Wróżka nielotka

Z pewnością będzie wam trudno wyobrazić sobie krainę równie kolorową i pełną magii, co Kraina Wróżek. Jednak, spróbuję wam przybliżyć trochę jej wygląd.
W krainie wróżek, powietrze pachniało słodko, jak wanilia - ulubiony przysmak wróżek. Dookoła wzrastały lawendowe wierzby, i miętowe pnącza, które usilnie starały się wspiąć ku niebu, walcząc jedne z drugimi o kawałek słońca. Pod tą fioletowo-zieloną kopułą, w domkach z łupinek orzechów, czy też kawałków grzybków, mieszkały rodziny malutkich wróżek.
W zwyczaju, za każdym razem, gdy mama wróżka i tata wróżka chcieli mieć maleńką wróżkę, szli do Wielkiej Matki Wróżki. Matka Wróżka, kobieta tak stara jak sam świat, kiwała głową, obdarowywała ich ciepłym uśmiechem, i wręczała nasionko. Każde nasionko było inne. Jedne były całkiem gładziutkie, inne miały małe kolce. Jedne były małe, inne duże. Jedne pachniały jak róże, inne - jak wodorosty. I każde nasionko błyszczało, i każde miało zupełnie inny, nowy kolor. Dlaczego? Nikt nie wiedział, ale mówiono, że to wyjątkowość wróżkowej magii sprawia, że Kraina Wróżek jest szczęśliwa.
A potem mama wróżka i tata wróżek, sadzili to nasionko w ogródku, i dbali o nie, najlepiej jak tylko mogli. Podlewali je, nawozili, czasem nawet śpiewali mu piosenki, żeby lepiej rosło. Kiedy już wszystko było tak, jak trzeba, z ziemi wyrastał kwiat - i każdy kwiat był inny, jak każda mała wróżka, która z niego wyrastała. Mama wróżka i tata wróżka dbali o każdą małą wróżkę, czesali jej błyszczące włosy, łaskotali ją za spiczastymi uszkami, i głaskali jej wróżkowe skrzydełka, a później posyłali wróżkę do wróżkowej szkoły wróżkowej magii, aby nauczyła się wszystkiego, co małe wróżki umieć powinny.

Tak również przyszła na świat wróżka Nielotka – z pączka kwiatka, ale chociaż jej włosy były błyszczące, a uszka spiczaste, jak u innych wróżek, brakowało jej magicznych skrzydełek. Tak już to po prostu było.

Od momentu gdy mała Nielotka przyszła na świat, podążały za nią szepty i spojrzenia, jak jej własny cień.

- Jaka biedna wróżka...kto jej zabrał moc latania?

- Co wyrośnie z wróżki, takiej bez skrzydełek? Jaka z niej wróżka?

- A ja słyszałem, że to Matka Wróżka, kara rodziców, i zwiastuje nieszczęście!

- Czy gdy moje dzieci jej dotkną, klątwa nielotu, spłynie i na nie?

- Bzdury gadają, co z was za wróżki? – tak mówił tata – Moja córka ma wszystko czego trzeba! Uszki szpiczaste, włoski błyszczące... i rozumu nie brak jej, jak wam! Wyjątkowość to nie klątwa!

Mama wróżka i tata wróżka bardzo kochali swoją małą wróżkę – nie ważne, co inni w sąsiedztwie mówili. Dla nich była po prostu wyjątkowa, jak każda wróżka. Czasami nosili ją na barana, żeby pokazać jej niebo, robili z nią powietrzne fikołki i piruety, i beczki, i pętelki! Gdy rodzice byli już zmęczeni, mała wróżka huśtała się na swojej małej huśtawce. Zbudowała ją z tatusiem w ogródku, wysooooko nad ziemią, z miętowego pnącza, a pod spodem wyściełany był miękki mchowy dywanik. Czasem mała wróżka huśtała się i zastanawiała, jak fajnie byłoby latać samej – a czasem nie. Czasem bawiła się, zapominając o wszystkim, i o każdym zmartwieniu, jakie miała.

Gdy przyszła pora, rodzice posłali małą wróżkę do wróżkowej szkoły wróżkowej magii. Otulili ją nowym kubraczkiem, założyli jej czapeczkę, aby nie marzły szpiczaste uszki, i zaprowadzili do wróżkowej klasy. Pani Iskierka była bardzo miła, od razu zapytała:

- Cześć mała wróżko! Jak się nazywasz?

- Mama mówi na mnie Ślicznotka.

- Witaj Ślicznotko! Zajmij wolne miejsce!

Lecz nikt nie chciał usiąść obok Ślicznotki. Patrzyli na nią tak dziwnie, trochę zezowali. A później, na przerwie, ktoś nazwał ją Nielotka, i już tak zostało, na ustach nauczycieli, kolegów i sąsiadów. Stała się Nielotką, nie ważne, jak chciała.

Pani Iskierka bardzo się starała nauczyć Nielotkę wróżkowej magii. Niestety, bez skrzydełek, było to na próżno. Nie ważne jak bardzo się starała, to po prostu nie było coś, w czym była dobra, i tyle. Bardzo się też starała pogodzić małą wróżkę z wróżkowymi kolegami, ale na próżno. Gdy tylko spuściła oko z niesfornych dzieci, ciągnęły Nielotkę za spiczaste uszy, i błyszczące włoski. Raz nawet, podczas apelu, gdy wszyscy śpiewali Wyjątkowość wróżek czyni świat lepszym, mały łobuz, Ogieniek, przypalił jej kubraczek. Doprowadził tym Nielotkę do płaczu, i musiał po tym stać w kącie naburmuszony, ale nic to nie dało – już następnego dnia ciągnął ją za uszy. Taki już widocznie był, psotny Ogieniek.

Gdy już było wiadomo, że Nielotka magii nie umie, i nigdy się nie nauczy, wezwano jej rodziców do szkoły. Zmartwiona była pani Iskierka, dyrektor Humorek, i mama wróżka, i tata wróżka.

- Być może wróżkowa szkoła nie jest miejscem dla Nielotki. – Zaczął ostrożnie dyrektor Humorek

- Ślicznotki. – Poprawiła go mama wróżka – To nonsens. Nasza córka uczyć się musi.

- I uczyć się będzie, lecz nie w naszej szkole.

- Dlaczego nie? – Sprzeciwił się tatuś – Obecność innych wróżek dobrze jej zrobi.

- Nie robi... - Westchnęła iskierka – Inne dzieci dokuczają jej, doprowadzają do płaczu.

- To trzeba im dyscypliny!

- Robimy co możemy, lecz nikt nie słucha.

- To co mamy zrobić, z naszym drogim dzieckiem? – Załkała matka – Gdzie się nauczy? Gdzie pozna kolegów?

Tatuś ją przytulił, również z posępną miną.

- Czy to moja wina? Co zrobiłam źle? – Zapłakała

- Nic nie zrobiłaś. Dbamy o nią jak umiemy. – Pocieszał ją

- A może to za mało? Może za mało jej rosy dałam, gdy była nasionkiem? Może w złej ziemi zasadziłam? Za mało śpiewałam, albo za dużo? Czy jest coś, co źle zrobiłam?

I choć Nielotka miała nie słyszeć i nie widzieć tego wszystkiego, patrzyła przez szparę, i przykro było jej małemu serduszku. Więc pobiegła, najszybciej jak mogła. Gdzie? Nie wiedziała. Minęła szkołę, minęła sąsiedztwo, minęła małe wróżkowe domki... a dalej, były tylko zarośla – wrzosowe wierzby, miętowe pnącza, parzące pokrzywy, trujące grzyby... aż wreszcie, upadła na ziemię, i zapłakała.

- Czemu płaczesz, moje dziecko? – Dwie ręce, pomarszczone jak kora prastarego drzewa, uniosły ją do góry, i w powietrze. To Matka Wróżka ją podniosła, i otarła jej łzy małym listkiem.

- A czemu mam nie płakać, Matko Wróżko?! – Małe serce Nielotki rozsadzała teraz złość – Przeklęłaś mnie!

- O czym ty mówisz? – Zmaszczona twarz Matki zmarszczyła się jeszcze bardziej.

- O klątwie nielotu! Jak mam być wróżką, bez magii i skrzydeł?

- Nie ma takiej klątwy. Jesteś wyjątkowa, jak każda wróżka. Masz błyszczące włoski, i szpiczaste uszka. Niczego więcej ci nie potrzeba.

- Wolałabym nie być wyjątkowa! Chcę skrzydeł, daj mi skrzydła!

Lecz matka zniknęła, i zostawiła ją na gałęzi jakiegoś drzewa, zupełnie samą. I mała, zapłakana wróżka, spojrzała w dół... wtem, gałąź się załamała, i spadła.

Lecz to nie był koniec. Włosy magiczne, zaczepiły się gałęzi na dole – i bujała się na nich, jak małpka na ogonie. Na początku bała się, ale później, gdy pojęła, że nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo, to wszystko stało się zabawą. Skakała z gałęzi na gałąź, robiła fikołki, piruety, beczki, a nawet pętelki. Po co komu skrzydła, gdy może się odbić od grzybka, jak od trampoliny? Na pnączach się bujać, jak na huśtawce? Naskoczyć na każdy kwiatek na łące? Nareszcie, Nielotka poczuła się wolna.

Tymczasem, Ogieniek, łobuz jakich mało, znowu wpędził się w tarapaty. Jak Nielotka, uciekł daleko, minął wróżkową szkołę, wróżkowę sąsiedztwo, i ten sam las przemierzył – aż znalazł taką dziwną strukturę. Była żółta, pełna dziurek i dziwnie z niej szumiało... i trochę się ruszała, a trochę nie. Ogieniek był głupiutki, więc niewiele myśląc, prysnął ogniem i podpalił strukturę... która wkrótce okazała się być ulem – pszczelim domkiem.

Pszczoły się zdenerwowały.

- Kto zakłóca nasz spokój? – Zabzyczały, i do Ogieńka natychmiast podleciały.

- Ja przepraszam! Ja nic nie chciałem! – Zaczął się tłumaczyć, lecz zanim skończył, trochę miodu spadło na niego, więżąc go do samej głowy. Miał szczęście, bo pszczoły uznały, że wystarczy mu – i odleciały.

I ogieniek siedział tak, w lepkiej cieczy, płacząc za domem. Wołał mamę, i tatę, ale nie było ich blisko. Na szczęście, usłyszała go Nielotka.

- Trzymaj się! – Podała mu trochę pnącza z mięty, żeby chwycił je zębami, i nie gadał. Potem pociągnęła. Ręce jej i nogi były silne, od bujania, więc bez problemu, dała radę go wyciągnąć.

- Dziękuję. – Burknął ogieniek, ze wstydu nawet nie patrząc jej w oczy.

Lecz czarna chmara pszczół, jak chmura, szybko nad nimi zawisła.

- ŁOBUZ SIĘ WYDOSTAŁ! ZŁAPAĆ ŁOBUZA! – Zaszumiały groźnie.

- Ale ja nie chcę już psocić! – Zapłakał Ogieniek – Zostawcie mnie w spokoju!

- Musimy uciekać!

- Niby jak? Moje skrzydła są całe sklejone miodem!

- Damy radę. – Nielotka złapała go za rączkę, i zaczęła robić to, co umiała najlepiej. Jak mała małpka, bujała się na włosach, skakała na grzybkach, i z kwiatka na kwiatek. Podrzucała biednego Ogieńka, i łapała go, robiąc fikołki. Zagubiła pszczoły, w pościgu przez las, a potem huśtała się z ogieńkiem na huśtawce z pnącza, bardzo wysoko. I tak, będąc na samym wierzchołku drzewa, zobaczyli Krainę Wróżek, i znaleźli drogę do domu.

Od tej pory, w krainie Wróżek było jeszcze więcej szczęścia. Każda wróżka, nawet jeśli jej uszka nie były szpiczaste, albo włoski błyszczące, miała swoje miejsce. Wróżka Nielotka wyrosła na mądrą wróżkę, i chociaż nigdy nie wyrosły jej skrzydła, i nie nauczyła się magii, nie potrzebowała już żadnej z tych rzeczy. Czuła się ważna i wyjątkowa bez tego. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top