Rozdział 1

Nie wytrzymałam ;) Miłego czytania ;)


Bianka

Chwyciłam plecak i przerzuciłam go sobie przez ramię. Zamknęłam za sobą pokój, a cały dom wypełniał harmider. Zbiegłam po schodach, plecak oparłam o ścianę i weszłam do kuchni. Zuzka śpiewała sobie jakieś piosenki, Dominik zajadał się już śniadaniem, gapiąc się w ekran telefonu, a mama jeszcze tego nie zauważyła, bo właśnie pakowała pięć śniadaniówek, doskonale pamiętając, kto z nas, co lubi, a czego nie znosi.

– Dzień dobry. – Tata wszedł, zapinając na nadgarstku zegarek, gdy zajęłam swoje krzesło.

– Dzień dobry – odpowiedzieliśmy mu chórem.

Stara już Lana po porannym spacerze z ojcem doczłapała do stołu i ułożyła się między stopami moimi i Dominika. Zerknęłam na nią, wiedząc, że nie będzie już z nami długo. Zuzka okropnie zniosła odejście Noemi. Przyznaję, ja też. To był mój ukochany kotek, najlepszy przyjaciel. Niestety rozchorowała się, a w jej wieku niewiele mogliśmy już zrobić, żeby jej pomóc. Musiałam odwrócić wzrok od Lany, bo na samą myśl, że czas ucieka i ona również nas opuści, aż zaszkliły mi się oczy, a kanapka urosła w ustach.

Spojrzałam na rodziców. Mama kończyła pakować drugie śniadania. Tata przytulał ją od tyłu i szeptał coś do ucha. Zaśmiała się. Ucałował ją w policzek, później odwrócił się w naszą stronę. Zostawił mocnego cmoka na głowie Zuzki. Tylko Zuzki. Ja dawno temu mu powiedziałam, że nie chcę takich gestów, już z nich wyrosłam.

– Dominik – wypowiedział jego imię upominającym tonem, a mój brat od razu wiedział, o co chodzi. Schował telefon i odłożył kanapkę.

Mama usiadła na krześle z uśmiechem, odgarniając włosy do tyłu.
– Smacznego wszystkim.

– Dziękujemy – odpowiedzieliśmy chórem i tylko my wiedzieliśmy, co te słowa znaczą tak naprawdę. Dziękowaliśmy Bogu, za to że obdarzył nas produktami i mamie, za to, że z tych produktów przygotowała dla nas posiłek.

Tata wpajał nam to, odkąd pamiętam. Szacunek do wszystkiego, co nas otacza. Ludzi, zwierząt, przyrody. Nie marnowaliśmy wody bez powodu, jedzenia też nie, nie zabijaliśmy owadów, dopóki nic nam nie groziło, nawet papier mama zawsze kazała oszczędzać. Kiedy Zuzka kończyła pisać swoje koślawe literki, mama odwracała jej kartkę na drugą stronę, tłumacząc, że obie te strony są właśnie po to, żeby z nich korzystać. Nie dlatego, że byliśmy biedni. Dlatego że nawet ten nieszczęsny papier ksero skądś się brał i czyjąś ciężką pracą został wykonany.

Nie, żebym narzekała. W szkole też cisnęli nas na ekologię, a ja już przywykłam. Przez wychowanie rodziców stałam się wrażliwa na otaczający mnie świat i to niby dobrze. Przynajmniej dopóki nie zderzałam się z innymi dzieciakami. One niekoniecznie były uczone tego samego. Bolało mnie, gdy wyrywali muchom nóżki, niszczyli komuś plecak lub wysypali czyjeś śniadanie do szkolnej toalety. To śniadanie ktoś przygotował. Dla mnie to byłby brak szacunku dla rodziców tej osoby. Bycie wrażliwym nie zawsze było fajne. Jako dzieciak płakałam często. Nie lubiłam świata poza Wspólnotą. Z czasem nie byłam już pewna, który z tych światów jest lepszy. Jeden z nich korcił, nęcił i zapraszał do przeżywania, drugi był trwały i mocny, ale również nudny i pełen zasad.

Uniosłam głowę znad talerza, obserwując rodziców. Układali sobie plan dnia. Ten pojedzie tam, tamten tam, a później mają takie i takie obowiązki. Zdążyłam już dorosnąć i poznać wiele osób, a różowe okulary opadały mi dawno temu, dlatego widziałam, że ojciec zawsze patrzy na mamę z miłością. Nieważne, o czym rozmawiali, nieważne, czy się kłócili, nieważne, że sekundę wcześniej wziął wdech i przewrócił oczami. Zawsze patrzył na nią tak, jakby tego samego dnia mógł ją stracić i nigdy więcej nie zobaczyć. Pytałam go o to, gdy byłam młodsza. O to dlaczego traktuje życie, jakby jutra miało nie być. Odpowiedział mi tak, że nic z tego zrozumiałam: Życie mnie nauczyło, że „jutro" nadejdzie. Ale świat, w którym się obudzimy niekoniecznie nam się spodoba. A czasu nie da cofnąć. Nigdy nie wrócimy do „wczoraj". Do momentu, w którym mieliśmy wszystko.

Może byłam za młoda i dlatego nie zawsze wyłapywałam, co próbował mi przekazać, jednak bardziej skłaniałam się ku temu, że nie wiem wszystkiego o moich rodzicach. Zauważałam te dziwne spojrzenia między nimi a innymi wujkami i ciociami. Czasem ze sobą rozmawiali, nie mówiąc nic.

Mama syknęła, drapiąc się po bliźnie na wnętrzu dłoni. Ciągnęła się w poprzek od jednego do drugiego krańca. Podobno wywróciła się na rowerze i próbowała złapać płotu, ale rower pociągnął ją za sobą i rozcięła okropnie dłoń.

– Boli cię? – spytał tata z troską.

– Swędzi strasznie. Chyba będzie dziś padać. – Zaśmiała się, a on pokręcił głową.

– Czarownica.

Przełknęłam kęs, resztę kanapki odkładając na talerz.
– Będę lecieć – powiedziałam do nich, wstając od stołu.

– Odwiozę cię – zaproponował tata, kiedy wyrzucałam resztki do śmieci, a naczynia chowałam do zmywarki.

– Nie trzeba, pójdę na autobus.

– A z Kubą dlaczego już nie chcesz jeździć? – spytała mama.

– Bo on jeździ z tymi swoimi jełopami. Poza tym nie zawsze mamy na tę samą godzinę, mamo.

– No tak. To ja biorę Zuzię i... – nie skończyła, bo ktoś zapukał w drzwi na tarasie.

– Chodź! – krzyknął tata. Wszyscy domyślaliśmy się, że to ktoś od Matrysów.

– Siema! – krzyknął Kuba, wchodząc do środka. – Dzień dobry. – Uśmiechnął się szeroko do moich rodziców.

– Dzień dobry – odpowiedziała mu serdecznie mama, a młodszy brat znów przeglądał telefon pod stołem.

– Kuba... – zaczął mój ojciec, piorunując go wzrokiem. – Czy twoi koledzy dokuczają mojej córce?

– Tato...

– Nie ma takiej możliwości – odpowiedział, nie dając mi dojść do głosu. – Boję się pana, panie Kwiatkowski.

Zaśmiali się wszyscy. Oczywiście oprócz mnie. Spojrzałam na nas z boku, zauważając, jacy jesteśmy pokręceni. Byliśmy sobie bliscy, mimo że żadna z nas rodzina. Kuba czasem mówił do moich rodziców na pan i pani, a czasem ciocia, wujek. Żonglował tym podobnie jak ja do reszty ludzi Wspólnoty. Wujek Marcel nie był moim wujkiem, podobnie jak wujek Marek. To już bardziej wujek Gracjan nim był, a to do niego wolałabym mówić na „pan", bo nie mieliśmy takiej więzi.

– Chodź, młoda. – Kiwnął mi, zabierając mój plecak spod ściany. – Czas zebrać owoce nauki.

– Jadę autobusem – odparłam, zabierając mu plecak.

– A jednak sobie naskrobałeś. – Wzruszył ramionami mój ojciec. – Dbaj tam o nią w szkole, bo wiesz, co ci zrobię. – Niby zażartował, ale od jakiegoś czasu nie wierzyłam w te ich żarty.

Mój tata był groźnym człowiekiem. Wszyscy moi „wujkowie" też...
– Bianka, no weź... – jęknął za mną.

– Mam cię na oku – zagroził tata i raczej nie kierował tego do mnie.

– Daj im spokój – wtrąciła mama. – Chyba zapomniałeś, jak to jest być w ich wieku.

– Pa! Miłego dnia! – krzyknęłam, nim zatrzasnęłam za sobą drzwi wyjściowe.

W autobusie zajęłam miejsce z dala od ludzi z mojej klasy, jakoś nigdy za bardzo się z nimi nie dogadywałam. Na szczęście na następnym przystanku wsiadła Eliza. Chociaż chodziła do klasy z Kubą, zaprzyjaźniłyśmy się od tego roku szkolnego. Przesunęłam się, robiąc dla niej miejsce i zaczęłyśmy plotkować.

Chodziliśmy do najlepszego liceum w mieście. Oboje z Kubą byliśmy uważani za bardzo zdolnych uczniów, tak naprawdę zawdzięczając to surowemu wychowaniu przez rodziców. Cisnęli nas mocno, jeśli chodziło o codzienność. Owszem, nie oczekiwali, że będę najlepszą z najlepszych i pocieszali, gdy coś mi nie wyszło, ale wymagali więcej i na większej ilości obszarów niż od przeciętnego człowieka. Po roku w tej szkole chciałam się przenieść do innej, bo miałam dość, ale rodzice tłumaczyli mi, że w każdej jednej jest tak samo. Kliki i wewnętrzna hierarchia. Ci lepsi i gorsi, lubiani i nielubiani. Oczywiście Kuba należał do tych lubianych, ja nie do końca. A mój tata powtarzał, że szkoła się kiedyś skończy, za to ja zawsze będę należała do nietykalnej kliki wyższej hierarchii, bo taka się urodziłam. Jakieś dzieciaki tego nie zmienią. Czasem dla żartów nazywano mnie: „księżniczką z rodziny królewskiej".

Z tą myślą kroczyłam przez szkolny hol.
– Cześć, Bianka. – Uśmiechnął się do mnie uroczo Daniel.

– Hej – odpowiedziałam miło, a on nie spuszczał ze mnie wzroku.

Może i mnie podrywał, ale nie byłam do końca o tym przekonana. Nie lubił się z Kubą, bo chyba razem rywalizowali o „najważniejszego pana" tej szkoły. Miał tatuaże i był zadymiarzem, więc mój ojciec dostałby zawału. Tak, Kuba był dokładnie taki sam i też miał już tatuaż, ale to Kuba... Kuba mógł... Rafał mógł i inni też...

Nigdy nie zrozumiem dorosłych.

Usiadłam w swojej ławce, zerkając na telefon, bo przyszła mi jakaś wiadomość. To Laura wysłała na grupę rodzinną zdjęcie małej i już wszyscy zasypywali ją serduszkami i słowami, jaka jest słodziutka. Laura od zawsze kochała Wspólnotę. Urodziła się we właściwym miejscu. Marzyła o byciu żoną, matką i gospodynią. Ledwo skończyła szkołę, a już rozglądała się za mężem. Ja na razie nie widziałam się w tej roli, ale ona była ode mnie pięć lat starsza, a ja nie mogłam być pewna, co będę czuła choćby za rok.

Też dołączyłam do łańcuszka serc, nim schowałam telefon.

Na następnej przerwie poszłam do swojej szafki, żeby zabrać z niej wypracowanie.
– Hej. – Oparł się obok niej Daniel.

– Hej – odpowiedziałam, zamykając szafkę.

– Hej.

Podskoczyłam, gdy okazało się, że po mojej drugiej stronie opiera się Kuba, wpatrując w intruza.
– To pa, chłopaki – odparłam, nie mając ochoty na ich wzajemne dogryzania. Wzięłam głośny oddech, kierując się do następnej klasy.

Na długiej przerwie śniadaniowej dostałam wiadomość od mamy. Chciała, żebym przyjechała na salę Wspólnoty po lekcjach i pytała, czy mam jak dojechać. Nim jej odpisałam, poszłam szukać Kuby na dworze. Przystanęłam kilka metrów od niego i jego znajomych, przywołując go intensywnym spojrzeniem. Wyczuł mnie. Od razu wstał z ławki.

– Kuba, mama cię woła! – Śmiali z niego, ale on tylko kazał im spierdalać pod nosem.

– Co się stało? – Podszedł bliżej.

– O której wracasz do domu i z kim?

– Czemu?

– Mama pyta, czy mnie podwieziesz... Wiesz gdzie. Ale jeśli jadą z tobą matołki, to zapytam na grupie rodzinnej, pewnie ktoś się znajdzie.

Przekrzywił głowę z rozbawieniem i właśnie chciał coś odpowiedzieć, ale jeden z matołków musiał oczywiście się wtrącić.

– Bianka! Chętnie popatrzymy, jak klęczysz i się modlisz. Najlepiej tuż przede mną! – Wybuchnęli śmiechem, jak stado niewyżytego testosteronu.

– Nieważne. – Westchnęłam, robiąc krok w tył. – Niepotrzebnie pytałam...

– Przestań. – Złapał mnie za łokieć, po czym odwrócił się do kolegi. – Ja mogę ci przypomnieć wszystkie modlitwy, chcesz?

Wyszarpałam się z jego uścisku.
– Zapomnij. – Wyciągałam telefon. – Właśnie piszę na grupie.

– Bianka... – zawył, ale już odchodziłam w swoją stronę.

– Bianka! – krzyknęli równo wszyscy znajomi Kuby.

Nie odwracając się za siebie, wyciągnęłam w górę rękę, pokazując im środkowy palec.
– Dam nawet na tacę, jak ty mi coś dasz! – krzyknął któryś, ale szybko ucichł.

Nie obchodziło mnie, co właśnie robił mu Kuba, poszłam przed siebie. Chciałam schować telefon do plecaka, ale ten zaczął wibrować raz za razem.

Wujek Wojtek:
Nie ma problemu.

Ciocia Ana:
Ja mogę cię zabrać, o której kończysz?

Rafał:
Jak coś, możesz dzwonić. Przyjadę.

Tata:
Ja muszę odebrać Zuzię i zawieźć Dominika na trening, ale jakbyś miała problem, dzwoń. Nie miałaś zabrać się z Kubą?

Ciocia Sylwia:
Ja przyjadę, Bianka. I tak jadę do Julki, to mogę najpierw podjechać pod szkołę.

Dziękuję, ciociu – wystukałam odpowiedź.

Odłożyłam telefon na bok, żeby wyciągnąć kanapkę.
Naprawdę kochałam moją rodzinę. Jak można ich nie kochać?

^^^^^

Do poniedziałku, kochani <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top