Rozdział 19

Hej, po mojej nieobecności zostawiam Wam dwa rozdziały, a małe wytłumaczenie będzie czekało pod koniec rozdziału 20.


Bianka

Kuba, po pocałowaniu mnie, odsunął się i jeszcze przez chwilę patrzył mi w oczy, a ja miałam wrażenie, że ta chwila trwa wieczność. Wyszedł bez słowa, bo chyba oboje byliśmy wstrząśnięci tym, co się między nami wydarzyło.

To tylko zazdrość? Skrywane i długo kumulowane emocje? A może coś więcej?

Odwróciłam się w stronę biurka, bo mój telefon wydał dźwięk. Odczytałam wiadomość od Daniela:

Właśnie leżę w łóżku i myślę o Tobie...

Wzięłam drżący oddech, bo nie mogłam odpisać tego samego. Ba! Czułam się potwornie. Tym bardziej że pocałunek z Kubą podobał mi się bardziej. Więcej czułam, oddawałam się temu i odwzajemniałam intensywność. Odłożyłam telefon, słysząc, że nawołują mnie z dołu na kolację. Spojrzałam w lustro, chcąc sprawdzić, jak wyglądam.

W odbiciu nie poznawałam samej siebie. Przez siedemnaście lat nie robiłam z chłopcami nic, co było źle widziane. Dziś całowałam się z dwoma! W przeciągu kilku godzin!

Nawoływanie się powtórzyło, więc zeszłam na dół, bo w końcu by po mnie przyszli i od razu zorientowaliby się, że coś nie gra. Nie potrafiłam spojrzeć w oczy rodzicom. Co by sobie o mnie pomyśleli?! Bałam się ich min, gdyby usłyszeli, jaki miałam dziwny dzień. Dlatego cieszyłam się, że byli zajęci jakimś tematem dotyczącym Dominika. Nie przysłuchiwałam się, nie potrafiłam się skupić, bo wciąż mrowiły mnie usta... Cieszyłam się, że jutro sobota i nie musiałam zmierzyć się z tymi dwoma chłopakami w szkole.

Marcel

Wracałem ze spaceru z psem, zauważając samochód pana Kwiatkowskiego na posesji Tymona. Wszedłem do domu, a wyszedłem tyłem, znów puszczając Demona do ogrodu. Widziałem, że ktoś siedzi u nich na tarasie, mimo że stąd nie byłem pewien kto. Julia zasadziła jakieś chwaściki pnące się razem z lampkami, więc sporo to zasłaniało. Ruszyłem przed siebie. Zawiodłem się, widząc na huśtawce wyłącznie Tymona, nie mogłem tak z dupy zapytać o jego ojca. W ogóle nie wiedziałem, co robić. Nie mogłem też powiedzieć mu o tym, co widziałem, a co dotyczyło naszych dzieci. Rozbolała mnie głowa, więc pomasowałem czoło.

– Będziesz tak stał? – Bujał się w pełni zrelaksowany. Już widziałem, jakby się spiął, gdybym opowiedział mu o chociaż jednej ze spraw. – Może jakieś: „Cześć"?

– Cześć. – Zająłem drugą z huśtawek.

– Co się tak masujesz? – Zmarszczył czoło, a ja uciekłem wzrokiem. – Myślisz, że coś ci jeszcze wyrośnie pod tą czaszką?

– Spierdalaj.

– Powiedz to osobie, którą widzisz co dzień w lustrze.

Uśmiechnąłem się do niego cierpko.
– Bóg mnie kocha, bo osobą w lustrze nie jesteś na szczęście ty.

– Auć – odparł znudzony. – Zabolało, kochanie.

Zabolało. Zabolało, bo nie mówiłem mu prawdy. Wyczuł to ode mnie. Oczywiście, że tak. Przecież to Tymon.

– Co się stało, Marcel? – spytał poważnie.

– Nic, napierdala mnie łeb. Zdarza się, no nie?

– Zawołam Biankę. Przyniesie ci proszki i wodę.

– Nie. – Wyciągnąłem przed siebie dłoń. – Nie wołaj jej.

To przykre, ale na Biankę też nie chciałem patrzeć. Bałem się, że w moich oczach zobaczy, że wiem. Nie byłem gotowy, żeby patrzeć na nią tak samo, jak przed tym zdarzeniem.

– Dzień dobry. – Wyminął mnie ojciec Tymona.

– Dzień dobry, panie Kwiatkowski.

– Dominik – odezwał się Tymon, więc odwróciłem się za siebie. Młody właśnie stał w przejściu i po prostu wdychał sobie świeże powietrze. – Przynieś nam coś do picia.

– Coś jeszcze? – spytał aż zbyt przymilnym tonem jak na niego, więc pewnie wcześniej narozrabiał.

– To chcesz te tabletki? – zwrócił się do mnie Tymon. – Może piwo? Mam też zerówkę. Podobno pomaga. Nawadnia czy coś.

Machnąłem ręką.


– Przynieś wujkowi piwo zero.

– Okej. – Młody odbił się od ściany i zniknął w domu.

– Co słychać, Marcel? – Pan Kwiatkowski jak zawsze roztaczał wokół siebie jakąś magię, aż chciało się wyrzucić przed nim całą zalegającą na wątrobie żółć.

– W sumie dobrze, że pana widzę – zacząłem niby niewinnie. – Właśnie się nad czymś zastanawiałem.

– Nad czym?

Dominik wrócił. Przyniósł dla mnie piwo, dla nich wodę. Wszyscy mu podziękowaliśmy.
– Mogę grać?

Tymon uśmiechnął się półgębkiem.
– Możesz.

– Znowu miałeś karę? – spytał dziadek.

– Tak. – Młody zaczął bujać się na piętach.

Dziadek pokręcił głową, Tymon mu pokazał, że może już iść, a młody niemal na skrzydłach biegł po swojego pada.

– Co narozrabiał? – Dziadek Kwiatkowski zwrócił się do swojego syna.

– A, trochę pyskował. – Machnął ręką Tymon. – Najpierw rzucił się do mnie, później do Bianki, a na końcu zrobił na złość Zuzi. W końcu się doigrał.

– A do matki to nie ma odwagi? – Zaśmiałem się.

– Do Julki to nikt nie ma odwagi. Wystarczy jej jedno spojrzenie i wszyscy w domu chodzą jak w zegarku – odpowiedział i zaśmialiśmy się wszyscy.

– O czym wcześniej wspominałeś, Marcel? – Pan Kwiatkowski nigdy nie gubił wątku.

– Myślę, że trzeba by coś zmienić w archiwum. Jakoś go przebudować, może dostawić jakiś regał albo zmienić stół na mniejszy, nie wiem. – Pociągnąłem łyk z puszki, udając, że to tylko zwyczajna rozmowa. – Byłem tam ostatnio i nas przybywa, a miejsca zaczyna brakować. Na regale Kwiatkowskich już nie ma miejsca. Księgi są wpychane jedna na drugą.

– W sumie – przytaknął mi. – Masz rację. Trzeba coś pomyśleć.

– Właśnie zastanawiałem się nad różnymi rozwiązaniami. Czy my kiedykolwiek przewoziliśmy gdzieś jakieś teczki lub księgi?

– Nie, raczej nie. – Pokręcił głową w zamyśleniu. – To zakazane. Nie można niczego wynosić, bo mogłoby wpaść w niepowołane ręce. Jedynymi wyjątkami są przeprowadzki na stałe, kiedy dostaje się ktoś pod inną Starszyznę lub małżeństwo z Alfą. Ale jest to wtedy przewożone bardzo uważnie i tylko przez zaufaną osobę.

– A były robione jakieś przeglądy? Może ktoś mniej ważny z rodziny był gdzieś przekładany, żeby zrobić miejsce na przykład dla dzieci Alfy?

– Przekładany? – Zmarszczył brwi. – Co masz na myśli, mówiąc: „mniej ważny"?

– Na przykład niektórzy mają więcej niż jedną żonę. Jeśli nie zdążyła dać mu dziecka, to tak jakby nie zapisała się w jego historii, więc... może włożyć by ją do jej rodziny z powrotem?

Pan Kwiatkowski się zamyślił.
– Wątpię, Marcel. Mamy te same wytyczne układania teczek odkąd pamiętam. Może w dzisiejszych czasach wiele rzeczy wygląda inaczej, ale Alfa zawsze był na pierwszym miejscu i nieważne, ile miał żon. Wszystkie księgi żon musiały być obok niego, bo to jego historia, rozumiesz? Historie tych kobiet nie miały znaczenia. Liczy się on. A one są częścią jego życia. Nauczyliśmy się już szukać według tych systemów, więc jeśli będziesz chciał wymyślić nowy, spotkasz się zapewne z oporem.

– Hmmm... – Pomasowałem brodę. – A innych pomieszczeń nie ma? Może o czym nie wiem?

– Nie ma. Wiesz o wszystkim.

Tymon przysłuchiwał się spokojnie, ale widziałem, że jego trybiki zaczęły działać. Musiałem uważać jak stąpam.
– Czyli wszystkie teczki, księgi, notatki, dotyczące naszego regionu muszą być tam, tak?

– Tak, o ile któraś z kobiet nie wyjdzie za mąż za Alfę z innego regionu, ktoś przeprowadzi się na stałe lub za karę zostanie przeniesiony pod inną Starszyznę.

Pokiwałem głową w zamyśleniu, celowo przeciągając ciszę, jakbym wcale nie miał w kieszeni miliona pytań.

– O! – Uniosłem palec. – A może remont? Kiedykolwiek przeprowadzaliśmy już tam remont? Może dałoby się coś wyburzyć? Zwiększyć przestrzeń?

Pan Kwiatkowski pokręcił głową.
– Za moich czasów nie było na pewno żadnego remontu, nie przypominam sobie również, żeby kiedykolwiek wspominał o tym mój ojciec. Nie ruszamy tam niczego ze strachu, że tego nie opanujemy. Coś się zgubi, coś zniszczy... Sam wiesz... Musielibyśmy wszystko spakować i wynieść, a niby gdzie?

– To zostaje wymienić stół na mniejszy i dorobić półki – odparłem niby tym faktem załamany. Tak naprawdę załamany byłem czymś innym. Nie dowiedziałem się niczego nowego.

– Chyba tak. Zejdę tam i się przyjrzę. Zobaczymy, co da się zrobić.

– A co, gdyby jakaś teczka się zniszczyła? – spytałem, udając, że właśnie mnie oświeciło. – Co gdyby księga się na przykład zalała?

– Niby czym miałaby się zalać? – wtrącił Tymon. – Nie można wnosić niczego do środka. Właśnie dlatego.

– Na przykład, jak będziemy robić przebudowę, tumanie. Coś może spaść, pęknąć okładka, no nie wiem... – Skrzywiłem się w jego stronę, co go uspokoiło. Naprawdę zaczął coś podejrzewać. Za dobrze mnie znał. Znów upiłem łyk.

– Zdarzało się, że niektóre księgi się niszczyły – odpowiedział pan Kwiatkowski. – Źle komuś spadły i kartki zaczęły wypadać po czasie. Wtedy kupowali nową, a gdy ktoś się napatoczył, dostawał karę i pod czujnym okiem kogoś ze Starszyzny musiał wszystko przepisywać do nowej.

– Och... – powiedzieliśmy równo z Tymonem.

– Sam dostałem taką karę. – Zaśmiał się pan Kwiatkowski. – Można szału dostać. Wszystko musi być ładnie, czytelnie, starannie. A całe strony zapisane historią czyjejś rodziny. Do tego wciąż ktoś sprawdza, jak ci idzie, i ciągle ruga, że ma być idealnie.

Fajnie... Ale nadal nie wiedziałem, gdzie znajdę przynajmniej ślad istnienia Julii Brakowiak przed poślubieniem mojego pradziadka.

^^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top