PROLOG

Pięcioletniemu dziecku łatwo jest wcisnąć każdy kit. Nawet taki dupny, że nikt by w to nie uwierzył. Zazwyczaj dzieci ufają słowom starszych, widząc w nich jakieś guru, czy autorytety.
Ja też miałem kogoś takiego, ale szybko się to skończyło. 

Kiedy byłem jeszcze malutki, mama powiedziała mi, że będzie dobrze, że tata nas ochroni, że jesteśmy bezpieczni i nic nam nie grozi.

Ani jedno słowo nie okazało się tym prawdziwym. 

Do naszego domu wparował Kingpin. To właśnie tak go poznałem. Mojego obecnego mentora i szefa. 

Poznałem go, bo zabił moją mamę i mojego tatę, a później bez żadnych wyjaśnień, czy skrupułów zabrał mnie ze sobą. 

Poznałem go, bo nie mógł zabić małego dziecka.

Poznałem go, bo tak zdecydował los, który najwidoczniej nie chciał, żebym miał szczęśliwe życie, jakkolwiek to brzmi. 

Jednak nauczyłem się już żyć z takimi ludźmi. Mordercami, gwałcicielami i maniakalnymi psychopatami. 

Zabrzmi to pewnie dziwnie, bo z reguły nie umiem się wypowiadać, ale zdążyłem polubić swoje obecne życie. Znalazłem w nim wiele plusów, chociaż to wszystko może się wydawać totalnie do dupy.  

Nikt się o mnie nie troszczy, nie pyta, gdzie znikam wieczorami, czy mówi mi na okrągło, żebym przestał palić lub przeklinać.

Kingpin stał się dla mnie kimś więcej niż szefem. On mnie wychował. Zrobił ze mnie kogoś twardszego, niż sam mógłbym przypuszczać. Co prawda nie zaliczyłem jeszcze swojego pierwszego zabójstwa, ale on bardzo na to liczy. Chce, żebym w końcu zaczął mordować, pozbawić życia, zabijać. 

Nie bardzo mi to wbrew pozorom odpowiadało. Moja egzystencja znów może się teraz wydawać głupia, ale pomimo wszystkich tych lat spędzonych u Kingpina, nadal wierzyłem, że życie jest darem i nie można go marnować. Mój mentor gani mnie ciągle za to, ale nie mam u niego źle.
Tak prawdę mówiąc, nawet całkiem dobrze mi się wiedzie. 

Nie mieszkam z nikim oczywiście, a na czynsz zarabiam sam. Utrzymuje się głównie z dilerki na niebezpiecznych dzielniach lub zwykłych i niepozornych sklepach, ale pracuję również u Kingpina. Wykonuję proste i szybkie zlecenia, za które dostaję kasę. Czasem trzeba się potrudzić, ale taki już urok tej roboty.

Nigdy nie chodziłem do szkoły, bo i po co ktoś taki, jak ja ma się kształcić? Nie pasowałbym do  bandy szczęśliwych dzieciaków, bawiących się i cieszących życiem. Nawet by mnie nie polubili. 

Zawsze unikałem normalności i lubiłem takie życie. Dzięki Kingpinowi zrozumiałem, że albo jesteś lepszy albo zostaniesz zdeptany, niczym nic niewarty robak. Nauczył mnie, że ludzie muszą się mnie bać, bo to wzbudza szacunek. Miał rację. 

Nikt nie miałby respektu do kogoś, kto w żadnym stopniu nie wywierałby na nim presji.
Szef na pracowniku, mąż na żonie albo przestępca na ofierze. To działa właśnie na takiej zasadzie. 

Dzięki strachowi przetrwałem i dzięki niemu wciąż wzbudzałem szacunek. 

Kręciłem się już w śród różnych miejsc, ale zawsze zastanawiało mnie tylko jedno.
Dlaczego Kingpin, potężny szef mafii, wzbudzający uznanie w każdym, kto go spotka, nawet nie pomyślał, żeby zrabować Avengers Tower? Przecież ta banda przebierańców, dzięki mojemu geniuszowi, nawet by się nie zorientowała.

Mówią, że to ten debil Tony Stark jest mądry. Jednak są tacy, którzy mogą być od niego mądrzejsi. Gdyby tylko Kingpin zlecił mi tę misję, nie zawiódłbym.

Teraz miałem inny cel. Przycupnąłem na dachu jednego z budynków i czekałem. Czekałem na odpowiedni moment, odpowiednią chwilę. Już za niedługo miał przyjechać wóz, który transportował klejnot koronny. Był zajebiście cenny, a ja musiałem go podpierdolić tak, żeby nikt nawet nie zwrócił uwagi, że coś się wydarzyło.

Miałem włożony czarny strój ze spantexu, który znacznie ułatwiał mi poruszanie się. Twarz jak zawsze pozostawała odkryta. Nie lubiłem sapać przez maskę, bo okropnie mi to przeszkadzało. Przy biodrach zapięty był pas ze sprzętami. Oczywiście po raz kolejny dziwnie to zabrzmi, ale posługiwałem się głównie stalowymi kostkami. Taką bronią władało mi się najlepiej i najłatwiej było zrobić tym komuś krzywdę.

Wyostrzonym wzrokiem wypatrywałem pojazdu, a wyostrzonym słuchem nasłuchiwałem tego charakterystycznego dźwięku jadącego tira.

Kingpin uważał, że jestem wyjątkowy przez moje super zdolności. Niewyobrażalna siła, jaką dysponowałem, przyczepność oraz wyostrzone zmysły, pozwalały mi zwinnie i niezauważenie wykonywać misje. Stworzył dla mnie nawet mechanizm, zwany wyrzutnią sieci, która umożliwiała mi jeszcze szybsze ruchy i możliwość przemieszczania się pomiędzy budynkami. Jeszcze nigdy mnie nie zawiodły.

Poprawiłem właśnie nieposłusznego, brązowego loka, który opadł mi na twarz. Wtedy usłyszałem ten silnik. Nowiutkie Volvo FH 02, w którym znajdował się mój cel, właśnie zmierzało ulicą.

Od razu, kiedy je dostrzegłem wstałem na nogi i zsunąłem się po pajęczynie w dół.

Kiedy tir był wystarczająco blisko, zaczęło się moje ulubione. Puściłem sieć i bezszelestnie przykucnąłem na dachu. Obstawiony czterema vanami, jechał dalej, spokojnie, jak gdyby nigdy nic. Na moje usta wkradł się cwaniacki uśmieszek. Jeszcze tylko chwilka i osiągnę swój cel.

Wyciągnąłem zza pasa mini laser cieplny własnego wykonania i zrobiłem dziurę w blasze. Wślizgnąłem się do środka i użyłem lusterka, żeby sprawdzić, w którym miejscu są ustawione pułapki. Sprawnie pokonałem wszystkie przeszkody i dotarłem do małej walizeczki. Otworzyłem ją, a moim oczom ukazał się błyszczący, niebieski klejnot. Sprawdziłem jego wiarygodność, bo czasem zdarzały się już podpuchy, jednak nie tym razem.

- Bingo - wyszeptałem do siebie i schowałem diament do walizki.

Za dwieście metrów rosło drzewo, na którym mogłem się zaczepić i zwiać z ciężarówki. 

Ostatni raz rzuciłem okiem na wnętrze tira. Brak kamer i brak świadków. Sto metrów. Przygotowałem wyrzutnie. Pięćdziesiąt metrów. Ustawiłem się, w bardziej dogodną pozycję. Trzydzieści metrów. Byłem gotowy. Dziesięć metrów. Wystrzeliłem sieć i się udało, jak zwykle.

 Idealnie wymierzona prędkość, droga i czas, dobre przygotowanie oraz lata treningów właśnie przyniosły mi zamierzony skutek. Uśmiechnąłem się i puściłem sieć, spadając na zimny asfalt z niesamowitą precyzją. Wstałem z dumą na nogi i patrzyłem jak te cwele z obstawy ciężarówki dalej jadą do wskazanego im miejsca. Nie zorientowali się, nie zwrócili uwagi, że przedmiot, który eskortują zniknął i tak w sumie, to nie mają już czego chronić. 

Zaśmiałem się i wyciągnąłem potrzaskanego Samsunga z kieszeni stroju. Dziwiłem się, że jeszcze działał, ale mi nie trzeba było telefonu. Miałem go ze względu na raporty, jakie musiałem zdawać Kingpinowi. 

Otworzyłem sekcję SMS-ową i napisałem mojemu szefowi wiadomość o powodzeniu misji. Gdy tylko otrzymałem informację zwrotną, że mam się pojawić w TBI (czytaj: tebei 'Tajne Biuro Informacyjne'), czyli miejscu, do którego zwykle przychodziłem po misji, by oddać łupy Kingpinowi i dostać za to jakieś pieniądze. 

Moje wynagrodzenie wynosiło 40% wartości łupu, co i tak stanowiło dobry procent zysku. Inni zarabiali dużo mniej ode mnie, ale oni byli tylko zwykłymi pracownikami. Ja stałem się kimś. Jedyną osobą, w której nie wzbudzałem żadnego lęku był Kingpin. Tylko on się mnie nie bał.

Wystrzeliłem sieć w kierunku budynku i zacząłem się przemieszczać do odpowiedniego miejsca. Nie wyglądało ono, jak jakaś tajna baza. Był to sklepik na przedmieściach, żeby ci przebierańcy nie namierzyli go tak łatwo albo nawet i wcale. 

Kingpin został wpisany na listę najbardziej poszukiwanych przestępców w całej Ameryce, ale nikt nie jest w stanie go złapać. Jest jak cień, jak duch, który istnieje, ale niewidoczny dla oczu.

 Odkąd u niego pracuję, jeszcze nigdy mnie nie przyłapano. Pewnie działo się to za sprawą długich treningów, podczas których nie znano dla mnie litości. Dzięki temu jednak nie zaśmiecam sobie głowy zbędnymi uczuciami. 

Westchnąłem i wylądowałem przed sklepikiem. Wszedłem do środka i podszedłem do sprzedawcy.

- Do Kingpina - zacząłem beznamiętnie.

- Hasło - rzucił sprzedawca.

- TBI.

- Możesz wejść.

Przekroczyłem próg zaplecza i zatrzymałem się przy kartonach z makaronami. Przesunąłem je i od razu dojrzałem zapadnię. Otworzyłem ją i zszedłem po drabinie na dół. Szef nie tolerował, gdy za bardzo syfiłem sieciami, nawet kiedy rozpuszczały się już po godzinie, czy dwóch. Przy czterech ostatnich szczeblach po prostu skoczyłem na dół, lądując precyzyjnie i bezszelestnie, jak zawsze.

 Nie miałem ochoty się zachowywać. Nigdy tego nie robiłem i Kingpin to wiedział, dlatego też nie zamierzałem się więcej wysilać.

Ruszyłem krótkim korytarzykiem, odpalając jednego papierosa, żeby w końcu dać moim płucom upragniony dym. Nikogo nie obchodziło, że mam szesnaście lat albo że palenie szkodzi. Każdy w tej dziurze miał swoje problemy i nie trzeba im było kolejnego.

Zacisnąłem walizkę pod pachą, a drugą ręką trzymałem mojego szluga. Za każdym razem, kiedy tu przychodziłem, czułem się dumny, bo nigdy nie zawiodłem. Byłem jednym z najlepszych pracowników Kingpina, chociaż nie lubiłem się tak nazywać. Wolałem, jak ludzie mówili do mnie Wrench

Lubiłem być postrachem. Lubiłem strach innych. Natomiast ja, nie bałem się niczego.





_________________________

Hello Peter!

Oto już z korektowana wersja prologu tej książki :3

Dziękuję serdecznie parszywciosrark_is_maj_monsz i wszystkim żabeczkom za to, że mogłam to dla was napisać !

Miłej pory dnia, w której czytacie <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top