XV

~Tony Stark~

Dzień minął mi bardzo powoli ze względu na załatwianie papierologi w firmie. Byłem skołowany, kiedy sprawdziłem godzinę o trzeciej, a gdy wydawało mi się, że minęło już sporo czasu i ponownie zerknąłem na zegar, była zaledwie trzecia piętnaście.

Chciałem już spotkać się z Peterem i znów móc przytulić się do jego drobnego ciała.
Polubiłem to uczucie na nowo, tak jak przy Pepper. Od początku zaczynałem kochać i rozumieć drugą osobę, a nie tylko swoje własne ego.

Kiedy w końcu po siódmej skończyłem pracę, udałem się do kuchni, żeby zrobić sobie kawy.
Myślałem, że do północy zdążę jeszcze coś pogrzebać przy FRIDAY, żeby odzyskać pełny dostęp.

- Złociutka zrób mi kawy - poleciłem i usiadłem przy wyspie.

- Nie ma pan do tego uprawnień.

- Co do kurwy?! - zapytałem rozwścieczony. - No nie mów mi, że będę musiał sobie sam zaparzyć - dodałem z irytacją.

- Ja ci zaparzę - odezwała się Wanda, która właśnie weszła do pomieszczenia.

- Dziękuję - odparłem i przetarłem twarz dłonią. - Muszę zająć się tą blokadą, bo chyba zwariuję.

- To troszkę irytujące, ale śmiesznie jest, kiedy FRI nazywa Steva mrożonką - zaśmiała się.

- To mogę akuratnie zostawić - powiedziałem z uśmieszkiem.

Jak czarownica zabrała się za parzenie kawy, ja obserwowałem pojawiające się za oknem gwiazdy. Robiło się coraz ciemniej i miałem nadzieję, że gdy pojawię się na Chrysler Building, dzieciak też tam będzie.

- Udało mi się nie spalić wody - oznajmiła dumnie podając mi kubek swoją magią.

- Myślisz czasem o Pietro? - spytałem upijając łyk całkiem strawnej kawy.

- Cały czas mam go w swoim sercu Tony. Nigdy o nim nie zapomnę. A dlaczego pytasz?

- Trochę to dziwne, ale też myślę o Pepper. Ciekawe, czy jest im tam dobrze, gdziekolwiek się znajdują.

- To normalne i na pewno jest. W końcu, gdyby było źle, czulibyśmy to, nie?

- Masz rację. Dzięki za kawę i rozmowę - odpowiedziałem i skierowałem się do windy.

- Nie masz za co puszko złomu - zaśmiała się.

- Co? - zapytałem zdezorientowany.

- Twoja Al cię tak przy nas nazywa - rzuciła wzruszając ramionami i znikając w drugim pomieszczeniu.

Po odpowiedzi Wandy zastanawiałem się przez chwilę, czy faktycznie nie zostawić tych wszystkich wprowadzonych przez Wrencha ksywek. Podobały mi się, mimo iż były trochę obraźliwe i dziecinne.

Po krótkiej chwili znalazłem się już w warsztacie. Rozbrojenie kodów chłopaka zajęło mi bite cztery godziny, ale w końcu się udało. Dopiero po skończonej pracy zorientowałem się, że aż tyle mi to zajęło i za godzinę powinienem być na dachu. 

Poszedłem do salonu, żeby sprawdzić, czy ktoś tam jeszcze pozostał. Jedyną osobą, którą tam zastałem, była śpiąca Natasha z pilotem w ręce. 

Nie wiedziałem, co mną kierowało, ale podszedłem do niej i przykryłem ją kocem, wyciągając pilota z jej ręki. Wyłączyłem telewizor i stwierdziłem, że przelecę się bez celu nad miastem.
Nacisnąłem zatem reaktor łukowy na swojej piersi i pozwoliłem, żeby zbroja oplotła moje ciało.

Po chwili wbiłem się nad budynkami, oglądając ciche i pogrążone w nocnym życiu miasto. Nawet nie kapnąłem się, że już dawno wybiła dwunasta. 

Udałem się więc na Chrysler Building i od razu dostrzegłem małą, zwiniętą w kulkę postać. Było dosyć chłodno, więc pewnie było mu zimno. Gdy podleciałem bliżej, usłyszałem cichy szloch, więc mogłem wykluczyć tą opcję.

- Peter? - zapytałem niepewnie.

Chłopak podniósł na mnie swój zmęczony wzrok, a ja od razu dostrzegłem krew. Szybko przycupnąłem na jednym z cokołów i obejrzałem go dokładnie.

- FRIDAY skan.

- Liczne oparzenia pierwszego stopnia, rana cięta na brzuchu i mnogie obtłuczenia. Nie wykrywam żadnych złamań - poinformowała mnie Al, a moja mina zmieniła się diametralnie z wesołej, na grobową.

Odruchowo zabrałem go w ramiona i nie myśląc wiele poleciałem do Wieży. Po drodze bąkał coś, że to zasadzka i żebym go zostawił, ale nie miałem nawet takiego zamiaru. 

Gdy dotarliśmy do Avengers Tower, po cichu udałem się do skrzydła szpitalnego. Dopiero pod światło mogłem dojrzeć, jak skatowany został dzieciak. 

Cała twarz usmarowana była krwią i potem, tak jak włosy, które aż całe się polepiły. Miał rozciętą wargę i prawy bok, z tym, że rana na brzuchu była na prawdę poważna. Poza tym nie mogłem nic więcej dostrzec przez jego kostium.

Położyłem go na jednym z łóżek i delikatnie zdjąłem z niego czarny spantex. Faktycznie miał wiele siniaków i obtłuczeń.

Dosyć nieumiejętnie przystąpiłem do udzielania mu pierwszej pomocy i oczyszczania ran.
Zmyłem krew z jego twarzy i szyi, po czym odkaziłem mu to rozcięcie na boku, bo nie było zbyt głębokie. Peter nie krzyknął ani razu, a jedynie zagryzał dolną wargę. Po nasmarowaniu tego odpowiednią maścią, zalepiłem wszystko plastrem. Założyłem na niego jakąś koszulkę znalezioną na szybo, żeby nie czuł się nieswojo. 

Umyłem też jego włosy, żeby nie śmierdziały i jakoś składnie wyglądały. Woda w misce w ekspresowym tempie nabrała rdzawo-brązowego koloru, a ja lekko wzdrygnąłem się na ten widok. Wytarłem jego loki w drugi T-shirt, bo nie mogłem znaleźć nigdzie ręcznika. 

Potem wszystko posprzątałem i przykryłem go kołdrą. Podczas wykonywania przeze mnie którejś z czynności chłopak zemdlał, więc teraz nie miałem z nim kontaktu, żeby zapytać co się w ogóle stało. 

Usiadłem więc obok łóżka, zadowolony z wykonanej roboty. To był pierwszy raz, kiedy kogoś porządnie opatrzyłem. Pepper na pewno byłaby dumna. 

Jak zaczęło mi się już nudzić, po cichu udałem się do kuchni i zrobiłem parę kanapek, nawet nie narzekając, że muszę je przyrządzić sam. Wyłożyłem wszystko na talerzu i zabrałem jeszcze sok jabłkowy. Był to ulubiony napój mojej zmarłej żony. 

Kiedy wróciłem do skrzydła szpitalnego, dzieciak już nie spał, ale nie próbował też zwiać.

- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał zachrypniętym głosem. - Nie musiałeś. Przecież...

- Tak postępuje się w rodzinie - przerwałem mu i usiadłem na drugim łóżku.

- Ale nie jesteśmy rodziną. Poza tym grozi ci niebezpieczeństwo. Nie możesz mnie tu zabierać. Kingpin, on... on chce cię skrzywdzić.

- Nie pieprz głupio - odparłem i podałem mu talerz.

- To dla mnie? - zapytał.

- A widzisz tu innego Petera?

- No nie - odpowiedział zabierając jedzenie, po czym zaczął je szybko spożywać.

- Łał, nie za szybko? Za chwilę rozboli cię brzuch.

- Brzuch boli mnie i bez tego, a dzięki jedzeniu mam przyspieszoną regenerację. Przepraszam, jeśli zrobiłem coś źle - dodał, po czym odłożył jeszcze nie opróżniony talerz.

- Nie zrobiłeś nic źle. Jedz ile chcesz. Zrobiłem je dla ciebie.

Chłopak popatrzył na mnie lekko zmieszany.

- Dziękuję. Ja na prawdę dziękuję za wszystko.

- Nie masz za co. Przyniosłem Ci jeszcze sok jabłkowy. Mam nadzieję, że lubisz.

- Um, nigdy nie próbowałem - przyznał i spuścił wzrok.

- Nie szkodzi. Możesz spróbować teraz.

Niepewnie odebrał ode mnie butelkę i upił łyk. Tak się zachwycił, że po chwili naczynie było już zupełnie puste.

- Lepsze niż kawa - zaśmiał się. - Mam za co dziękować. Gdybyś... Gdyby mnie pan tam zostawił, pewnie marnie bym skończył. Rany goiłyby się bardzo długo, a sam nie opatrzyłbym się tak dobrze.

- Daruj już sobie to pan Peter. Przyzwyczaiłem się do Starkusia.

-Mi też jest trochę dziwnie, jak mówisz do mnie Peter. Tylko Kingpin wie, jak na prawdę mam na imię. Zna moje wszystkie dane. Tak bardzo go nienawidzę - przyznał, a oczy lekko się mu zaszkliły. - On czegoś chce, a jak się na to uweźmie, to to zdobędzie.

- Nie przejmuj się mną. Jestem Avengerem i na pewno dam sobie radę. Martwię się bardziej o ciebie.

- To miłe, nawet bardzo, ale poradzę sobie. Może i Kingpin to skurwysyn, ale by mnie nie zabił.

- Myślisz, że po tym wszystkim wypuszczę cię z Wieży?

- Musisz. Lepiej się zabiorę, zanim ktoś się zorientuje.

Dzieciak wstał z łóżka, ale chyba zakręciło mu się w głowie, bo wywróciłby się na płytki, gdybym nie złapał go w ostatnim momencie.

- A może zostaniesz, póki nie wydobrzejesz? Tak będzie bezpieczniej.

- Chciałbym. Tak bardzo chciałbym tu zostać z tobą, ale nie mogę. Przy mnie grozi ci cholerne niebezpieczeństwo. Muszę z powrotem wkraść się w łaski Kingpina, z których niedawno wypadłem. Jeśli będę w stanie go przekonywać, że ma mnie po swojej stronie, będzie lepiej. Na razie jednak muszę być dla ciebie bardziej niemiły. Wiem, że to będzie trudne, ale musisz to zaakceptować i wierzyć mi, że taki na prawdę nie jestem.

- Wiem, że taki nie jesteś.

- Po prostu zaczęło mi na tobie zależeć, okej? Dlatego ci to wszystko mówię. Pokazałeś mi jak to jest być kochanym, za co też ci dziękuję. Nigdy się tak nie czułem, aż do wczoraj.

Po tych słowach Peter westchnął ciężko i znów spróbował wstać. Powstrzymałem go jednak, kładąc mu rękę na ramieniu.

- Zostań do rana - poprosiłem. - Nikt się nie dowie.

Popatrzył na mnie z zawahaniem, ale kiwnął tylko głową na zgodę.

- FRI, wyłącz kamery w tym pomieszczeniu i zamknij drzwi na zamek. Nikt oprócz mnie nie może zdjąć szyfru, zrozumiano?

- Tak sir.

- Widzę, że rozkodowałeś moje zabezpieczenia - powiedział. - Przepraszam cię za ten wybryk.

- Nie musisz. Świetnie się bawiłem, siedząc nad tym cztery godziny - zaśmiałem się.

Chłopak uśmiechnął się i opadł lekko na łóżko.

- Nikt się tak mną nie interesował. Nigdy.

- Na pewno rodzice się kiedyś tobą interesowali. Wiesz, jak się nazywali?

- Kingpin wie, ale mi tego nie powie. Jest zdania, że miłość, to słabość.

- To jest w błędzie - odparłem luźno kładąc się na drugie posłanie.

- Wiesz, - zaczął zmieszany - bo um, czy może mógłbyś... Eh...

- Tak?

- No ten...

Chyba zrozumiałem o co mu chodziło, bo zrobił mi miejsce obok siebie. Prychnąłem pod nosem i już po chwili leżałem przy dzieciaku.

- Mogłeś po prostu powiedzieć - rzuciłem.

- To dla mnie nowość, okej? Pierwszy raz ufam tak nieznajomemu i to w dodatku Starkowi.

- Rozumiem - odparłem i przyciągnąłem go do siebie. - Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo tego pragnąłem - odpowiedział natychmiast i wtulił się we mnie.

Uśmiechnąłem się do siebie, kiedy te słowa opuściły usta Petera. Ufał mi, a na dodatek lubił moją obecność. Chyba faktycznie Wrench charakteryzował się tylko w wyobraźni chłopaka.
Bo Peter nie był zły. Był dobry.



_________________________

No i mamy końcówkę maratonu o północy :')

Mam nadzieję, że prezent się spodobał i nie będziecie narzekać na brak rozdziałów XD

Na razie to tyle z mojej strony.

Miłej pory dnia, w której czytacie <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top