Rozdział 13


Bianka

Jedna łazienka była zajęta, bo golił się w niej ojciec. Druga, bo Dominik się w niej zamknął. Musząc czekać w kolejce, zeszłam na dół, gdzie huczała muzyka, a Zuzia podskakiwała w jej rytm, będąc wyłącznie w koszulce i spodenkach.

– Nie miałaś się szykować? – spytałam, lecz mnie zignorowała, więc poszłam do kuchni.

Umalowana i uczesana mama, stojąc w szlafroku, doczepiała jakieś kokardki do prezentu dla wujka Wojtka.

– Co ona wyrabia? – Wskazałam kciukiem za siebie.

– Nastraja się na imprezę. – Uśmiechnęła się mama szeroko. – A ty? Dlaczego się nie szykujesz?

– Nie wiem, w co się ubrać. – Opadłam na krzesło, a mama zaśmiała się cicho pod nosem.

– Przecież byłaś na zakupach z Elizą.

– Niby tak, ale...

– Ale?

– Sama nie wiem.

Zrobiła krok w tył, żeby lepiej przyjrzeć się swojemu dziełu.
– Pokaż. – Kiwnęła głową w stronę wyjścia z kuchni. – Coś wymyślimy.

Poszliśmy do mojego pokoju, na łóżku leżały przygotowane przeze mnie zestawy. Mama przyglądała się każdemu z zastanowieniem.

– A ta bluzka? – Wskazała na czerwoną z dekoltem w łódkę i marszczeniami. – Podoba ci się?

– Tak, tylko nie umiem nic do niej dobrać.

– Chyba coś mam. – Poklepała się po brodzie palcem. – O ile jeszcze ją mam.

Wyszła. Chyba zwolniła się łazienka, bo słyszałam, że rozmawia o czymś z tatą. Nie wracała jakiś czas, więc chciałam już zacząć makijaż, ale gdy wstałam, znów usiadłam. Jak mogłam dobrać makijaż, skoro nie wiedziałam, co założę? Mamy nie było tak długo, że w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy o mnie zapomniała.

– Mam! – krzyknęła gdzieś w głębi domu, a po chwili wpadła do mojego pokoju z jakimś workiem próżniowym. To, co trzymała w dłoni wyglądało zabawnie, jak jakaś dziwno kształtna czarna niby kulka.

– Dobrze, że nie trzeba jej prasować. – Zaczęła otwierać worek.

Wyciągnęła coś i trzepnęła mocno w powietrzu, żeby pokazać mi w całej okazałości. Otworzyłam usta ze zdziwienia, powoli podnosząc się z łóżka. Piękna, długa, czarna spódnica w stylu hiszpańskim, z falbankami i rozcięciem z boku.

– I jak? – spytała, patrząc na ubranie.

– Skąd ty masz takie cudo? – Dotknęłam w materiału.

– Ach, taka tam staroć. Ma mniej więcej tyle lat, co ty. – Zaśmiała się. – Jest twoja, kochanie.

– Naprawdę ma tyle lat? Jakim cudem jest w tak dobrym stanie? Nie nosiłaś jej?

– Nosiłam kilka razy, a później po ciążach już nie te biodra. – Znów się zaśmiała. – A nie miałam serca, żeby ją wyrzucić albo oddać.

– Wierzę.

– Więc przymierz. – Podała mi materiał. – Ja idę czesać Zuzkę. Gdybyś czegoś potrzebowała, daj znać.

Wyszła, a ja już nie mogłam się doczekać szykowania.

Niewiele brakowało, a byśmy się spóźnili. Tuż przed wyjściem zrobiło się odrobinę nerwowo. W końcu udało nam się sprawdzić, czy zostawiamy dom bezpiecznym i wsiedliśmy do samochodu. Matrysowie też jeszcze nie odjechali, ale my powinniśmy być wcześniej, żeby trochę pomóc. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, gdzie najczęściej odbywały się imprezy, pierwsza dopadła nas ciocia Ana. Wyściskała i wycałowała nas. Ona zawsze była pełna energii, miłości do świata i pozytywnego myślenia. Nie pamiętałam, żeby miała zły humor dłużej niż przez kilka godzin, a i to zdarzało się rzadko. Mama czasem powtarzała, że ciocia Ana to bliźniaczka mojego ojca, tyle że nieskażona. Wszyscy się z tego zawsze śmiali, ale od niedawna zaczynałam rozumieć, czym nie była skażona. Tym mrokiem, który pojawiał się czasem w oczach ojca, gdy jakieś rozmowy schodziły na złe tematy.

Po rodzinnych konsultacjach stwierdzono, że jest zbyt mało miejsc siedzących, więc mężczyźni poszli po stoły i krzesła, a my po nakrycia. Wszyscy biegali po sali, przygotowując idealne przyjęcie. W tym czasie babcia z dziadkiem pilnowali w ogrodzie tych najmłodszych, żeby czegoś nie narobili.

– A gdzie ochrona na tej imprezie?! – rozległ się donośny krzyk, na który wszyscy stanęli w miejscu. – Może tu wejść, kto chce? Tak po prostu z ulicy? – Wujek Marek szczerzył się do wszystkich, wymachując butelką drogiego alkoholu.

Ciocia Iza uniosła brew, kręcąc głową, a my zareagowaliśmy głośno i radośnie na ich przybycie. Uściskom znów nie było końca. Najmocniej wyściskałam Emilkę, wiedząc, że dziś się wytańczymy za wszystkie czasy. Tuż za nimi pojawił się pan Fabian ze swoją rodziną. Jego syn bardzo chciał być dziś DJ–em, a wujek Wojtek chętnie się na to zgodził.

Po kolei zjeżdżali się kolejni goście. Ja już nie latałam z każdym się witać, czasem tylko uniosłam dłoń, czasem kiwnęłam głową. Za dużo ludzi... Musiałabym nie robić nic innego, a przecież najważniejszą osobą wieczoru był wujek Wojtek i witanie gości było jego zadaniem. Wpadli nawet rodzice mamy, ale od razu zaznaczyli, że nie będą długo. Postanowili z moimi rodzicami, że po głównej kolacji zabiorą Zuzię do siebie, na co ona się oczywiście ucieszyła. Nie tylko dlatego, że uwielbiała dziadków. Już nie mogła się doczekać zabawy z kotkiem. Zawsze cieszyła się, gdy przychodził w nocy z nią spać, bo przypominał jej o Noemi. I chyba nawet odrobinę ukoił jej ból.

Po grzecznym, lekkim posiłku, przy którym słychać było głównie rozmowy, w końcu rozległa się muzyka. Dwie pierwsze piosenki były na rozluźnienie, a na następnej ludzie zaczęli wstawać z krzeseł, żeby zatańczyć. Ten taniec został podobno wymyślony dziesięć lat temu, znali go wszyscy i był tańczony na każdej imprezie. Był symbolem zmian.

Kiedyś nastąpił pierwszy raz. Pierwszy raz, gdy ludzie mogli się dotykać bez łatek dziwek, bez zazdrości, zadr i bijatyk. Od tamtej pory taniec nas łączył nie dzielił.

Kobiety w każdym wieku utworzyły okrąg, za nimi stawali ich mężowie, narzeczeni lub ktoś kompletnie przypadkowy, kto po prostu chciał zatańczyć. Na znak kobiety odwracały się do mężczyzn. Zdarzało się, że za dorosłą kobietą stał mały chłopiec, ale to nie miało znaczenia. Łączyli się w parę, koło ruszało, kręcili się w swoich ramionach trzykrotnie, później łapali się za ręce, i mężczyzna, robiąc kobiecie obrót, oddawał ją w ręce kolejnego, a sam łapał w tańcu następną partnerkę.

Za moją mamą stał ojciec. Spojrzałam na stojącą obok mnie Zuzię i byłam ciekawa, kto był za nią. Na znak się odwróciłam i... zobaczyłam Kubę. Wyciągnął ręce, a ja dałam się porwać w ramiona. Przy naszych okrążeniach patrzył mi bez przerwy w oczy, miałam wrażenie, że w ogóle nie mrugał. W końcu musiał mnie puścić i złapać Zuzię, a ja tańczyłam z Nikodemem. Po drodze był jeszcze Kryspin, wujek Marek, wujek Wojtek i wujek Marcel, a także Tobiasz, Rafał, Paweł, pan Fabian i cała reszta. W końcu wpadłam w ramiona taty.

– Cześć, młoda. – Uśmiechnął się do mnie szeroko, kręcąc w koło. – Pa, młoda. – Wypuścił mnie z objęć, a ja za sobą słyszałam okrzyk radości Zuzi, bo doczekała się taty.

Uśmiechnęłam się do brata, a on do mnie, a po chwili znów oddał mnie Kubie. Chwycił mnie jakoś inaczej. Niby tak samo, ale jakby z inną mocą. Dało się to wyczuć. Udawałam jednak nie zauważam różnicy, a już po chwili znów tańczyłam z Nikodemem.

Lubiłam ten taniec. Chyba wszyscy lubiliśmy. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to nie tylko rozrywka. Był symbolem zmian. I niby to wiedziałam, a wciąż nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak to było w młodości moich rodziców. Jak mogli mieć takie zasady? Jak można się z kimś przyjaźnić, żyć, spędzasz czas i ciągle uważać na to, żeby się nie dotykać?

Przy kolejnym obrocie zauważyłam mamę w objęciach wujka Marcela, on coś powiedział, ona parsknęła śmiechem. Gdy się zaśmiała, on uśmiechnął się z ciepłem. Miał do niej ogromny szacunek i jeszcze większą słabość. I znów naszła mnie ta sama myśl. Jak mogli żyć w tamtym świecie? Naprawdę przenigdy jej nie przytulił? Nie pocieszył? Nie złapał choćby za rękę w geście: „Jestem przy tobie"? Nigdy nie zostali sami? To jak zbudowali tak mocną i stabilną przyjaźń?

Piosenka się skończyła. Kryspin złapał moją dłoń wierzchem do góry i się lekko ukłonił. Reszta mężczyzn zrobiła to samo ze swoimi partnerkami. To podobno też był symbol. Kiedyś żaden z mężczyzn by tego nie zrobił. Publiczne oddawanie kobiecie takiego szacunku było źle widziane. Teraz ich niemal do tego zmuszano, chociaż na pewno nie Kryspina. On puścił mi oczko i podziękował za taniec. Mama mi kiedyś wytłumaczyła, że ten gest ma oznaczać, że kobiecie w niczym to nie urąga, że dotykał jej inny mężczyzna. Ba! Wielu innych mężczyzn.

Tata ukłonił się przed ciocią Weroniką, następnie się do niej uśmiechnął i zaczął szukać nas wzrokiem. Kiwnął mi głową, Zuzia do niego podbiegła, więc wziął ją na ręce. Mamę schował pod swoje ramię, ucałował jej skroń i wrócili do stolika. Ja zostałam na parkiecie z dziewczynami, a na następnej piosence dołączyli do nas również chłopcy.


Tymon

Napełniłem brzuch dobrym ciastem i rozejrzałem się wokół.
– Gdzie Zuza? – Pochyliłem się do Julki.

– Na placu z twoim tatą – odpowiedziała, przerywając interesującą rozmowę z Aną. Te to się nigdy nie mogły nagadać.

– To idę do nich.

– Okej. – Posłała mi szybki uśmiech, po czym wróciła do swoich ploteczek.

Stanąłem sobie z boku, patrząc na wariujące dzieciaki. Plac zabaw był odnowiony, ale nadal wracały wspomnienia z czasów, gdy ja tu biegałem, jako dziecko.

– Co tak rozmyślasz, panie Kwiatkowski? – Stanął obok mnie Marcel.

– Obmyślałem plan przejęcia władzy nad światem, ale mi przerwałeś.

– Wiadomo, gdzie diabeł nie może, tam Matrysa pośle.

Wybuchliśmy śmiechem.
– Nie czekaj, aż zaprzeczę. – Pokręciłem głową, wkładając ręce do kieszeni spodni.

– Idę zobaczyć, gdzie podziewają się Matrysiątka, bo zbyt wiele pięknych, niezamężnych panien się tu kręci.

– Boisz się, że zostaniesz dziadkiem?

– Nie, boję się, że dostanę synową, z którą nie wytrzymam. – Znów się zaśmiał, odchodząc w swoją stronę.

Parzyłem jeszcze chwilę na biegające dzieciaki, zachwycony tym, jakie dzieciństwo miała Zuzia. Jedni i drudzy dziadkowie ją pilnowali i rozbawiali. Co prawda moi rodzice mieli więcej wnucząt na oku, ale to tym bardziej było urocze.

– Panie Kwiatkowski, możemy o czymś porozmawiać?

Zerknąłem na Kryspina, rozumiejąc, że to będzie poważna rozmowa, więc wyciągnąłem ręce z kieszeni. Co jak co, ale szacunek do Brochowiaków to ja miałem ogromny.

– Oczywiście. Zawsze.

– Bo mam pewną sprawę. – Wyprostował się, przyjmując męską postawę, ale widziałem to zdenerwowanie w nastolatku.

– Co to za sprawa?

– Przeszedłem szkolenie, tak właściwie je zakończyłem. Jestem gotów przystąpić do egzaminu na młodego Alfę.

– Gratuluję. Masz z czymś problem? Czegoś się boisz? Mogę w czymś pomóc?

– Nie, nie i tak. – Uśmiechnął się lekko. – Tata wraz dziadkiem zaprowadzili mnie do archiwum. Przyznaję, sporo było tego do czytania, ale udało mi poznać historię Wspólnoty. Niektóre z tych informacji... – zaciął się, biorąc wdech.

– Wiem, Kryspin. Wiem – odparłem z powagą, rozumiejąc do jakiego stopnia to nim wstrząsnęło.

– Nie znam historii każdej rodziny oczywiście, ale wasza... Kwiatkowscy od samego powstania społeczności wykazywali się niemożliwymi osiągnięciami.

– Dziękuję. Miło mi, że tak uważasz.

– Każde z waszych pokoleń coś zmieniało w naszym życiu.

– Owszem, staraliśmy się stać na straży moralności. Może nie zawsze się udawało, ale naprawdę się staraliśmy.

– To, co zrobiła pani Julia, i to, z czym musiał się pan zmierzyć...

Przełknąłem ciężko, wiedząc, o czym mówił. O napaści na Julię.
– Panie Kwiatkowski – odezwał się w niepewnością, bo pewnie rozpoznał po mojej minie, że nie mam za bardzo ochoty tego wspominać. – Chciałbym, żeby pan wiedział, że moje pokolenie docenia wasz trud, poświęcenie i cenę, jaką państwo ponieśli.

– Dziękuję.

– Dlatego chciałbym prosić, żeby to pan mnie mianował. Czułbym się zaszczycony, gdyby to właśnie pan przyjął mnie oficjalnie do grona Alf. I obiecuję stać na straży tego, co robi wasza rodzina.

– Och... – Uniosłem brew. – Naprawdę chcesz mnie? Młodzi zazwyczaj wybierają kogoś ze Starszyzny. Oni więcej przeżyli i mają większe osiągnięcia, doświadczenie...

– Tak, wiem, ale wiem również, że nie byłbym pierwszym, którego pan mianował, więc ma pan doświadczenie.

– Tak, Kubę mianowałem.

– Oczywiście rozumiem, że z Kubą to coś innego, więc jeśli pan odmówi, uszanuję to.

– Nie ma mowy, Kryspin. – Poklepałem go po ramieniu. – To dla mnie zaszczyt, że mogłem brać udział w twoim wychowaniu, szkoleniu i patrzeć, jak dorastasz. Myślę, że pan Władek, gdyby mógł nas teraz zobaczyć, wzruszyłby się z dumy, że ma tak wspaniałego prawnuka, a wierz mi, twój pradziadek był kimś, kogo nikt nigdy nam nie zastąpi.

– Tak, jego akta również czytałem. Był wielkim człowiekiem. I zawsze szanował rodzinę Kwiatkowskich.

– Więc ustalone. Z ogromną radością mianuję cię młodszym Alfą, przyjmę oficjalnie w nasze szeregi i poprowadzę po krętych ścieżkach życia Alfy. Będę twoim nauczycielem i aniołem stróżem. Zawsze możesz na mnie liczyć.

– A pan na mnie, panie Kwiatkowski. – Wyciągnął dłoń, którą uściskałem mocno.

– Mówiłem, że się zgodzi. – Podszedł do nas Dawid Brochowiak. – Nie było się czym stresować.

– Jeszcze raz dziękuję. – Kiwnął głową Kryspin i odszedł.

– Spróbowałbyś się nie zgodzić – zażartował Dawid.

– Nie zrobiłbym tego.

– Wiem.

– Nie ze względu na ciebie. – Posłałem mu krzywe spojrzenie. – A przynajmniej nie tylko z tego powodu. Masz naprawdę wspaniałego syna. Oby mój na takiego wyrósł.

– Wyrośnie. My ci w tym pomożemy – zapewnił z mocą, a ja przytaknąłem, będąc o tym przekonany, że Brochowiacy zawsze będą stali po stronie moich dzieci.

Nasze dzieci miały wielu ojców i wiele matek. I to było dobre. Gdy nasze życia wypełniają osoby, które przybyłyby na każdy telefon, trudny dzień staje się znośniejszy.

^^^^^

Hej :)
Zaciekawieni, co wydarzy się w drugiej części imprezy?  Podpowiem, że pojawią się niezapowiedziani goście...
Przepraszam Was (i dziękuję za troskę), ale ostatnio mam niezbyt dobry humor, na czym cierpi  moje zaangażowanie w sociale i wszystko inne. Powiedzmy, że przykładam się do niezbędnego minimum. Dobrze, że mam napisane kilka rozdziałów do przodu.
Naprawdę miło mi, że ktoś się zainteresował moim "zniknięciem", jakoś cieplej mi się na sercu zrobiło, że ktoś o mnie myśli :)

Dziękuję Wam również za przekroczenie 5 tysięcy wyświetleń, a niedługo dobijemy również do 1 tysiąca gwiazdek <3

Pozdrowienia i... dobrze, że jesteście ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top