~ Rozdział 64 ~
Tymon
Odjechaliśmy kawałek dalej. Zatrzymałem się w bezpiecznym miejscu. Ściągnąłem z siebie wszystko, czując jak śmierdzę potem. Zapakowałem do siatki i schowałem do bagażnika. Ruszyłem.
Marcel nie odzywał się całą drogę. Patrzył w szybę jak wykuty z kamienia. Próbowałem zagadać. Wyciągnąć od niego, gdzie jest Weronika i co się z nimi dzieje. Po chwili zrozumiałem, że nic z tego. Niczego się od niego nie dowiem. Właśnie stracił brata, kogoś, kto jako jedyny bronił go przed ojcem w dzieciństwie. Kogoś, kto wszystkiego go nauczył, bo ojciec spisał Marcela na straty, inwestując cały swój czas w Sławka. Odebraliśmy mu brata po raz drugi. Potrzebował czasu, żeby pogodzić się z emocjami, więc postanowiłem dać mu spokój.
Zaparkowałem pod domem, ignorując kolejne połączenie od ojca. Najpierw zabrałem klucze od Krystiana i wziąłem jego telefon, żeby zablokować dostęp do monitoringu domu. Podziękowałem, obiecując, że się odwdzięczę. Marcel w tym czasie czekał w samochodzie. Nie miał ochoty na rozmowy i powitania. Gdy Krystian odjechał, wysiadł i ruszyliśmy w stronę domu. Otworzyłem drzwi, przepuszczając go pierwszego. Dobiegła do mnie melodyjka z bujaczka, a po chwili Jula wyłoniła się z kuchni.
– Miałeś... – zatkało ją. Zrobiła wielkie oczy, wpatrując się w Marcela – dać znać.
Wyciągnąłem ostrzegawczo rękę, widząc, że najchętniej rzuciłaby się mu się w ramiona.
– On musi się przespać. Później porozmawiamy.
Julia mocniej ścisnęła ścierkę. Marcel nie reagował, jakby był kukiełką. Pociągnąłem go za łokieć i ruszył za mną do pokoju gościnnego. Wskazałem łóżko i uprzedziłem, że ma nie robić nic głupiego.
Przytaknął głową, siadając brudnymi ciuchami na czystej pościeli. Nie miałem pewności, co robić. Wyjść, nie wyjść? Zaufać mu, nie zaufać? Ucieknie, jeśli się odwrócę?
– Potrzebujesz czegoś? Jesteś głodny, chce ci się pić, może masz ochotę się wykąpać?
– Nie.
– W porządku. – Zagryzłem wargę, wciąż bijąc się z myślami. – Gdybyś czegokolwiek potrzebował, wołaj.
Ponownie przytaknął głową, nie patrząc na mnie. Czy powinienem załatwić mu psychologa Julki? Czy to ten moment, gdy życie złamało Marcela?
Wyszedłem, zostawiając go na chwilę samego. Emocje nadal ze mnie nie zeszły, czułem się jak w jakiejś grze. Julia zasypała mnie pytaniami, ale nie mogłem odpowiedzieć. Poprosiłem, że zrobiła mu herbaty i coś do jedzenia. Gdy miała zajęte ręce odpuszczała. Ważne, że czuła się potrzebna, a nie drążyła tematu.
Zadzwoniłem do ojca, który już wiedział o wszystkim i nie był zadowolony, że Marcel ma zostać na noc pod moim dachem. Szansa szansą, ale bezpieczeństwo moich dziewczyn powinno być dla mnie najważniejsze. Było. Wierzyłem, że Marcel nie skrzywdziłby Julii i Bianki. W końcu tata odpuścił, ale kazał mi się regularnie meldować, choćby wysyłając emotkę, że wszystko gra. Zgodziłem się na taki kompromis. Na to, że ojciec będzie dziś w nocy spał u nas też się zgodziłem. Zbyt wiele nerwów kosztowało go wychowywanie mnie. Nie chciałem dokładać kolejnych. Nie zasnąłby, bojąc się, że Marcel zamieni się w autentycznego Matrysa, a sytuacja z krwawą sypialnią się powtórzy.
Próbowałem myśleć, jak ojciec, bo nim byłem. Też miałem już dziecko. To pomogło. Zrozumiałem jego intencje i strach. Poza tym mógł się przydać. Należał do Starszyzny, więc istniała szansa, że przekona Marcela, żeby podał adres Weroniki. Ktoś powinien ją powiadomić, co się dzieje i sprowadzić do domu. Z nim Marcel mógł się targować, ja nie mogłem wiele obiecać.
Najpierw zaniosłem mu przekąskę i herbatę. Nie wyglądał na głodnego, ale po kubek sięgnął.
– Napisz adres, pod którym znajduje się Weronika, Kuba i twoja mama. – Przesunąłem bliżej kartkę i długopis. – Od razu ktoś po nich pojedzie. Powiadomią, że jesteś cały, pomogą się spakować i przywiozą do ciebie.
– Nie. Najpierw muszę mieć pewność, że moje winy na nich nie spadną. – W końcu powiedział cokolwiek.
– Nie spadną. Masz moje słowo.
– Dzięki, Tymon. – Podniósł niemal martwy wzrok. – Ale twoje słowo to za mało.
Westchnąłem ciężko, wstając z łóżka. Przeszedłem się kilka kroków w każdą stronę, rozglądając się po ścianach.
– A jeśli usłyszysz to od mojego ojca?
– Za mało.
– Mojego ojca i pana Władka?
Podniósł głowę, zastanawiając się chwilę.
– Marcel... Ty i tak tam nie wrócisz. Czeka cię uczciwy proces.
Parsknął, przerywając mi wpół zdania, na co przewróciłem oczami, bo traciłem już do niego cierpliwość.
– Jak oni poradzą sobie bez ciebie, co pacanie? – Splotłem ręce na torsie, mierząc go twardym wzrokiem. – Włosy sobie z głowy rwą, nie wiedząc, gdzie jesteś. Mają w ogóle co jeść? Nie wierzysz mi? Nie wierz. Nawet jeśli dostaliby karę, to lepsze niż tkwienie tam, gdzie są. Tu mają większe szanse. Mają dom i przyjaciół, którzy nie pozwolą im głodować.
– A gdzie teraz są ci przyjaciele? – warknął, czym jeszcze bardziej mnie wkurzył.
– Przed tobą, durniu. Dali ci miękkie łóżko, byś mógł odpocząć i się wyspać. Dadzą kąpiel, byś mógł się zrelaksować. Jeść i pić, by niczego ci nie brakowało. Czy twoja rodzina dziś w nocy będzie miała podobne luksusy? – Nie odpuszczałem, a on zacisnął mocno szczękę ze złości. Rozumiałem go. Nie był zły na mnie, a na cały świat. Musiał to z siebie wyrzucić i zamierzałem pomóc mu uporać się nawet z tym. – Wystarczy kilka słów na kartce, a za kilka godzin będziecie razem.
– Niech twój tata da słowo, że sprowadzi ich do twojego domu, pod twoją opiekę. Niech obieca, że będziemy mieli szansę się zobaczyć.
– W porządku.
Pogrywanie z Marcelem nie miało sensu. Usiadłem na łóżku i wybrałem numer ojca, dając na głośnomówiący. Odebrał po pierwszym sygnale.
– Tak, Tymon?
– Czy Weronika zostanie ukarana za ucieczkę?
– Nie sądzę. Można ją wybronić wszystko zrzucając na Marcela. O ile zachce wziąć winę na siebie. Może zeznać, że nie powiedział jej dokąd jadą i na jak długo
Spojrzałem znacząco na Marcela. Potakiwał głową, przysłuchując się rozmowie w zamyśleniu. Coś się w nim obudziło. Postanowiłem mówić dalej.
– Czy Kuba odpowie za grzechy ojca?
– Kuba? – Autentycznie się zdziwił. – Czy on ma chociaż roczek? Niby dlaczego? On w ogóle nie miał nic do powiedzenia.
– A mama Marcela?
Tata zamilkł, zastanawiając się chwilę. Marcel widocznie się spiął w oczekiwaniu na odpowiedź.
– Ona jest dorosła. W tym przypadku możemy mieć problem, bo uciekła z własnej woli. Szkoda jej. To dobra kobieta. Daj mi czas, spróbuję coś wymyślić. A tak w ogóle, dlaczego pytasz o to wszystko?
– Marcel się boi, że coś im grozi. Wolałem nie obiecywać gruszek na wierzbie. Lepiej zapytać, jak to wygląda. A gdybyśmy wiedzieli, gdzie oni są, co z nimi zrobicie?
– Ktoś po nich pojedzie i przywiezie tutaj.
– I co dalej? Gdzie będą spać?
– Och... Nie wiem. Może w domu Matrysa? Tam przecież nadal mieszka siostra Marcela z mężem. Ewentualnie mogą zostać na kilka dni w budynku Wspólnoty, dopóki nie podłączą mediów w domu. Z tego co wiem, nie płacili i wszystko zostało odłączone.
– A czy Weronika z Kubą mogliby zostać u mnie? Być razem z Marcelem?
– Zgodziłem się, żeby został u ciebie na jedną noc. Nie wiem, czy do tego czasu ściągniemy jego bliskich.
– A co zamierzacie z nim zrobić?
– Niczego nie jestem pewien. – Westchnął ciężko. – Będzie miał proces, o którym rozmawialiśmy, ale najpierw go przesłuchamy sami. Od tego zależy, czy poczeka na proces w budynku Wspólnoty pod kluczem, czy na wolności. Nie możemy pozwolić mu uciec.
– Rozumiem. Dzięki, tato...
– Nie zrozum mnie źle. Nie trafią do lochów. Po prostu będą tam mieszkać jakiś czas. Razem. Tylko że wyjście z budynku jest pilnowanie całą dobę. To będzie jedyna niedogodność. Będą mieli normalne warunki, przecież on ma małe dziecko... Nie możemy go źle traktować.
– Jeszcze raz dzięki. Pójdę z nim porozmawiać i może zdobędę adres.
– Tak zrób.
Pożegnałem się grzecznie z ojcem. Opadłem plecami na łóżko, rzucając telefon obok.
– Podjąłeś decyzję?
– Myślę – odburknął, nadal będąc skamieniałym.
Rozległo się ciche pukanie, odkrzyknąłem „proszę" i drzwi otworzyły się z delikatnością. Julia weszła do środka niepewnie, jakby się wahała, czy dobrze robi.
– Cześć. Nie chcę przeszkadzać, ale pomyślałam, że potrzebujesz się zrelaksować. Naszykowałam ci gorącą kąpiel z pianą. Na szafce masz świeże ręczniki, maszynkę, gąbkę i szczoteczkę. Ubrania Tymona leżą obok. Jeśli masz ochotę... – Wzruszyła ramionami, uciekając wzrokiem.
– Dziękuję, Jula. – Do niej nie zwrócił się tak ostrym tonem, jak do mnie. Mimo wszystko zachował się porządnie.
– Później zapraszam na obiad. Mam nadzieję, że lubisz gołąbki? Bo jeśli nie, to mogę na szybko przygotować coś innego.
– Bardzo lubię. – Marcel miękł pod wpływem Julki jak masło na słońcu. Czy to ona przypomniała mu, że Wspólnota ma swoje dobre strony i czeka go tutaj coś więcej niż proces?
Jula przestąpiła z nogi na nogę, a później uniosła głowę z szerokim uśmiechem.
– Po obiedzie zostawię was samych. Pojadę na zakupy. Na kolację przygotuję twoją ulubioną sałatkę z kurczakiem.
Nie dowierzałem, ale policzek Marcela drgnął, zauważyłem charakterystyczne zmarszczki uśmiechu. Jak ona to zrobiła? Tę miłą chwilę przeszył płacz Bianki. Moja żona zerknęła za siebie automatycznie, a później znów spojrzała na naszego gościa.
– Ma już dość leżenia w bujaczku. Chcesz ją poznać?
– Pewnie. – Podniósł się, a ja razem z nim.
Julia wyciągnęła małą z bujaka i ułożyła ją wygodnie na rękach. Podeszła kilka kroków bliżej.
– Bianka, poznaj wujka Marcela. Marcel, przedstawiam ci naszą Biankę.
– Słodka. – Mechanicznie wyciągnął rękę, ale cofnął ją, chowając do kieszeni brudnych dżinsów. – Lepiej najpierw się wykąpię.
– Spokojnie, jeszcze będziesz miał jej dosyć. – Zaśmiała się, na co i Marcel się zaśmiał.
– Wydaje się taka malutka. Aż nie dowierzam, że Kubuś był taki drobniutki. Przy niej to już chłop, a rozrabia za trzech i wiecznie sobie siniaki nabija.
– Chodzi już? – Moja żona ciągnęła temat, ściągając tym z Marcela wszystkie troski. On naprawdę zaczął się uśmiechać, gdy pomyślał o synu. Promieniał i budował siły na nowo.
– Nie, nie chodzi, ale próbuje. Tu się złapie, tam się podciągnie, skąd indziej spadnie. Mówię ci, trzeba mieć oczy dookoła głowy. Wyjdziesz na trzydzieści sekund z pokoju i już się klockiem trzaśnie. – Pokręcił głową, śmiejąc się tak szczerze, że aż zadrżały mu ramiona. Wskazał ręką w stronę kuchni. – Pięknie pachnie. Wykąpię się i zejdę.
– W porządku.
Odwrócił się w moją stronę całkowicie odmieniony. Co kobiece ciepło potrafiło zrobić z człowiekiem...
– Najpierw napiszę ci adres. Przywieźcie mi moją rodzinę. I pożycz telefon. Chcę do nich zadzwonić, żeby już zaczęli się pakować.
*****
Po tym, jak Marcel zaczął współpracować, Starszyzna złagodniała i pozwoliła mu zostać u nas do czasu, aż zwiozą jego rodzinę. Po bardzo długich oczekiwaniach Weronika w końcu stanęła w naszych drzwiach. Marcel przez ten czas zdążył wypocząć, wyspać się i zregenerować. Ona z Kubą na rękach wyglądała jak tysiąc nieszczęść. Schudła, zmizerniała i ledwo stała na nogach. Taka długa podróż potwornie ją zmęczyła. Podobnie, jak nie przestającego płakać Kubę.
– A mama? – spytał zmartwiony Marcel, zabierając jej syna z rąk, żeby mogła się rozebrać.
– Wolała pojechać do swojego domu.
– Zadzwonię do niej zaraz. Jak się macie? – Ucałował ją w policzek.
– Jak widać. – Uśmiechnęła się smutno. – Niewiele z tego rozumiem.
Julia ponownie weszła w swoją rolę perfekcyjnej gospodyni. Naszykowała dla Weroniki kąpiel i gorącą kolację dla wszystkich. Łóżeczko turystyczne z salonu przenieśliśmy do pokoju gościnnego. Bardzo się staraliśmy, żeby było im wygodnie. Pragnęliśmy, żeby czuli się u nas dobrze. Nasi nowi goście zasnęli chwilę po kolacji.
Dopiero kolejnego dnia, gdy zszedłem na dół, zobaczyłem przyjemny obrazek. Julia i Weronika siedziały na podłodze popijając kawę. Na macie leżała Bianka z Kubą i wzajemnie sobie dokuczali. Dziewczyny musiały pilnować, żeby jeden drugiego nie pacną za mocno, a jednocześnie tak się zagadały, że nawet mnie nie zauważyły.
– Dzień dobry. – Stanąłem obok. Drgnęły, jakby ktoś je wybudził z transu, a mogłem podsłuchać, o czym tak szepczą. Kucnąłem, zaczepiając jednego i drugiego malucha za małe stopki. Piszczeli i wpatrywali w siebie w szoku, że ten drugi też piszczy.
– Zaraz będzie śniadanie. – Uśmiechnęła się do mnie promiennie żona. Ucałowałem ją w czubek głowy w odpowiedzi. Dawno nie widziałem jej tak rozświetlonej i szczęśliwej.
– A gdzie ten tłuczek?
– W łazience byłem, gnojku. Jak ty w ogóle gości traktujesz? – Znalazł się tuż za mną.
– Zależy jakich... – Wzruszyłem ramionami, idąc w stronę kuchni, żeby zrobić sobie kawę.
– Powrót do przeszłości. – Julka zaśmiała się pod nosem, podnosząc się z podłogi. Podałem jej dłoń, pomagając wstać. I dostałem za to w nagrodę roziskrzone zachęcające spojrzenie. Naprawdę nie pamiętałem, kiedy była taka w ostatnich miesiącach.
To był świetnie spędzony czas. Większość dnia rozmawialiśmy o bzdurach, przedrzeźnialiśmy się i śmialiśmy do rozpuku. Nasze dzieci też się polubiły. Zachowywaliśmy się, jakby tak było od zawsze i na zawsze. Jakby nie było tego wszystkiego przed i tego, co czekało nas po. Bo jutro rano Marcel i Weronika pojadą do budynku Wspólnoty i będą tam przebywać w oczekiwaniu na przygotowanie do procesu. Dotarło to do nas dopiero po obiedzie. I w końcu odważyliśmy się porozmawiać na poważnie...
Zostało niewiele czasu, żebyśmy mogli przygotować się na pokonanie ostatnich przeszkód. Widok mety zachęcał, ale my mieliśmy już dość. Naprawdę dość... Biegliśmy, spazmatycznie łapiąc oddech i nie mogliśmy się doczekać końca wyścigu.
Chcieliśmy w końcu odpocząć.
^^^^^
Hej ;)
Przepraszam za tak długi okres oczekiwania na rozdział, bo raczej przyzwyczaiłam Was do częstych aktualizacji. ;)
Niestety... Z jesiennym przeziębieniem się nie wygra. ;)
Mam nadzieję, że jesteście zdrowi.
Pozdrowienia!
6...
^^^^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top