~ Rozdział 50 ~
Tymon
Czarnecki zaprowadził mnie do pomieszczenia, w którym czekała jego żona. Julia z siną twarzą leżała przykryta białą narzutą. Przełknąłem ślinę, nie wierząc, że moje koszmary stały się rzeczywistością. To miał być tylko zły sen... Tylko sen...
– Panie Kwiatkowski, może pan lepiej usiądzie? – Czarnecka wskazała na krzesło, ale nie skorzystałem. Po prostu przeniosłem wzrok na nią, czekając na wiadomości. Westchnęła, nim otworzyła usta. – Stan Julii nie jest zły. Wyjdzie z tego. Nie doznała bardzo poważnych obrażeń.
Potarłem twarz, dziękując wszystkim w niebie za te wiadomości. Bałem się zapytać, co to są za obrażenia i co z dzieckiem. Przecież była cała we krwi. Czarnecka, jakby czytając w moim myślach, mówiła dalej:
– Julia ma siniaki na twarzy od uderzeń, zasinienia na szyi od przyduszania. Do tego ranę na dłoni, ramieniu i... – zaczęła zsuwać w dół narzutę.
– Na Boga, niech mi pani tego nie pokazuje. – Gwałtownie odwróciłem się plecami. – Ja nie chcę tego widzieć.
– Panie Tymonie, ona nie krwawiła z dróg rodnych. W tym miejscu jest nienaruszona.
– Co? – Momentalnie spojrzałem na swoją żonę, zauważając sporej wielkości opatrunek na udzie, a drugi niżej.
– Szamotała się i dlatego rozmazała krew po całym ciele.
Przyłożyłem dłoń do ust, korzystając jednak z krzesła. Miałem wrażenie, że zemdleję albo zwymiotuję.
Czy to możliwe, że mieliśmy tyle szczęścia w nieszczęściu? Ktoś nad nami czuwał?
– Więc Julia wyzdrowieje?
– Tak.
– A dziecko? – Ledwo przeszło mi to pytanie przez gardło.
– Na razie nic nie mogę obiecać. Nic, panie Tymonie. Ciąża się utrzymała, ale dziecko odczuwa to, co matka. Jest nerwowe i nie jestem w stanie przewidzieć, jaki wpływ wywoła stres i brak tlenu. Nie wiemy, jak długo Julia była przyduszana. W każdym razie nieprędko ją stąd wypuszczę. Mnie też zależy, żeby oboje wydobrzeli.
– Dlaczego ona nadal jest nieprzytomna?
Spojrzałem na posiniaczoną twarz żony, a Czarnecka wzięła sobie drugie krzesło, przesiadając się obok.
– Nie jest nieprzytomna. Ocknęła się i wpadła w szał. Rzuciła się na nas, wyrywając sobie wenflon. Podałam jej leki uspokajające i przeciwbólowe, bo zagrażała sama sobie. Po prostu śpi głęboko. Potrzebuje regeneracji i spokoju. Oboje tego potrzebują. – Odchrząknęła głośno. – Kto jej to zrobił?
– Matrys.
– Który?
– Andrzej.
– Za co?
– Nie wiem. To znaczy... Nie jestem pewny...
– Jego żona lądowała tu w gorszym stanie. Albo Julia miała tyle szczęścia, albo tak dzielnie się broniła. Starcie z Matrysem nie mogło należeć do łatwych. To potwór w ludzkiej skórze. – Wzięła głęboki oddech, oglądając swoje paznokcie. – Mam ochotę dostać go w swoje ręce. Gdybyśmy z mężem nie zrezygnowali z pracy w szpitalu, gdybym była na dyżurze...
– Gdybym przyjechał do domu minutę później...
– Gdyby miała poważniejsze obrażenia...
Zamilkliśmy, zdając sobie sprawę, że Julia urodziła się chyba pod szczęśliwą gwiazdą. Jakby wszystkie moce zdecydowały się jej pomóc. Szkoda, że nie zapobiegły napaści.
– Będę tu zaglądała. Ma pan mój numer, prawda?
– Tak.
– Gdyby coś się działo, proszę dzwonić. Zejdę na dół. – Wstała z krzesła, głaszcząc Julię po nodze. – Wracaj do zdrowia, maleńka, bo jesteś wielka.
Zostałem przy niej, przyglądając się każdemu zasinieniu. Katowałem się tym widokiem godzinę, a później kolejną godzinę. Nawet w najgorszych awanturach powstrzymywałem gniew. Doprowadzała mnie do białej gorączki, ale nigdy jej nie uderzyłem. Kochałem, dopieszczałem, masowałem to ciało i zasypywałem czułościami... A on ją bił, ciął, szarpał. Moją Julcię... Za co? Dlaczego? Wyobrażałem sobie, jaka była przerażona, jak głośno wołała o pomoc i rozdzierało mnie od środka, niczym niekończąca się rana.
Dom miał być naszym azylem. Posiadaliśmy alarm, kamery, czujniki dymu, bramkę na kod, ostry płot z przodu i dwumetrowy mur z tyłu od strony lasu. Jak jeszcze mogłem zabezpieczyć dom? Matrys napadł na nią podczas snu. Czy ona jeszcze kiedykolwiek będzie potrafiła spokojnie zasnąć? Czy lęki będą ją zadręczać?
Położyłem drugą rękę na brzuchu żony. Przymknąłem oczy, modląc się z całych sił. Nie zasługiwałem na litość Boga. Byłem jego wrzodem na dupie. Jednak oni nie byli niczemu winni. Julia i dziecko zasługiwali na szansę, na zdrowie, na szczęście. Błagałem wszystkich zmarłych, prosiłem dziadka i świętych, którzy przychodzili mi do głowy. Przestałem, dopiero gdy do moich oczu napłynęły łzy. Domyślałem się, że zaraz dowiedzą się wszyscy i też będą się za nas modlić. Za mnie, Julię i dziecko. Potarłem twarz, mając dość całego pecha, który podstawiał nam nogę, ilekroć próbowaliśmy wstać i iść.
Ucałowałem delikatnie miejsce obok wenflonu i sięgnąłem po telefon, dzwoniąc do Wojtka. Świat nadal pędził wokół, mimo że dla nas stanął w miejscu.
– Halo?
– Co z Marcelem?
– Przesłuchują go. Przekazałem to, co kazałeś. Później poprosiłem, żeby mnie wypuścili, bo ktoś musi posprzątać. Jestem u ciebie.
– Dzięki, Wojtek.
– Jak Julia?
– Wyjdzie z tego.
– A... – urwał, chyba nie chcąc mnie dobijać. – Nieważne, pogadamy później.
– Dziecko na razie się trzyma, ale nic nie wiadomo.
– Niech Bóg ma ich w swojej opiece. Potrzebujecie czegoś? Mam coś przywieźć?
– Na razie nie, dzięki. Może ktoś zaopiekować się Noemi?
– Nigdzie jej nie ma. Albo się tak dobrze ukryła, albo uciekła w tym zamieszaniu. Poszukam jej i zawiozę do mamy. Jak coś to dzwoń i nie martw się niczym.
Rozłączył się, a ja położyłem głowę na łóżku, głaszcząc dłoń żony. Nie potrafiłem stąd odejść. Gdzie indziej mógłbym być? Kusząca była wizja zejścia do piwnicy i ukarania Matrysa, ale Julia była ważniejsza. Najważniejsza. Myśl, że miałbym iść przez życie bez niej, rozrywała boleśnie moje wnętrzności. Zdałem sobie sprawę, że ja naprawdę nie miałbym powodu, by żyć. Kto pchałby mnie w przód? Kto byłby w złych i dobrych chwilach? Ściągał na ziemię, gdy się zagalopowuję i wspierał, gdy się poddaję? Kto dawałby mi światło i nadzieję? Skąd miałbym brać siły na każdy kolejny pieprzony dzień?
Przymknąłem oczy, próbując się skupić na dobrych uczuciach. Wspominałem nasze wszystkie chwile. Pączki nad jeziorem i te na Dniach Miasta. Moment, w którym siedziała mi na barkach i bawiła się pod sceną. Wypady z Amelią i Bartkiem, dach wieżowca, spacery, rozmowy, wybuchy śmiechów, wszystkie namiętne noce i dni. Zatraciłem się w wyobrażaniu uśmiechu żony. Jej ciało będzie takie, jak dawniej. Najwyżej zostaną blizny. A dusza? Czy Julia będzie tak radosna i beztroska?
Zaczynałem odpływać gdzieś na granicy snu, gdy poczułem, jak poruszyła palcem na moim policzku. Poderwałem głowę, patrząc w jej otwarte oczy. Były takie puste... że zwinęło mi żołądek w supeł.
– Hej... – przywitałem się półgłosem. Poruszyła ustami, nie wydając dźwięku. Dusza płonęła mi żalem, że żona jest w takim stanie. A w głowie szalało tornado. – Nie wiem, co powiedzieć... – Przełknąłem napływające łzy i ścisk gardła. – Przepraszam?
Mrugnęła w odpowiedzi, nadal zamrażając mnie bezdennie pustym wzrokiem, jakby ktoś wyrwał z niej duszę.
– Nie umiesz mówić? Boli cię?
Poruszyła lekko głową, zgadzając się z moimi słowami.
– Chcesz pić? – Od razu się podniosłem w poszukiwaniu jakiegoś kubka i wody. Nawet nie zapytałem Czarneckiej, co jej wolno. Może powinienem zadzwonić i powiadomić, że Julia się obudziła?
Nie musiałem, bo ona, jak na zawołanie weszła do środka. Uśmiechnęła się do Julii z ciepłem.
– Jak się czujesz?
– Nie umie mówić – odpowiedziałem za żonę, nalewając wody do plastikowego kubka.
– Zbadamy cię jeszcze raz na spokojnie i sprawdzimy, czy na pewno nie masz żadnych uszkodzeń. – Pogłaskała ją po ramieniu z bijącą troską. Czekała, aż dam się żonie napić, uprzedzając, że ma to robić spokojnie i małymi łyczkami.
Zabrałem kubek, a Julia powoli położyła głowę na poduszce, marszcząc czoło.
– Co cię boli? – zapytała Czarnecka.
– Wszystko – wyszeptała, porażając mnie tym jednym słowem.
– Wiem, że cierpisz, kochanie. – Pogłaskała ją po blond włosach, przemawiając ze spokojem i ciepłem. – Mam bardzo ograniczone możliwości, jeśli chodzi o podawanie leków. Znam cię i wiem, że chcesz, żebym ratowała ciążę. Nie możemy działać na krzywdę dziecka. Ale obiecuję, że pomogę ci, jak umiem. A teraz powoli wymień mi miejsca, gdzie cię boli. To bardzo ważne, chcę sprawdzić, czy niczego nie przeoczyliśmy.
– Głowa mi pęka. – Przymknęła oczy, jakby mówienie paliło ją od środka. – Gardło, szczęka. Nieprzyjemnie pulsuje noga. Bolą mnie plecy. I dłoń... – Przekrzywiła lekko głowę, patrząc na prawą rękę. Złapała nerwowy oddech, a po policzkach pociekły jej łzy. – Dlaczego ja nie ruszam palcami?
Zaczęła wpadać w panikę. Brała coraz krótsze wdechy, jakby znów brakowało jej tlenu. Drżała i płakała. Czarnecka złapała ją za policzki, zmuszając do obrócenia głowy w swoją stronę.
– Julia, skup się na mnie. Wdech, wydech, wdech, wydech. – Oddychała głęboko razem z nią. – Musisz się uspokoić. Wszystko ci wyjaśnię, tylko nie trać kontroli. Wdech, wydech. Jeszcze raz...
Julia uspokoiła się, a ja przetarłem policzki chusteczką, uważając na zasinienia. Dość miała już bólu. Czarnecka przysiadła na łóżku.
– Twoja dłoń jest zwichnięta i rozcięta. Musieliśmy szyć...
– Nie pamiętam...
– I dobrze. Nie załamuj się. Będziesz sprawna, jeśli o to zawalczysz. Teraz ręka jest ścierpnięta, spuchnięta i obolała. Nie wykluczam przyszłej rehabilitacji, ale wszystko będzie dobrze. Słyszysz?
Pokiwała głową w odpowiedzi.
– Teraz odpoczywaj i wracaj do zdrowia. To jest najważniejsze. Nie wolno ci wstawać, wszystko będziemy ci podawać. Mąż przywiezie rzeczy, to cię przemyjemy. Potrzebujesz czegoś?
– Dziecko? – Patrzyła na nią tak intensywnie, jakby bała się spojrzeć na mnie, a przecież to nie była jej wina.
– Silny maluch po mamusi. – Czarnecka przekazywała jej swoje ciepło, lekko trącając mnie stopą. Miałem nie mówić, że wszystko się może wydarzyć, bo psychika Julki trzymała się na cienkiej linie. Potrzebowała nadziei. Wszyscy jej potrzebowaliśmy. – Ale musimy uważać i na ciebie i dziecko, dobrze?
Ponownie tylko kiwnęła głową. Czarnecka uśmiechnęła się do niej, niczym najlepsza przyjaciółka.
– To teraz sprawdzimy opatrunki, podamy leki i kroplówkę. – Patrzyły sobie chwilę w oczy, jakby porozumiewały się bez słów. Pani doktor przeniosła na mnie spojrzenie. – Panie Kwiatkowski, od salonu po lewej jest kuchnia. Proszę sobie zrobić kawę, herbatę, albo coś zjeść. Przyjdę po pana.
Nie chciałem wychodzić, a musiałem pogodzić się z tym, że Julia nie chce wykonywać tych czynności przy mnie. Niby rozumiałem, ale zabolało aż do kości. Przecież ja ją kochałem. Mógłbym pomóc, być przy niej, wspierać. Żaden widok mi nie straszny. Ona jednak chciała, żebym wyszedł.
– Dobrze, zawołajcie mnie. – Ucałowałem ją w czoło, nie nawiązując kontaktu wzrokowego, bo przymknęła oczy.
Poszedłem do kuchni, usiadłem na jednym z krzeseł, po drodze sięgając wodę. Może i dobrze, że mnie wyrzuciły, bo mogłem w spokoju przejrzeć aplikację, którą zainstalował Marcel. Miałem nadzieję, że nagrało się to, co ważne. Musiałem dowiedzieć się, jakim cudem Matrys wszedł do domu. Cofnąłem nagranie i wpatrywałem się, szukając czegokolwiek. Łatwiej byłoby na komputerze, bo obraz większy. Nie wiedziałem też, na którą kamerę powinienem patrzeć. Z tyłu zapaliła się lampka. Czujka ruchu, ale w domu były zaciągnięte rolety zewnętrze, więc Julia tego nie zauważyła zapewne. Może była w łazience? A może pomyślała, że to wiatr? W każdym razie ktoś przeskoczył przez pieprzony mur. Nie wszedł na taras, jakby wiedział, że tamtędy nie dostanie się do domu, więc jak wlazł? Dłuższą chwilę nie działo się kompletnie nic. Stał w miejscu? Nie poruszał się? Gdzie się schowałeś, gnojku?
Przednia kamera pokazała sąsiada podchodzącego do bramki. Zadzwonił, trzymając coś w rękach. Stał, chyba z nią rozmawiał, ale nie mieliśmy nagrywania dźwięku. W końcu przerzucił paczkę przez płot. Paczka! Julia mówiła o paczce! Przez kolejną chwilę nic się nie działo, aż otworzyły się drzwi domu. Mignęły mi włosy Julii i telefon, który trzymała przy uchu. Rozmawiała ze mną i poszła po paczkę. Zmrużyłem oczy, czując, że to właśnie ten moment. W napięciu obserwowałem zapis z kamery, a serce uderzyło mi mocno, boleśnie, głośno. Postać ubrana na czarno, kucnęła przed drzwiami i powoli nacisnęła klamkę. Matrys wszedł do środka i ostrożnie zamknął za sobą drzwi. Był w moim domu, gdy ja wciąż rozmawiałem z Julią przez telefon, gdy zamykała wszystkie zamki, gdy szła do łóżka. Gdy mówiła mi dobranoc, on gdzieś tam był. Kutas!
Zagotowała mi się krew w żyłach, od razu wyłączyłem aplikację i przyłożyłem telefon do ucha.
– Tak? – Odezwał się Wojtek.
– Jesteś wciąż w moim domu?
– Tak.
– Znajdź paczkę. Nie wiem, gdzie ją zostawiła. Wywabili ją z domu pierdoloną paczką i wtedy wlazł. Sprawdź, co jest w środku.
– Jak wyglądała?
– Średniej wielkości, typowy karton.
– Na przedpokoju coś jest... Zaadresowane do ciebie, ale nie widzę loga firmy kurierskiej.
– Otwórz.
Czekałem chwilę, słysząc, jak Wojtek rozrywa opakowanie. Pewnie nie minęła nawet minuta, ale miałem ochotę biec i osobiście otworzyć to pudło.
– O, kurwa...
– Co tam jest?!
– Nic. Kamienie zawinięte w strony gazetek reklamowych, a pomiędzy tym wepchane gąbki do naczyń. Nie chcieli, żeby paczka była zbyt lekka, bo Julia nabrałaby podejrzeń. A pomiędzy kamienie dali miękkie rzeczy, żeby się za bardzo nie ruszało. Kto jej to dał?
– Sąsiad z domu naprzeciwko. Zabiję go. – Aż podniosłem się z krzesła z nerwów.
– Idę tam. Oddzwonię. – Rozłączył się, ale po sekundzie ponownie zadzwonił. Nacisnąłem zieloną słuchawkę. – Zapomniałem, Noemi się znalazła. Schowała się w szafie w pokoju Julii i nie wyszła stamtąd. Syczała i mnie ugryzła, ale Dawid Brochowiak zawiózł ją do mamy.
– Dzięki. Daj znać, co z sąsiadem, ja nie mogę zostawić Julii samej.
– Wiadomo, Tymon. Od wszystkiego masz nas. Ty zaopiekuj się żoną.
Odłożyłem telefon na blat. Głowa zaczęła pulsować i boleć, więc pomasowałem skronie. Sam powinienem poprosić Czarnecką o jakieś leki. Nastał nowy dzień, w którym wszystko się popieprzyło. A było tak pięknie...
– Zapierdolę własnymi rękami sąsiada jebanego... Grilla chciał organizować, kutas jeden. – Kopnąłem w krzesło. Podniosłem głowę, widząc przed sobą córkę Czarneckiej. W końcu byłem w ich domu! Patrzyła na mnie z przerażeniem, chyba nie wiedząc, czy wejść do kuchni, czy uciekać.
– Przepraszam, nie wiedziałam, że pan tu jest. Szykuję się na dyżur i...
– Wyjdę na dwór. – Wyminąłem ją, a ona drgnęła, mimo że nawet się o nią nie otarłem. Biedna szykowała się do pracy, a ja przeszkadzałem i jeszcze ją nastraszyłem. Niewiele miała po matce. Czarnecka gotowa byłaby przyłożyć mi tym krzesłem, podobnie jak Julia. Dlatego tak się lubiły i rozumiały.
Deptałem śnieg, słuchając, jak zgniata się pod moimi stopami. On był zimny, a ja płonąłem. Musiałem znaleźć jakiekolwiek zajęcie, które mogłoby mnie, choć odrobinę uspokoić. Wydeptałem już całkiem niezłe kółko, gdy zadzwonił Wojtek.
– Dzwoniłem dłuższą chwilę i nikt nie otworzył. Przeskoczyłem przez ich płot i Tymon... tam nikogo nie ma...
– Rozpłynęli się w powietrzu? – warknąłem ze złością. – Kobieta, mężczyzna, dwójka dzieci, kot i pies?
– Gryzak psa jest na tarasie. Nie mają zaciągniętych rolet, więc zajrzałem w okna. Tam jest pusto. Nie licząc poprzewracanych dupereli i mebli. Oni uciekli, kimkolwiek byli.
– Przecież oni tam mieszkali dłużej niż ja! Widywałem ich, gdy nasz dom dopiero się budował! Chcesz mi powiedzieć, że miałem ogon i nie zauważyłem go przez tak długi czas?
– Albo odwrotnie. Srogo im zapłacono lub zastraszono. Może twój sąsiad miał długi u Matrysów? Może nie był przykładnym obywatelem i żywicielem rodziny? Zobaczył, co zrobił, gdy wszyscy się zjechaliśmy i zwiał, bojąc się konsekwencji. Na pewno obserwował dom, po tym, jak przyniósł paczkę. Skąd wiesz? Może wziął nas za mafię albo coś podobnego... To się facet zesrał ze strachu.
Nabrałem głęboko powietrza, wypuszczając go nosem ze wściekłością.
– Nie spodziewałbym się wroga wśród zwykłych, szarych ludzi.
– Właśnie. Wiesz coś o nich?
– Miał na imię Marek.
– Na pewno? Tak samo jak ojciec Julki?
– Kurwa, nie... Nie na pewno. Nie kazałem mu się legitymować. Oby dopadło go przeznaczenie.
– Nie zamierzam się za nim wstawiać, bo zadarł z naszymi, ale nie wiesz, czy nie bronił własnej żony i córki, zgadzając się na wszystko.
– Moja żona ma twarz w kolorze zdechłej tęczy, zwichniętą rękę, szycia i opatrunki, a dziecko może się nie urodzić lub urodzić chore, więc wybacz, ale mam w dupie, jaki los spotka tego gada. Jeśli Matrys go zastraszył, mógł przyjść z tym do mnie. Mógł dać mi jakikolwiek znak. Mógł przynieść tę paczkę, a później powiadomić mnie, że mojej żonie cokolwiek grozi. Mógł wiele... A wolał bawić się jej życiem. Kilka minut później organizowalibyśmy pogrzeb, Wojtek!
– Ja cię rozumiem, Tymon. Po prostu staram się jakoś to wszystko poukładać, żeby wyciągnąć wnioski i być może go odnaleźć. Wiesz, że ja zawsze kalkuluję takie sprawy na zimno. Co nie znaczy, że się z tobą nie zgadzam. Gdybym mógł, rzuciłbym ci sąsiada do stóp, ale najpierw bym go przesłuchał.
Czarnecka stanęła na tarasie, owijając się ciaśniej kurtką.
– Muszę kończyć, wracać do Julki.
– Jesteśmy z wami myślami.
Podszedłem bliżej, patrząc w oczy pani doktor.
– Gotowe. – Dmuchnęła w dłonie i potarła je o siebie. – Zanim pan tam wejdzie, ustalmy kilka kwestii. Słowa: bezpieczna, wszystko dobrze, nic ci nie grozi i Matrys, są zakazane. Przed chwilą ich użyłam i Julia znów nie umiała nabrać oddechu. Wpadła w panikę.
Odwróciłem głowę w bok, zaciskając usta, bo słuchanie tego było jak siarczysty policzek.
– Ona jakby próbowała się odciąć. Zamknęła się na wszelkie wydarzenia i odczucia z tym związane. Tylko wtedy da się z nią normalnie rozmawiać.
– Skorupa – przerwałem jej.
– Słucham?
– Gdy nie radzi sobie z sytuacją, udaje, że ta się nie wydarzyła. Zamyka się w swojej skorupie.
– To źle dla niej, ale dobre dla dziecka. – Czarnecka wzięła głęboki wdech, wypuszczając z siebie mgłę. – Im mniej stresu odczuwa Julia, tym mniej szkodzi dziecku. Zagramy więc w jej grę. Nie zaczynamy tematu bez jej wyraźnego znaku. Kazała też zakryć wszystkie lustra, bo nie chce na siebie patrzeć. Niech pan się opanuje jakoś...
– Co? – zareagowałem gwałtownie. – Ja wiem, że pani nie pała do mnie sympatią, ale nic nie zrobiłem.
– Kazała zakryć lustra, ale przegląda się w pańskich oczach. Jest w nich ból, wypisana każda jej rana i siniak, żal i rozpacz. Musi pan współpracować ze mną i żoną. Pomożemy jej psychicznie, ale najpierw ustabilizujemy dziecko. Gdy coś się stanie z ciążą, nie wiem jak, pomożemy Julii.
– Jak dziecko?
– Lepiej, ale wciąż jest nerwowe. Przed chwilą Julia wpadła w panikę, to znów wyniki nie wyszły zadowalająco. Skoro ona chce się odciąć od sytuacji, pomóżmy jej.
– Nie wiem, czy to prawidłowe medyczne podejście? – Uniosłem brew. – Julia teraz się zamknie na emocje, a później wybuchnie ze zdwojoną siłą. Znam ją.
– Może pan nadstawić karku za mnie. Zadzwonię po karetkę i policję. Powiem, że ktoś ją podrzucił. Pobita ciężarna? Próba zabójstwa? Jak pan to wytłumaczy? Odsiedzi pan wyrok, czy narazi wszystkich i poda na tacy Matrysa? Tak czy siak, Julia samotnie wychowa dziecko. O ile wychowa, o ile urodzi, o ile dotrwa. Więc pan mnie słucha, bo ja tu jestem lekarzem i zależy mi na pacjentach.
Zamknęła mi usta, mierząc spojrzeniem. Czarnecka wyrobiła się przez lata pracy. A my, wielkie Alfy, byliśmy zależni od humorów kobiety.
– Kocham ją i dziecko. Marzę tylko o tym, żeby wszystko skończyło się dobrze.
– Więc współpracujemy. – Zrobiła krok w tył, jakby chciała wejść do środka, ale nie spuściła ze mnie wzroku. – Podałam jej leki. Jest wykończona, więc znów zaśnie, gdy tylko poczuje ulgę. Niech pan coś zje, zanim będę miała kolejnego pacjenta. Kuchnia jest do dyspozycji.
Odwróciła się i przeszła przez drzwi tarasu do środka. Szedłem za nią, żeby wrócić do żony.
– Nawet pani nie wie, jakie jesteście do siebie podobne. Najpierw na mnie krzyczycie, a później okazujecie troskę.
– Ma pan w domu skarb.
– Wiem.
Poszła na górę, a ja wszedłem do pomieszczenia, w którym leżała Julia. Spojrzałem jej w oczy, żeby nie przyglądać się siniakom na twarzy. Nie powinna widzieć, jak się męczę, bo potrzebowała, żebym dodawał jej siły. Usiadłem na krześle. Wziąłem jej zdrową dłoń w obie swoje i ucałowałem z uczuciem. Wiele bym dał, żeby leżeć tu, zamiast niej. Wolałbym, żeby to moja twarz przypominała rozpieprzone ciasto śliwkowe.
– Potrzebujesz czegoś?
– Nie – mówiła powoli i cicho. – Jesteś zły, że Czarnecka kazała ci wyjść?
– Rozumiem, że chciałaś zostać sama z lekarzem. Jednak jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała, pamiętaj, że mnie nic nie ruszy. Pomogę ci.
– Wolałabym pewne kwestie zachować dla siebie. – Próbowała się uśmiechnąć, ale zrobiła grymas, bo to chyba sprawiło jej ból. Zamrugała powoli. – Chce mi się spać.
– Śpij...
– Zostaniesz ze mną?
Bała się zasnąć. Nie nazwała wprost swojego strachu, ale nie trudno było się domyślić. Dobrze, że Czarnecka mnie uprzedziła, bo właśnie puściłbym potok słów na temat tego, gdzie znajduje się teraz Matrys i co się z nim stanie. Ale to zaszkodziłoby Julii. Na słowo: "Matrys", znów zabrakłoby jej powietrza.
Gula w gardle, niemal zaszkliła mi oczy. Przełknąłem ślinę, starając się przybrać spokojny wyraz twarzy.
– Oczywiście. Nie odejdę na krok. Będę pierwszym, co zobaczysz po przebudzeniu.
– Obiecaj.
– Obiecuję, kochanie – odparłem bez zastanowienia, ignorując krojące się serce. Moja dzielna, odważna, waleczna Julia, bała się zamknąć oczy. Co on jej zrobił...
Nie zamierzałem go tak po prostu ukarać. Musiał cierpieć, jak moja Jula. A ja wziąć przykład z Wojtka. Zemstę zaplanuję na zimno.
I przysięgam na wszystko, że będzie się bał zamknąć oczy...
^^^^^
Hej, kochani. ;)
Nie chciałam Was dłużej trzymać w niepewności, co z Julią, więc rozdział wleciał.
Kolejny mam napisany dopiero w połowie, więc postaram się na poniedziałek, ale głowy nie daję. W następnym pojawi się Marcel, więc też wiele się dowiecie. ;)
Buziaki i udanego weekendu!
^^^^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top