~ Rozdział 41 ~

Dziesięć dni do Świąt. Wszystko było już przygotowane, kupione i zostały ostatnie szlify. Tymon wciąż o mnie dbał, ani razu nie pojechałam na zakupy sama. Dodatkowo rozłożyliśmy je na raty, bo nie chciał, żebym przemęczała się w tłumach. Cały środkowy pokój zawalony był prezentami. Właśnie pakowałam część, rozglądając się po ścianach. To od zawsze miał być pokój dziecka. Później ze złości zrobiłam z niego suszarnię i schowek na bzdury. Teraz będzie trzeba go odgruzować, odmalować i przygotować. Przyszły ojciec już się do tego rwał. Uznaliśmy jednak, że zajmiemy się tym na spokojnie po nowym roku. W wigilię zamierzaliśmy ogłosić przy stole, że spodziewamy się dziecka. To magiczny czas, więc stanie się jeszcze bardziej wyjątkowy. Dzięki temu też nasze rodziny dowiedzą się tego samego dnia, więc unikniemy niepotrzebnych żali.

Udało mi się również pomagać innym w przygotowaniach i nie przemęczać się zbytnio. Tak naprawdę czułam się dobrze i byłam w stałym kontakcie z Czarnecką. Miała do mnie mnóstwo cierpliwości, bo zasypywałam ją wiadomościami. A gdy później było mi z tego powodu głupio i nie odzywałam się dzień lub dwa, sama pisała, że czeka na raport, wysyłając dodatkowo buziaki i serduszka. To cudownie mieć wokół siebie tak wiele dobrych ludzi.

Ustroiłam niewielką choinkę i postawiłam ją w miejscu lampki nocnej w sypialni. Udekorowałam lustra i poręcze, tylko okna zostawiłam w spokoju, żeby się nie narażać. W kuchni grały świąteczne piosenki i czułam już tę jedyną w swoim rodzaju magię w naszym domu. Pogłaskałam się po brzuchu. Wydawało mi się, że odrobinę się zaokrąglił, ale może sobie to wmawiałam. Dotarło do mnie, że za rok będziemy już we trójkę. Prawie się wzruszyłam, wyobrażając sobie ten obrazek. Termin miałam wyznaczony na lipiec, więc nasz maluszek będzie miał już prawie pół roku w następne święta. A może urodzę w rocznicę ślubu?

– Co tak pachnie?! – Z przedpokoju krzyczał Tymon, przerywając moje rozmyślania.

– Obiad i ciasteczka. – Odwróciłam się w jego stronę z uśmiechem.

Rozejrzał się wokół, lustrując wnętrze domu. Kiwnął głową lekko karcąco.
– Pięknie, ale miałaś się nie przemęczać.

– Rozpiera mnie dzisiaj energia. – Wzruszyłam ramionami. – Naprawdę czuję się świetnie.

– To super. – Pocałował mnie w czoło. – Ale po obiedzie odpocznij, dobrze?

– Dobrze. – Zgodziłam się bez zbędnego gadania i poszłam nałożyć obiad. Ja jadłam ziemniaki z surówką, mąż dostał dodatkowego kotleta. Grzebałam w talerzu, naprawdę czując się przesiąknięta samymi dobrymi uczuciami. – A może to ta myśl tak na mnie działa?

– Jaka myśl? – Spojrzał, przełykając posiłek.

– Od razu po świętach jedziemy do Czarneckiej. Każdy kolejny tydzień zwiększa nasze szanse.

– Też się cieszę. – Uśmiechnął się, krojąc mięso. – Nie mogę się doczekać zwłaszcza USG. Będę z tobą na każdych badaniach i jeśli mnie nie wyrzucisz, to przy porodzie też chcę być.

– Zamierzam wykręcić ci rękę. – Zaśmiałam się, ale po chwili dodałam poważniej. – Podobno to nie jest miły widok.

– Wątpię, że mnie zaskoczy. A chciałbym to przeżyć.

– W takim razie zapraszam serdecznie. – Uśmiechnęłam się szeroko, na co pokręcił głową.

– Potrafisz poprawić humor.

Zrzucałam resztki posiłku do śmietnika, nucąc sobie pod nosem kolejną świąteczną piosenkę. Tymon podszedł bliżej, drapiąc się po głowie.
– Ach, zapomniałem ci powiedzieć. To niepotwierdzone informacje, tylko plotki, ale słyszałem, że nad ranem Weronika pojechała rodzić.

– Poważnie?! – Spojrzałam oskarżycielsko, odkładając talerz do zlewu z nieprzyjemnym brzdękiem. – Dlaczego mi nie powiedziałeś?

– Mówię przecież. – Rozłożył ręce w geście niewinności. – Ja nie dostałem od nich żadnej wiadomości, a chyba do popołudnia już by urodziła?

– Och, Kwiatkowski. – Przewróciłam oczami. – Może to był fałszywy alarm, a może urodziła i właśnie odpoczywa?

– Napiszę do Marcela. Niech wiedzą, że o nich myślimy. – Wyciągnął telefon z kieszeni, opierając się o blat. Przytaknęłam głową i zostawiłam naczynia na później. Poczułam, że jednak powinnam już usiąść.

Po godzinie nadal nie mieliśmy od nich żadnej wiadomości. Nie wiedzieliśmy, czy Weronika urodziła, czy właśnie rodzi. Czy może rzeczywiście nad ranem to był fałszywy alarm, ale Czarnecka zostawiła ją w szpitalu i jednak zaczęła rodzić? Napisałam również do Czarneckiej, ale i ona nie odpisywała. Postanowiłam się za nich pomodlić. Życzyłam całej trójce samego szczęścia, więc prośby o ich zdrowie płynęły prosto z mojego serca.

Skończyłam, czując się lepiej, że wysyłam w ich stronę pozytywne uczucia. Nie zdążyłam wyjść z pokoju, gdy Tymon zawołał z dołu wyraźnie podekscytowany:
– Julia, chodź szybko, coś ci pokażę.

Zeszłam, próbując opanować narastające napięcie i usiadłam na kanapie, a on podał mi do ręki swój telefon.
– Marcel mi teraz wysłał trzy zdjęcia. To Kubuś!

– Ojej! – Przyłożyłam dłoń do ust, zachwycając się cudnym maleństwem. Był naprawdę uroczy, ale co się dziwić, miał pięknych i fantastycznych rodziców. – Tak się cieszę... – Przesunęłam dłoń w stronę serca i oddałam Tymonowi komórkę, bo chciał odpisać Marcelowi.

Ja też chwyciłam swoją, pisząc wiadomość do Weroniki. Złożyłam jej gratulacje, zapytałam, jak się czują i czy czegoś potrzebują. Nie sądziłam, że prędko mi odpisze, ale pomyślałam, że będzie jej miło, gdy zobaczy, że inni się o nich troszczą. Nie potrafiłam opanować potrzeby napisania do Marcela. Tymon sam dodał mi jego numer w kontaktach, więc zapytałam, czy ma coś przeciwko, żebym Marcela wypytała o szczegóły, zamiast zamęczać Weronikę. Zastanawiał się chwilę, po czym wzruszył ramionami i uznał, że jeśli chcę, mogę napisać. I tak niedługo wywołamy burzę, gdy Wspólnota dowie się, kto zostanie ojcem chrzestnym. Nasza trójka coraz bardziej wyłamywała się ze sztywnych zasad i tradycji. Nie wolno mi było utrzymywać kontaktów z mężczyznami spoza najbliższej rodziny. Do tej pory miałam w telefonie numer do ojca, wujków, teścia i Wojtka. No i męża, wiadomo.

Rozsiadłam się wygodnie, pisząc do Marcela. Najpierw szczerze mu pogratulowałam, później wypytałam o kilka spraw. Odpisał mi dość szybko, że Weronika odpoczywa, a Kuba jest już przebadany i zdrowy. Wygląda na to, że urodził się w terminie. Cieszyłam się na te wiadomości, bo przeszło mi przez głowę, że mógł okazać się wcześniakiem. Jednak Weronika wspominała kiedyś, że ciągle słyszy inny termin porodu i sama już nie wie, który to ten prawidłowy.

– Ach... – Spojrzałam na Tymona, odkładając telefon na szklany stolik. – Naprawdę się cieszę ich szczęściem. A Kubuś jest cudowny.

Przysunął się bliżej, oplatając mnie ramionami.
– I pomyśl, że niedługo my będziemy to przeżywać – wyszeptał do ucha, budząc we mnie stado motyli. Rozpierało mnie szczęście. Podwójne. Cieszyłam się szczęściem Marcela i naszym.

Wszystko układało się tak pięknie. W końcu. W końcu świat wokół zaczynał normalnieć.

Tymon przyniósł ciasteczka i podkładał mi je ciągle pod nos, namawiając, żebym zjadła z nim. Skusiłam się na jedno, później drugie. I rozmawialiśmy sobie przyjemnie o naszej przyszłości. Mąż zasugerował, że gdy tylko dojdę do siebie po porodzie, to nadrobimy sprawy łóżkowe. Zatracił się w opowiadaniu o tym, co i jak będzie ze mną robił. Obserwowałam, jak bardzo się nakręcał i odłożyłam połowę ciastka na stół, odwracając się bardziej w jego stronę.
– Zdajesz sobie sprawę, że moje ciało się bardzo zmieni? – Skrzywiłam się, zagryzając wargę. – Wiesz, Tymon, ja...

– A lanie chcesz? – Uniósł brew z groźną miną. – Ja doskonale wiem, jak wygląda kobieta, która urodziła dziecko.

– Niby skąd?

– Och, Jula, Jula... – Spojrzał w sufit, hamując uśmieszek. Dotarło do mnie, co miał na myśli. Sypiał z wieloma kobietami, więc pewnie miał też na koncie młode matki.

– Dobra, nie mów. – Wystawiłam przed siebie rękę. – Nie chcę wiedzieć.

– Nie pytaj, to nie będę o tym wspominał. A wracając do tematu, chociaż podoba mi się twoje ciało, to liczysz się ty, tak? Ty. Nie życzę ci niczego złego, ale myślisz, że nagle przestałbym cię kochać, gdybyś się na przykład poparzyła? Albo miała wypadek? Czy Weronika brzydzi się Marcelem przez jego blizny na twarzy? Być może twoje ciało niewiele się zmieni, a być może zostaną rozstępy lub wiotka skóra w niektórych miejscach. Jeśli wydaje ci się, że to mnie odstraszy, to jesteś w błędzie.

– Mam nadzieję. – Spojrzałam spode łba. – Różnie bywa. Czasem to wiele zmienia w małżeństwie, gdy przychodzi zmęczenie, nieprzespane noce, a kobieta nie jest już chodzącą perfekcją.

– Nie w naszym małżeństwie, a ty przestań czytać bzdury w internecie, dobra? – Skarcił mnie, wzdychając. – Wszystko, czego doświadczysz przez okres ciąży i poporodowy, to w pewnym sensie poświęcenie. Poświęcasz się ty, dla nas oboje. Nie jestem w stanie zabrać niedogodności, które będą ci towarzyszyć przez najbliższe miesiące. Mogę tylko być obok, żeby ci pomagać. Ale ty robisz to też dla mnie, bo ja bardzo pragnę tego dziecka. Jak mógłbym tego nie docenić? W moich oczach jesteś najpiękniejszą istotą stąpającą po ziemi. Nosisz w ciele mojego syna lub córkę. Dla mnie nie ma nic cudowniejszego. Wiesz, że dziecko z tobą, to spełnienie moich marzeń.

– Mam nadzieję, że to nie są tylko słowa i nie odmieni ci się, gdy za rok nie zmieszczę się w te wszystkie seksi piżamki.

– Dwa razy lanie. – Pogroził mi palcem, chociaż chyba go to nakręcało. – Nazbiera ci się przez te dziewięć miesięcy. A ja nie zapominam. Dobrze wiesz, że nie zapominam.

– Zostało mniej niż dziewięć miesięcy. – Sięgnęłam z powrotem po swoje ciastko, drocząc się z mężem.

– Wliczam też okres połogu. Najpierw musisz dojść do siebie. A potem... – Zamruczał, poruszając znacząco brwiami. – Sama zobaczysz.

Znane mi dobrze uczucie skumulowało się w brzuchu. Oboje mieliśmy ochotę rzucić się na siebie. Hormony wcale nie pomagały mi w utrzymaniu celibatu. Samym spojrzeniem dopieszczaliśmy się wzajemnie. Wyobraziłam już sobie, jak będziemy nadrabiać w każdej chwili, w której maluch pozwoli. Istniała możliwość, że Czarnecka w końcu da nam zielone światło, jednak wiedziałam, że zarówno ja, jak i Tymon, podjedziemy do tego delikatnie i ostrożnie. Dopiero gdy nasze życie wróci do względnej normy, będziemy mogli wszystkie erotyczne myśli wprawić w czyn.

Miałam dość nakręcania się, wiedząc, że ukojenie nie nadejdzie, więc przełączyłam kanał w telewizji i zaczęliśmy oglądać razem jakiś program. Później Tymon uciekł do piwnicy poćwiczyć, a ja w końcu zabrałam się za zmywanie naczyń i ogólne ogarnięcie wokół nas. Porozmawiałam przez telefon z mamą, a później z Aną, dogadując szczegóły świąt. Nie mogłam się już doczekać tych dni. Dosłownie wykreślałam kwadraciki w kalendarzu.

Gdy Tymon był pod prysznicem, na komodzie rozdzwonił się jego telefon. Odłożyłam książkę i podeszłam bliżej, zauważając, że to Wojtek. Przeszedł mnie dreszcz, bo dziś to on zajmował się dziadkiem. Chociaż nigdy wcześniej tego nie robiłam, postanowiłam odebrać. Tak jakby jakiś wewnętrzny głos mi kazał.
– Halo?

– Julia? – Głos Wojtka zdradzał zdenerwowanie. – Gdzie jest Tymon?

– Pod prysznicem.

– Powiedz mu, żeby natychmiast przyjechał do dziadka. Nie wiedziałem, co robić. Dostał drgawek, zaczął krzyczeć. Czekam na karetkę. Niech Tymon przyjedzie jak najszybciej. – Rozłączył się, gdy usłyszałam jęk dziadka. Nie miał czasu na rozmowy. Był tam sam i musiał się nim zająć.

Wpadłam do łazienki i otworzyłam kabinę prysznica. Tymon spojrzał na mnie zdziwiony, wyłączając wodę.
– Dziadek dostał drgawek, Wojtek dzwonił po karetkę. Masz natychmiast przyjechać.

Zbladł. Nieważne, jak długo się na to przygotowywał i tak nie był gotowy. Zamknęłam kabinę, gdy włączył wodę, żeby szybko spłukać żel. Podałam mu świeży ręcznik i pobiegłam do sypialni naszykować ubrania. Złapał je dosłownie w locie. Gdy zakładał spodnie, po czole nadal ciekła mu woda, bo wytarł się niedokładnie. Podałam mu do ręki komórkę, którą schował do kieszeni. I nie mówiąc ani słowa wyszedł z sypialni.
– Tymon, zadzwoń do mnie! – Zdążyłam jeszcze krzyknąć, gdy zbiegał po schodach.

– Staraj się nie denerwować. – Słyszałam, jak zapina zamek kurtki. – Zadbaj o siebie, Jula. – Drzwi trzasnęły i już go nie było.

Wróciłam do sypialni i opadłam na łóżko. Lepiej dla wszystkich, że z nim nie pojechałam, a jednocześnie było mi źle, że nie trwam przy mężu, trzymając za rękę. Nie wiedziałam, czy to atak, czy dziadek już nie dożyje poranka. Nie miałam, co ze sobą zrobić. Zrobiłam więc to, co mogłam. Zaczęłam się modlić.

Każdy dzwonił do każdego, a nikt nic nie wiedział. Rozmawiałam już z Aną, teściową i Sylwią, żaden z naszych mężów się nie odezwał i trwałyśmy w niewiedzy. Nie miałam ochoty na nic, więc nadal leżałam na łóżku, głaskałam Noemi i obserwowałam, jak pokój powoli pochłania wieczorny mrok.

Usłyszałam klucz w zamku, więc podniosłam się, zapalając małą choinkę, którą postawiłam zamiast lampki. Nie podobały mi się powolne kroki na schodach, Wyczuwałam, że stało się coś złego. Coś, czego wszyscy się spodziewaliśmy. Tymon stanął w progu sypialni i nawet na mnie nie spojrzał. Całym sobą wykazywał zmęczenie i smutek.
– Julia... – Przełknął ślinę, bo załamał mu się głos. – Dziadkowi nie dało się pomóc.

Przytuliłam go najmocniej, jak umiałam i czułam jakiś wewnętrzny żal, że nie mogę zrobić nic więcej. Mogę po prostu być, dać Kwiatkowskim swoją obecność. Tylko tak mogłam pomóc im i mężowi.
– Bardzo mi przykro... – wyszeptałam.

Po chwili poczułam jego dłoń na swojej głowie. Staliśmy tak w progu przytuleni, nie wiedząc, co przyniesie kolejny dzień.
– Mnie też... Ale Jula, proszę... Zadbaj o siebie, nie stresuj się, nie przejmuj mną. Ja więcej nie zniosę.

– Damy sobie radę, jak zawsze. – Odsunęłam się kawałek, żeby dojrzał niezachwianą pewność w moich oczach. Uśmiechnął się smutno, głaszcząc mnie po policzku. A później ucałował w czoło.

– Muszę podzwonić. – Odwrócił się, wracając na dół.

Sięgnęłam po telefon, żeby napisać do teściowej. Wiedziałam, że zjedzie się mnóstwo ludzi i potrzebna jest każda para rąk. Odblokowałam urządzenie, prosząc, żeby dała mi znać, jak mogę pomóc, co mam przygotować, a być może zająć się czymś innym na przykład firmą lub wieńcami. Nacisnęłam "wyślij" i nadal stałam w pokoju, stukając rogiem komórki o brodę. Potrzebowałam chwili, żeby sobie wszystko przemyśleć. Za nic w świecie nie chciałam dać w tym momencie plamy, jako żona. Chciałam stać się najlepszą żoną na świecie, przyjaciółką. Być wsparciem, oparciem, a jednocześnie nie przeszkadzać i nie sprawiać, żeby Tymon się o mnie zamartwiał.
Melodyjka powiadomiła o przychodzącej wiadomości, jednak nie od teściowej.

Weronika M.:
– Bardzo dziękuję za gratulacje. Ja i Kuba mamy się dobrze. Na razie niczego nam nie trzeba, ale doceniamy Waszą troskę. Pozdrawiamy.

Do wiadomości dołączyła zdjęcie całej trójki. Ona, Marcel i ich syn. Przymknęłam oczy, nie do końca radząc sobie z tak różnymi uczuciami. Ogromna radość i przejmujący smutek szły ze sobą ramię w ramię.

Ktoś się rodzi, ktoś umiera...

^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top