XVIII
Obudziłem się cały zalany potem na dachu jednego z budynków. Odruchowo poderwałem się do góry i o mało co nie spadłem na dół. Złapałem się krawędzi i zawisłem w powietrzu.
Westchnąłem z ulgą. Czyli to był tylko sen. Jeden z tych okropnych koszmarów, które śniły mi się, gdy działo się coś złego.
Dopiero, kiedy opuściłem Avengers Tower, zrozumiałem, jak bardzo zjebałem. Pokazałem Starkowi gorszą i nieumiejętną stronę Petera. Co ja w ogóle miałem wtedy w głowie?
Przecież Wrench nie miał teraz totalnie szans. Zastanawiałem się tylko, czy to było aż takie złe? Czy bycie nieumiejętną sierotą wydawało się aż takie straszne? No właśnie tak.
Przez tyle lat wychowywano mnie w przemocy i przekonaniu, iż słabsi są gorsi, że teraz nie umiałem sobie niczego ułożyć w głowie. Nie umiałem określić, która racja jest tą prawdziwą.
Wiedziałem jedno. Potrzebowałem porobić coś, co przypomniałoby mi, kim powinienem być.
Westchnąłem i po wykonaniu pięknego salta wylądowałem z powrotem na dachu.
Wyciągnąłem mój smartfon i wszedłem w sekcję wiadomości. Byłem pewny, że jeśli uda mi się oderwać myśli od tych dobrych rzeczy, wszystko wróci na dobre tory.
W: Masz dla mnie jakąś lżejszą misję?
Napisałem do szefa krótką i zwięzłą wiadomość. Wiedziałem, że już mu przeszło, a jeżeli chodziło o coś związanego z kradzieżą, to byłem w tym mistrzem i Kingpin zdawał sobie z tego sprawę.
Czekając na jego odpowiedź wróciłem do mieszkania i stwierdziłem, że może zajmę się tym syfem, który uskładałem przez rok albo i więcej. Nie wiedząc, co we mnie wstąpiło, przebrałem się w luźne dresy i rozpocząłem ogarnianie od kuchni.
Leżało tam pełno pudełek po jakimś jedzeniu, nieumyte naczynia z przed tygodnia i pełno śmieci, które walały się po podłodze. Poza tym upaprany blat i kuchenka wraz z nieposkładanymi rzeczami w szafkach.
Na początku posprzątałem bajzel z podłogi, potem powrzucałem wszystkie śmieci do wora, umyłem blat, stół i kuchenkę szmatką.
Pomyłem również zalegające naczynia i poskładałem te suche w szafce. Poukładałem produkty, które zostały mi w lodówce i odkurzyłem.
Całość zajęła mi dwie godziny, jednak w końcu nie śmierdziało tam jak w menelni.
Gdy stanąłem w progu do salono-pokoju, już mi się odechciało. Kingpin dalej nie odpisywał, więc nie miałem nic innego do roboty.
Westchnąłem poirytowany samym sobą, że potrafiłem zrobić taki burdel, ale przy tej okazji zorientowałem się, że mam w mieszkaniu jakieś środki czystości i odkurzacz. Było to dla mnie odkryciem roku.
Zebrałem się w sobie i przyniosłem ze schowka kubeł na brudne ubrania. Po paru minutach udało mi się pozbierać wszystkie, ale przez to narobiłem sobie wielką górę prania. Wiedziałem, że zejdzie mi z tym miesiąc, zwłaszcza, że byłem w posiadaniu tylko małego balkoniku i równie niewielkiej pralki.
Kiedy odłożyłem kubeł do łazienki, również w pokoju pozbierałem śmieci i pościerałem stół. Odkurzyłem na podłodze i łóżku, gdzie też walał się syf oraz poukładałem wszystkie meble tak, jak powinny stać.
W mieszkaniu panował już prześwit. Do ogarnięcia zostały mi tylko dwa pokoje, bo większej ilości pomieszczeń na szczęście nie posiadałem.
Z korytarzem poszło mi ekspresowo, lecz nie mogłem tego powiedzieć o łazience.
Zmywanie plam krwi z płytek i ogarnianie ogólnego bajzlu trochę mi zajęło, bo nawet nie zauważyłem, że Kingpin odpisał na moją wiadomość. Od razu ją odczytałem.
K: Light Street, godzina 3:30, ciężarówka Renault Magnum 430, naszyjnik wysadzany diamentami. Nie zawiedź.
Uśmiechnąłem się do siebie i ukończyłem oczyszczanie kabiny prysznicowej.
Jak wszystko zostało przywrócone do dawnego porządku, aż nie mogłem uwierzyć, że to moje mieszkanie. Żadnych śmieci, ani brudu.
Schowałem z dumą odkryty przeze mnie odkurzacz i inne środki czystości, po czym puściłem pierwszą turę prania. Podczas tej czynności spojrzałem na mój strój. Miał jebaną dziurę.
Z niemałym poirytowaniem zabrałem go do ręki i przypomniałem sobie, że przecież walczyłem z tymi całymi mutantami. Najpewniej został rozcięty wraz z moją skórą.
Usiadłem w pokoju i zacząłem wygrzebywać odpowiedni sprzęt do naprawy tego cudeńka z dolnej szuflady komody. Tak przejąłem się poprawianiem kostiumu i przerabianiem go, gdy zauważyłem, że była już prawie trzecia.
Zerwałem się na nogi i przymierzyłem moje dzieło. Leżało idealnie i dodatkowo wyglądało stanowczo lepiej, niż wcześniej.
Szybko przemieściłem się do miejsca przejazdu tira i zacząłem analizować wszystkie możliwe wyjścia. Czułem, że przez to wraca do mnie dawna energia i ten zapał, którego tak mi brakowało.
Przed ustaloną godziną zdążyłem obmyślić cały plan, zaznajomić się z modelem transportowca, jego prędkością, możliwymi wyjściami i przede wszystkim rozkładem i dokładnym scenariuszem przewozu.
Okazało się, że ten naszyjnik będzie eskortować nikt inny, jak Starkuś, więc jeśli nawet bym wpadł, na pewno wywinąłbym się z tego szybciej, niż ktokolwiek z tej żałosnej bandy Kingpina.
Przycupnąłem na dachu pobliskiego budynku, jak to miałem w zwyczaju, a gdy na zegarku wybiła dopiero trzecia dwadzieścia, postanowiłem zapalić.
Zaciągając się dymem myślałem o tym śnie. Wiedziałem, że skoro zapamiętałem to, co zobaczyłem w mojej podświadomości, to musiało mieć związek z realnym światem. Tylko dlaczego wtedy umarłem? Nigdy nie śniło mi się, żebym ginął i to w dodatku w czyjejś obronie. Poza tym ta beznadziejna gadka i okrucieństwo Kingpina?
Coś się szykowało, jednak nie do końca rozumiałem co. Jedyne jasną rzeczą w tej sprawie było to, że szef chciał coś zrobić Starkowi. Inaczej nie wylądowałby w tym pokręconym wyobrażeniu.
Jak tylko samochód wyjechał zza rogu, wyrzuciłem niedopałka i skupiłem się.
Tak jak przypuszczałem mój łup eskortowało cztery pojazdy ze Stark Industries.
Bezszelestnie wskoczyłem na drzewo, a gdy Renault znajdował się pode mną, zsunąłem się na niego.
Jak zwykle przeciąłem blachę i dostałem się do środka. Pozalepiałem wcześniej sieciami kamery, więc teraz mogli mnie w dupę pocałować z podglądaniem.
Zgrabnie ominąłem zabezpieczenia w postaci kodu i przyjrzałem się zdobyczy. Wszystko byłoby w porządku, gdybym nie został wychowany na złodzieja i nie zobaczył, że to zwykła podróba. Jednak nie przejąłem się tym za bardzo, tylko przeskanowałem wzrokiem całą przyczepę.
Wtedy dostrzegłem niewielką wnękę między zabudową od kołpaka. Podszedłem tam i zanurzyłem rękę w dziurze. Poczułem pod palcami wysadzany naszyjnik i wyciągnąłem go, uśmiechając się do siebie.
- Nie wrobicie Wrencha matoły - prychnąłem i ponownie przyjrzałem się, tym razem oryginalnej błyskotce.
Upewniłem się, że nikt nie zauważył mojej kradzieży i wyskoczyłem zrobioną przeze mnie dziurą na dach przyczepy.
Uświadomiłem sobie, że przez szukanie prawdziwego naszyjnika nadużyłem wyliczonego sobie czasu i ominąłem punkt, w którym miałem niezauważenie zwiać.
Przekląłem się w myślach za tak długie zwlekanie i zacząłem na szybko kombinować plan ucieczki.
Ustaliłem, że jeśli nadal będą się poruszać tą ulicą, uda mi się tylko w jednym miejscu. Tym razem nie mogłem tego spierdolić.
Przyszykowałem się na skok i parę metrów przed punktem docelowym wystrzeliłem siecią. Niestety wyrzutnie musiały się zaciąć właśnie w tym najbardziej stresującym momencie.
Sto metrów - nie działają. Pięćdziesiąt - nadal nic. Dwadzieścia - już dawno powinienem wystrzelić. Dziesięć - no działajcie no. Pięć - już po mnie.
Kiedy chciałem się już poddać, w ostatnim momencie udało mi się je odblokować, przywalając w jedną z nich z pięści. Tylko pozostał jeden mały problem.
Jak byłem już bezpieczny na drzewie, zauważyłem plamę krwi na dachu przyczepy. Spojrzałem na swoje dłonie i dostrzegłem, że przeciąłem sobie rękę.
- Kurwa super - jęknąłem poirytowany i zacząłem gonić transportowca.
Po drodze zastanawiałem się, jak usunąć stamtąd moje DNA i wymyśliłem, że zrobię małą rozróbę. Rozróbę w stylu Wrencha.
______________________________
Hello Peter :)
Dum, dum, dummmm
POLSAT nastąpił UwU
Niezły żart wam zrobiłam, że to koniec książki?
Nie zapominajcie, że wczoraj było prima aprilis, więc PRIMA APRILIS shshsh
Mam nadzieję, że nie jesteście źli i cieszycie się, że to jeszcze nie koniec :')
Miłej pory dnia, w której czytacie <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top