~ Rozdział 67 ~
Bolały mnie plecy, pośladki i dłonie. Nie narzekałam na głos, bo zapewne każdy z nas chciał, żeby było już po wszystkim. Wolelibyśmy świętować. Wywołany Marcel poprawił krawat i stanął wyprostowany przed Starszyzną. Miałam nadzieję, że był gotowy na ostatnie starcie.
– Ty mów, my wysłuchamy – przemówił Grabowski. – Wydaje mi się, że dość już usłyszeliśmy o poprzednich sytuacjach, dlatego opowiedz nam wszystko od momentu ucieczki.
Marcel skinął głową i zaczął opowiadać, dlaczego zdecydował się na ucieczkę. Ze strachu, że coś złego spotka Weronikę lub Kubę. Znał mapy i postanowił wybrać okolicę, w której nie ma Wspólnoty. Opowiadał o tym, jak ciężko im było, w jakich warunkach żyli i jak wyglądała ich codzienność. Później przeszedł do tego, jak spotkał Sławka. Ucieszył się na jego widok. W końcu nie był sam, mógł się komuś zwierzyć, podzielić się troskami. A nikt nie zrozumiał go lepiej niż brat.
– Więc Sławek zaoferował pomoc? – wtrącił Grabowski.
– Tak. Miał warsztat samochodowy, w którym mogłem podjąć pracę. Obiecał też, że załatwi dokumenty, lepsze mieszkanie. Dopiero po czasie odkryłem, co naprawdę tam robił.
– A czym się zajmował?
– Nie wiem, jak mogło wam to umknąć, ale on współpracował z tymi ludźmi, którzy mieli go pilnować. Nie wyglądali na przyjemniaczków. Okazało się, że kradnie samochody i rozbiera je na części. Zaproponował mi całkiem niezłe pieniądze za pomoc. Mogłem też wrócić do dilerki.
– Zgodziłeś się?
Marcel spuścił głowę.
– Tak. Sławek był moją jedyną deską ratunku. Ustaliłem z nim, że nie chcę mieć nic wspólnego z tymi ludźmi. Mogłem pracować dla niego, nie dla nich. Odmówiłem też handlu narkotykami, żeby nie wracać w to samo bagno. Kradłem z nim samochody, tylko i aż tyle.
– Kiedy powiedział ci, że zamierza wrócić do Polski?
– Nie powiedział.
– To znaczy?
– Przyszedł do mnie w nocy i oznajmił, że pilnie musimy wyjechać. Myślałem, że dostał jakiś cynk i mamy coś ukraść. Kazał oddać telefon, żeby niby nikt nas nie namierzył. Jechaliśmy dość długo, zanim zaczął wyjawiać swój plan.
– Jaki to był plan?
– Wy nie rozumiecie... – Pokręcił głową, spoglądając w ziemię. Potrzebował chwili, zanim znów zaczął mówić. – On się nie zmienił. Może nawet stał się gorszy niż wcześniej. Postanowiłem się od niego odciąć w pewnym sensie. Chyba to pchnęło go do tej decyzji. Powiedziałem Sławkowi, że zapłacę za nową tożsamość, a później zaczynam życie od nowa. W uczciwej pracy. Zwodził mnie z tygodnia na tydzień. Kiedyś zadzwonił, że mam do niego przyjechać. Wszedłem do jego mieszkania... – Marcel wziął wdech. – Jakbym dostał z liścia. Uciekłem z deszczu pod rynnę. Ta dziewczyna, ta impreza, ci koledzy...
Nagle urwał, a mnie przeszedł dreszcz. Nawet po ucieczce nie zaznał spokoju. Wspólnota okazała się bezpieczniejsza niż każde inne miejsce. Co za ironia losu...
Po dłuższym milczeniu Marcela znów głos przejęła Starszyzna:
– Jaki Sławek miał plan względem Wspólnoty?
– Nie mam pewności, czy mówił prawdę. Chyba przestawał mi ufać. Tak samo, jak ja jemu. Zamierzał podpalić budynek Wspólnoty ze złości i trochę dla zamieszania. Wywołać chaos, odwrócić waszą uwagę. Sławek był nasz. Wiedział, jakie są zasady. Wywieźlibyście kobiety i dzieci w jedno miejsce. Na przykład wszyscy Kwiatkowscy spotkaliby się w domu rodzinnym. Oczywiście Alfy pojechałyby na zebranie. Ten dom też chciał podpalić. Kto by umarł, to by umarł. A jeśli udałoby się kogoś porwać, to też fajnie. Zachęcał mnie liczbami, ile można dostać za młodą kobietę, a ile za dziecko. Nie chodziło tylko o Kwiatkowskich, chciał zniszczyć tyle rodzin, ile się da. Śmiał się w głos, opowiadając mi, jak chciałby zobaczyć wasze miny, gdy wyśle wam filmiki z ewentualnie porwaną kobietą. Trafiłaby oczywiście w ręce jego znajomych. Mówił przy tym, że nie pogardziłby chłopcem lub dziewczynką, bo dostalibyśmy premię, którą się podzielimy. – Marcel potarł ciężko twarz. – Byłem dilerem, zostałem złodziejem. Na wasze zlecenie robiłem okropne i okrutne rzeczy, ale... handel ludźmi? To mnie przerosło. Przecież ja was wszystkich znam. Jak mógłbym kręcić taki filmik? Nieważne, na czyją żonę by trafiło. Bałem się, że jeśli spróbuję go zatrzymać... zemści się na Weronice i Kubie. Przecież jego znajomi nadal tam byli. On miał telefon, ja nie. Nie mogłem ich narazić. Nie chciałem też waszych krzywd. Znalazłem się w pułapce.
– Co postanowiłeś? – Grabowski oparł brodę na dłoni. Wszyscy słuchaliśmy Marcela z przejęciem.
– Znaleźć wyjście, które nie narazi nikogo. Sławek bardzo mnie pilnował, ale popełnił jeden błąd. Poszedł do łazienki na stacji paliw. Zabrał kluczyki, a zostawił pieniądze, żebym za wszystko zapłacił. Chyba nie podejrzewał mnie o to, że zaczepię obcą osobę, żeby napisać SMS. Udało się. Ostrzegłem Tymona. Miałem szczerą nadzieję, że sytuacja potoczy się sama i nikt nie ucierpi. Resztę znacie. – Rozłożył ręce w geście poddania się.
– Czy to wszystko, co chciałbyś nam powiedzieć?
– Nie bardzo wiem, co mógłbym dodać. Działałem zgodnie z własnym sumieniem. To wy ocenicie, czy postępowałem słusznie, czy nie.
Pokiwali głowami. Na moment zapadła kompletna cisza, po której rozległ się dźwięk uderzania młotka.
– Dziękujemy wszystkim, którzy tu dziś byli. Jutro Rada Starszyzny zbierze się, aby debatować nad decyzją, którą ogłosimy tego samego dnia. Jesteście wolni.
Wstawaliśmy po kolei niezadowoleni z sytuacji. Mieliśmy nadzieję już dziś usłyszeć werdykt i się z niego cieszyć lub go podważyć. Aktualnie nie mogliśmy zrobić nic więcej. Krystian otworzył drzwi. Wskazał Marcelowi i Weronice, że muszą poczekać, bo wyjdą jako ostatni. Zapewne taki dostał rozkaz. Pilnowali ich bez przerwy, żeby nie uciekli po raz drugi. Mijając ich starałam się wykrzesać pocieszający, ciepły uśmiech, który odwzajemnili nieco smutniej. Też mieli dość. Woleliby wiedzieć już dziś, co ich czeka.
Musieliśmy przetrwać. To tylko kilkanaście godzin...
– Jedziemy w miasto? – Ana oparła się o drzwi samochodu, zamiast wsiąść do środka.
– Głodny jestem – odparł Tymon, tak jakby kiedykolwiek nie był głodny.
– Wolałabym już wracać do Bianki. – Pomasowałam kark. – W ogóle czuję się jakaś brudna i najchętniej wskoczyłabym pod prysznic.
– Za dwie godziny u rodziców? – Mąż zerkał raz na mnie, raz na siostrę. – Każdy się odświeży, a później się spotkamy. Zamówimy coś i posiedzimy razem. Co wy na to?
– Jestem za. – Odezwał się Wojtek, wsiadając na swoje miejsce, bo przyjechaliśmy jednym samochodem.
Zgodziłam się, chociaż wcale nie miałam ochoty na rodzinne spotkania. Byłam zbyt zmęczona tematami Wspólnoty. Odwieźliśmy najpierw Wojtka, później Anę, odebraliśmy Biankę od moich rodziców i w końcu ruszyliśmy w stronę domu. Oparłam się o zagłówek, wpatrując się w kierującego samochodem męża. Czułam się jakaś poszarpana emocjonalnie.
– Mam ochotę się dzisiaj napić.
– To się napij. – Zmienił bieg kompletnie niewzruszony. Nawet na mnie nie spojrzał.
– Ale Bianka...
– Zajmę się nią.
– W nocy też?
– Tak. Co to za problem? Jutro mam wolne.
– Ty tak na poważnie? Nie wiem, czy żartujesz, czy nie, bo masz kamienny wyraz twarzy.
– Ty napij się dzisiaj, ja jutro. Albo opiję sukces, albo zaleję smak porażki. Pasuje ci? – W końcu odwrócił głowę w moją stronę, uśmiechając się delikatnie.
– Pasuje.
Dotarliśmy do domu. Tymon poszedł się kąpać pierwszy, a ja uspokajałam zdenerwowaną córkę. Chyba się na nas obraziła, że zostawiliśmy ją z dziadkami. Przyzwyczaiła się, że ciągle byliśmy obok. Teraz nas za to karała, rozładowując swoje napięcie.
– Zrobiłaś coś do jedzenia? – Zbiegł po schodach odświeżony mąż.
– Niby jak? Musiałam ją nakarmić, przewinąć, a ona nie przestaje marudzić.
Chyba chciał ją wziąć na ręce, ale cofnął się i wyminął mnie. Z ciężkim westchnięciem ruszył w stronę kuchni.
– Niby jak miałam to zrobić, Tymon? – krzyknęłam za nim. – Miałam ją zostawić i niech sobie płacze, bo ty jesteś głodny?
– Przecież nic nie powiedziałem – odburknął mi z kuchni.
– Nie musiałeś. – Wściekłam się, bo co on sobie myślał? Że jestem w dwóch osobach, czy mam osiem rąk? Poszłam na górę. Postanowiłam poradzić sobie sama, bez łaski.
Stałam chwilę w sypialni zastanawiając się, czym zabawić Biankę. W końcu wyciągnęłam spod łóżka miękką matę grającą i z małą na rękach rozłożyłam ją na podłodze w łazience.
– Co ty robisz? – Stanął za moimi plecami mąż. – Nie mogłaś poczekać pięciu minut? Zrobiłbym coś do jedzenia i zabrał ją, a ty poszłabyś się kąpać.
– Mogłabym, gdybyś to grzecznie zaproponował, a nie na mnie fukał.
– Chryste... – Przewrócił oczami w stronę sufitu. – Jaki ty masz ciężki charakter. Księżniczka na ziarnku grochu. – Zabrał mi córkę z rąk.
Przekrzywiłam głowę, parząc go wzrokiem.
– Księżniczka zaraz zrobi jedzenie dla księcia.
– Poradzę sobie. – Odwrócił się, chcąc wyjść z łazienki.
– Ach, więc sugerujesz, że ty jesteś lepszym rodzicem, bo sobie doskonale radzisz?
Uniósł brew w totalnym zdziwieniu.
– A w którym momencie między „poradzę" i „sobie" ty wyczytałaś, że jesteś złym rodzicem? Ponoć miałaś szóstkę z polskiego, a nie potrafisz poprawnie zinterpretować, co autor miał na myśli.
– Więc teraz jeszcze dodatkowo jestem głupia? – Złapałam się bioder, mało nie płacząc.
Zapowietrzył się, wybałuszając oczy.
– Jakim cudem w takim tempie doszłaś do takich wniosków? – Pokręcił głową. – Wychodzę stąd, zanim się pozabijamy.
Poszedł, zamykając za sobą drzwi. Buchając parą, weszłam pod prysznic, który po chwili buchał tak samo. Nie spieszyłam się. Wysuszyłam włosy i zrobiłam makijaż. A co, niech sobie radzi sam, jak taki mądry.
Wyszłam z sypialni, nie słysząc płaczu małej. A więc jednak świetnie sobie poradził, a ja wyszłam na tą złą. Zeszłam na dół. Bianka wesoło mlaskała do zwisających misiaczków w bujaku. Poszłam do kuchni, w której Tymon oparty o blat przeglądał telefon i popijał kawę. Zrobił też dla mnie. Zerknął znad urządzenia rozbawionym wzrokiem, ale udając niewzruszoną, nalałam sobie wody. Podszedł bliżej, kładąc przede mną talerz z dwiema kanapkami.
– Już? Spuściliśmy parę? – Ucałował mnie w policzek, a później postawił obok talerzyka kawę. – Zjedz. Polak głodny, Polak zły.
– Mówisz o sobie? – Chętnie sięgnęłam po kawę.
– Tak, też. – Stanął za mną i zaczął masować moje ramiona. – To był ciężki dzień. Zbyt wiele emocji.
– Nie powinniśmy się kłócić przy dziecku. Dajemy jej zły przykład.
– Taki, że facet musi zrobić wszystko, żeby kobieta była zadowolona i padać jej do stóp, gdy ona się zdenerwuje?
– Jestem aż taka zła? – spytałam całkiem poważnie, zastanawiając się, czy przez ostatnie miesiące zaniedbywałam nasze małżeństwo skupiając się na sobie i dziecku.
– Dlaczego ty bierzesz wszystko tak śmiertelnie poważnie? – Objął mnie, wtulając się w ramię. – Ja tylko próbuję cię rozbawić. Zjedz, wypij kawę i jedziemy do rodziców. Zamówimy tam coś ciepłego do jedzenia.
W tym momencie mała znów zaczęła marudzić, więc zostawił mnie, żeby zająć się dzieckiem.
– Jula, kupa... – Usłyszałam po chwili.
– Jem kanapeczki. Ty przecież sobie świetnie radzisz.
– Awaria! Wzywamy mamusię na pomoc. – Udawał, jakby mówił przez megafon. – Córka obkichała się po pachy. Awaria! Przybądź pomocy, zanim wybrudzimy kanapę i wszystko wokół.
Zaśmiałam się i wstałam z krzesła. Wspólnie umyliśmy córkę przy umywalce i musieliśmy założyć świeże ciuszki, bo faktycznie wybrudziła wszystko. Tymon zabrał mi z rąk ubraną całą na różowo Biankę.
– Widzisz? I masz dowód, że bez ciebie to my sobie nie poradzimy.
– Poradzilibyście sobie. – Stanęłam na palcach, żeby pocałować męża. – Jesteś wspaniałym tatą.
– A jednak kanapki pomogły! – Cmoknął powietrze, wyraźnie dumny z siebie. – To był tylko głód, wcale nie chciałaś mnie zabić. To dobrze wróży naszemu małżeństwu. Wystarczy, że będziemy się regularnie karmić.
Przewróciłam oczami ze śmiechem i zostawiłam ich, bo musiałam spakować dodatkowe pampersy do teściów. Gdy wróciłam, żeby poinformować, że możemy wychodzić, zastałam Tymona na kanapie w pozycji półleżącej z córką opartą o uda. Udawał, że robi brzuszki i całował ją w nosek, a ona tak się cieszyła, że z ledwością łapała powietrze. Przystanęłam w półkroku, wpatrując się w ten sielski obrazek. Dziś nie umiałam już sobie wyobrazić, jakby to było, gdyby Tymon nigdy nie został ojcem.
– Możemy jechać.
Tymon złapał małą za rączki i niby do mnie machali.
– Dobrze, mamusiu. – Udawał piskliwy głosik małej dziewczynki. – Jestem gotowa.
Zmienił głos na swój prawdziwy.
– A chcesz jechać do babci i dziadka?
Znów udawał, że odpowiada mu nasza córka. Chwycił jej piątki i pomagał bić brawo.
– Tak. Lubię babcię i dziadka. Tak, jedźmy tam.
– Jesteś szalony, Kwiatkowski.
– Ja to wiem. – Podnosił się z kanapy, uważając na małą. – Tylko nikt nie miał okazji mnie zdiagnozować.
Dzieci przegłosowały nuggetsy z frytkami. Wojtek z przyszykowaną kartą zamówień poszedł zadzwonić, żeby zamówić. Przy tylu osobach rachunek był tak duży, że dostaliśmy dodatkową colę. Tymon postawił przede mną kieliszek z winem, puszczając mi oczko i zabierając Biankę z rąk. Nie sądziłam, że nadal pamięta i myślałam, że napiję się dopiero w domu. Bałam się, że teściowie źle na to spojrzą, bo jak to ja piję alkohol, a kto zajmie się dzieckiem? Sączyłam więc powoli, tak, żeby jeden kieliszek męczyć cały wieczór. Zjedliśmy i staraliśmy się nie powracać do tematu Marcela. Wszyscy potrzebowaliśmy odrobiny oddechu.
– Weź ją, Jula. – Mąż stanął przede mną, gdy wróciłam z ubikacji. Posłał mi przy okazji uśmieszek. – Dolałem ci, oszuście.
– Ja ją wezmę, mogę? – Sylwia już wyciągała ręce. – Chodź do cioci, kruszynko maleńka.
Takim sposobem wypiłam dwa kieliszki, zanim wróciliśmy do domu. Trzeci nalałam sobie, gdy już pomogłam przygotować córkę do snu. Tymon wygonił mnie na dół, mówiąc, że sam położy ją spać, a ja miałam się zrelaksować. Wrócił po jakimś czasie, położył na stole elektroniczną nianię i z ciężkim westchnięciem opadł na kanapę obok mnie.
– Dlaczego siedzisz w ciszy i półmroku? – Położył dłoń na moim karku, uciskając go lekko.
– Myślę.
– O czym?
– Czy odpowiesz mi szczerze na pytanie, nie patrząc na moje uczucia, a na swoje.
– Czego dotyczy pytanie? – Poprawił się siadając bokiem, żeby patrzeć mi w twarz. Dłoń przeniósł na policzek, a drugą położył na udzie.
– Chciałbyś wiedzieć, co wydarzyło się TEJ nocy?
– Och, Jula... – Przełknął ślinę i oblizał usta. – To bardzo trudne pytanie. Niełatwo słuchać opowieści, jak ktoś cię krzywdził, a ty cierpiałaś. Byłaś sama, przerażona, zdana tylko na siebie. A z drugiej strony zależy mi, żeby cię zrozumieć. Móc przeżyć to z tobą, zabrać część ciężaru. Mieliśmy się wspierać w dobrych i złych chwilach. Chciałbym, żeby nie było w tobie skrytek, do których mnie nie dopuszczasz.
– Więc?
– Opowiedz, jeśli będziesz czuła, że jesteś w stanie.
Wzięłam całkiem spory łyk wina, po czym poszłam sobie dolać. Czułam, jak Tymon śledzi wzrokiem każdy mój ruch. Usiadłam bardzo blisko. Chciałam wyczuwać bijące z niego ciepło ciała, żeby mieć pewność, że jestem bezpieczna. Odgarnął czule moje włosy za ucho, a ja uniosłam wzrok. Przed nami trudna rozmowa. Niezwykle ważna, żeby poradzić sobie z tym rozdziałem w naszym życiu. Jednak nie byłam sama... byłam z Tymonem.
– A więc było tak...
*****
Obudziłam się rano w pustym łóżku. Przeciągnęłam mięśnie, po czym zaczęłam poszukiwania męża i córki. Znalazłam ich dopiero w pokoju gościnnym. Bianka patrzyła w sufit, wydając z siebie różne dźwięki, otoczona rulonem z kołdry. Tymon spał obok.
– Dzień dobry, kochanie. – Stanęłam nad córką, która się do mnie uśmiechnęła.
– Obudzisz mnie za godzinę? – przemówił zachrypnięty mąż.
– Jasne, pośpij jeszcze. Ciężka noc? Mogłeś mnie obudzić, jeśli było tak źle. – Zerknęłam na niego z uśmiechem, ale ten od razu mi zszedł, gdy napotkałam poważny wzrok męża. I było w nim tak wiele uczuć, że aż mnie przytłoczyły. Zacisnął szczękę, przejeżdżając wzrokiem po moim ciele. A więc dlatego miał ciężką noc. Katował się tym, co mu powiedziałam. Wczoraj wino dodało mi odwagi, dziś żałowałam, że aż tak się otworzyłam i wyrzuciłam z siebie wszystkie szczegóły tamtej nocy. Płakałam w jego ramionach, dopóki nie zabrakło mi łez. – Może jednak było lepiej, gdy nie wiedziałeś?
Poprawił się, przesuwając na środek łóżka.
– Daj mi ją. – Wskazał, żebym położyła córkę pod jego lewym ramieniem. – I ty też do mnie chodź. – Uniósł prawą rękę, robiąc dla mnie miejsce. Ułożyłam się wygodnie, opierając głowę o męską klatkę piersiową. Zamknął mnie w swoim uścisku, bawiąc się włosami. – Najważniejsze, że jesteśmy w komplecie. Każdy taki dzień to dar. Jula... Ja nigdy nie przestanę doceniać, że nam się udało... że przetrwaliśmy.
Przymknęłam oczy, a po moim ciele rozlało się przyjemne ciepło. Leżeliśmy tu razem, nigdzie się nie spiesząc i doceniając takie chwile. To było piękne.
Przysnęliśmy jeszcze na moment, jednak nie na długo, bo nasza córka zaczynała się nudzić. Podniosłam się pierwsza i zabrałam ją ze sobą do kuchni, do której po chwili przyczłapał mój mąż.
– A co ty robisz? – Patrzyłam, jak zapełnia kocią miskę smakowitą saszetką.
– Daję kotu jeść, nie widać?
– Przed chwilą jadła. – Zalałam dla nas kawę mlekiem, a on podniósł się, kładąc ręce na biodrach.
– Ty rudy oszuście, ty. Udawałaś okropnie przegłodzoną.
Zaśmiałam się, zabierając za śniadanie. Jakoś przeszliśmy do normalnego trybu życia, chociaż oboje się stresowaliśmy upływającym czasem. Postanowiłam zrobić dobry obiad i upiec ciasto. Wszystko, żeby zająć czymś ręce. Tymon w tym czasie wygłupiał się z małą, ciągle ją głaskał i cmokał. Musiał też rzucać korki zazdrosnej Noemi i drapać ją między uszami w nagrodę, że świetnie aportowała. Oczekiwanie na telefon w sprawie Marcela zaczynało nas przytłaczać. Obiad wyszedł mi wyśmienicie, a i tak jedliśmy jakby bez apetytu.
Wykapałam Biankę z pomocą Tymona. Uwielbiał to robić i zawsze powtarzał, że otulona różowym ręcznikiem, wygląda jak żywcem wyciągnięta z reklamy kremów dla dzieci. Zeszliśmy na dół, zastanawiając się, co zjeść na kolację. Tak, dziś głównie jedliśmy i kręciliśmy się w kółko. Coraz bardziej stresował nas upływający czas. Mieliśmy nadzieję, że pierwsze wiadomości nadejdą przed obiadem. A tu zastała nas kolacja...
Nagle rozdzwonił się domofon, do którego podszedł mój mąż.
– O, Boże... To Weronika z Kubą na rękach!
– Coś się stało? – Stanęłam jak wmurowana, nie powstrzymując ciarek. Biankę przytuliłam mocniej, jakby groziło jej jakieś niebezpieczeństwo.
– Nie wiem... – Nacisnął przycisk, wpuszczając ją i od razu zabrał się za otwieranie zamków.
Na progu stanęła Weronika, tuląc Kubę.
– Mogę wejść?
– Jasne... – Otworzył szerzej drzwi. Wcisnęłam mu małą, żeby pomóc rozebrać Kubę z ciepłych ubrań. Tymon zbliżył się, uważnie ją obserwując i pomagając ściągnąć jej z ramienia ciężką torbę. – Gdzie jest Marcel? Czy coś mu się stało?
Odwróciła głowę, ale nic nie powiedziała. W tym samym momencie ktoś mocno zapukał w drzwi. Serce mi niemal stanęło.
– Idźcie do salonu. – Oddał mi nasze dziecko z wypisanym na twarzy lękiem. – Zajmę się tym.
My jednak się nie ruszyłyśmy. Drzwi otworzyły się ponownie, a ja przestałam oddychać.
– No, witam państwa! – Marcel wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. – Niespodzianka!
– Przestraszyłeś nas, jełopie. – Tymon chwycił jego kurtkę i wciągnął siłą do środka.
– Uważaj, bo potłuczesz, kretynie. – Rozpiął kurtkę wyciągając z niej butelkę whisky i szampana. – Dla naszych kochanych żon... bezalkoholowy. – Puścił do nas oczko. Od razu oberwał w tył głowy z otwartej ręki, na co się obruszył. – Czy ty kurwa nie możesz sobie znaleźć nowych przyzwyczajeń?
– Myśleliśmy, że coś ci się stało! Prawie dostałem zawału, idioto skończony!
– Nie zachowujcie się tak przy dzieciach – przerwałam im pouczającym tonem.
– Julka, szykuj szklanki. Weronika ma w torbie przekąski. Nic wyszukanego, wpadliśmy do pierwszego lepszego sklepu.
Tymon ponownie zabrał mi z rąk Biankę, a ja zrobiłam, co mówił Marcel. Milczał, przeciągając chwilę, dopóki nie rozlał wszystkim do szklanek. Dla nich whisky, dla mnie i Weroniki bezalkoholowego szampana. Takiego dla dzieci o smaku truskawkowym. Wstał, prostując się dumnie, więc i my wstaliśmy w oczekiwaniu, aż w końcu przemówi.
– Wypijmy za wygraną. Zostajemy!
Stuknęliśmy się szklankami i wzięliśmy łyk. Tymon dość porządny łyk, przy czym Marcel maleńki, bo chciał coś dodać.
– Poznajcie najmłodszego w historii członka Rady Starszyzny!
– Że co?! – krzyknęłam z szoku.
Tymon się zakrztusił, wypluwając część alkoholu z powrotem do szklanki. Uderzał się w klatkę piersiową, kaszląc i nie umiejąc nabrać oddechu. Marcel walił go po plecach bez litości, aż w końcu mój mąż się uspokoił i cofnął o krok, patrząc na gościa z niedowierzaniem.
– To niemożliwe. Jesteś za młody. – Przeniósł wzrok na Weronikę, oczekując potwierdzenia.
– On mówi prawdę. Starszyzna oddała mu tytuł Alfy i uznała, że ma szansę oczyścić nazwisko. Przyjęli go w swoje szeregi, bo jest ostatnim Matrysem. Na razie na próbę. Obiecali też, że pomogą mu przejąć majątek ojca, żeby mógł nim zarządzać.
– Pomyślelibyście, że to się tak skończy? – Marcel pokręcił głową, bo chyba sam nadal w to nie dowierzał. Aż sobie usiadł, biorąc kolejny łyk.
– To niemożliwe – powtórzył mój mąż. – To kolejna wkrętka, tak?
– Nie kłamię, Tymon. Naprawdę zostajemy i odzyskaliśmy wszystko. Dom, nazwisko, pieniądze, pozycję. – Wyliczał na palcach.
– Nie uwierzę, dopóki nie zadzwonię do ojca. – Odwrócił się w poszukiwaniu komórki.
– Powiedz, że już wiesz, bo prosiłem go, żeby nic nie zdradzał. Chciałem osobiście przekazać wam dobre wiadomości. I przy okazji podziękować, bo to między innymi, dzięki wam.
Mój mąż schował się w kuchni z telefonem. Ja nadal stałam zszokowana, nie wiedząc, czy w końcu wierzyć, czy nie... Wolałam poczekać na potwierdzenie Tymona.
Wrócił i przyznał, że Marcel nie kłamie. Nie dość, że odzyskał tytuł Alfy, to jeszcze wciągnięto go do Rady Starszyzny. Chyba chcieli mu coś wynagrodzić.
Zapiszczałam cicho z radości. Cicho tylko dlatego, że trzymałam na ręce dziecko. Przytuliłam mocno Weronikę, a później zrobiłam to samo z Marcelem. Wciąż powtarzałam, że bardzo się cieszę. Rozpierała mnie radość, że wszystko się udało i miałam nadzieję, że od teraz będzie już tylko dobrze. Mój mąż też chętnie wiwatował. Dokonaliśmy niemożliwego. Cały dom przepełniała niewyobrażalna radość.
– To napij się w końcu za naszą wygraną. – Marcel ponownie odkręcił butelkę.
– Chętnie, ale lepiej wypłuczę szklankę...
Byłam pewna, że będziemy świętować do rana. Jedna nieprzespana noc w tę czy we w tę nie robiła różnicy.
Wygraliśmy!
^^^^^
3...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top