej. – Kuba lekko pchnął Biankę przed siebie, nie spuszczając wzroku z domu. Instynktownie chciał ją chronić. Uczył się chłopak.
Tak właśnie zrobiliśmy. Szliśmy dalej. Jula nagle skręciła. Celowo nic nie mówiłem, zbliżała się powoli do domu, do którego zabrał nas Marcel. Dotknęła furtki.
– Myślisz, że możemy tam wejść?
– Jak uważasz – celowo nie dałem jej odpowiedzi. – Ja już tam byłem.
– W środku? – dopytywała.
– Tak.
Pchnęła bramkę, a ta wydała z siebie ten dziwny dźwięk. Szliśmy za Julią, chciałem dać jej przestrzeń. Musiała poczuć to sama, a ja po prostu ufałem intuicji żony. Rozejrzała się po zaniedbanym ogrodzie. Dziwnie długo skupiła się na drzewie, po którym ostatnio wchodziłem, a później odwróciła się w stronę drzwi. Na nie też długo patrzyła. Mimo że podeszła bliżej, jakby bała się dotknąć klamki.
– Idź – powiedziałem za jej plecami.
– Nie mogę – odparła, cofając się o krok. – Nie mogę.
– Dlaczego?
– To czyiś dom. Tam jest ukryta ich historia, należy im się szacunek. Nie mogę. To nie hipermarket, a dla kogoś żywe wspomnienia.
– Jak mamy tu zamieszkać, niczego nie ruszając? – spytał gdzieś za nami Nikodem, który również rozglądał się z zaciekawieniem. – Bianka, chcesz wylądować w pokrzywach? To podobno zdrowe. – Zaśmiał się, ale Jula nadal stała z kamienną twarzą, chociaż młodzi zaczęli się przedrzeźniać.
– Wiesz, że on ma rację. Któryś z tych domów będzie nasz. Albo go całkowicie usuniemy i wybudujemy nowy, albo musimy wyremontować, Jula. Wszystko stąd wyrzucimy.
– Czy to w porządku? – Spojrzała na mnie, siadając na pobliski podniszczony murek.
– A widzisz dla nas inne wyjście? – Wzruszyłem ramionami. – Oczywiście, że nie musimy tu mieszkać, ale mieliśmy trzymać się razem dla wspólnego bezpieczeństwa.
– Nie możemy wykupić innej ziemi? Gdzieś, gdzie nigdy nikt nie mieszkał?
– Nie stać nas. – Skrzywiłem się. – Tę ziemię dostaniemy niemal za darmo, tylko musimy porzucić firmę. Wystarczy remont, a to już ogromna oszczędność. Nie wiesz, jak mają się finanse pozostałych. Co z Łukaszem? Krystianem?
– Wiem. – Potarła czoło. – Wiem, ale...
– Jest zamknięte. – Zadzwoniły klucze.
Odwróciłem się energicznie, nie wierząc już we własny umysł. Instynktownie wyciągnąłem ręce z kieszeni i zasłoniłem Julię własnym ciałem, szukając wzrokiem Bianki. Była dobrze chroniona. Stała z rozdziawionymi ustami między Nikodemem a Kubą.
Ale co mogła zrobić nam starsza pani? I skąd, do kurwy, ona się tutaj wzięła? Jak podjechała pod dom? Czym? Skąd? Dlaczego ta pieprzona furtka nie zaskrzypiała?
– Trzeba wiedzieć, jak otwierać. – Wzruszyła ramionami, wyciągając jeden klucz z całego pęku. – Nauczycie się, ale nie zmieniajcie furtki, działa lepiej niż alarm. Pokażecie ten sposób tylko tym, którym ufacie.
Czy ona czytała mi w myślach? A może po prostu odpowiedziała na oczywiste pytanie, które pewnie znała na pamięć?
– Julia? – wypowiedziała imię mojej żony. – Możesz do mnie podjeść?
Jula mnie wyminęła, ale jak Boga kocham, miałem ochotę znów ją schować za siebie. Skąd wiedziała, kim jest i jak ma na imię? Marcel mówił prawdę... Całą prawdę... Ta kobieta wiedziała wszystko. I te jej oczy. Były dokładne takie, jak je opisał. Wyblakłe, dziwne i cholernie przyciągające, lecz jednocześnie napełniające strachem.
– Dzień dobry – przywitała się grzecznie moja żona. – Przepraszam, że weszliśmy na nie swój teren.
Starsza pani uśmiechnęła się do niej z ciepłem, pokazując sztuczne zęby.
– Jesteś u siebie, dziecko. To dom, który wybudowali twoi przodkowie.
– Słucham? – Jula aż przekrzywiła głowę.
Kobieta podała jej klucz.
– Jest twój. Zrób z nim, co zechcesz. Najważniejsze i najbliższe nam przedmioty zostały stąd dawno zabrane. Resztę możesz wyrzucić, zachować, odrestaurować, co tylko zechcesz.
– Ale jak to... Przodkowie? – Moja żona nie odebrała kluczy.
– Twoja rodzina się tu wychowała... Ze strony babki, od twojej matki.
– Rodzina babci? – Julka znów spojrzała na dom, starając się objąć go wzrokiem, choć było to niemożliwe.
– Właściwie jej siostra.
– Ale... To nadal nie mój dom. – Pokręciła głową. – Na pewno należy się komuś innemu.
– Nie. – Kobieta złapała jej dłoń, żeby Jula w końcu skupiła się właśnie na niej. – Należy do ciebie. I jesteś tu mile widziana.
– Tato? – dotarł do mnie przerażony głos Bianki, a chłopcy schowali ją za siebie, gotowi do walki. Wyciągnęli już nawet swoje scyzoryki.
– Nic ci nie zrobią – zapewniła kobieta, a ja nie wiedziałem kogo teraz chronić i co, do cholery, zrobić, ale wyminąłem kobiety i stanąłem na ścieżce, patrząc na ludzi, którzy stali za bramką.
W sekundzie też stałem gotowy i uzbrojony.
– Jesteś bezpieczna – powiedziała kobieta do mojej żony. – Jeśli tu zamieszkasz, będziesz miała naszą ochronę. Ty i każdy, kto jest dla ciebie ważny.
– Ale... – zająknęła się Julka, stając obok mnie z niedowierzaniem. – Dlaczego?
– Bo jesteś dobra – kontynuowała tamta niewzruszona. – Bo nam bardzo pomogłaś. Teraz możesz już odpocząć.
– Ja pomogłam? – Nadal niedowierzała Jula, a ja razem z nią. – Niby jak?
– Zrobiłaś już wszystko, reszta potoczy się sama.
– Jaka reszta? – zaczęła się denerwować Julka. – Ja nic nie zrobiłam?!
– Zrobiłaś. – Stanęła przed nią, zasłaniając jej widok na ludzi stojących za bramką. – Ratowałaś kobiety i dzieci z całych swoich sił i możliwości. Zmuszali cię, żebyś klękała, a ty wstawałaś. Pokonałaś Mareckich, pokonałaś Matrysa, pokonałaś wielu, o których nawet nie wiedziałaś. Wróciłaś do korzeni, zabierając ze sobą najsilniejszych, najbardziej charyzmatycznych i to z nimi stworzysz tamten świat przed tragedią. Kobiety znów będą równe mężczyznom. Nie będą im posłuszne, nie będą się uginać ani płakać krwawymi łzami. Kobieta stworzona została z żebra mężczyzny, aby jego częścią być, aby mógł się wesprzeć na jej boku, a nie podnosić na nią rękę.
– Ale... – Julii zabrakło słów.
Starsza pani dotknęła jej policzka swoją pomarszczoną, lecz miękką dłonią, niemal z matczyną troską.
– My nie będziemy wam przeszkadzać. Pomożemy, ale nie będziemy się wtrącać. Jesteś wolna, Julia. Ty i twoje dzieci.
Moja żona zamilkła. Chyba nie potrafiła sobie jeszcze tego ułożyć, więc kobieta mówiła dalej.
– Pochodzimy ze Wspólnoty, która nas zniszczyła i naznaczyła. Życzyliśmy im wszystkiego najgorszego. I tak się stanie.
– Co im się stanie? – spytała drżącym głosem.
– Nie martw się, dziecko. Nie zazna bólu nikt, kto bólu nie tworzył. A my już wiemy najlepiej, co zrobić, żeby umarli niepocieszeni.
– Odbierzecie im władzę – stwierdziła Julia.
Kobieta się znów uśmiechnęła, zabierając swoją dłoń.
– Wiedziałam, że jesteś mądra. Umrą, bo Wspólnota umrze. Nie będą Alfami, nie będą władcami. Zostaną im marne poranki i noce. – Kiwnęła nam głową i zaczęła się wycofywać, ale w pewnym momencie się odwróciła. – Gdy tu wrócicie, będzie posprzątane. Zresztą zrobicie, co uznacie za słuszne. Do zobaczenia.
Ludzie zaczęli się rozchodzić. My wciąż staliśmy zszokowani. Julia w pewnym momencie spojrzała na swoją zaciśniętą dłoń. Otworzyła ją przede mną, patrząc na klucz. Ta kobieta wcisnęła jej go, gdy z nią rozmawiała.
Spojrzałem na Biankę i chłopców, którzy odetchnęli z ulgą.
– Tymon? – Jula patrzyła na mnie załzawionymi oczami, chyba nadal nie do końca kontaktując. Patrzyła, jakby chciała, żebym odpowiedział jej na tysiąc pytań, na które znałem jedną odpowiedź.
– Cóż... – Wziąłem głęboki oddech, a później uśmiechnąłem się szeroko. – Nie wiem, jak poradzisz sobie z tą informacją, ale wziąłem sobie za żonę czarownicę.
^^^^^^
4...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top