1.
Sam Wilson nie spodziewał się dzisiaj żadnego niepożądanego gościa, żadnej wiadomości od Avengers o misji, czy nawet telefonu od schorowanej mamy. Sprzątał sypialnię, słuchając swojej ulubionej składanki, do której ochoczo poruszał biodrami oraz rytmicznie wycierał kurze. Dzisiaj był ten jeden z nielicznych dni, kiedy mężczyzna zamiast pomagać obcym ludziom, mógł zrobić coś dla siebie, a nie ma nic lepszego niż satysfakcja po solidnie wykonanej robocie, po której można napić się zimnego piwa i obejrzeć mecz w czystym, pachnącym mieszkaniu.
Falcon czyścił właśnie swoje wyróżnienia wojskowe, wspominając co nieco dawnych czasów, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi i głośne pukanie. Nie przejmując się niczym, odłożył nagrody i ściereczkę, a następnie poszedł sprawdzić, kto postanowił go odwiedzić. Idąc przez korytarz, miał skrytą nadzieję, że to wesołe dziewczynki z harcerstwa, które chciały zaoferować mu ciasteczka. Sam uwielbiał słodkości, a szczególnie te sprzedawane przez urocze harcerki. Mina mu zrzedła, kiedy w wizjerze zobaczył długowłosego ex-zabójcę z torbą podróżną w jeden ręce i plecakiem w drugiej. Nie chciał mu otwierać, ponieważ domyślał się, że ten czyn zaprzepaści jego dobry humor i chęć robienia czegokolwiek.
— Cześć, Barnes — powiedział czarnoskóry, kiedy oparł się o framugę drzwi.
— Mogę przenocować? — zapytał brunet bez żadnego przywitania, spoglądając na Sama spod opadających włosów.
— Przenocować? Nie umawialiśmy się na wieczorek towarzyski, o ile dobrze pamiętam. — Zmarszczył brwi.
— Ech... — Bucky westchnął ciężko i zamilkł na chwilę. — Stark wywalił mnie z wieży.
— Co takiego? — zdziwił się Sam. — Steve mówił, że Tony nie ma nic przeciwko temu, żebyś z nimi mieszkał.
— Tylko zapomniał wspomnieć o tym, że musiał namawiać go dwa dni, a ten i tak postawił mu warunki, które rzekomo złamałem.
— Jakie warunki?
— Wpuść mnie, to ci opowiem.
Sam popatrzył przez moment na Bucky'ego, oceniając sytuację i ruchem ręki zaprosił go do domu. Gość położył torbę i plecak pod ścianą, zdjął buty, poszedł za gospodarzem do kuchni i za pozwoleniem usiadł na krześle barowym. Odmawiając szklanki wody, zaczął opowiadać o kłótni, która wydarzyła się w Avengers Tower.
*dźwięk harfy, retrospekcja*
Steve siedział w kuchni z książką i popijał kakao, które zrobiła dla niego Wanda. Dziewczyna leżała na kanapie po drugiej stronie pomieszczenia, które było już salonem, i oglądała telewizję, zajadając się chipsami z łucznikiem. Panowała przyjemna cisza, którą zakłócał jedynie dźwięk telewizora, ale Kapitanowi nie przeszkadzało to w czytaniu.
Nagle usłyszeli wściekłe głosy, dźwięk tłuczonego szkła, a po chwili przez cały pokój przeleciał Bucky, który uderzył z całym impetem w ścianę, pozostawiając w niej dziurę, i wylądował na podłodze. Steve poderwał się z miejsca zaniepokojony stanem przyjaciela, a Clint i Wanda spojrzeli zszokowani w stronę korytarza, z którego wyleciał. Barnes podniósł się ociężale z ziemi, a do pomieszczenia wszedł Tony w zbroi bez maski i krzyknął:
— Jeszcze raz, Barnes, a cię zabiję!
— Co wy wyprawiacie?! — zapytał zdenerwowany Steve.
— Twój przyjaciel znów dostał stanu depresyjnego i postanowił się na mnie wyżyć — mruknął Bucky.
— Wcale nie. To twój przyjaciel znów miał napad agresji i chciał mnie zabić — powiedział Stark.
— Broniłem się przed tobą!
— Co to za krzyki? — spytała Natasha, wchodząc do pokoju.
— Mam cię już dość! Póki się nie pojawiłeś, wszystko było dobrze! — krzyknął Tony.
— Jesteś zazdrosny o Steve'a, przyznaj. Ja uwolniłem się z rąk Hydry, wojna domowa się skończyła. Wszyscy żyją w zgodzie, ale to ty cały czas żyjesz śmiercią swoich rodziców i chcesz zemsty na mnie! — wrzasnął Buck.
— Zabiłeś mi matkę!
— Nie panowałem nad sobą. Nawet nie wyobrażasz sobie, jaki czułem żal, kiedy uświadomili mi, że zabiłem Starków.
— Mam gdzieś, czy to pamiętasz, czy nie, czy byłeś poczytalny, czy nie. To twoje ręce to zrobiły, to ty byłeś na nagraniu, to twoje nazwisko wypowiedział mój ojciec przed tym, jak roztrzaskałeś mu głowę. To byli moi cholerni rodzice! Powinieneś już dawno nie żyć, Barnes. Gdyby Cap nie zdjął twojej maski, zabiłby cię, nawet nie wiedząc, że to ty i wszystkim by to wyszło na rękę!
W pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza. Tony zacisnął szczękę, wiedząc, że w obecności Kapitana i tak powiedział za dużo. Trząsł się z nerwów, ale dzięki zbroi nikt nie widział dreszczy, jakie po nim przechodziły. Bucky patrzył smutnymi oczami na Starka, sam nie wiedząc, czy powstrzymuje łzy, czy odruch zabijaki, który miał ochotę na nim wykonać. Steve, słysząc słowa Iron Mana o masce, którą zdjął, stwierdził, że to był cios poniżej pasa. W pewnym momencie zaczął dziękować losowi za taki obrót sprawy, bo prawdą było, że niezdjęcie maski mogło doprowadzić do tragedii, która dla Tony'ego okazałaby się powodem do świętowania.
— Dobra, chłopaki, chyba już za dużo sobie powiedzieliście — powiedziała rudowłosa, przerywając ciszę.
— Barnes ma się wynosić z mojego domu — rzekł Stark, odwracając się plecami do wszystkich.
— Tony... — Steve chciał coś powiedzieć.
— Natychmiast — miliarder uciszył go i wyszedł z pokoju.
— Bucky, przepraszam, on... — Blondyn odwrócił się do swojego przyjaciela.
— Nie, Steve. On ma rację. Jeżeli mnie nie będzie, nie będzie też kłótni, a jego niepohamowana żądza zemsty też się uspokoi.
— Gdzie się podziejesz w takim razie? Oddałbym ci moje stare mieszkanie, ale jest w opłakanym stanie.
— Nie wiem, coś wymyślę. — Bucky wzruszył ramionami i poszedł do swojego pokoju z zamiarem spakowania rzeczy.
*dźwięk harfy, koniec retrospekcji*
— Pomyślałem, że ty możesz mi pomóc — brunet zakończył swoją opowieść.
— Czyli to nie nocowanie na jedną noc? — zapytał Sam.
Nie chciał zadać tak głupiego pytania, żeby nie popsuć samopoczucia Bucka jeszcze bardziej, ale z drugiej strony miał nadzieję, że mężczyzna powie, że coś sobie znalazł i opuści jego dom. Wilsonowi naprawdę zależało na spokoju. Z Barnesem sprzeczał się na każdej wspólnej misji, nie chciał myśleć o kłóceniu się z nim codziennie po wstaniu z łóżka.
— Chcę zostać tylko na dzisiaj, żeby pomyśleć w spokoju nad planem działania. W Rumunii znalazłem sobie jakieś opustoszałe mieszkanie, więc tutaj też pewnie tak będzie. — Wzruszył ramionami i wykrzywił usta w dziwnym grymasie, który miał przypominać smutny uśmiech.
— Dobra. Chodź, pokażę ci pokój. — Falcon wstał z siedzenia, nakazując Bucky'emu, aby szedł za nim.
Zimowy Żołnierz rozgościł się w pokoju gościnnym i nie wychodził z niego do kolacji, którą przygotował dla nich Sam. Posiłek minął w ciszy, która dla Wilsona wydawała się strasznie niezręczna i sztywna. Słychać było jedynie brzdęk sztućców o talerze, chrupanie i przełykanie, a rzucenie jakimś żartem zdawało się dla mężczyzny niestosowne w zaistniałej sytuacji.
Po wieczornej toalecie, mówiąc krótkie "Dobranoc", Bucky udał się do pokoju. Plany Sama o napiciu się piwa i oglądaniu meczu legły w gruzach, kiedy uświadomił sobie, że zamiast patrzeć się na telewizor i obserwować rozgrywkę, wgapia swój nieobecny wzrok w ciemność i zastanawia się nad gościem w jego domu. Zaczął się karcić w duchu za to, że nie powiedział pocieszającego słowa koledze, nie zaoferował mu od razu zostania dłużej, czy nawet zamieszkania u niego na czas tej "wojny" pomiędzy nim a Starkiem. I tak mieszkał sam, na co dzień nie miał do kogo otworzyć buzi, a nie zawsze miał ochotę wychodzić ze znajomymi do baru. Dziewczyny nie miał, ponieważ pomimo tego, że rozmawiał o kobietach z kolegami i podziwiał niektóre z nich podczas porannego treningu w parku, nadal zastanawiał się nad tym, czy jego miłość mogłaby być z kimś, kto wychodząc na misje może zginąć, a co za tym szło, w poważniejszych przemyśleniach zaczynał mieć wątpliwości co do swojej orientacji.
Przez całą noc nie zmrużył oka. Myślał o Buckym, Stevie, Tonym, swoim życiu, a nawet wracał myślami do swojej pamiętnej konfrontacji z Ant-Manem, której było mu wstyd, bo przecież przegrał z mrówką. Zasnął dopiero o piątej rano, kiedy jego budzik zabrzęczał, oznaczając, że niedługo ma zacząć poranny bieg ze Stevem. Napisał do Kapitana, że dzisiaj nie da rady ćwiczyć i wrócił do snu. Obudził się dopiero o dziesiątej, słysząc pukanie do drzwi sypialni.
— Proszę — powiedział zaspany.
— Przyszedłem sprawdzić, czy żyjesz — Rozczochrany Bucky wychylił głowę zza drzwi, co oznaczało, że dopiero wstał. — i powiedzieć, że niedługo wychodzę.
— OK, OK. Przynajmniej zjedz śniadanie czy coś. — Sam przeciągnął się.
Bucky już mu nie odpowiedział. Spojrzał chwilę na jeszcze niepoprawnie kontaktującego kolegę i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Wilson szybko odzyskał przytomność i podniósł się z łóżka, aby zabrać ubrania i bieliznę i poszedł do łazienki. Spieszył się trochę, ponieważ nie chciał, aby Barnes zdążył wyjść przed zakończeniem jego porannej toalety.
Wszedł do kuchni, gdzie ujrzał, jak brunet przegląda swój notes. Ten schował go szybko do swojego plecaka, kiedy zauważył czarnoskórego i spiął się, mając nadzieję, że nie wypyta go, co czytał. Sam jedynie podszedł do ekspresu do kawy i włączył go.
— Zrobiłeś ten plan działania? — zagadał Wilson.
— Yhym — mruknął Bucky, choć nie wiedział, czy mężczyzna go w ogóle dosłyszał. — Jakiś tam plan mam. Będę się już zbierał. Dzięki za nocleg.
— Nie ma za co — powiedział Sam.
Barnes skierował się do wyjścia, nie odwracając się. Nie chciał sprawić wrażenia desperata, który za wszelką cenę chce zagościć w domu kolegi z pracy. Poczuł się znów jak ten zagubiony Bucky z Rumunii, który starał się nie umrzeć z głodu i zapewnić sobie schronienie przynajmniej na ulewne lub mroźne dni. Znów był bezdomny, ale nie chciał prosić o większą pomoc niż nocleg. Nie chciał się nikomu narzucać, to nie było w jego stylu. Już sam dla siebie był ciężarem, a co dopiero dla kogoś, kto ma go trzymać pod swoim dachem.
— Bucky, poczekaj. — Brunet usłyszał głos Sama, kiedy miał już zamykać drzwi wejściowe. — Buck, zostań w moim domu.
— Po co? — zapytał zdezorientowany.
— Nie będziesz się włóczył po Nowym Jorku. Ja i tak mieszkam sam, w domu jest dużo miejsca.
— Nie będziesz mnie przecież utrzymywał.
— Zostań na parę nocy. Może Steve łagodzi sprawę ze Starkiem i niedługo wrócisz do wieży, a jeżeli nie, to będziesz moim współlokatorem i już.
— Jesteś tego pewien? Nie chcę być kłopotem.
— Nie będziesz żadnym kłopotem, stary. Lepiej powiedz mi, które piwo najbardziej lubisz, bo wieczorem następny mecz — powiedział Sam z uśmiechem i poszedł do kuchni, nadal mówiąc coś o jego planach, których tym razem nie zamierza przekładać.
Bucky uśmiechnął się pod nosem i wszedł do mieszkania. Przyjął posturę bardziej pewnego siebie, aby Sam nie wszedł mu na głowę, ponieważ wiedział, że choć mężczyzna okazał swoją pomoc i był do tej pory miły, niedługo zacznie się dogryzanie i kłótnie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam wszystkich czytelników!
Oto nowa historia o Buckym i Samie. Mam nadzieję, że podoba Wam się wstęp. W rozdziałach będzie humor, jakieś rozterki życiowe i inne takie, ale ogólne założenie jest takie, że ma być wesoło.
Dajcie znać w komentarzach i zostawcie po sobie gwiazdkę!
OvercastDiamond
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top