VIII

~Tony Stark~

- Czy możesz mi chociaż podać szlugi? - zapytał nastolatek już czwarty raz tego dnia.

- Nie. Już Ci mówiłem, że nie będziesz palił w Wieży.

- No kurwa - jęknął i oparł głowę o stół, przy którym siedział.

Minęło już parę godzin odkąd był w Avengers Tower. Coraz bardziej chciało mi się spać, ale nie mogłem go zostawić bez opieki i pozwolić sobie na sen. Jeszcze by coś odwalił. 

Koło godziny drugiej poczułem się mniej senny, niż o pierwszej, ale i tak postanowiłem wypić jeszcze jedną kawę.

- FRIDAY, kawa - rzuciłem i położyłem się wygodniej na kanapie.

- Tak jest sir.

- Co ty pijesz tyle kawy Starkuś? Jeszcze ci pikawa wysiądzie - zaczął młody.

- Czyli jednak umiesz rozmawiać.

- Może - oznajmił i z powrotem się uciszył.

- Wrench?

- No co?

- Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało, ale tak po prostu mam.

- Ta, czaje. A teraz daj mi szlugi - powiedział i podszedł do sofy.

- Nie.

- No weź - jęknął. - Już nie proszę cię o broń, tylko głupie papierosy, które mi zabrałeś.

- Chyba wyraziłem się wystarczająco jasno. Nie będziesz mi palił w moim domu.

Po tych słowach podniosłem się do siadu, robiąc miejsce młodszemu.

Właściwie, to nie miałem pojęcia, co ja odwalałem. Wpuściłem do mojego domu przestępcę. Może i był to jakiś dzieciak, ale jednak stwarzał zagrożenie. Westchnąłem ciężko, kiedy usiadł obok mnie.

- Dlaczego jesteś taki tajemniczy? - zapytałem nagle.

- A czemu nie? Przecież i tak nie interesuje cię nic, poza czubkiem własnego nosa. Jesteś wielkim Tonym Starkiem, Iron Manem, filantropem i playboyem, więc po co ci te informacje? Co ja cię obchodzę?

- Słuchaj. Zainteresowałem się twoją osobą i przyznaje się do tego. Nie rozumiem do końca dlaczego, ale jesteś młody. Masz przed sobą całe życie i w sumie to nie chcę, żebyś je marnował na jakieś zabawy z bronią, czy dilowanie.

~Peter Parker~

Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że Starkowi na mnie zależy. Był w końcu zwykłym dupkiem. Takim, jakim od zawsze mówił mi Kingpin. 

Postanowiłem, że nie dopuszczę do tego, żebym musiał tu siedzieć kolejne kilka godzin, a co dopiero lat.

- Uważaj, bo ci uwierzę - rzuciłem i oparłem głowę o którąś z tych wygodnych poduszek.

Nagle do głowy wpadł mi świetny pomysł. Jeśli zasypię go wielką falą niepotrzebnych informacji z mojego życia, to w końcu pewnie uśnie. Potem będę mógł robić sobie co chcę.

- Czyli mieszkasz na ulicy? - zapytał z nadzieją, że z nim pogadam, a ja uśmiechnąłem się w duchu.

Zabawa się zaczęła.

- Nie do końca. Mam małe mieszkanie na klatce z uroczymi i wkurzającymi jednocześnie babciami. Zapraszają mnie czasem na obiadki, które po prostu pochłaniam, bo przez zwiększony metabolizm jestem zmuszony jeść więcej. Chociaż czasem zwyczajnie nie mam co. Dlatego te staruszki nie raz uratowały mi dupę - zaśmiałem się. - Tak w sumie to są irytujące. Wiecznie biegają do siebie po cukier, czy jajka, a ja nie mogę w spokoju dojść do pokoju po misjach, bo jeszcze mogłyby mnie zobaczyć w stroju, a wtedy to kaplica. Jak któraś zeszłaby na zawał, to byłaby to moja wina, bo mają mnie tam za milutkiego studenta w jakimś wymyślonym akademiku. A jak już wiesz, nie umiem zabijać, ani nawet czuć się odpowiedzialnym za śmierć. To okrucieństwo...

Tak zacząłem nawijać o jakiś głupotach, cały czas mając na oku Starka. Powieki mu się kleiły i widziałem, jak jest na granicy między dwoma światami. Nie musiałem długo czekać, żeby odpłynął. Nawet nie tknął swojej kawy. Pozwolił mi zostać bez opieki w jego wielkim królestwie.

 Natychmiast wstałem z wygodnej i zapewne drogiej sofy i zastanowiłem się moment, co mógłbym zrobić? Samo zwianie nie wchodziło tutaj w grę. Nie w moim stanie, gdy Kingpin chce mnie ukatrupić. 

Pierwsze co, znalazłem kluczyk do kajdanek i po prostu, jak gdyby nigdy nic je sobie zdjąłem.
Rozejrzałem się wokoło i wpadłem na genialny pomysł. Udałem się do windy i wybrałem czerwony guzik. Pewnie oznaczał coś niedozwolonego, więc stwierdziłem, że wręcz świetnym planem będzie sprawdzić, co tam się kryje.

Zakazane pomieszczenie okazało się być warsztatem. Ale nie takim byle jakim warsztatem. Warsztatem, pełnym nowoczesnej technologii i projektów wszelakiej maści. 

Wszedłem do środka i znalazłem jakiś komputer z napisem "FRIDAY" przyklejonym od spodu. Miałem już jego Al. Czy mogło być lepiej? Owszem, bo już po chwili siedziałem i grzebałem w ustawieniach jego idealnej sztucznej inteligencji. Była niezła, ale nie dorównywała mojemu intelektowi. 

Zdjąłem wszelkie blokady i dodałem się do listy zaufanych obok Starka. Ustawiłem parę zabezpieczeń, żeby nie mógł mnie usunąć i zamknąłem laptopa. Całość zajęła mi może piętnaście minut. 

Odłożyłem wszystko na swoje miejsce i rozciągnąłem zastane mięśnie.

- FRI?

- Tak Wrench?

- Gdzie znajdują się moje rzeczy, które zabrał mi Stark?

- W jego sypialni sir.

Wszedłem do windy i wybrałem piętro. Miałem mnóstwo czasu na zwiedzanie tego wielkiego budynku i cieszyłem się z tego osiągnięcia, ale nie mogłem tu długo zabawić. Musiałem wracać do Kingpina i załagodzić jakoś tą sytuację. 

Tak więc po zabraniu broni i papierosów, które mi odebrano, wróciłem jeszcze na chwilę do salonu. Zapaliłem szluga, a niedopałka zgasiłem w kawie miliardera. Wyjąłem z kieszonki mały nóż i rozciąłem sobie kawałek przedramienia. Następnie włożyłem ostrze między zęby i wypisałem palcem na stoliku napis "z pozdrowieniami od Wrencha". 

Odłożyłem scyzoryk do ręki miliardera i uśmiechnąłem się na ten widok. Będzie nieźle zaskoczony, jak się obudzi. 

Podszedłem do okna i ostatni raz zerknąłem za siebie. Ten debil nawet się nie poruszył.

Zdawałem sobie sprawę, że zostawiłem tam pełno mojego DNA i jakby chciał, to naprawdę mógłby mi dowalić, ale on był na to zbyt miękki i uparty. Jakby ktoś z Avengersów się dowiedział o tym całym incydencie, mieliby niezły ubaw. Dlatego nagrania z kamer i krew wraz z niedopałkiem zostawiłem do uprzątnięcia Starkowi. Niech wie, z kim zaczął.

- Do zobaczenia - rzuciłem i wyskoczyłem z okna.

Pierwszy raz od paru godzin poczułem ten wiatr muskający moje policzki. W końcu byłem wolny.

Przez całą drogę do TBI zastanawiałem się, czy nie odpuścić i pójść do niego jutro, ale kiedy wylądowałem przed małym sklepikiem, było już odrobinę za późno.

Przełknąłem ślinę i dumnie wkroczyłem do środka.

- TBI - rzuciłem, a kasjer tylko machnął głową w stronę zaplecza.

Schodząc na dół, serce waliło mi jak młotem, ale na szczęście tylko ja mogłem to usłyszeć. Nie miałem prawa się bać. Wrench nie może okazywać strachu. To on musi budzić postrach.

Odetchnąłem głęboko, za nim zapukałem do drzwi biura.

- Proszę - usłyszałem nadzwyczaj spokojny głos szefa i wszedłem do środka.

- Ja... - zacząłem, jednak sam nie wiedziałem, co mam powiedzieć.

Może lepszą opcją byłoby przyjście tu jutro? Tylko na to było trochę za późno. Kingpin odwrócił się w moją stronę z rękami założonymi za plecami, co już nie wróżyło dobrze.

- Co ty? - zapytał, kiedy po dłuższej chwili mu nie odpowiadałem. - Najpierw zawalasz jedną akcję, a potem trafiasz w ręce wroga. Stark to twój przeciwnik. Nie zapominaj o tym.

- Dobrze wiesz, że nie umiem zabijać, to na jaką cholerę mnie tam wysłałeś?! - spytałem poddenerwowany.

- Myślałem, że sobie poradzisz, że przyniesiesz mi dumę, że jesteś kurwa niezawodny! - wrzasnął, a ja aż odsunąłem się do wyjścia.

Kingpin nigdy nie krzyczał, jednak teraz to zrobił. Byłem w dupie i wiedziałem to. Wiedziałem, że za chwilę odczuję na sobie to, co zrobiłem albo raczej nie zrobiłem. Wiedziałem, że on mi tego nie popuści.



___________________________

Witajcie :)

A oto kolejny rozdział dla was ^^

Enjoy!

Miłej pory dnia, w której czytacie <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top