XXIX
~Tony Stark~
Minął miesiąc, podczas którego dużo się zmieniło. Nie byłem już tym samym Tonym Starkiem, jakim stałem się, dzięki dzieciakowi. Z powrotem dostałem ksywkę dupka i egoisty, poniekąd właściwie.
Całymi dniami siedziałem w warsztacie, myśląc tylko o jednym. Zastanawiałem się, jak Pepper to robiła? Jakim cudem potrafiła być taka ciepła i życzliwa względem wszystkich w firmie? Nie rozumiałem tego.
Westchnąłem ciężko, znów rozmyślając o zmarłej żonie, kiedy stwierdziłem, że potrzebuję ruszyć gdzieś dupę. Obiecałem sobie, że nie będę się więcej upijał do nieprzytomności, jednak teraz już nic się nie liczyło.
Wstałem od biurka i ruszyłem do windy.
- FRIDAY, jest gdzieś w okolicy jakaś ostra impreza?
- W pubie dwie przecznice stąd odbywa się przyzwoita zabawa.
Nic więcej się nie odzywając, dotarłem do pokoju i przebrałem luźne dresy na w miarę zwyczajny outfit wyjściowy. Potem po zjechaniu na odpowiedni poziom, wsiadłem do jednego z moich Audi R8 i wyjechałem z Wieży.
Chuj, że było to tylko parę kilometrów, ale nie byłem napalonym nastolatkiem, żeby iść pieszo. Tamte czasy dawno się skończyły, a nastały te mroczniejsze.
Odstawiłem samochód na parkingu i spojrzałem na budynek rozpościerający się przede mną. Tak jak stwierdziła FRI, nic nadzwyczajnego nie zobaczyłem. Jednak bez chwili zastanowienia przekroczyłem próg i usiadłem przy barze.
Od razu podeszła do mnie kelnerka, widząc kim jestem.
- Co mogę panu podać?
- Whisky z lodem, otwarty rachunek na nazwisko Stark poproszę.
- Oczywiście.
Nie byłem debilem i wiedziałem, że jeżeli zabrałbym jakieś pieniądze, skończyłbym marnie. Prawdopodobnie gdybym upił się w takim przypadku, skończyłbym okradziony albo pobity, kto wie?
Kiedy dostałem swój napój, przeniosłem się w miarę nieoblegane miejsce, żeby się zaaklimatyzować. Wokół grała muzyka i tańczyli ludzie, a ja nie czułem jeszcze, że miałbym się tak bawić.
Siedząc tak i popijając na zmianę wódkę z tonikiem oraz whisky z lodem, zdążyłem opróżnić pięć szklanek. Jednak w głowie nadal tkwiły mi wspomnienia z przed miesiąca. Wyobraźnia zdziałała swoje i podrzucała mi obrazy, jak mieszkam z Peterem i resztą w Wieży, jak idealne życie stworzyłem dla młodego.
Tylko to było niemożliwe i doskonale o tym wiedziałem. Nie chciałem być miękki, ale i tak z pod mojej powieki wypłynęła łza.
Zawsze z Pep planowaliśmy, że będziemy mieć dziecko i nazwiemy je Morgan, niezależnie od płci. To dlaczego do jasnej cholery zginęła w tym jebanym pożarze?! Dlaczego jej nie złapałem? Dlaczego to nie ja spadłem, zamiast niej?
Wstałem i chwiejnym krokiem udałem się do wyjścia. Musiałem to zakończyć. Na zewnątrz nacisnąłem na zegarek i po chwili mogłem już wznieść się ponad miasto.
- FRIDAY, ureguluj rachunek w tamtym barze i odprowadź samochód do Wieży.
- Oczywiście panie Stark.
Po paru minutach zastanawiania się, gdzie będzie najlepsze miejsce do spadania, znalazłem się na Chrysler Building. Jak zwykle.
Wylądowałem i wyszedłem że zbroi, znajdując się tym samym na krawędzi. Popatrzyłem w dół, wyobrażając sobie, że całe miasto płonie.
- Idę do ciebie Pepper - rzuciłem i nachyliłem się lekko. - Trzeba było od razu za tobą skoczyć - dodałem po chwili, mrużąc oczy.
Zebrałem w sobie całą swoją odwagę i już miałem się puścić, kiedy usłyszałem czyjeś wołanie o pomoc. Natychmiast wróciłem do pancerza i za pomocą termowizji, sprawdziłem, gdzie dokładnie ktoś mnie potrzebuje.
- FRI, wezwij tam służby ratunkowe TERAZ - poleciłem poddenerwowany.
- Już się robi sir.
Sam natomiast poleciałem na miejsce wypadku, nadal do końca nie dowierzając, że chciałem się zabić.
Gdy znalazłem się już na tyle blisko, żeby zobaczyć na własne oczy, co się właściwie stało, ujrzałem przełamany na pół blok, z czego jedna strona zaczęła się walić. Nie było to spowodowane jakimś trzęsieniem ziemi, czy inną klęską żywiołową, bo budynki od tak się nie przepoławiają.
Jednak nie miałem czasu na zastanawianie się, musiałem działać. Podleciałem na tyle blisko, ile się dało i przeskanowałem cały blok.
- FRI, ile osób znajduje się w niebezpieczeństwie? - zapytałem szybko.
- Trzynaście szefie - odparła bez zastanowienia sztuczna inteligencja.
- A ile zdołam uratować?
- Pięć.
- Cholera...
Nie myśląc już dłużej, zgarnąłem dziecko, które stało pod zawalającym się budynkiem i wleciałem do środka. Rozejrzałem się i dostrzegłem w miarę stabilny słup, który jeszcze się trzymał. Zaczepiłem o niego linę, a drugi koniec przymocowałem do nie stabilniejszej części. Podobnie postąpiłem z trzema innymi mocnymi punktami bloku.
- A teraz, jakie są szanse na przeżycie wszystkich osób?
- Osiemdziesiąt siedem procent sir.
Natychmiast zabrałem się do ewakuowania ludzi, co zajęło mi jakieś pięć minut.
- Ile ich jeszcze tam zostało?!
- Dwoje szefie, w tym chłopiec.
Wróciłem z powrotem do gruzowiska i zacząłem szukać. Musiałem znaleźć chociaż to dziecko. Po chwili udało mi się odnaleźć kobietę, która trzymała w objęciach małego.
Rozpoznałem w nim tego wygadanego dzieciaka, z którym gadałem i któremu dałem obrączkę Pepper. Najszybciej, jak umiałem zbliżyłem się tam, jednak budynek między nimi zdążył się już rozłamać na dwie części.
Złapałem mocno obie i spojrzałem na ich przerażone miny.
- Jeśli będziecie współpracować, to was stąd wyciągnę - obiecałem.
- Panie Stark, boję się! - krzyknął chłopiec.
...
- Tony, boję się!
- Nie puszczę cię Pep! Nie puszczę! Jeszcze chwila! Trzymaj się!
- Tony! Ja... Ja nie mogę!
- Wiem, że nie możesz! Ty musisz dać radę!
- Skarbie, kocham cię...
- Nie, nie, nie! Nie puszczaj mnie! NIE!
...
- Pomogę ci mały, tylko trzymaj się bardzo mocno!
- Nie wytrzymam!
- Musisz dzieciaku! Po prostu mi zaufaj.
Wtedy połączyłem wystające z betonu pręty i wciągnąłem kobietę z chłopcem na jedną stronę.
- Złapcie się mnie - powiedziałem, a oni wykonali moje polecenie bez większych przeszkód.
Włączyłem silniki i zabrałem z zawalającego się budynku ostatnie żywe istoty. Kiedy wylądowaliśmy w bezpiecznym miejscu, oblał mnie zimny pot, gdy zobaczyłem, jak wszystko wali się i nie zostaje już nic, poza kupą gruzu.
Ludzie zaczęli bić brawa, a ja tylko sprawdziłem, czy wszystko w porządku z tymi, których uratowałem. Byli z dala od tego pobojowiska i to mnie cieszyło.
- Chciałbym ogłosić, że jeśli ktoś nie ma gdzie nocować, to w Avengers Tower zawsze znajdzie się miejsce - rzuciłem i odleciałem do Wieży.
Tam czekali już na mnie zniecierpliwieni Mściciele. Od razu, jak schowałem zbroję do zegarka, podlecieli do mnie, sprawdzić, czy wszystko okej, jednak odepchnąłem ich tylko ręką i ruszyłem do siebie.
Musiałem wytrzeźwieć i jeszcze raz przeanalizować, co tak właściwie chciałem zrobić i co tak właściwie zrobiłem.
Obudziłem się w łóżku z niemałym bólem głowy. Byłem na tyle opamiętany, żeby nie położyć się byle gdzie? Jednak, kiedy rozejrzałem się i dojrzałem tabletki przeciwbólowe i szklankę wody, wiedziałem, że ktoś mi pomógł. Sam nie wpadłbym na taki pomysł, żeby ułatwić sobie życie.
Podniosłem się lekko i sięgnąłem po mój ratunek. Potem znowu opadłem na poduszkę, bez sił na cokolwiek.
- Dobrze się spało? - zapytał znajomy głos.
- To ty mnie tu przyniosłeś? - rzuciłem, wiedząc już, że to musiał być on.
- Tak, a co? Miałem ci pozwolić utopić się w wannie?
- Czy ja...
- Nie! Spokojnie, miałeś ubrania.
Odetchnąłem głęboko. Po co on do cholery mi pomagał?
______________________
HELLO PETER :)))
Wiem, że znów umarłam i zmartwychwstałam, ale to pomińmy xd
Ważniejsze jest to, że ten rozdział został napisany dla srark_is_maj_monsz, z którą obchodzę 6-miesięcznicę znajomości dzięki Wattpadowi <3
KOCHAM CIĘ STARA RAZY 3000 W KAŻDYM UNIWERSIE ♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡
To tyle, widzimy się, jak znów zmartwychwstanę :3
Miłej pory dnia, w której czytacie <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top