~ Rozdział 66 ~

Marcel

Sala zawsze tak wielka, przestronna i zimna, wydawała się teraz ciasna, gorąca i przytłaczająca. Na wprost mnie siedzieli członkowie Starszyzny. Ława została powiększona, bo nie tylko nasz region debatował na mój temat. Po bokach niczym na trybunach siedzieli ciekawscy i ci, którzy chcieli wyrobić sobie własne zdanie. Na zielonej grubej linii postawiono wzniesienie jak w sądach, na które miał stanąć wezwany. O dwa kroki za nim rozstawiono kilka rzędów krzeseł. Wszystkie zapełnione. Siedzieli tam ci, którzy chcieli zeznawać.

Mijałem ich, trzymając żonę za rękę. Miałem wrażenie, że chce mi dodać otuchy, krocząc tuż obok z wysoko podniesioną głową. Tak samo, jak kiedyś Julia weszła do kościoła u boku Tymona. Dumna, pewna siebie i nie pokazująca, jak bardzo drży w środku. Usiedliśmy na bocznych krzesłach, tak żebyśmy mogli widzieć całe przedstawienie. Krystian huknął drzwiami, zamykając je od środka. Nikt nie mógł wyjść ani wejść.

Grabowski, jako członek Starszyzny, uderzył trzy razy sędziowskim młotkiem.
– Zebraliśmy się tutaj, aby uczciwie osądzić Marcela Matrysa. Wyrok, co do jego osoby zależy od tego, co tu dziś usłyszymy. Przejdźmy do rzeczy, bo i tak zajmie nam to wiele godzin. – Wziął w jedną rękę okulary, wsuwając je sobie na nos, a w drugą kartkę. – Julia Kwiatkowska.

– Jasne. Bezbronne owieczki na pierwszej linii rzezi. – Podniosła się, szepcząc pod nosem. Wyprostowała się dumnie, choć paznokieć palca wskazującego wbijała sobie w kciuk. Podeszła na środek z godnością królowej, choć chwyciła krańce podestu, aż zbielały jej dłonie. Uniosła głowę, patrząc wprost na Starszyznę, choć postukiwała cicho i nerwowo obcasem.

– Gotowa?

– Tak – odpowiedziała pewnie, ale jak znałem Julię właśnie ledwo utrzymywała się na nogach, walcząc z atakiem paniki.

– Zacznijmy od czegoś prostego. – Grabowski wyciągnął kartkę z przygotowanymi pytaniami dla Julki. – Jak to się stało, że zbliżyłaś się do Marcela Matrysa? Czy kiedykolwiek w twoim życiu, biorąc pod uwagę etap przed i po ślubie, cokolwiek łączyło cię z Marcelem Matrysem?

– Tak – wyznała z twardością głosu. Po sali przeszedł szum, a ja przełknąłem ciężko ślinę. Co ona wygadywała? Julka nawet nie odwróciła się w stronę szeptów. – Przyjaźń.

– Przyjaźń? – Spojrzał na nią znad okularów. – Pomiędzy mężczyzną a kobietą?

– Tak. Czysta i nieskażona podtekstami. Kocham męża i nigdy bym go nie zdradziła. Poznałam Marcela, gdy byłam małą dziewczynką. Spędziłam z nim wczesne dzieciństwo. I wrócił do mojego życia po moim ślubie. Okazało się, że nadal przyjaźni się z Tymonem. Jakoś tak wyszło, że stał się przyjacielem rodziny.

– Podaj swoją definicję przyjaźni między kobietą i mężczyzną?

Wściekła się. Zacisnęła dłonie na drewnie tak mocno, aż sprawiała wrażenie, jakby chciała wszystko roznieść w pył. Zastukała nerwowo obcasami. Jednak jej twarz pozostała spokojna.
– Stałam tu kiedyś przed wami. Poniżona, znieważona, upokorzona. Gabriel wycierał mną podłogę. To Marcel podał mi krzesło i wodę nim zemdlałam z przerażenia. Winna. Pamiętacie? Winna, bo mam na nazwisko Kwiatkowska. Marcel jako jedyny nie klaskał, patrzył na mnie ze współczuciem. To on z Wojtkiem powstrzymał Tymona przed ciosem na Gabriela, gdy ten wyznał, co ze mną zrobił. Marcel zawsze jest tam, gdzie go potrzebują. I nie ja jedna tak myślę. Można kogoś lubić i nie wskakiwać mu do łóżka bez względu na płeć. On jest jak spoiwo łączące dwa skłócone obozy. Jesteśmy tu dziś wszyscy dla niego. Zawdzięczam mu życie swoje i mojej córki. Jak mógłby być mi obojętny? Jak inaczej miałabym go nazwać, jeśli nie przyjacielem? Marcel jest dżentelmenem i ma swoje zasady, nie dotknąłby mężatki ze Wspólnoty. Nigdy mi tego nie sugerował żadnym gestem. Okazywał swoje serce, nie żądając ciała w zamian. Bogu dzięki, istnieją na świecie ludzie niewykorzystujący słabości i ciężkich sytuacji innych.

Ucichli na chwilę, każdy patrząc w inną stronę. Tylko pan Kwiatkowski uśmiechnął się do swojej synowej. Był z niej dumny. Pozamiatała i wprawiła ich w zawstydzenie, insynuując, że myślą tylko o seksie.

– Przejdźmy dalej. – Odchrząknął Grabowski, biorąc ponownie kartkę do ręki. – Czy Marcel często bywał w waszym domu? Widywałaś się z nim?

– Nie wiem, jak to ująć. – Wzruszyła ramionami. – Bywało, że spotykałam go często, nawet przypadkowo w sklepie lub na spacerze. A bywało, że nie widziałam go przez wiele tygodni.

– Ale nie zaprzeczasz, że was odwiedzał?

– Odwiedzał.

– Twój mąż tolerował waszą przyjaźń?

Spuściła głowę. Potrzebowała chwili, żeby znów móc przybrać minę, niepokazującą żadnych emocji.
– Tolerował to dobre słowo. Tymon na początku nie był zachwycony. Z czasem chyba się przyzwyczaił. Zaakceptował to, że lubimy swoje towarzystwo, gdy się przekonał, że to nie ma nic wspólnego z romantycznym uczuciem. Sam lubi Marcela tak bardzo, że sprowadzał go do naszego domu. Nie zamykał mnie wtedy w piwnicy, przecież ktoś musiał podać im zimne piwo i gorącą kolację.

Grabowski posłał Julii ostrzegawcze spojrzenie za ostatnie zdanie. Jej teść podrapał się po nosie, ukrywając rozbawienie, a Tymon potarł twarz, chyba chcąc wynieść stąd żonę, zanim narobi sobie kłopotów za te teksty i to ona będzie oskarżona, a nie ja. Kiedy ona się tak wyrobiła? I kto poskromi tę Czarownicę, skoro już się narodziła?

– Bez sarkazmu. – Dobitnie podkreślił Grabowski. – Rozumiemy, co masz na myśli.

– Nie śmiałabym. Staram się być dokładna i dosadna, żeby nie zostać o nic oskarżona, bo ktoś z zebranych na tej sali wywącha teorię, która nie istnieje, czytając między wierszami, chociaż nie potrafi czytać ze zrozumieniem. To dla własnej obrony. Przepraszam, jeśli kogoś uraziłam.

Tymon stworzył wiedźmę.

Grabowski westchnął ciężko, odrywając wzrok od kartki i przenosząc go na Julię.
– Nadszedł czas na ciężkie pytania. Chciałbym cię poinformować, że możesz przerwać, jeśli nie zechcesz odpowiadać na któreś. Jednak jesteś jedyną osobą, która może potwierdzić, że w dniu, w którym zostałaś zaatakowana w swojej sypialni nie było w twoim domu Marcela.

– Nie było go tam.

– Skąd ta pewność? Mógł stać niedaleko i pilnować wejścia.

– I po co dzwoniłby do Tymona?

– Żeby ochronić własną skórę. – Splótł ze sobą dłonie, rozmawiając z nią łagodnie. – Wierz mi lub nie, Julia, ale nie takie sytuacje tutaj słyszeliśmy. Ludzie potrafią być nieobliczalni i podstępni.

Spuściła głowę. Przenosiła ciężar z nogi na nogę, a stukot obcasów rozlegał się po sali, w której panowała przerażająca, niemal namacalna cisza. W końcu opanowała się i podniosła wzrok wprost na Starszyznę. Nie dziwiłem się, że ledwo daje radę. Opowiadała o napaści przed dziesiątkami osób. Większość z nich była jej obca.
– Uciekłam – powiedziała bardzo cicho.

– Słucham? Możesz powtórzyć?

Wzięła głośny wdech.
– Uciekłam z sypialni. Matrys... On... siedział na mnie i bawił się nożem, jeżdżąc nim po mojej twarzy. – Ścisnęła mocno wargi. Zerknąłem na Tymona, który nerwowo zacisnął pięści. Słyszał to po raz pierwszy?

– I co było dalej? – Grabowski na szczęście zachowywał się z klasą i traktował ją delikatnie, przemawiając z ciepłem w głosie. Odruchowo złapałem dłoń Weroniki, przenosząc ją na swoje udo. Mnie również nie łatwo było tego słuchać.

– Matrys zauważył zdjęcie USG wsunięte w ramę lustra. Zszedł ze mnie i podszedł bliżej, żeby się przyjrzeć. Wykorzystałam moment i uciekłam z sypialni. Dobiegłam do schodów, chociaż nie zdążyłam dotknąć nawet pierwszego stopnia. Dogonił mnie i siłą zaciągał z powrotem. Krzyczał przy tym, że nie pozwoli na to, żeby Tymon był szczęśliwy. Ja krzyczałam w głąb domu, błagając o pomoc. Chwyciłam się... framugi. On zaczął... mnie ciąć. – Nerwowo poprawiła włosy, pociągając nosem. Biedna, popłakała się. – Rzucił mnie na łóżko, ciął moje ciało, gdzie popadnie. Dusił. Mówił, że umrę. Ostatnie, co pamiętam, to krzyk Tymona. To na pewno był on, nie Marcel. Skoro przybiegł pierwszy, przecież by go zauważył. – Drżącymi dłońmi wytarła policzki. – Czy to wam wystarczy? Widziałam dół domu, nikogo tam nie było.

Tymon, słysząc jej drżący głos, podniósł się z krzesła i znalazł tuż za nią, kładąc dłoń na plecach.
– Tak, to wystarczy – przemówił zamiast Starszyzny. – Czy to koniec pytań?

– Usiądź, Julia. – Kiwnął jej głową Grabowski.

– Chcę powiedzieć coś jeszcze... Przypomniało mi się.

– Słuchamy...

– Może o tym nie wiecie, ale Marcel poprosił Tymona o bycie chrzestnym Kuby. Matrys wykrzyczał mi, że nie możemy mieć własnych dzieci, więc kradniemy cudze. Dlatego to USG go zdenerwowało, jego teoria się posypała. Nie wierzę w to, że Marcel i Weronika byliby tak perfidni. Najpierw jedli z nami kolację i poprosili Tymona o coś takiego, a później spiskowaliby, żeby nas pozabijać? Marcel stanął przeciwko swojemu ojcu, chcąc umocnić więź z Kwiatkowskimi. Ten gest to wyciągnięcie ręki na zgodę i zakończenie sporów między dwoma rodzinami.

– Dziękujemy. To, co powiedziałaś jest bardzo ważne.

Tymon odprowadził ją na miejsce. Głaskał jej dłoń, gdy ona drugą ręką odebrała chusteczkę, którą podała jej Ana.
Dąbrowski odchrząknął, chcąc zabrać głos.
– Anastazja Pietrzak, z domu Kwiatkowska, córka członka Rady Starszyzny.

Ana wstała niepewnie. Kolejna, która wcale nie chciała tu być, a mimo to wpisała się na listę. Coraz bardziej doceniałem, że oni wszyscy przyszli tu dla mnie.

– Gotowa? – Dąbrowski wziął swoją kartkę z pytaniami.

– Tak.

– Dlaczego chciałaś zeznawać? Nam wszystkim wydawało się od zawsze, że wasze rodziny nie sympatyzują ze sobą. Już bliska więź z twoim bratem, Tymonem, nas zaskoczyła. A co ty masz z tym wspólnego z Marcelem Matrysem?

– Niewiele. – Wzruszyła ramionami. – Jednak ja i Tymon jesteśmy sobie najbliżsi wiekowo z całego rodzeństwa. Cała nasza trójka, to znaczy ja, Tymon i Marcel, chodziliśmy do jednej szkoły. I nie – rozłożyła ręce, jakby chciała uciąć ich myśli – nie zadawałam się z Marcelem w szkole. Wiem, że im mniej mężczyzn w naszym życiu, tym lepiej dla nas. Jednak Marcel zawsze gdzieś tam był. Na szkolnym korytarzu, w sali gimnastycznej, na przerwie... Pomińmy tę jedną jedyną sytuację, w której sprowadził na mnie kłopoty swoim głupim żartem, a banda szkolnych chłopaków zaciągnęła mnie w kąt. Tymon za to złoił go krzesłem, a Marcel solennie mnie przeprosił, zapewniając, że naprawdę tego nie chciał. Poza tym jednym wybrykiem zawsze czułam się przy nim bezpiecznie. Gdy gdzieś tam był obok, miał mnie na oku, a ja o tym wiedziałam. Zawsze stawał w mojej obronie, a mógł chcieć mi zaszkodzić. Szkoła to idealne miejsce, żeby kogoś zgnoić i zamienić życie w piekło. Owszem, nadal miałam Tymona, ale chciałam tutaj podkreślić, że przez te wszystkie lata, Marcel nigdy nie zachowywał się jak wróg, a jak przyjaciel. Przyszłam tu dziś, bo byłam naocznym świadkiem ich przyjaźni. Dla mnie to było niezwykłe i szczerze – położyła dłoń na sercu – nie wiem, czy byłabym zdolna do tego na ich miejscu. Nasze rodziny się nienawidziły. Brat Marcela skatował naszą siostrę, a Tymon skatował mu w odwecie brata. Oni potrafili się wznieść ponad to i ze sobą o tych sytuacjach porozmawiać. Osobiście nie rozumiem, dlaczego Marcel miałby zostać pozbawiony prawa do bycia Alfą, skoro nigdy nie popierał działań swojej rodziny. Mógłby wnieść w nasz region spokój, bo potrafi pozostać neutralny.

Gdy ona ucichła, oni zamrugali, jakby wybudzali się z transu. Zasłuchali się w słowa Any z pełnym skupieniem i chyba zabrakło im argumentów do kolejnego pytania.
– Jeśli to wszystko, możesz usiąść.
Ana skinęła głową i nie patrząc na nikogo, wróciła na swoje miejsce.

– Wojciech Kwiatkowski – wyczytał pan Władek Brochowiak.

– Gotowy. – Stanął przy barierce w końcu ktoś pewny siebie.

– Biorąc pod uwagę swoje doświadczenie, jako Alfy, co myślisz o sytuacji Marcela Matrysa?

– Po rozmowie z moim bratem zrozumiałem, że stary Matrys długo próbował przepchać prawo o zbiorowej rodzinnej odpowiedzialności, żeby sprowokować Tymona i tym samym zachwiać pozycję Kwiatkowskich. Moim zdaniem to prawo powinno zostać zniesione albo przynajmniej złagodzone, właśnie dla takich osób jak Marcel. – Złapał się barierki, prostując plecy. – Nie usłyszycie ode mnie emocjonalnych przemów o przyjaźniach, dobroci i szlachetności Marcela. Doskonale wiecie, że ja podchodzę do takich tematów, kalkulując wszystko na zimno. Mam za sobą niejedno wykonane zadanie, do którego przydzielono mi Marcela. Chłopak zna się na tym, co robi. Nigdy nie miałem z nim żadnych problemów. Nie podkładał świń, nie kręcił i nie utrudniał. Mieliśmy coś do zrobienia, robiliśmy to. Marcel był dobrym Alfą. Można powiedzieć, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu. To prawda, że nie obchodzą go zwady międzyrodzinne, trzyma się od tego z daleka. Z mojego punktu widzenia, nie zasłużył na tak surową karę. Z pełną odpowiedzialnością za swoje słowa uważam, że on nie zagraża nikomu z nas i powinien powrócić nie tylko do społeczności, ale również do funkcji Alfy. Zapewniam, że odczujemy brak kogoś tak dobrego, jak on. To młody człowiek, który uczy się na błędach. Jestem za tym, żeby dać mu szansę się wykazać.

Pan Władek podrapał się po brodzie.
– Jeśli mam być szczery, nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zobaczę jak rodzina Kwiatkowskich broni jakiekolwiek Matrysa. Powiedziałeś tak wiele, że ja nie mam więcej pytań. Możesz usiąść.

– Dziękuję za możliwość wypowiedzenia się.

Puściłem dłoń Weroniki. Spociłem się, słuchając ich słów. Za każdym razem bałem się, że wyskoczą z czymś, co jeszcze bardziej mnie pogrąży. Poprawiłem krawat, zerkając w ich stronę, ale nikt na nas nie patrzył, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Tym razem głos dostał członek Starszyzny z rodziny Mareckich.
– Tymoteusz Kwiatkowski.

Tymon nie wyglądał na zdenerwowanego, chociaż kto go tam wie. Potrafił przemawiać, więc podszedł na wezwanie z tą swoją bijącą pewnością siebie.
– Gotowy.

– Wyjaśnij nam... O co tutaj tak naprawdę chodzi. Wszyscy wiemy, ile nerwów musieliśmy zjeść w okresie waszego dorastania. Regularne bójki, zatargi, kłopoty, a później szliście razem na piwo? Sprowadzałeś Marcela pod dach w obecności żony? Zgodziłeś się zostać ojcem chrzestnym jego dziecka?

– Tak, tak i tak – odpowiedział niewzruszony. – Marcel walił mi prawdę w twarz, bez ogródek. Ja odwdzięczałem się tym samym. Obaj jesteśmy dumnymi narwańcami, więc jeśli prawda nam się nie podobała, dochodziło do bójki. Gdy się w końcu zmęczyliśmy szarpaniną, szliśmy napić się piwa, przyznając temu drugiemu rację.

Po sali przeszedł szmer cichych śmiechów.

– To nie jest kabaret! – Uderzył młotkiem Grabowski. – Kontynuujcie.

– Wszyscy wiemy, jak to jest – mówił dalej Tymon. – Jesteśmy Alfami, wiele możemy, wszyscy nam nadskakują, muszą uważać na słowa i swoje zachowanie. Dlatego lubię otaczać się ludźmi, którzy traktują mnie jak zwykłego śmiertelnika. Dziwiliście się, dlaczego między mną a żoną, jest jak jest? Właśnie dlatego. Dziwicie się, dlaczego między mną a Marcelem, jest jak jest? Właśnie dlatego. Oni na mnie nie dmuchają i nie chuchają. Mają problem, mówią o tym. Uważają, że robię coś źle, mówią o tym. Szanuję ich za to. Tak traktował mnie dziadek, ojciec i brat. Zrozumiałem, że takich relacji potrzebuję. Szczerych. Nie od zawsze miałem więź z Marcelem, to nie bajka na dobranoc dla dzieci. To przyszło z czasem. Okazało się, że możemy na sobie polegać. Przekonałem się, że Marcel jest świetnym człowiekiem. Nie zależy mu na wojenkach, stara się nikomu nie szkodzić. Potrafił zjeść kolację z Mareckimi i wypić poranną kawę ze mną. Nie odbierajcie tego, jako dwulicowość, bo to nieprawda. Dla niego to było naturalne, niewymuszone, taki właśnie jest.

– Dobrze, a jak oceniasz jego pracę, jako Alfy?

– Wykonywał każde przydzielone mu zadanie ze starannością. Wielokrotnie karaliście nas, zmuszając, żebyśmy całą noc spędzili we dwoje, jeżdżąc od domu do domu i sprawdzając, czy rodziny zaczęły dbać o dzieci. Na takich patrolach zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, wymieniać poglądy i spostrzeżenia. Mamy podobne podejście do życia. Zrozumieliśmy, że więcej nas łączy niż dzieli. Marcel robił wiele więcej niż musiał, bo robił to od serca. Nigdy się tym nie chwalił, ale potrafił zrobić zakupy dzieciakom z własnej kieszeni. Potrafił też działać grupowo. Pamiętacie historię dziewczynki, która wstrząsnęła nami wszystkimi? Z szacunku do niej nie wspomnę jak się nazywa. Jednak kto pamięta, ten wie, jaki widok zastaliśmy z Marcelem, sprawdzając, czy rodzina się poprawiła. Po całym zajściu ta sytuacja nie dawała nam spokoju. Nie mogliśmy wymazać przeżyć z jej pamięci, ale we dwójkę wyremontowaliśmy dla niej pokoik u babci. Ja w tamtym czasie nie mogłem szastać gotówką, bo byłem na okresie próbnym u ojca, ale Marcel nie żałował jej niczego. Zostawił mnóstwo pieniędzy w sklepach kupując komputer, najmodniejsze ubrania i zabawki. Wiem, to nie naprawiło jej krzywd. My po prostu próbowaliśmy zrobić cokolwiek. Odwiedzaliśmy ją, przynosiliśmy urodzinowe i gwiazdkowe prezenty, chociaż ona nie chciała z nami rozmawiać, ani na nas patrzeć. Przypominaliśmy jej o traumie, więc przestaliśmy przychodzić. Prezenty zostawiamy do dziś i jesteśmy w kontakcie z jej babcią, żeby wiedzieć, czego potrzebują. To dalece wykracza poza obowiązki Alfy. Zaopiekowaliśmy się nią, chociaż to nie my, a jej rodzice sprowadzili na nią nieszczęście. Naprawdę uważacie, że Marcel był złym Alfą i powinien odpowiadać za cudze grzechy? Ja uważam, że był bardzo zaangażowany w swoją funkcję i inni powinni brać z niego przykład. A fakt, że nikt z was o tym nie wiedział, pokazuje, że nie robił tego dla poklasku.

– No, cóż... – Pokiwał głową dziadek Mareckich. – Wygląda na to, że wiele nie wiedzieliśmy o Marcelu.

– Bo nikt w niego nie wierzy. Wszyscy uważają, że jest taki sam jak pradziadek, dziadek, ojciec i brat. A nie jest. Dajcie mu szansę, a przekonacie się, jak wiele dobrego wniesie. Wysłuchaliście mojej rodziny, która starała się trzymać Matrysów jak najdalej od siebie. To najlepiej pokazuje, że nie mamy do niego o nic żalu. Rodzina Kwiatkowskich jest gotowa zakopać wielopokoleniowy topór niezgody. Gdyby nie Marcel, wszyscy spotkalibyśmy się na pogrzebie mojej żony i dziecka... To przemawia najdobitniej za tym, jakiej katastrofy uniknęliśmy dzięki niemu. Dobrze wiecie, że tego bym nie zniósł. Nikt by mnie nie zatrzymał. Tego chciał Matrys. A Marcel go powstrzymał.

– Czy ty nam grozisz, Tymon? – dziadek Mareckich uniósł kpiąco brew.

– To nie groźba a szczerość. Jestem dumnym członkiem Wspólnoty. Moje nazwisko i pozycja to dla mnie zaszczyt, podobnie jak historia mojej rodziny. Jednak nikomu nie odpuszczę skrzywdzenia mojej żony i córeczki. Zadźgałbym i podpalił nawet samego papieża lub prezydenta. Matrys mnie bardzo dobrze znał. Wiedział, że wywoła wojnę. Chciał stać z boku i z uśmiechem na twarzy patrzeć jak płonie świat. Marcel ugasił pożar w zarodku. Będę mu wdzięczny do końca swoich dni. Moim skromnym zdaniem należy mu się nagroda nie kara.

– Skromność i Tymon Kwiatkowski raczej nie idą razem w parze – odgryzł się dziadek Mareckich.

– Kto nie ma wad niech pierwszy rzuci kamieniem. – Wzruszył ramionami. – Mam i ja.

Jego ojciec pokręcił głową, nakazując mu milczenie. Ja otarłem pot z czoła, czując, że coraz bardziej mi gorąco. Wojtek jak zwykle przymknął oczy, mając ochotę nakopać bratu do dupy. Tylko Julka uśmiechnęła się pod nosem, spuszczając głowę, żeby to ukryć. Byli tacy sami. Przesiąknęła jego osobą i sposobem rozmawiania z ważniejszymi od siebie. Nauczył ją, jak wbić szpileczkę, ale nie przyznać, że to moja ręka. Byli partnerami nie tylko w domu, ale w każdym aspekcie życia.

– Siadaj, zanim zamienisz się z Marcelem miejscami. – Machnął na niego dłonią, jakby odpędzał muchę.

– Dziękuję za możliwość wypowiedzi. – Skinął grzecznie głową, chociaż sekundę temu o mało nie zaśmiał im się w twarz, sprowadzając na siebie karę. Wrócił na miejsce, nie tracąc nic ze swojego ducha. Usiadł dumnie obok żony, kładąc dłoń na jej udzie, jakby chciał podkreślić, że nie żartował ze swoimi groźbami. Ja wiedziałem, że nie żartował. Każdy, kto go znał, wiedział, jaki bywał nieprzewidywalny pod wpływem emocji.

Pan Kwiatkowski wziął ciężki oddech, nim wziął do ręki kartkę.
– Marecki Gabriel.

– Gotowy – odpowiedział, nim zdążyłem go odszukać wzrokiem, jakby się zmaterializował.

– Zacznijmy nie od Marcela, a od waszych zeznań po napaści na moją synową. Jaki układ mieliście z Andrzejem Matrysem?

– To nie układ. Nie w sensie, że on nam coś obiecał w zamian za coś. Wujek był człowiekiem, który potrafił osiągać swoje cele. Mistrz manipulacji, żonglowania faktami i zakłamywania rzeczywistości. Znaleźliśmy się pod wpływem jego osobowości. Nie wiem, kiedy staliśmy się jego marionetkami. Potrafił przekonać człowieka niemal do wszystkiego. My naprawdę trzymaliśmy jego stronę, ufaliśmy mu i wierzyliśmy. Klapki z oczu spadły nam odrobinę za późno, przyznaję.

– Więc co dla niego robiliście?

– Wiele dla niego robiliśmy. Uważaliśmy, że musimy trzymać się razem w tym świecie. Wujek próbował sprowokować Tymona wielokrotnie. Nie będę kłamał, nie lubię Tymona, za Wojtkiem nie przepadam. Nie do końca rozumiałem, dlaczego Tymon, niczym lepszy od innych, został tak ulgowo potraktowany po sytuacji ze Sławkiem. A później rozrabiał tak samo, jak my i nikt go nie utemperował. Uznaliśmy to za niesprawiedliwość. Wydawało nam się, że miał względy, na które inni nie mieli co liczyć.

– Mam rozumieć, że braliście czynny udział w tych prowokacjach?

– Tak.

– Czy Marcel działał z wami?

– Nie, wujek twierdził, że nie jest gotowy. Zawsze poświęcał czas Sławkowi, więc uważał, że Marcela musi ulepić od nowa. Pamiętam taką sytuację... Wujek kazał nam śledzić Julię, żeby zrobić jej kompromitujące zdjęcie. Warunki były idealne. Tymon wyjechał na egzamin Alf razem z Gracjanem. A Julia spędziła czas z Marcelem.

– Wyjaśnij, co dokładnie widziałeś.

– Zauważyła go, gdy siedział na ławce i też się przysiadła.

– Więc to było przypadkowe spotkanie?

– Tak. Po prostu szła od matki i się na niego natknęła.

– Co robili?

– Rozmawiali. Nie słyszałem o czym, ale wyglądali dość swobodnie, jakby to nie był ich pierwszy raz. Nie zauważyłem skrępowania między nimi. Śmiali się z tego, że Marcel wybrudził się kebabem. Julia podała mu chusteczkę. Później się z czegoś ucieszyła i to był koniec. Poszła w swoją stronę.

– Ale ty miałeś swoje zdjęcia? – dopytywał ojciec Tymona.

– Tak. Ta sytuacja w ogóle mnie zdziwiła. Uznałem, że Marcel to zdrajca. Naprawdę poczułem się zdradzony, bo miał być po naszej stronie. Spędzał z nami święta, urodziny i inne imprezy. Byliśmy sobie bliscy. Zadzwoniłem do wujka, opowiadając mu o wszystkim. Okłamał mnie. – Na samo wspomnienie Gabriel zagryzł wnętrze policzka.

– Jak to? – Pan Kwiatkowski zmarszczył brwi.

– Powiedział, że Marcel o wszystkim wie i specjalnie zagadał Julkę. Mieliśmy za jakiś czas zacząć puszczać plotki, że oni mają romans. Najpierw jednak musieliśmy zebrać dowody. Wiecie... sto lat temu... pewna dziewczyna wybrała Kwiatkowskiego, zamiast Matrysa. A teraz miało być odwrotnie. Tamta nie skończyła zbyt dobrze, a Kwiatkowski zwariował... Tymon też by zwariował.

– Gabriel – upomniał go – mówisz o moim dziadku i synu.

– Przepraszam. To nie było celowe, poniosło mnie.

– I nie bał się, że za ten romans odpowiedziałby również Marcel?

– Kara wymierzona w Marcela w porównaniu z karą, jaka spotkałaby Julię, a tym samym Tymona, jest nieporównywalna. Jak ziarnko piasku i góra lodowa.

– I Marcel nie wiedział, w co został wplątany?

– Nie. To znaczy, po czasie odkryłem, że nie.

– Dlaczego to wy przyznaliście się do winy, skoro tylko braliście w tym udział?

– Wujek nas o to poprosił. My jesteśmy głupimi gówniarzami. Nie pierwszy raz sprawialiśmy kłopoty. Jednak starszemu Alfie nie wypadało tak się zachowywać. Na nas machnęliście ręką, karząc, jak niesforne dzieciaki. Wujek zostałby potraktowany inaczej. Przewidział, co się po kolei wydarzy. Wykiwał nas wszystkich. – Oblizał wargi i wziął głośny wdech. – Żałuję, że dałem się tak zmanipulować. Chciałbym dziś przeprosić Tymona, Julię i całą rodzinę Kwiatkowskich. To, co robiliśmy było cholernie dziecinne. Bawiliśmy się zapałkami, nie patrząc na poparzenia. Jest mi wstyd, naprawdę.

– Dobrze, że potrafisz wyciągać wnioski. Może jeszcze wyrośniesz na ludzi. – Skarcił go spojrzeniem jak małe dziecko. – Jak zachowywał się Marcel w sytuacjach, w których siedzieliście wszyscy razem przy stole i ktoś mówił źle o rodzinie Kwiatkowskich?

– Jak patrzę na to dzisiaj... był szczery. Czasem coś palnął na temat Tymona, ale w tych sytuacjach naprawdę był na niego o coś zły. Najczęściej jednak wychodził na papierosa, skupiał się na jedzeniu lub rozmowie z kimś innym. Kiedyś nawet się zapomniał, gdy ze mną rozmawiał i powiedział, że przesadzam, bo Julia i Tymon wcale nie są tacy źli.

Wałkowali Gabriela, po nim Gracjana, braci Brochowiak, Grabowskich, Dąbrowskich i inne Alfy, nie tylko te z mojego bliskiego otoczenia. Wszyscy wypowiadali się podobnie. Nie podkreślałem swojego stanowiska w stronach konfliktów. Nigdy nie podsycałem tej wojny i nie pochwalałem postępków ojca. Starałem się lawirować pomiędzy jednymi i drugimi, pozostając neutralnym. Nie stwarzałem też problemów, gdy musiałem wykonać zadanie, jako Alfa. Robiłem, co musiałem i tyle. Nieważne z kim przyszło mi współpracować, potrafiłem się dostosować. Zgodnie uważali, że nie powinienem zostać ukarany za ojca, bo nie przykładałem ręki do jego poczynań, a jedyne, co mnie z nim łączyło to więzy krwi.

Odetchnąłem głośno, chociaż nadal brakowało mi powietrza. Miło było słuchać, że tak wiele osób jest po mojej stronie. Jednak wciąż miałem wrażenie, że siedzę na rozżarzonych węglach i nie uspokoję się, dopóki nie będzie po wszystkim.

– Alina Czarnecka.

Wszyscy spojrzeli na nią, gdy została wywołana do odpowiedzi. Zapewne inni, podobnie jak ja, nie rozumieli, co ona może mieć do powiedzenia. Podeszła na środek z teczką i przywitała się grzecznie.

– Dlaczego chciała pani zeznawać? – głos ponownie przejął Grabowski.

– Chciałabym przedstawić tę sprawę pod innym kątem.

– Słuchamy...

Zaczęła grzebać w swojej teczce i po chwili uniosła sporej wielkości plakat ze zdjęciem zakrwawionej kobiety.
– Tak wygląda pobita kobieta. – Rzuciła go pod nogi i wyciągnęła kolejny. Na ten widok wszyscy odwrócili głowy. – Tak wyglądała Elwira. Kobieta brutalnie pobita i zgwałcona przez męża. Nie bójcie się patrzeć. Zapamiętajcie ten widok. – Rozłożyła kolejny. – Tak wyglądała twarz Julii, gdy ją do mnie przywieziono.

– Pani Alino... – próbowali jej przerwać.

– Tak wyglądały cięcia na skórze Julii.

Zerknąłem na Julkę. Nie mogła widzieć plakatu, Czarnecka robiła wszystko, żebyśmy tylko my go widzieli, nie odwracała się za siebie. Mimo wszystko Julia spuściła głowę, a Tymon patrzył na nią, głaszcząc jej dłoń.

– Po co nam to pani pokazuje! – krzyknął Grabowski. – Jaki to ma związek ze sprawą? Czy pani uwieczniała na zdjęciach kobiety Wspólnoty?!

– Nie – odpowiedziała, składając plakaty i wkładając je z powrotem do teczki. – Znalazłam w internecie bardzo podobne. A dlaczego wam to pokazuję? Bo to ofiary pana Matrysa. Nie przyszłam tutaj, żeby bronić pana Marcela, bo nie mam pewności, jakim jest człowiekiem. Chciałam wam zwrócić uwagę na coś zupełnie innego. Pan Matrys był zbudowany ze zła, agresji i chęci dominacji. Pan Marcel, jako jego dziecko, wychował się w zepsutym domu. To, że nie powiela błędów ojca już jest jego sukcesem. To, co spotkało Elwirę również jest winą Matrysa... i waszą. Wielokrotnie zgłaszam problem przemocy w tej rodzinie. Nikt nic nie zrobił. Ja rozumiem, że kobiety Alf muszą być posłuszne. Naprawdę rozumiem, że nie mogą się wtrącać ani plotkować na temat waszych tajemnic. Jednak są lepsze sposoby niż te, które wam pokazałam. Andrzej Matrys był chorym człowiekiem, a wy go nie powstrzymaliście, bo był Alfą. Późno wszyscy otworzyli oczy. Można było tego uniknąć. Dlatego proszę, niech Alfy stracą prawa do traktowania w ten sposób żon. Proszę... nie mam już sił na to patrzeć. Wy odwróciliście wzrok, ja muszę to zszywać, słuchać szlochania, podnosić na duchu. Skoro już to wszystko się wydarzyło, wyciągnijmy lekcję i nie pozwólmy na to nigdy więcej. A co do pana Marcela, leczę jego żonę i nigdy nie zauważyłam oznak przemocy wobec niej. Mam szczerą nadzieję, że da sobie radę i demony z nim nie wygrają. Zasługuje na szansę. Może udowodnić wszystkim, że ojciec źle postępował, można żyć inaczej. – Wzięła głośny oddech, jakby przebiegła maraton. – Dziękuję, to wszystko.

– Niech pani siada... – Pokręcił głową Grabowski. Nikt nie spodziewał się takiego ataku ze strony Czarneckiej i nie wyglądali na zadowolonych.

Czarnecki zeznał, że to ja przywiozłem Julię i wyglądałem na przejętego sytuacją. W jego ocenie wspierałem Tymona i nie przyczyniłem się w żaden sposób do jej krzywdy. Hania zeznała, że zawsze traktowałem ją dobrze i nigdy nie słyszała, żebym knuł przeciwko komukolwiek. Przesłuchano również Weronikę. Odpowiadała na pytania dotyczące naszego małżeństwa, tego jak oceniałem Kwiatkowskich i innych członków Wspólnoty. Przyznała, że zabroniłem jej rozsiewania plotek.

Wszyscy mieliśmy dość. Wierciliśmy się na krzesłach, ale wiedzieliśmy, że nikogo nie wypuszczą nawet do łazienki.

– Marcel Matrys – przemówił Dąbrowski, a pot skraplający się na karku zsunął się ciurkiem na plecy.

Moja kolej.

^^^^^

4...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top