Rozdział 11


Bianka

Z szerokim uśmiechem na ustach wchodziłyśmy do niemal każdego sklepu w galerii. Fajnie było od czasu do czasu zrobić coś tak nieproduktywnego, bo nawet nie zależało mi na tych zakupach tak naprawdę. Oglądałam ciuchy, torebki, kosmetyki i dodatki, przy okazji szukając inspiracji na nadchodzącą imprezę Wspólnoty. Wujek Wojtek szykował ogromną imprezę na swoje pięćdziesiąte urodziny.

Przechodziłam obok kolejnego sklepu, zauważając znajomą postać, a kiedy i on mnie zauważył, szeroko się uśmiechnął.

– Hej, Bianka! – Już szedł w moją stronę.

– Nikodem! – Rozłożyłam ręce i pozwoliłam się przytulić. – A co ty robisz u nas?

Syn wujka Marka przytulił mnie mocno, a później cofnął się o krok.
– Wiesz, tak jakoś się zebraliśmy.

– Zebraliśmy?

– Tak. Ja, Kuba i Kryspin.

– O! To fajnie. – Uśmiechnęłam się, wskazując na koleżankę. – To Eliza. Chodzimy do tej samej szkoły. – Podkreśliłam, wiedząc, że zrozumie: „Nie jest nasza". Zawsze jakoś sobie to przekazywaliśmy, żeby nie dać plamy.

– Miło mi poznać. – Wyciągnął w jej stronę dłoń, którą chwyciła. – Nikodem.

– Mnie równie miło. – Zarumieniła się, na co o mało nie parsknęłam śmiechem.

– A kogo ja widzę? – Stanął obok średni syn Brochowiaków. – Cześć, Bianka.

– Hej.

– Cześć. – Przyszedł również Kuba.

– Cześć. – Eliza niemal zapiszczała, aż na nią spojrzałam.

– Kubę znasz – mówiłam, nadal trochę zdziwiona jej zachowaniem. – A to Kryspin.

– Niezłych masz znajomych – powiedziała cicho, ale zapewne ją usłyszeli, bo się uśmiechnęli.

– Właśnie chcieliśmy sobie gdzieś usiąść na chwilę i odpocząć. – Nikodem wskazał na kawiarnię. – Zapraszamy.

Eliza stuknęła mnie łokciem w bok, a ja spojrzałam na Kubę. Uwielbiałam Nikodema, tak samo Kryspina, ale to Kuba był mi najbliższy, a teraz zdałam sobie sprawę, że powoli staje się coraz dalszy i dalszy...

– Chodźcie. – Kiwnął głową Kryspin.

Weszliśmy do kawiarni, po czym stanęliśmy przed pysznościami.
– Niech zgadnę. – Nikodem pomasował brodę w niby głębokim zamyśleniu. – Dla Bianki sernik.

Chłopcy wybuchli śmiechem, a ja przewróciłam oczami, ale też się zaśmiałam.
– A tu cię zaskoczę! – Klepnęłam go w ramię. – Zjadłabym ptysia.

– Mówisz i masz. – Puścił mi oczko, a następnie spojrzał na Elizę. – Dla ciebie?

– Yyy... – Zmieszała się, przeskakując wzrokiem pomiędzy wszystkimi. – Ja... Ja chyba sobie jakieś kremowe wezmę.

– Ale które? – Szedł już w stronę kasy i składał zamówienie.

Eliza zdecydowała się na samym końcu i nim nam nałożyli, Nikodem przyłożył kartę do terminala.
– Zapłacę za siebie. – Wyciągnęła szybko portfel.

– Nie trzeba. – Kryspin wskazał na stolik, bo żadne z nas nie czuło się zażenowane.

Zapłacił Nikodem i już, następnym razem zapłaci ktoś inny. Moi rodzice zaproszą ich na grilla, ja popilnuję ich rodzeństwa i przygotuję kolację. A gdybym to ja skręciła po coś do picia, kupiłabym dla każdego. Gdybym nie miała na tyle kasy, podzieliłabym się z każdym z nich. Dla nas było to normalne i całkowicie naturalne. Tak nas wychowano. Byliśmy jednością, nikt nikomu niczego nie wyliczał, a jednocześnie każdy czuł się zobowiązany, żeby odwdzięczyć się za okazywaną dobroć i pomoc. To takie koło, które nigdy nie przestawało się kręcić.

Zajęliśmy miejsca. Chłopcy w pełni odprężeni, zajrzeli do swoich telefonów, po czym od razu je schowali, poświęcając uwagę wyłącznie nam. Zagadywali i ciągnęli rozmowę, grzecznie pytając o różne rzeczy Elizę. Przy okazji dowiedzieli się, że chodzi do klasy z Kubą. Wyczuwałam jej zmieszanie, więc zaczęłam baczniej obserwować otoczenie. Po kolei przyjrzałam się Kubie, Nikodemowi i Kryspinowi, a prawda jakoś uderzała w moje serce, otwierając drzwi, o których istnieniu nie miałam pojęcia.

Wszystkie Alfy były zadbane, wysportowane, dobrze ubrane i z drogimi dodatkami na nadgarstkach i karkach. Zawsze przygotowani, zawsze z gotówką w portfelu, zawsze zachowując się, jak dżentelmeni, co w dzisiejszych czasach nie było tak oczywiste. Czy aż tak do tego przywykłam, że tego nie zauważałam? Patrząc na nich oczami Elizy przestałam się dziwić, że język jej się plącze. Ci, których znałam od zawsze, faktycznie mogli robić wrażenie.

Owszem, zdarzały się wyjątki w naszej społeczności. Nawet takie, które nie zamierzały grać przed innymi, ale byli zdecydowaną mniejszością.

Obecność w moim życiu ludzi takich jak Kuba czy Nikodem, stała się dla mnie normalnością. Wcześniej nie zauważałam, że są młodymi mężczyznami, którzy działają na kobiety, byli po prostu częścią mojej codzienności. Oczywiście, że wiele razy podobał mi się jakiś chłopak, ale nigdy ze Wspólnoty. Czy musiałam poznać Elizę, żeby ich dostrzec? I co oni myśleli o mnie? Byłam Bianką, córką Tymona Kwiatkowskiego, o którą dbali o najmłodszych lat, czy kobietą? Czy uważali, że jestem ładna, czy w ogóle nie zwracali uwagi na mój wygląd, tak jak nie patrzyłam na nich aż do tej chwili?

– Dziękuję. – Podskoczyłam, gdy pani podała mi ptysia na talerzyku.

– Nie śpij. – Zaśmiał się Kryspin. – Widać cukier ci się przyda. Smacznego.

– A tak właściwie, skąd wy się znacie? – Eliza wskazała na chłopaków widelczykiem. – Kuba jest sąsiadem Bianki, a wy? Rodzina?

Ja zapchałam sobie usta ptysiem, a Nikodem się uśmiechnął.
– Nasi rodzice bardzo się ze sobą przyjaźnią, więc spotykamy się często od dzieciństwa.

– Fajnie! – odparła szczere podekscytowana. – Moi rodzice chyba nie przyjaźnią się tak z nikim. Nawet z rodziną nie mam takich kontaktów.

– U nas jest inaczej – zaczął Kryspin. – I też się cieszę, że tak jest. Mamy mnóstwo wspólnych wspomnień.

– O, więc o co chodziło z sernikiem? Czemu się śmialiście z Bianki?

Znów się zaśmiali.
– To ulubione ciasto jej ojca i muszą wiedzieć o tym wszyscy, którzy dobrze znają tę rodzinę – opowiadał rozbawiony Nikodem. – Ciągle tylko sernik i sernik. Kobiety już się prześcigają w tym, która upiecze lepszy.

– To prawda – potwierdziłam ze śmiechem.

Po wyjściu z kawiarni, chłopcy pożegnali się z nami grzecznie, życząc udanych zakupów.
– Dziękujemy za ciasto. – Eliza świergotała wesoło.

– Do zobaczenia, Bianka – powiedzieli niemal równocześnie, po czym odwrócili się i poszli w swoją stronę.

– Do zobaczenia. – Machnęłam im ręką.

Kiedy powoli znikali z naszego pola widzenia, ona spojrzała na mnie z powagą.
– A teraz odpowiedz mi na pytanie...

– Jakie? – Przystanęłam z nogi na nogę w lekkim zdenerwowaniu, bo mogła zapytać o różne dziwne rzeczy.

– Jak to możliwe, że masz TAKICH znajomych i jeszcze nie kazałaś im pogonić matołków. Oni nie wiedzą, prawda?

Przecież Kuba wie – zabolała mnie ta myśl.

– Wydawało mi się, że zasłanianie się kolegami jest słabe.

– Bianka! Gdyby choć kilka razy odebrali cię za szkoły, miałabyś spokój do końca edukacji!

Gdybyś wiedziała, że to niewielki procent z tych, którzy po moim jednym słowie, zrobiliby z nimi porządek. Każdy z nich by mnie obronił, każdy bez zawahania udawałby nawet mojego chłopaka, byle zapewnić mi spokój. Ale nie Kuba, on nie zrobił zbyt wiele... A przecież to podobno on był moim najważniejszym przyjacielem.

– Przemyślę to – urwałam temat, zaciągając ją do kolejnego sklepu. To, co działo się między mną a Kubą przez matołków za bardzo mnie bolało.

– Czekaj, czekaj. – Przystanęła, a ja oblizałam wargi, bo nie miałam ochoty na kolejne pytania. Jednak przebywanie ze Wspólnotą było wygodniejsze pod wieloma względami.

– Co?

– Z którym z nich... wiesz...

– Co?

– No cokolwiek! Spotykasz się regularnie z takimi chłopakami i nic? Kompletnie nic? Nawet ukradkowe buziaki czy coś?

– Nic.

– Nie, żebym się wtrącała w twoje prywatne życie, ale... Czy ty masz oczy?

Gdyby mnie całowali, a ktoś by się dowiedział, mieliby przerąbane. Całuje to się narzeczone i żony.

– Po prostu znam ich od zawsze, jak sami mówili, nie widzę w nich ewentualnych chłopaków, a sama nie wiem... Przywykłam do nich. Są moją codziennością.

– Codziennością? Duszę bym oddała, żeby zamienić się z tobą na codzienność.

Wyminęła mnie, jednak wchodząc do tego sklepu. Poszłam za nią, nie tłumacząc, jak niewiele wiedziała o mojej codzienności.

Nie zrobiłam wielkich zakupów, ale bawiłam się świetnie. Wyszłyśmy z galerii i skierowałyśmy się w stronę domu. Po drodze znów wpadłyśmy na Kubę, ale tym razem był sam. Nawet przeszło mi przez myśl, że mnie śledził. Czy wujek Marcel posłał go za mną, bo wiedział, dokąd się wybieram? A może to mój ojciec?

– Cześć, pomóc wam? – Już zabierał nasze zakupy.

Eliza była tym pomysłem podekscytowana, ja po prostu nie skomentowałam, nie wiedząc nawet czy to wina Kuby. Może faktycznie ktoś inny kazał mu mnie pilnować, a on wykonywał ich rozkazy, prośby, czy jakkolwiek by to nazwać.

Odprowadziliśmy Elizę pod samą klatkę, przez całą drogę zagadywała Kubę, a ja szłam obok nich w milczeniu. Zdałam sobie sprawę, że on chyba się jej podoba.

– Pa – pożegnałam się z nią. – Do zobaczenie w szkole.

– Dzięki za świetny dzień – powiedziała rozpromieniona, a później skręciła do siebie.

Ja i Kuba ruszyliśmy spod jej bloku. Najpierw po prostu szliśmy wolno, w ciszy, później jakoś zaczęło nam to jakoś ciążyć.

– Bianka... – zaczął, ale chyba trudno było mu znaleźć słowa, które chciałby wypowiedzieć.

Spojrzałam na niego, a on na mnie. Rozmawialiśmy oczami, widząc w swoich odbiciach, jak bardzo się zawiedliśmy.
– Nie szkodzi, Kuba. Ja też czasem potrzebuję zaczerpnąć innego życia, tak jak dziś.

– A jednak szkodzi... – odparł smutno.

Wzruszyłam ramionami z ciężkością, jakby ważyły tonę.
– Posłuchaj... To trudne. Staram się zrozumieć twój sposób myślenia. Naprawdę się staram. Nadal z tobą rozmawiam, nadal spędzamy razem czas w moim czy twoim domu z naszymi rodzicami, ale...

– To już nie to samo – dokończył za mnie.

– Nie. Wybacz, ale ja nie dam rady zachowywać się tak samo.

– Chodzi o to, że trzymam z innymi w szkole?

– O to z kim trzymasz. – Westchnęłam. – I trochę tak... Chyba tak. Głupio mi się przyznać do tego przed samą sobą, ale odkryłam dziś, co tak naprawdę zabolało mnie w naszej relacji.

– Możesz jaśniej?

– Nikodem rzucił się, żeby mnie przytulić na środku galerii. Kryspin też nigdy się mnie nie wstydził. Tak samo inni. Gdy poszłam do tej samej szkoły, co ty, chyba myślałam, że właśnie tak będzie. A ty chodziłeś już tam od roku, miałeś już swoje szkolne życie i dałeś mi do zrozumienia od pierwszego dnia, że życie w szkole, a to po szkole będzie się od siebie różnić. Trochę jakbym dostała od ciebie w twarz.

– Bianka, wybacz, bo wcale nie chcę podważać twoich uczuć, ale nigdy nie było takiej sytuacji, żebym się do ciebie nie przyznawał, żebym nie powiedział ci „cześć" lub nie zamienił z tobą choć kilku słów. Wszyscy w szkole wiedzą, że się znamy, że jesteśmy sąsiadami i tak dalej.

– Niby tak... – Spojrzałam gdzieś w bok, żeby nie patrzeć na niego. – Ale w szkole spędzamy mnóstwo godzin i... to takie dziwne dla mnie, że tam świetnie bawisz się z ludźmi, którzy nie okazują mi szacunku, a po przekroczeniu naszych płotów, wpadasz do nas, jakby nigdy nic i nagle chcesz znów wejść w rolę mojego przyjaciela, a jeśli po ciebie zadzwonią matołki, od razu powinnam ci pozwolić odejść i wskoczyć na półkę: „poczekaj cierpliwie, aż znajdę dla ciebie czas" – uruchomiłam słowotok, pozwalając wypłynąć wszelkim żalom. – I ja naprawdę nie chcę brać cię na litość, nie chcę, żebyś czuł presję, że MUSISZ jakoś się wobec mnie zachowywać. Najbardziej boli mnie to, że w ogóle muszę ci to mówić, muszę wymagać, że nie przychodzi ci to naturalnie, jak kiedyś.

Milczał. Chyba przetrawiał każde moje słowo, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Więc co mam zrobić, żeby było inaczej? Co cię zadowoli? – Rozłożył ręce. – Mam ich pobić? Mam spędzać przerwy wyłącznie z tobą? Skoro tego chcesz, zrobię to. Obowiązki wobec Wspólnoty są nadrzędne nad wszystkim innym.

– Ale z ciebie palant, Kuba! – krzyknęłam, zatrzymując się gwałtownie. – Poważnie? Obowiązki?! Nie chcę być twoim obowiązkiem! Dlaczego ty niczego nie rozumiesz?!

– Nie krzycz, proszę. – Zachował spokój, rozglądając się na boki. – I uważaj, co wykrzykujesz.

– Nigdy więcej nie powiem ci, co czuję. – Pokręciłam głową, wycofując się. – Nigdy więcej. – Odwróciłam się za siebie, wybierając inną drogę do domu. A z nerwów niemal biegłam.


Kuba

Poszła. A ja stałem z jej zakupami w rękach i patrzyłem, jak odchodzi. Oczywiście, że nie chodziło mi o to, że spędzanie z nią czasu jest moim obowiązkiem. Ja lubiłem spędzać z nią czas. Źle mnie zrozumiała albo to ja źle dobrałem słowa. Miałem na myśli to, że członkowie Wspólnoty i ich ochrona są dla mnie najważniejsze. To dla mnie priorytet, bo to obowiązek Alfy. A ona należy do Wspólnoty, jest też moją sąsiadką i jedną z najbliższych osób, więc tak, jest najważniejsza.

– Kurwa – zakląłem pod nosem. – Chyba właśnie takich słów powinienem użyć.

Ruszyłem się w stronę domu, bo co mi zostało? Kiedy dotarłem na naszą ulicę, zakupy zaczęły mi ciążyć, ale nie dlatego, że były ciężkie. Musiałem jakoś oddać je Biance, a ona pewnie jeszcze trzaśnie mi drzwiami przed nosem.


Tymon

– Ty go za mną przysłałeś? – Wściekła córka stała w kuchni, a ja i Julia patrzyliśmy na nią ze zdziwieniem.

– Ja? – Wskazałem na siebie. – Ale kogo?

– Kubę! Czy ja nie mogę bez jego obstawy wyjść na zakupy? Dlaczego jemu wolno mieć kolegów, a ja nie mogę nic?!

– Nikogo za tobą nie wysłaliśmy, kochanie. – Zbliżyła się do niej Julka, próbując ją uspokoić nim wybuchnie awantura. – I możesz iść na zakupy. Przecież poszłaś z koleżanką.

– Spotkałaś Kubę w galerii? – spytałem, obrywając palącym spojrzeniem córki.

– Och, że niby zdziwieni jesteście?

– Bianka – upomniała ją Julia stanowczo, a jednocześnie delikatnie. – Naprawdę nie mamy z tym nic wspólnego. Znów się pokłóciliście?

– Och, nieważne. – Machnęła rękami, wychodząc z kuchni.

– A gdzie ona ma jakieś zakupy? – spytała mnie żona.

Wzruszyłem ramionami, gdy trzasnęły drzwi pokoju córki. Ależ się wściekłem o to trzaskanie drzwiami. Aż się we mnie zagotowało. Wzrok Julii jednak szybko ugasił ten płomień. Gdybym poszedł teraz ustawić córkę, za mną przyleciałaby żona.

– Daj jej spokój. – Pogroziła mi palcem. – Gdzie ma się wyżyć, jeśli nie w domu, przy nas? Chyba to lepsza opcja. Trzaśnięcie drzwiami i rzucanie poduszkami, to naprawdę nic strasznego. Mogłaby wpadać na gorsze pomysły. I wpadnie, jeśli nie będzie czuła, że tu jest bezpieczna i może dać upust emocjom.

– Jak zawsze masz rację. – Potarłem twarz, bo ciśnienie już dawno ze mnie uleciało.

– Oczywiście, że tak. – Podeszła, stanęła na palcach i dała mi szybkiego cmoka w usta.

– Czarownica... – wyszeptałem w jej usta. – Obdarzono cię darem czarowania Alf. Wszyscy robią, co zechcesz.

Zaśmiała się uroczo, tym urokiem wypełniając mnie po końcówki palców.
– Tatoooo, długo mam czekać? – dotarło do nas z salonu.

– Idź do córki, która jeszcze cię słucha. – Zaśmiała się znów Jula.

– Idę, idę. – Wracałem do Zuzi, bo graliśmy właśnie na konsoli w wyścigi samochodowe.

Jednak nie dotarłem, bo rozległo się pukanie. Otworzyłem drzwi i od razu zmarszczyłem czoło.
– A ty od kiedy wchodzisz tędy? Myślałem, że nawet nie wiesz, jak wyglądają nasze drzwi wejściowe – zażartowałem, ale Kuba nie wyglądał na wesołego.

– Jest Bianka?

– U siebie. – Przesunąłem się, żeby mógł wejść.

Poszedł do salonu i postawił dwie torby na stole.
– To jej zakupy.

– Zostałeś tragarzem? – Stanąłem za nim.

Nie odpowiedział. Po schodach zbiegła moja córka, a kiedy zobaczyła go w naszym salonie spojrzeli sobie w oczy. Ona odwróciła się na pięcie i wróciła biegiem, znów trzaskając drzwiami. Oczekiwałem odpowiedzi, ale nie zdążyłem zadać pytania. Kuba szybkim krokiem wyszedł z naszego domu, też głośno zamykając za sobą drzwi. Nie było to co prawda trzaśnięcie, ale nadal... można było wyczuć, że buzowały w nim emocje. Spojrzeliśmy na siebie z Julką, nawet Zuzia oniemiała.

Usiadłem na kanapie, biorąc do ręki pad.
– Oni zostaną małżeństwem, mówię ci.

– Co? – Julka uniosła brew.

– Z tego będzie albo miłość, albo nienawiść. Nic pomiędzy.

Przez chwilę się zawiesiła, uciekając gdzieś myślami. Dałem jej czas, żeby sobie ułożyła pewne sprawy w głowie.
– Niech ochłonie, pójdę do niej za jakieś piętnaście, dwadzieścia minut.

– I myślisz, że ci się zwierzy?

– Nie.

– Już nie raz próbowałaś, Jula, i nadal ona nie chce rozmawiać o Kubie.

– Przecież to nie o to chodzi, Kwiatkowski – dostałem reprymendę.

– A o co?

– Ma wiedzieć, że zawsze przyjdę i zapytam, co się dzieje. Ma mieć poczucie, że jeśli kiedykolwiek będzie mnie potrzebowała, jestem tu dla niej. Może sobie nie chcieć rozmawiać dziesięć, piętnaście a nawet pięćdziesiąt razy i ja to uszanuję, ale może za setnym już nie wytrzyma? Może coś ją przerośnie? I co, gdy ja wtedy odpuszczę? Co, jeśli ona będzie czekać w pokoju, a ja nie przyjdę? Zostanie z tym sama. Ona nie musi mi się zwierzać, jeśli nie chce, rozumiesz? Ma wiedzieć, że może, jeśli zmieni zdanie.

Potarłem o siebie wargi, patrząc z miłością na Julię.
– Mam bardzo mądrą żonę.

Tak, to był komplement, ale ona przewróciła oczami, jakby się na mnie wkurzyła i wróciła do kuchni. Przecież to nie był żart, to nie był przytyk, to naprawdę był komplement! Poczułem się, jak Kuba kilka minut temu.

Czy mężczyźni i kobiety porozumiewali się w innych językach?

^^^^^

Hej, hej :)
Mówiłam, że będą zdarzać takie rozdziały, gdzie perspektywa będzie się zmieniać kilkakrotnie. Osobiście nie lubię takich ciągłych zmian w książkach, więc zawsze starałam się tego nie robić, nie przekraczać jednej zmiany perpektywy bohaterów. Tu jednak, przy takiej mnogości, chyba się nie da :) To znaczy, dałoby się, bo wszystko się da, ale musiałabym wtedy sztucznie przeciągać niektóre wątki, a tego robić nie chcę :)
Mam nadzieję, że nie będzie Wam to przeszkadzać.
Jaki macie stosunek do relacji Bianki z Kubą? Co myślicie o tym, co się między nimi dzieje?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top