~ Rozdział 68 ~
Nadszedł czas radości. Państwo Matrys zamieszkali w swoim starym domu, obmyślając nowy plan na życie. Marcel postanowił zostawić za sobą firmę ojca, która od zawsze była tylko przykrywką złodziejstwa i założyć własną, uczciwą. Brochowiakowie pokoleniowo pracowali w urzędach na różnych stanowiskach, więc chętnie pomagali pokonać papierologię. Dąbrowcy wykonali i wydrukowali dla niego ulotki i plakaty, które Kwiatkowscy wrzucali do wszelkich teczek przy każdej okazji w ramach reklamy. Tak działała Wspólnota. Marcel mógł wystartować ze swoimi usługami na montaż monitoringów i alarmów. Lubił kabelki i lubił elektronikę, więc był w swoim żywiole.
Pomagaliśmy im w ostatnich szlifach, rozpakowując kilka kartonów po wycieczce po sklepach. Wcześniej porządnie przewietrzyliśmy i odświeżyliśmy każdy kąt, bo trochę tu śmierdziało. Postanowiłyśmy z Weroniką wyjechać wózkami na ogród, żeby dzieciom lepiej się spało na świeżym powietrzu. Tymon z Marcelem składali puste kartony przed śmietnikiem.
– Kupcie ten dom. – Marcel wskazał na niewykończoną budowę. – Zostaniemy sąsiadami. Fajnie będzie.
– Mamy już dom. – Zaśmiał się Tymon. – Dwie ulice dalej... To wystarczająco blisko ciebie. Nie chcę czuć twojego smrodku przez otwarte okno.
– Uważaj, co i do kogo mówisz. Jestem członkiem Rady Starszyzny i mogę cię ukarać, kmiotku.
– Wszyscy wiemy, że jesteś... członkiem. – Zarechotał mój mąż.
– Boże... – Marcel spojrzał w niebo. – Gdzie byłeś, gdy Tymon pomylił kolejki i nie stanął w tej za rozumem?
– Dwa razy stanąłem do tej, w której rozdawali zajebistość. Ty wolałeś nauczyć się sikać na siedząco.
– Szkoda, że się pomylili i oprószyli cię pyłkiem frajerstwa.
– Wiesz co, Marcel?! Wiesz co!? Kupię ten zasrany dom. I zasadzę drzewo, które będzie rosło na twoją stronę i zrzucało liście razem ze zgniłymi jabłkami. I będziesz się w tym taplał i odganiał owady. A spróbuj przyciąć gałęzie, to ci łapy pourywam.
– Co po mojej stronie płotu, należy do mnie. – Marcel ukuł się w tors. – A jak twój kot tu przyjdzie i nasra mi na trawnik, to ci tym okna wymarzę.
– Aha! – Tymon zabrzmiał, jakby go przyłapał na gorącym uczynku. – Czyli przyznajesz, że wtargniesz na mój teren bez pozwolenia! I znowu połamię ci łapy.
– Ty sobie łapy łamiesz, jak dupę podcierasz, bo taki nieogarnięty jesteś.
Weronika westchnęła głośno.
– Oni się kiedyś pozabijają...
– A tak bardzo za sobą tęsknili – dodałam, kręcąc głową.
– Ale fajnie by było, gdybyście mieszkali po sąsiedzku. – Uśmiechnęła się do mnie. – Wiesz, dzieci by się razem wychowywały. My postawimy trampolinę, wy basen. My zrobimy grilla, wy wyczujecie zapach i podejdziecie w odwiedziny. Moglibyśmy zrobić dodatkową bramkę w płocie, żeby na około nie chodzić.
Zrobiłam dwa kroki w przód, oglądając bliżej niedokończony dom. Poczułam w środku ciepły promyczek, który rósł wraz z tym, jak przyglądałam się budowie. Podeszłam bliżej kogutów, którym skończyły się argumenty i skupili się na swojej pracy, burcząc pod nosem.
– To wcale nie jest taki zły pomysł... Drogi jest ten dom?
– Co? – Wyprostował się mój mąż, patrząc na mnie jak na wariatkę.
– Pomyśl. Będziemy mogli się wzajemnie wspierać. Zawsze zachowamy czujność przed złodziejami i łobuzami. My możemy wyjechać na weekend, a oni będą mieć oko na naszą własność. Odwrotnie też. Gdy kiedyś Bianka zapomni kluczy, będzie mogła zapukać do nich, zamiast się szlajać wieczorem przez park do jednych czy drugich dziadków. Byłoby tak... bezpieczniej.
Tymon odwrócił się za siebie, przyglądając się budynkowi. Widziałam, jak zaświeciły mu się oczy na słowo „bezpieczniej". Lubił bezpieczeństwo, gdy chodziło o mnie i małą. I wiedział, że gdyby cokolwiek złego się działo, Marcel i Weronika nie przejdą obojętnie.
– Dowiem się, czy w ogóle jest na sprzedaż. Wtedy pomyślimy. – Puścił mi oczko.
Marcel zaśmiał się całym sobą.
– Już możesz być pewna, że ci go kupi. Julia chce, Julia dostanie.
– Julia zasługuje – odgryzł się mój mąż. – Nie wiem jeszcze, czy będzie nas na niego stać.
*****
Najpierw Marcel zorganizował u siebie imprezę z okazji awansu na wysokie stanowisko we Wspólnocie i otworzenie własnej firmy. Później chrzciny, na których też byliśmy, bo Tymon został ojcem chrzestnym Kubusia. Następnie były urodziny Weroniki. Za każdym razem musieliśmy siedzieć przy jednym stole z Mareckimi, w tym z Hanią i jej synkiem. Podejrzewałam, że Marcel trochę specjalnie próbuje wszystkich pogodzić. I chociaż nie zapowiadało się na to, żebyśmy mieli zostać najlepszymi przyjaciółmi, faktycznie z każdym kolejnym spotkaniem dogadywaliśmy się coraz lepiej. Między mną i Hanią nie było już tak jak wcześniej, ale potrafiłyśmy razem spędzić czas. Nawet się cieszyłam z tego powodu, bo rodzinne święta z nią i Gracjanem też staną się bardziej znośne.
Tymon przynosił do domu różne projekty, w których mu pomagałam. Nie byłam głupia, wiedziałam, że robi to, żeby czymś mnie zająć, ale wcale nie narzekałam. To pomagało mi utrzymywać psychikę w ryzach. Gdy mała miała drzemkę, zamiast siedzieć w ciszy i grzebać w swoim mózgu lub oglądać pierdoły w telewizji, projektowałam komuś salon lub kuchnię. Projektowałam, to co prawda złe słowo, bo robił to Tymon, ja tylko wykańczałam dobierając kolorki i dodatki. Psychiatra nadal mnie odwiedzał, ale coraz rzadziej. Powiedział nawet, że niedługo nasze drogi się rozejdą. Będzie przyjeżdżał tylko raz w miesiącu, później co kilka miesięcy, żeby sprawdzać, jak się mam.
W ostatni weekend listopada zaplanowaliśmy rodzinny wyjazd w góry. To była moja pierwsza taka wycieczka z Kwiatkowskimi, ale czułam, że będziemy się bawić świetnie. Przebywanie z nimi stało się dla mnie tak naturalne, że nawet wzajemnie się nie irytowaliśmy. Odpowiadała mi atmosfera panująca w tej rodzinie.
Tymon zachował się dziwnie. Bez wcześniejszego uprzedzenia upchnął mnie i Biankę w samochodzie z teściami. Ucałował moje czoło, mówiąc, że dojedzie w nocy. Chciałam zadać mu milion pytań, ale nie było na to już czasu. Domyśliłam się, że specjalnie tak to zaaranżował, żebym nie mogła już nic zrobić. Niezbyt zachwycona musiałam jechać z teściami. Do nich nic nie miałam, bo starali się uprzyjemnić nam podróż, jednak zamartwiałam się o męża i jego dziwne zachowanie. Po drodze dostałam od niego SMS, że mam się nie martwić, bo to nic takiego. Słabo pocieszające. Ile razy to słyszałam?
Na miejscu Wojtek pokazał mi pokój z dostawką do łóżka dla małej i wniósł nasze bagaże. Próbowałam go podpytać, czy coś wie. Twierdził, że sam jest zszokowany zachowaniem Tymona i nie ma pojęcia, o co może chodzić.
Późnym wieczorem, gdy chcieliśmy kłaść się spać, teść otrzymał wiadomość od Tymona, żebyśmy na niego zaczekali i że to ważne. Teść dostał wiadomość, nie ja. Do mnie się nie odezwał od wielu godzin i byłam już o to zła. Dzieci padły, dorośli siedzieli przy stole, grając w karty i czekając na mojego męża. Ana ziewała, Sylwia tarła oczy, a Amanda przeglądała portale społecznościowe w telefonie, ale staraliśmy się wytrwać.
Wybiła północ, gdy drzwi naszego domku się otworzyły. Tymon wszedł do środka z jakąś torbą, kobietą i dwójką dzieci. Nic z tego nie rozumiałam.
– Najświętsza panienko! – Teściowa przyłożyła dłonie do twarzy, wyglądając, jakby zobaczyła ducha. – Ty żyjesz!
Ana zaczęła nagle płakać. Wycierała łzy pospiesznie, ale od razu spływały nowe. Spojrzałam na Sylwię i Wojtka, których wmurowało. Chyba przestali oddychać.
– Elwira! – Ana poderwała się z krzesła i podbiegła do najstarszej siostry, przytulając ją mocno.
Elwira...
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że wygląda znajomo. Nie poznałam jej, bo ledwo ją pamiętałam. Wszyscy po kolei podchodzili do niej i dzieci, tuląc ich, całując i ściskając. Tymon stał z szerokim uśmiechem. Machnął na mnie ręką, żebym też podeszła.
– To moja żona, Julia.
– Witaj. – Elwira objęła mnie po przyjacielsku, jak członka rodziny, chociaż nawet się nie znałyśmy. – Naprawdę miło cię w końcu poznać. Tymon potrafi na twój temat pisać powieści.
– Naprawdę?
– Jego listy mają po kilka stron – wyszeptała mi do ucha, naśmiewając się z najmłodszego braciszka. – Ale zawsze sprawiał mi nimi ogromną radość.
Wszyscy się rozbudzili natychmiastowo. Elwira bardzo chciała przejść przez pokoje, żeby zobaczyć przynajmniej na chwilę nasze dzieci. Robiła zdjęcia, uśmiechając się smutno. Widać było, że brakuje jej rodziny. Kilkakrotnie ocierała pojedyncze niesforne łzy.
Usiedliśmy przy stole. Zasypali ją pytaniami, ale odpowiadała na nie raczej wymijająco. Teść zaproponował, żeby wróciła w rodzinne strony. Elwira poprosiła, żeby jej tego nie proponowali, bo nie zamierza wracać. Przyznała, że okropnie tęskni za rodziną, jednak ułożyła już tam sobie życie. Gdzie? Nie odpowiedziała. Chyba miała na myśli jakiegoś mężczyznę, z którym założyła nową rodzinę, chociaż nie powiedziała tego wprost.
– Na jak długo przyjechałaś? – Teściowa spytała drżącym głosem.
Elwira pogłaskała ją po dłoni.
– Wyjeżdżam po śniadaniu. Wiecie, że nasze spotkanie nie jest zbyt bezpieczne. Lepiej, żeby nikt się o tym nie dowiedział.
– Ale... – Teściowej zalśniły łzy w oczach. – Zobaczymy się jeszcze?
– Mam nadzieję. – Uśmiechnęła się do niej. – Jednak to raczej będą rzadkie i krótkie spotkania, mamo.
– Lepsze takie niż żadne. To cudownie móc zobaczyć, że jesteście cali, zdrowi i szczęśliwi. – Teściowej ponownie pociekły łzy, więc Elwira wstała i przytuliła ją do siebie.
Zauważyłam, że teść również był bardzo poruszony. Ciągle przejeżdżał palcem wskazującym po nosie, jakby z całych sił powstrzymywał płacz. Momentami bywało niezręcznie, Elwira chyba jednak przygotowała się do tej chwili i chciała z niej wycisnąć jak najwięcej. Ciągle uśmiechała się z ciepłem i z każdym próbowała porozmawiać, jakby starała się zebrać w garść wspomnienia na kolejny czas bez rodziny. Nie wyglądała na zaskoczoną, gdy opowiadali, co się u nich zmieniło, ale bez przerwy składała gratulacje. Zerknęłam na męża, domyślając się, że na bieżąco informował ją, jak radzi sobie reszta rodzeństwa, kiedy urodziło się kolejne dziecko, jak się mają i pewnie dodawał do listu kilka zdjęć. Jednak żadne z nich się nie przyznało do tego, na ile bliski utrzymują kontakt.
Nie odpowiedziała na pytania, jaką bajeczkę wymyśliła w swoim nowym życiu, bo przecież każdy ma jakąś przeszłość, a do swojej nie mogła się przyznać. Powiedziała tylko, że pracuje w osiedlowym sklepie i naprawdę jej tam dobrze. Godziny odpowiadają, pensja też i ma zawsze czas dla dzieci. Chwaliła się swoimi pociechami i tym, jak sobie świetnie radzą w szkole. Syn zdobywał coraz lepsze osiągnięcia w piłce nożnej. Teść na te słowa poklepał się po piersi, mówiąc, że mężczyźni w tej rodzinie mają miłość do sportu we krwi.
Nie opowiadała o swoich problemach i troskach. Emanowała aurą szczęścia i miałam nadzieję, że tak właśnie jest naprawdę. Przeszła przez piekło i musiała odnaleźć w sobie wiele siły, żeby się nie poddać i zapewnić dzieciom bezpieczną przyszłość.
Nad ranem zjedliśmy śniadanie, po którym mój mąż kazał im się zbierać. Nie zdążyli się poznać z dziećmi, poza Bianką, która wstała w nocy na butelkę. Uznali, że starsze dzieci są zbyt duże, żeby brać w tym udział. Mogłyby się przypadkiem wygadać komuś postronnemu.
Pożegnaniom nie było końca. Ściskali się w nieskończoność, chcąc zatrzymać ich przy sobie jeszcze przez moment. Były łzy i zapewnienia, że nie widzą się po raz ostatni. Teściowa przytuliła też mocno Tymona, który schował ją w swoich ramionach.
– Dziękuję, że ich przywiozłeś.
Nie odpowiedział. Uśmiechnął się pod nosem, głaszcząc plecy zapłakanej mamy. Później podniósł głowę, patrząc wprost w moje oczy. Coś się w nim zmieniło, jakby po wielu latach poskładał się w całość z miliona rozsypanych odłamków. Mój mąż odzyskał spokój, a ja razem z nim.
Podszedł do mnie, głaszcząc obiema dłońmi po policzkach.
– Do zobaczenia w domu, kochanie. To będzie długa podróż, a po drodze prześpię się w jakimś hotelu. Nie dam rady tak długo siedzieć za kółkiem.
– Nieźle nas wrobiłeś z tym weekendem w górach. – Uśmiechnęłam się spojrzeniem.
– Musiałem to zrobić. To był ostatni puzzel, rozumiesz?
– Rozumiem. – Przytaknęłam głową ze spokojem. Naprawdę rozumiałam, że chciał pozamykać wszystkie sprawy i wreszcie pójść naprzód. – Do zobaczenia w domu, kochanie – powtórzyłam jego słowa.
– Wrócę stęskniony – wyszeptał w moje usta.
– Mam nadzieję.
Cmoknął mnie i poszedł do samochodu. Elwira i dzieci wyszli dopiero chwilę po nim. Gdy drzwi się zamknęły, jakby ktoś odciął nas od innego świata. Zrobiło się jakoś ciemno i dziwnie. Staliśmy w ciszy nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Drgnęliśmy słysząc za sobą szybkie kroki.
– Mamo, co na śniadanie? – Laura stała boso w biało-różowej piżamce, a długie włosy roztrzepane na wszystkie strony dodawały jej uroku. – Dlaczego płakałaś?
– Nie płakałam. Oczy mnie swędzą. – Ana kucnęła przed córeczką. – Usiądź, zaraz włączę ci bajki i przyniosę coś jedzenia.
– Skoro dzieci zaczynają się budzić, musimy spać na zmianę. – Ziewnął głośno Wojtek.
– Ja na razie nie zasnę. Idźcie wy. – Teściowa mocniej okryła się swetrem, a teść objął ją ramieniem, prowadząc do stołu.
– Zrobię ci świeżej kawy – powiedział z uczuciem, głaszcząc ją po włosach.
Urosło mi serce, gdy obserwowałam ten gest. To ja i Tymon, gdy będziemy już dziadkami? Oby z przyjemniejszą przeszłością.
^^^^^
Hej ;)
Jak wam się czytało o Elwirze?
Został nam jeden rozdział i epilog, kochani.
Niektórzy już się domyślili, że została ostatnia zagadka do rozwiązania. ;)
2...
^^^^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top