~ Rozdział 3 ~
Nadszedł dzień naszego pierwszego spotkania. Starałam się trwać w swojej zbroi nieczułości i obojętności. Ona jednak zaczynała pękać, a przez drobne uszkodzenia wychodziły na wierzch bardzo drażliwe zakończenia nerwowe. Zerkałam na zegarek, przeżywając każdą mijającą godzinę. Im bliżej było do spotkania, tym bardziej rozbijałam wszystko na czynniki pierwsze.
Niby mi na tym zależało, ale brałam coraz więcej, coraz głośniejszych oddechów. Myśl, że spotkam przyszłego męża, powodowała spięcie mięśni brzucha do tego stopnia, że nie byłam pewna, czy to stres, czy może jednak niestrawność.
– Pięknie wyglądasz, to będzie pasować – powiedziała mama, trzymając w ręku chustkę pasującą do sukienki.
– Nie zmarznę – odpowiedziałam znudzonym tonem.
– Julia... – powiedziała ostrzegawczo, więc sięgnęłam po szal ze zrezygnowaną miną.
– Jestem wystarczająco dojrzała, żeby być mężatką, ale zbyt smarkata, żeby decydować o wyborze garderoby? – Zaplotłam ręce na piersiach, ściskając w jednej dłoni delikatny szal.
– Myślę, że jesteś wystarczająco dojrzała, żeby rozumieć obowiązujące nas zasady – mówiła, grzebiąc w swojej torebce. – A gdy zostaniesz mężatką, niech on decyduje, czy możesz pokazywać dekolt.
Ścisnęłam mocniej usta, zwalczając uderzenie gorąca. Zdałam sobie sprawę, że nie czułabym się komfortowo, stając przed Tymonem z odsłoniętymim dekoltem. Duma jednak nie pozwoliła mi przyznać racji mamie i się przebrać. Owinęłam ramiona delikatnym materiałem. Gdy mama otworzyła drzwi mieszkania, po raz ostatni zawahałam się, czy przekroczyć próg.
***
Siedziałyśmy przy stoliku. Nerwowo kołysałam nogą założoną na drugą nogę. Przygryzałam wargi, po raz dziesiąty oglądałam swoje paznokcie i ciągle coś mnie swędziało. Z każdą upływającą chwilą byłam coraz gorzej nastawiona do tego spotkania. Supeł w brzuchu ze stresu zawiązywał się mocniej i nie wiedziałam już, co mam ze sobą zrobić. Wyraźnie dawałam mamie do zrozumienia, że mam zamiar okazywać swoje niezadowolenie.
– To chyba on powinien czekać na nas? – Naburmuszyłam się, siedząc obok niej.
– Nie pyskuj i się rozchmurz. Robisz to po to, żeby nie chciał cię za żonę? Warto było całe życie być perfekcyjną i znosić tyle wyrzeczeń, żeby teraz wszystko zaprzepaścić? Chcesz, żeby się rozmyślił? – Nie zamierzała mi odpuścić. Całkowicie zrelaksowana przeglądała sobie propozycje ciast i kaw na zalaminowanej karcie.
– On powinien chcieć zrobić na mnie dobre wrażenie.
– On ma jeszcze dziesięć minut, to my jesteśmy wcześniej – zniżyła głos, żeby nikt nas nie usłyszał. – Weź się w garść, Julia. To może być najpiękniejszy lub najgorszy okres w twoim życiu. Wszystko zależy od twojego nastawienia. I masz być dla niego miła. – Pogroziła mi palcem. – Jemu na pewno też nie jest łatwo. Jeśli sprawisz mu przykrość...
– Po prostu się go boję – przerwałam jej.
Buntownicza postawa była tylko murem, za którym próbowałam się schować. Zacisnęłam szczękę, próbując opanować wzbierające się łzy w oczach. Mama spojrzała na mnie ze zrozumieniem, pogłaskała moje kolano i przestała krytykować. Zamówiła trzy kawy i trzy kawałki sernika z gałką lodów waniliowych.
– Jestem przy tobie i zawsze będę. Nie jesteś z tym sama – starała się dodać mi otuchy. – Spróbuj przynajmniej z nim porozmawiać.
I wtedy otworzyły się drzwi kawiarni. Lekki wiatr owiał moje łydki. To on. Tymon. Serce niemal wyskoczyło mi z piersi. Automatycznie się poprawiłam. Usiadłam prosto i przestałam nerwowo wierzgać. Tymon stał i się rozglądał, szukając wolnego stolika. Na tle zielonej tapety z czarnym wzorkiem wyglądał dobrze. Lepiej niż dobrze.
Jego twarz zrobiła się bardziej wyrazista. Mocna szczęka, starannie ogolona, teraz poruszała się, gdy stał w zamyśleniu. Założył czarną koszulkę, którą włożył do jasnych, przetartych dżinsów. Udało mu się zrobić dobre „pierwsze wrażenie". W rękach trzymał okulary przeciwsłoneczne i klucze, pewnie do samochodu. Przyglądałam mu się dokładnie i musiałam przyznać, że nadal był bardzo przystojny.
Kelner podał nam zamówienie, przez co wzrok Tymona powędrował w naszym kierunku, a gdy nas rozpoznał, lekko się uśmiechnął i pewnym krokiem ruszył w stronę stolika.
Zrobiło mi się niedobrze i zakręciło w głowie. Nawet zapach kawy, którą tak kochałam, nie umiał mnie przywrócić do rzeczywistości. Skupiłam się na jego nieskazitelnie białych adidasach, gdy stanął tuż obok.
– Dzień dobry – przywitał się grzecznie z moją mamą.
– Dzień dobry, Tymon – odpowiedziała mu najbardziej melodyjnie, jak umiała.
– Cześć, Julia. – Wyciągnął dłoń w moją stronę. Sposób, w jaki wypowiedział moje imię, wywołał kolejne drżenie przebiegające po kręgosłupie. Zebrałam całe swoje siły, żeby wstać i nie zemdleć. Podałam mu rękę, podnosząc wzrok. Zauważyłam, jak drgał mu nerw na twarzy i poczułam małą ulgę, że nie tylko mnie stresowała ta sytuacja. Chociaż jemu znacznie lepiej wychodziło udawanie opanowania.
Patrzyliśmy tak na siebie przez chwilę. Nie puszczał mojej ręki , a jego dotyk zaczynał parzyć. Porażał mnie głębokim spojrzeniem pełnym emocji, intensywności i tajemnicy. W końcu ucałował moją dłoń, nie tracąc kontaktu wzrokowego. Rozchyliłam usta i oczy ze zdziwienia, bo raczej nie powinien sobie pozwalać na takie gesty. Gdy tylko dotknął mojej skóry, coś we mnie obudził, przyjemne ciepło rozgościło się w podbrzuszu. Poczułam gęsią skórkę nawet na twarzy, co niepotrzebnie mnie zawstydziło. Chyba zauważył moją reakcję, bo delikatnie się uśmiechnął. Nie wiem, jaką minę miała mama i wolałam tego nie sprawdzać. Usiadłam z powrotem na wygodnej, jasnej kanapie, żeby dać ulgę trzęsącym się nogom. Tymon przysunął sobie krzesło, siadając naprzeciw mnie.
– Spóźniłem się? Przepraszam. – Głęboki głos poraził moje uszy. Od dziecka roztaczał wokół siebie urok i przyciągał ludzi. Po latach jednak zadziałało to na mnie mocniej.
– Nie, to my byłyśmy wcześniej. Chyba nie masz nic przeciwko, że już zamówiłyśmy? – odpowiedziała mu mama, bo ja nie umiałam wydobyć z siebie ani słowa. Udawałam, że mnie tam nie ma. Miałam wrażenie, że nawet oddychałam po cichu.
Przeżywałam każdą sekundę tego spotkania. Wyczuliłam się na najdrobniejszy szczegół. Choć ciało nie pokazywało żadnych emocji, w środku przechodził huragan za huraganem. Kilkakrotnie pocierałam dłonie o uda, żeby pozbyć się nieprzyjemnej lepkości, mimo że na co dzień nie miałam problemów z poceniem się.
To była moja pierwsza randka! Ten oto mężczyzna przyszedł tu, aby mnie sobą zauroczyć. A ja czułam się bardzo zawstydzona jego obecnością. Cieszyłam się, że mama dała mi chustkę, pod którą mogłam się schować – udawałam, że nie istnieję, a oni prowadzili ze sobą miłą pogawędkę.
– Kawa i sernik to najlepsze połączenie. – Uśmiechnął się do mamy.
– O, jak miło. Julia myśli tak samo, prawda?
– Tak. – Próbowałam być równie urocza, jak on, ale mój zachrypły głos zrobił odwrotne wrażenie.
– To twój ulubiony? – zapytał mnie, wskazując widelcem na ciemnobrązową posypkę.
– Tak. Ten ciemny jest najlepszy.
Odważyłam się na niego spojrzeć. Patrzył ze spokojem i uśmiechem, ale ja znów uciekłam wzrokiem. Nie umiałam udawać, że to zwykłe, koleżeńskie spotkanie albo prawdziwa randka. Po prostu chcieli mnie oswoić jak małego kotka. Kociakowi daliby przysmak i kłębek wełny, mnie dali sernik, kawę i lody.
– Sam nie wiem, czy to wiedeński, czy królewski. W różnych kawiarniach ma różne nazwy. – Próbował wciągnąć mnie do rozmowy, patrząc w oczekiwaniu na moją reakcję.
– Ja kiedyś zamówiłam go jako książęcy. – Tym razem udało mi się zachować normalny głos, ale za to zbyt głośno odłożyłam filiżankę z kawą. Na szczęście udawał, że tego nie zauważył.
– A widzisz. Nazwijmy go więc ciemnym sernikiem. – Uśmiechnął się do mnie szeroko. Miał zaraźliwy uśmiech, więc od razu go odwzajemniłam.
Rozmawialiśmy na same błahe tematy. Mama przypomniała kilka sytuacji z naszego dzieciństwa, gdy razem z Tymonem i resztą dzieciaków coś narozrabialiśmy. Chyba wcześniej sobie wszystko przygotowała, ale pomogło. Nasze szczere śmiechy bardzo rozluźniły sytuację.
– Macie jeszcze na coś ochotę? – zapytał, gdy na talerzach zostały tylko okruszki.
– Ja już dziękuję. Naprawdę wyśmienita kawa i sernik – odpowiedziała, lekko stukając mnie łokciem, żebym przypadkiem nic więcej nie brała i nie wykręcała się od spaceru.
– Ja też dziękuję. – Postanowiłam zdać się na nią, choć bałam się dalszej części ich planu. Kolejny raz powróciły paraliżujące mnie uczucia. Spuściłam głowę, zauważając, jak mimowolnie drżą mi kolana pod materiałem sukienki.
– Przepraszam. Czy mogę prosić o rachunek? – zwrócił się do kelnera, na co ten kiwnął głową i ruszył w stronę kasy.
– My stawiamy. – Mama otwierała już torebkę.
– Nie mogę na to pozwolić, pani Brys. Proszę nie nalegać. – Uniósł dłoń, prosząc, żeby moja mama się z nim nie kłóciła.
Po uregulowaniu rachunku Tymon przepuścił nas w drzwiach kawiarni. Najpierw wyszła mama, a gdy mijałam go ja, puścił do mnie oczko. Przy okazji zarejestrowałam, że używał dobrych perfum.
– To może spacer w parku? – zaproponowała, jak miała w planie.
– Bardzo dobry pomysł – zgodził się z nią grzecznie.
Udając pokorną, skinęłam głową. Wewnętrznie przewróciłam oczami, aż widziałam własny mózg. Ta sztuczność i zachowanie dobrych manier podchodziły mi do gardła. Wszystko mieli ustalone wcześniej, więc po co ten cały teatrzyk?
Park znajdował się niedaleko. Mama bezbłędnie sobie wszystko obmyśliła. Szła między nami, prowadząc z Tymonem rozmowę, co pozwalało mi chwilę odetchnąć. Czułam się bardzo niekomfortowo. Cała ta sytuacja napełniała mnie zażenowaniem po sam czubek głowy. Zaplotłam ręce na piersiach, poprawiając chustę i miałam ochotę skręcić na pasach, żeby zwyczajnie uciec.
W końcu dotarliśmy do celu. Mama praktycznie na wejściu stwierdziła, że musi wypocząć i przysiadła na ławce. Wyciągnęła z torebki dwie małe butelki wody i podając mi jedną, powiedziała, że mamy iść się przejść.
Tylko że od tej pory nie mogła już mówić za mnie. I chociaż zawsze rodzice wytykali mi, że jestem zbyt wygadana i pyskata, ogarnęła mnie blokada. Nie miałam pojęcia, jak z nim rozmawiać ani o czym. Miałam nadal udawać, że to tylko niewinne spotkanie i zachowywać nienaganne pozory czy przestać grać i być sobą?
Zdenerwowanie nie chciało odpuścić ani na chwilę, bałam się, że palnę jakąś głupotę. Uciekając, też zrobiłabym z siebie idiotkę. Pozostało więc stawić temu czoła. Szłam obok niego ramię w ramię. Majowe słońce ogrzewało moje ciało, ale nadal ciasno okrywałam się cienką chustką. Czułam się jakbym była w przebraniu, niczym klaun, i żałowałam, że chciałam zrobić rodzicom na złość. Byłoby bardziej komfortowo, gdybym nie była taka uparta i założyła coś, w czym czułabym się sobą. Nadal nie odezwałam się do wysokiego bruneta, który kroczył obok. Dosięgałam mu do ramion i wciąż czułam zapach jego perfum. Schował ręce do kieszeni i przez moment też zgubił gdzieś pewność siebie, którą emanował jeszcze przed chwilą. Musiałam się pilnować, żeby nie przyglądać mu się zbyt natarczywie.
Skupiłam się na otaczającej mnie przyrodzie. Rozglądałam się dookoła, chociaż przecież znałam park na pamięć. To było moje ulubione miejsce w tym mieście. Mimo pięknej pogody, nie kręciło się zbyt wiele osób. Pewnie większość była jeszcze w pracy lub szkole.
– Pamiętasz, jak się lubiliśmy, gdy byliśmy dziećmi? – Jego przyjemny głos wyrwał mnie z rozmyślań.
– Tak – odpowiedziałam krótko, sprawiając wrażenie nieskorej do rozmowy. – Może usiądziemy? – zapytałam po chwili, żeby nie myślał, że naprawdę coś ze mną nie tak. Nie potrafiłam pozbyć się uczucia, że to spotkanie było sztuczne, wymuszone. Potęgowało to moje zdenerwowanie i zaczynało budzić irytację. W klatce piersiowej rosła nieprzyjemna chmura zduszonego krzyku. Bałam się, że jeżeli pozwolę choćby odrobinie wydostać się na zewnątrz, puszczą mi hamulce.
Tymon rozejrzał się wokół siebie.
– Co powiesz na tę ławkę? Twoja mama będzie nas widziała doskonale. – Odwrócił się w jej stronę, żeby mieć pewność. Pokiwałam głową i usiedliśmy na wskazanym przez niego miejscu.
Odsapnęłam po raz setny i znowu wytarłam mokre dłonie o sukienkę. Miałam ochotę skasować dzisiejszy dzień i zacząć go od nowa, chociaż nie wiedziałam, co jeszcze mnie spotka. Tymon też kilkakrotnie zmieniał pozycję, jakby uwierała go twardość ławki. Ciepłe powietrze było oddzielającą nas mgłą pełną niezręczności i zakłopotania. Nie zapowiadało się na deszcz, ale właśnie tak to odczuwałam.
– Chcesz mnie o coś zapytać? – Zwrócił na mnie swoje spojrzenie, od którego uciekłam.
– Nie.
– Naprawdę? Nie masz żadnych pytań? – Nachylił się, opierając splecione ręce na kolanach.
Przełknęłam głośno ślinę, gdy poczułam suchość w ustach. Tymon bez słowa odkręcił butelkę wody i podał mi ją.
– Boisz się? – zapytał.
– Tak.
– Dlaczego?
– Nie bałbyś się na moim miejscu? – Oburzyłam się, odwracając gwałtownie spojrzenie w jego stronę. – Będę twoją własnością.
– Julia... – westchnął głośno i ciężko. – Dom, samochód, laptop, to moja własność. Przedmioty mogą być własnością, nie ludzie. Za niedługo będą również należeć do ciebie.
– To nigdy nie będzie moje. – Wzruszyłam ramionami z obojętnością. Odstawianie tej szopki budziło we mnie coraz większą chęć wskoczenia do najbliższego pociągu. Byłam kompletnie rozbita. Rozmawiałam z nim, jakbym szła na skazanie. Jakby nie chodziło o ślub, tylko wyrok śmierci. A może to jedno i to samo?
– A dlaczego nie będzie twoje? – Uniósł brew.
– Wszystko, co nabyłeś przed ślubem, należy do ciebie.
– Od tego jest taka instytucja... Notariusz. Tam wszystko można przepisać.
– Co nie znaczy, że kiedyś to zrobisz. Poza tym wychodząc za mąż, staję się twoją własnością. Mogę się położyć między twoimi samochodami. A ty możesz ze mną zrobić, co zechcesz.
– Nie słuchasz mnie – odparł, urywając temat.
Patrzył przed siebie. Skupił się na wodzie, która pluskała w fontannie. Milczeliśmy dłuższy czas. Powstrzymałam się w ostatniej sekundzie, żeby nie sprawdzić godziny na zegarku. Mógłby to źle odebrać. Zamyślił się, bawiąc małą butelką wody.
– Kochasz kogoś? – Nie zdołał ukryć nutki niezadowolenia.
– Co? Nie!
– Nie jestem w twoim typie? – Zacisnął szczękę, skupiając się na butelce.
– Dlaczego zadajesz mi takie pytania?
– Czuję twoją niechęć. Nie mam zamiaru cię zmuszać. Jeśli chcesz, wycofam się. Wrócę do domu i nie będę cię więcej niepokoił.
Znałam uczucie odtrącenia aż za dobrze i nie podobało mi się, że sprawiłam mu przykrość. Na razie starał się być dla mnie miły, więc powinnam przynajmniej spróbować traktować go podobnie.
– Przepraszam za moje zachowanie. – Udało mi się zachować ciepły ton. – To przez zdenerwowanie.
– Powiem, że się rozmyśliłem. Nie zwalę winy na ciebie. – Patrzył w ziemię, a mnie ruszyły wyrzuty sumienia.
– Nie chodzi o ciebie, Tymon. – Pierwszy raz zwróciłam się do niego jak do człowieka, którego znałam przed laty. Widziałam, że coś w nim drgnęło. Nagle staliśmy się sobie trochę mniej obcy. Odwrócił głowę i spojrzał na mnie.
– Jeśli powiesz, o kogo chodzi, to mogę ci zdradzić, czy masz na co czekać.
Przez chwilę nie umiałam zebrać w całość logicznej odpowiedzi. On podejrzewał, że skrycie czekam na zainteresowanie kogoś innego?
– Chodzi o mnie – zapewniłam dosadnie. – Ja w ogóle nie chcę wychodzić za mąż. Nie czuję się gotowa.
– Nie masz za bardzo wyjścia. – Rozłożył bezradnie dłonie z kwaśną miną, po czym znów splótł swoje palce. – Mogę dać ci spokój, jeśli chcesz. Jednak nie wiem, co będzie, gdy przyjdzie ktoś inny.
– Eee... aż taka rozchwytywana nie jestem, żeby się w kolejce ustawiali. – Zaśmiałam się z własnej nieciekawej sytuacji. Tymon się nie zaśmiał, z powagą podrapał się po nosie. Wyciągnął paczkę gum i podał ją najpierw mnie. Odgadłam, że wie o kimś jeszcze. – Świetnie. – Pokręciłam głową z niezadowoleniem, wysypując sobie gumę na dłoń i oddając mu opakowanie.
– Co „świetnie"?
– Wszyscy wiedzą, tylko nie ja... a powinnam chyba być najbardziej poinformowana? – prychnęłam zirytowana.
Nie skomentował mojej wypowiedzi. Nie dał wskazówki, kto jeszcze mógłby być moim mężem. Oparłam się ciężko o ławkę, twarz wystawiłam do słońca, przymknęłam powieki i chciałam zniknąć.
– Kiedy zrobiłeś ten tatuaż? – zapytałam dopiero po chwili, wciąż nie otwierając oczu.
– Miałem siedemnaście lat.
– Czyli przed twoim buntem?
– Tak.
– Dlaczego się zbuntowałeś?
– Miałem wiele powodów – odpowiadał szybko i bez namysłu, jakbyśmy grali w dziesięć pytań.
– A te skrzydła? To nie jest standardowy tatuaż Alfy we Wspólnocie.
– Zrobiłem je, gdy wróciłem.
– Coś oznaczają?
– Wiarę.
– W co? – Zmarszczyłam brwi, spoglądając na niego.
– W Anioła Stróża i w to, że po upadku można wstać i na nowo latać.
– A dlaczego wróciłeś?
– Zrozumiałem, że inni ludzie są takimi samymi niewolnikami jak my.
– Co masz na myśli? – Zaciekawił mnie. Po raz pierwszy dziś poczułam prawdziwą ochotę na rozmowę. Usiadłam wygodniej, skupiając się na nim. Uśmiechnął się lekko, chyba ciesząc się z tego, że otworzyłam się przynajmniej odrobinę.
– Spójrz na tamtą panią. – Wskazał na jedną z kobiet w parku. – Niesie ciężkie siatki z zakupami, przy uchu trzyma telefon. Po stroju można poznać, że pewnie wraca z pracy. Jeszcze długi i ciężki dzień przed nią, a o czwartej albo piątej rano znów będzie musiała stawić czoła przytłaczającej codzienności. Ty nigdy nie będziesz tak żyć.
– Ale może wybierać sobie przyjaciół, wyznanie, sposób ubierania się i... męża.
– Przyjaciele ją zawiodą, jak tylko będą musieli wybierać między swoim szczęściem a jej. Wyznania sobie nie wybrała. Pewnie ochrzcili ją, gdy była malutka. Ma na pewno wiele problemów i wcale nie jest tak wolna, jak ci się wydaje. A mąż? Albo jest równie zapracowany i zestresowany jak ona, albo jest fiutem, który jej nie zauważa.
Spodobał mi się jego tok myślenia. Do tej pory nikt nie rozmawiał ze mną w taki sposób. Moje przytyki, co do obowiązujących zasad, gaszono pustymi frazesami o tradycjach, dostosowaniu się i groźbach ze strony Starszyzny. On podchodził do tematu inaczej.
– A ty? Jakim będziesz mężem? – zapytałam, świdrując go spojrzeniem. Chciałam rozpoznać, czy będzie szczery, ale on nie cofnął swojego wzroku. Patrzył na mnie równie intensywnie, obezwładniając ciemnymi oczami.
– Najlepszym, jakim potrafię być. Obiecuję.
Tymi słowami zapukał do mojego serca. Oczywiście, że mógł kłamać, ale wiedziałam, że nie musiał się wcale starać. Tymon miał za zadanie przekonać moich rodziców, nie mnie. Doceniłam, że zauważał również moje uczucia.
– Powiedz, czego się boisz? Być może rozwieję twoje wątpliwości.
Zastanowiłam się chwilę, bawiąc gumą w buzi.
– Ogólnie – wzruszyłam ramionami – tego, że wszystko się zmieni. Cały mój poukładany świat wywróci się do góry nogami.
– No, to niestety raczej cię nie pocieszę, bo właśnie tak będzie – odpowiedział z rezygnacją w głosie.
Westchnęłam ciężko. Nie szła nam ta rozmowa. Nie umieliśmy do siebie dotrzeć. Gdy tylko udało się znaleźć nić porozumienia, ta od razu pękała. Siedzieliśmy obok siebie w ciszy. Otworzyłam usta, jakbym chciała coś powiedzieć, ale je zamknęłam, ponieważ w głowie ziało pustką. Skupiłam się na kwiatach, wymyślając usilnie jakiś temat rozmowy. Czułam na sobie jego wzrok, ale nie reagowałam na to. Na przemian robiliśmy balony z gumy i to jedyne dźwięki, jakie z siebie wydawaliśmy.
– Powinienem przyjść z kwiatami? – Uśmiechnął się, kiwając brodą w stronę kwietników. – To chyba dałem plamę.
– Nie, byłoby jeszcze dziwniej. – Odwzajemniłam uśmiech, żeby zapewnić go, że naprawdę mi na tym nie zależało. Kolejny sztuczny gest wprowadziłby mnie w większe zażenowanie.
Podniósł się energicznie, zaskakując mnie nagłym ruchem. Podszedł do kwietnika i zapytał, jaki kolor lubię. Do wyboru miałam intensywny fiolet, róż i biel. Roześmiałam się, prosząc, żeby tego nie robił. Zamknął oczy i zerwał pierwszy, na który natrafił.
– Proszę. – Podał mi kwiatek, siadając na swoje miejsce.
– To kradzież. – Uśmiechnęłam się i przyjęłam drobną roślinę, przyglądając jej się bliżej i sprawdzając, jak pachnie. Mimo wszystko to był miły gest.
– Dlaczego kradzież?
– To własność miasta.
– Miasto to my. Płacę podatki, więc te kwiaty należą do nas wszystkich – zaśmiał się cicho, poprawiając sznurówkę. Chyba podobało mu się droczenie ze mną.
– Sądzę, że straż miejska nie przyjęłaby twoich argumentów.
– To będziesz mogła pochwalić się koleżankom, że dostałaś kwiatka o wartości kilku stów.
Po jego słowach mój dobry humor zniknął równie szybko, jak się pojawił. Nie miałam bliskich koleżanek i zrobiło mi się przykro, że nie mogłam podzielić się z kimś wrażeniami z tego spotkania, posłuchać rady kogoś bardziej doświadczonego, zadzwonić i z pełną ekscytacją opowiadać o każdym szczególe. Mogłabym podzielić się tym z moją kuzynką Hanią, jednak rodzice uznali, że na razie muszę wszystko trzymać w tajemnicy.
– Powiedziałem coś złego? – Miękkość jego głosu i wyczuwalna troska poruszyły jakąś strunę w moim sercu.
– Nie, wszystko gra. – Próbowałam się uśmiechnąć. Nie byłam pewna, jaki grymas mi wyszedł, bo jego wzrok i ciężkie westchnięcie zdradzało, że raczej go nie przekonałam.
– Twoja mama do nas idzie. – Patrzył w jej stronę. Później spojrzał na mnie i nie umiałam wyczytać, o czym myślał, ale nie było to nic dobrego. Wstał z ławki z dumą kogoś znacznie ważniejszego niż większość ludzi. Zrobiło się dziwnie między nami, całe skrępowanie i sztuczność sytuacji powróciły, uderzając boleśniej.
– Na razie, Jula. – Miał w sobie jakiś smutek i zimno, które również przejęłam. Nie spojrzał na mnie i nie wykonał żadnego gestu.
– Cześć – odpowiedziałam cicho.
Wstałam ze spuszczonym wzrokiem. Odniosłam wrażenie, że nie do końca spodobało mu się moje towarzystwo i było mi z tego powodu przykro. Niepotrzebnie otworzyłam przed nim swoją skorupę. Bycie nieczułą i zamrożoną wszystko by ułatwiło.
– Musimy już iść. – Moja mama stanęła obok nas, uśmiechając się do Tymona, który kiwnął głową, grzecznie się z nią pożegnał i po prostu odszedł w swoją stronę.
Randkę można było uznać za nieudaną.
^^^^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top