ROZDZIAŁ 1 - Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle.

,,Wiedziałam, że życie i śmierć dzieli bardzo cienka granica. Granica, którą chciałam przekroczyć, gdy wszystko brało górę... Ale wtedy widziałam, GO. Widziałam jego obraz, to jak mówił mi, że gdy to zrobię to i tak od niego nie ucieknę. Że powstanę ponownie z prochu, zataczając niekończący się cykl. Dlaczego mam wrażenie, że on tym razem mówi prawdę? Że ten koszmar się nie skończy? Nie chciałam się zatracać w szaleństwie, jednak z dnia na dzień... tak właśnie się działo."

Z pamiętnika Maury S.


Ja... również się zatraciłam. Gdybym teraz się spytała - co się właściwie przez te wakacje stało? Gdzie podziało się moje prawdziwe ja? Dlaczego teraz płaczę, mimo że powinnam odczuwać ulgę? Te ciepłe płomienie uderzające mi w twarz są takie kojące. Prawie zapominam o tym co się stało, takie są przyjemne. Jak mogłam na to pozwolić...? Jak do tego doszło?


Właśnie.



Jak?


29 czerwca, 2012 r.

 Liverpool, Anglia


Muchy są głupie. 

Wlatują do pomieszczeń, by je zaraz opuścić, albo uderzać po stokroć w szybę, dopóki jakiś człowiek się nad nimi nie zlituje. Istna strata czasu, ale podjęły się wyzwania, więc teraz muszą mu podołać.

Ale właściwie to w tym momencie, ja również czuję się jak ludzka mucha, która mentalnie wali w drzwi i czeka, aż ktoś ją uwolni z sali. Mimo tego, że dobrowolnie się na to zgodziłam. Żałosne, prawda?

Przyznaję, z początku byłam podekscytowana dzisiejszym wydarzeniem, ale cholera! Siedzę tu już osiem godzin! I z czystym sumieniem stwierdzam, że to najgorsze osiem godzin w moim życiu. Kiedy ponownie będzie się zbliżało wesele, kategorycznie odmówię uczestniczenia w nim. Nie obchodzi mnie nawet fakt, że będzie wielki tort i alkohol. Nic nie jest warte męczenia się z ludźmi, którzy są tylko znośni jak ich nie ma w pobliżu.

Moim jedynym, aktualnym widokiem jest ogromna sala wypełniona gośćmi, którzy już konkretnie wstawieni, bawią się na całego. Cóż, w końcu dziś odbył się ślub mojego, przybranego ojca, z którym mnie łączy dziwna więź. To dziwak, tego gorszego sortu.
Każdy pewnie pomyśli w tej chwili: Ale dlaczego? Każdy jest na swój sposób dziwny. I tu większość ma absolutną rację. 

Gdy miałam niecały rok zaadoptował mnie i opiekował się mną lepiej niż niejedna matka, ale po dzień dzisiejszy mam wrażenie, że zrobił to bardziej z przymusu, niż z własnej woli. Niby obdarowywujemy się na codzień miłością, ale jest ona... drętwa? Plastikowa? Jest jakby na pokaz przed samym sobie. Nauczył mnie wiele pięknych wartości jak uczciwość, wierność Bogu czy najbliższym, ale dawało mi to powierzchowne uczucie spełnienia. Właściwie mogłabym się rozwinąć więcej na temat naszej relacji, jednak jaki w tym cel skoro mogę w skrócie stwierdzić, że jest dość płytka. Nie lubię niedomówień. 

A czego jeszcze nie lubię? Nie, czego ja nienawidzę? Jego nowego babsztyla.

Odkąd pamiętam właśnie to ona były głównym powodem naszych sporów. Kobieta, która gwałtownie wdarła się do naszego życia i brutalnie zerwała tą ostatnią, cienką nić, która łączyła mnie z ojcem. Matrona, zepsuta do szpiku kości, stawiająca gruby mur między miłością, a pieniędzmi. Jej paskudną osobę myślę, że ostatecznie byłabym w stanie przeżyć, gdyby nie jeden, mały szczegół, od którego mam ochotę powyrywać sobie włosy ze wstydu. Dasha ma zaledwie dwadzieścia pięć lat. Być może dla niektórych to nie problem, ale ja, jako osoba pełnoletnia czuję się niesamowicie niezręcznie, gdy ludzie w galerii są przekonani, że robię zakupy z koleżanką zamiast z macochą.

Albo niech ktoś wyobrazi sobię sytuację, gdy przeciętnej urody mężczyzna w kwiecie wieku idzie pod rękę z kobietą młodszą o dwadzieścia dwa lata, spacerują sobie ulicami wraz z jego nastoletnią córką, która najchętniej wrzuciła by jego ukochaną do rzeki. Oni w najlepsze szczebioczą sobie czułe słówka, rozmawiają o tym, gdzie to bym już mogła się wyprowadzić, by było miejsce na - nie daj Boże - nowe dziecko. Za każdym razem, gdy wyobrażę sobie tę scenę, zbiera mi się na ostre wymioty i to nie takie, jak podczas choroby lokomocyjnej czy jelitówki, gdzie haftujesz żółcią. Mówię tu o naprawdę porządnych wymiotach, takich jak w programach o survivalu, które obejrzałam kiedyś z kolegami na przerwie.

— Mała, wszystko w porządku? — z zamyśleń wyrwała mnie siostra taty, przysiadając się obok.
Najwidoczniej moja mina obrzydzenia, musiała zwrócić jej uwagę.

— Tak, jasne. — przytaknęłam, przywracając mimikę twarzy do porządku.

Najlepszym planem będzie wtopić się w tłum gości, gdyż nie chciałam spędzić tego wieczoru, na rozmówkach z ciotkami o kawalerach i innych pierdołach. Zdecydowanie wolałam tego uniknąć.
Znudzona jeszcze bardziej, zaczęłam wodzić wzrokiem po parkiecie, dopóki nie zatrzymał się na parze młodej. Szczęśliwy ojciec, to balsam na moją duszę, ale tańczący wraz z Dashą - która to zamiast wlepiać wzrok w niego - wpatrywała się w narzeczonego mojej kuzynki, jest conajmniej żałosny. Doprawdy żałosny.

— To paranoja — mruknęłam pod nosem, czując, że przyciągnęłam tym samym uwagę moich ciotek.

— Mówiłaś coś, Rose? Spokojnie, ty będziesz następna — zaśmiała się jedna z nich, puszczając mi oczko — i tak napewno już teraz faceci stoją do ciebie w kolejce!

— No co ty, ciociu... — zacisnęłam zęby nadal spoglądając na parę nowożeńców, która skupiała na sobie uwagę całej sali. — A co jeśli ja nie chcę wychodzić za mąż? Co wtedy?

Tak jak myślałam, jedna z ciotek widząc moją minę irytacji, zaczęła się rozgadywać, że ja również zaznam szczęścia przy boku wspaniałego mężczyzny, takiego jak tata. Kolejna zaś, wszczęła dyskusję, której tematem było:  Kiedy Mary powinna wyjść za mąż i założyć rodzinę. Bo jak to tak, bez męża i dzieci? Oczywiście, jak możecie się domyśleć to najlepiej gromadka - bo tylko duża ilość potomstwa jest w stanie wypełnić życiowo każdą kobietę. Mąż musi natomiast być przystojny jak Brad Pitt, wysoki i silny jak Hercules, a do tego bogaty jak Jeff Bezos. I najlepiej jakby na koncie miał nagrodę Nobla. Albo trzy.

— A właśnie, masz jakiegoś kawalera na oku?

Ha! Zaczęło się. Bo jakie to by było wesele, gdyby irytujące ciotki i babki nie wypytywały o tak niekomfortowe rzeczy?

— A teraz czas na taniec ojca i córki. — usłyszałam DJ'a, który wraz z moim ojcem, znacząco na mnie spoglądał.

Szczęśliwa z powodu wybrnięcia z dyskusji, wstałam z krzesła zarzucając do tyłu moimi smolistymi włosami. Nie zważając na dziesiątki par oczu skierowanych w moją stronę, kroczyłam dumnie po sali czekając na ten moment. W końcu będę mogła porozmawiać z tatą. Podałam ojcu dłoń i zaczekałam wraz z nim, aż zacznie grać powolna muzyka.

— Wyglądasz pięknie. — uśmiechnął się ciepło, prowadząc.

— A dziękuję, ty również jesteś niczego sobie — odparłam krótko, starając się uniknąć jakichkolwiek dyskusji na temat wyglądu.

— Posłuchaj skarbie. Ja i Dasha...

— Tak, tak wiem —  machnęłam ręką —  jesteście bardzo ze sobą szczęśliwi, ty byś za nią życie oddał, a ona skoczyła w ogień — przerwałam, w obawie, że rozkręci swoją wypowiedź — Nie musisz mi tego w kółko powtarzać, cieszę się, że w końcu jesteś zakochany. — jęknęłam urażona kładąc ponownie dłoń na jego ramieniu. 

— Nie, nie. Chciałem ci powiedzieć, że ja i Dasha jedziemy za dwa dni do Tajlandii w ramach miesiąca miodowego. — wyjaśnił, starając się spojrzeć mi w oczy, w których szalał ogień. 

— Rozumiem, ale nie musisz mi tego teraz mówić. Sądziłam, że tańcząc razem nie będziemy dyskutować o takich rzeczach. — przewróciłam oczami, przyodziewając maskę obojętności.

— Zdaję sobie z tego sprawę, ale chodzi głównie mi o to, że podczas naszego pobytu będziesz u jej rodziny, rozumiesz?

    — Że co?! — wydobyłam z siebie tak głośny krzyk, że spowodował on natychmiastowe zatrzymanie muzyki.

— Moja droga, zachowuj się — skarcił mnie, uśmiechając się nerwowo w stronę gości. — to bardzo miła rodzina.

Czy on naprawdę zdawał sobię sprawę z tego co do mnie mówi? Czy ona naprawdę myśli, że ktokolwiek spokrewniony z tą poczwarą mógłby chociaż trochę mieć w sobie namiastkę uprzejmości do drugiej osoby? 

— A-ale dlaczego? Tak poprostu wysyłasz mnie do innego kraju? Gdzie się podział ten nadopiekuńczy ojciec, który nie pozwalał mi w zeszłym miesiącu iść z Max na maraton horrorów w kinie?

— Mary, od teraz to nasza rodzina — w jego głosie dało się usłyszeć nutę irytacji, lecz starał się brzmieć łagodnie. — nie oddałbym cię byle komu, a dobrze wiesz, że porównywanie towarzystwa dorosłych — a przede wszystkim odpowiedzialnych — ludzi do towarzystwa Max to całkowicie dwie różne rzeczy.

— No dobrze. Więc załóżmy, że jakimś cudem na ten chory  zaznaczam chory  — pomysł przystaję. Gdzie oni mieszkają?

— W Polsce.

— Polska jest...? — zmarszczyłam brwi.

— Pomiędzy Niemcami, a Rosją. Wstyd mi teraz za ciebie.

— A to tam... — mruknęłam. — Ilu ich jest? W sensie ile mają dzieci? Są w moim wieku? Czy już pracują? Są karani? To niebezpieczne... a co jak mi się coś stanie? Ja nawet polskiego nie znam.

— Rose — odpowiedział ze stoickim spokojem — odpowiadając na twoje pytania, będziesz mieszkać z małżeństwem i ich dwoma synami. Nie, nie są w twoim wieku. Jeden ma pięć lat, a drugi dwanaście lat. Jak się domyślasz ich rodzice pracują, żaden z nich nie jest karany. A jak coś ci się stanie, to oni biorą całą odpowiedzialność. Ale nic ci się nie stanie, więc żadno z nas nawet nie bierze tej opcji pod uwagę.

— Na jak długo? — spytałam spoglądając w piwne tęczówki taty.

— Tylko tydzień.

— Ale, dlaczego? Mam osiemnaście lat, przecież mogę sama zostać w domu. W jakim celu ta cała szopka? Jaki masz w tym interes? Jaki ona ma w tym interes? Dlaczego wplątujesz mnie w jakieś bezsensowne wyjazdy?

Mężczyzna westchnął głęboko.

— Poprostu będę lepiej spał po nocach z myślą, że jesteś z kimś dorosłym i odpowiedzialnym. Poza tym będziesz miała okazję zwiedzić nowy kraj i poznać obcy język.

— Ale ja wiem... Ja przecież wiem, że kłamiesz. Ja to poprostu wiem. Wiem dobrze, że to nie są powody — mój głos się przez moment załamał — znam cię zbyt długo, musi być w tym jakiś interes.

— Jesteś strasznie uparta. Masz to po matce, wiesz? Ale w porządku, prędzej czy później i tak byś się dowiedziała — rzekł, po kilkusekundowej ciszy. — Powiem krótko: Siostra Dashy zmaga się z pewnym problemem, a ty możesz jej rodzinie pomóc. I myślę, że domyślasz się jaki to problem akurat ty mogłabyś im pomóc rozwiązać.

Nagle poczułam jak wszystko wygasa. Świat powoli się zatrzymuje, przybierając czarno-białe barwy, zaś muzyka i odgłosy rozmów, powoli się wyciszają, jakby próbowały ustąpić nam miejsce.

— Chodzi o moją... zdolność? — mój głos się łamał, a powieki zaczęły drgać.

— Mary, to jest dar. Musisz pomóc tym ludziom, póki nie jest za późno.
— Cholera, tato! Czy ty wiesz, jakie to jest niebezpieczeństwo?! Ostatni seans zakończył się tym, że się prawie przekręciłam na drugą stronę!


Dlaczego akurat ja? Jest tysiące ludzi na świecie, którzy mogą im pomóc. Jestem pewna, że w samej Polsce znajdzie się mnóstwo specjalistów. 


— Staram się ciebie zrozumieć, jednak musisz wiedzieć, że mam u tych ludzi ogromny dług i byłbym dozgonnie wdzięczny gdybyś jednak pomogła mi jak i twojej zmarłej matce go spłacić.
— Tato! — jęknęłam słysząc, jak muzyka ponownie wraca do życia.
— A zresztą... Co ty tu masz do powiedzenia, skoro i tak już po ptakach? Wczoraj im powiedziałem, że się zgadzasz. — odpowiedział, udając się w stronę ukochanej.
Nie zaszczycając nikogo więcej spojrzeniem, pełnym nienawiści, zabrałam z krzesła marynarkę i wybiegłam na zewnątrz, w celu uspokojenia się. Masa ludzi, ciągłe ocieranie się o siebie doprowadzało mnie do jeszcze większej irytacji. Gdy w końcu, wyrwałam się z tłumu gości, wydostając się tym samym na dwór, udałam się w znaną strefę palaczy, gdzie znajdowała się ławeczka z popielniczką, w której mogłam gasić moje nerwy. Szarpiąc za materiał, wyciągnęłam z kieszeni marynarki paczkę papierosów i chwytając zapalniczkę, zapaliłam jednego. W tej chwili chwycę się wszystkiego, byleby się uspokoić.
— To ty palisz? — usłyszałam głos Annie, która po chwili wyłoniła się zza budynku.
— Zdarza się. — mruknęłam, wypuszczając z ust, sporych rozmiarów obłok dymu.
— Daj mi to. — wyrwała mi papierosa z ust i zdeptała go.
Cała Annie. Od zawsze była przeciwna paleniu, a tym bardziej paleniu w miejscach publicznych. Jako jedyna z towarzystwa omijała miejsca, w których można było poczuć woń nikotyny, bądź spotkać nałogowych palaczy, więc jej reakcja mnie nie zdziwiła. Jednak nie zraziłam się jej gestem, i nic nie mówiąc, wzięłam kolejnego próbując go zapalić. I tym razem próba zajarania okazała się fiaskiem, gdyż troskliwa siostrzyczka zabrała mi go wraz z całą paczką.
— Co się z tobą dzieje? — warknęła spoglądając na mnie surowo.
Nie lubię, gdy na mnie patrzy w ten sposób. W ogóle nie lubię, gdy ktokolwiek próbuje nawiązać ze mną kontakt wzrokowy, czuję się wtedy przeszukiwana ze wszystkich brudów, jakie krążą w mojej głowie.
— Bo wiesz, tak się fajnie złożyło, że ojciec sobie wymyślił super plan wakacyjny. Jak usłyszysz to normalnie padniesz na miejscu. Mianowicie jaśnie Pan Unger zaplanował sobie, że na czas jego nieobecności, mam spać pod jednym dachem z rodzinką tej suczy. — burknęłam.
— No już nie przesadzaj... Jak zwykle jeden wielki dramat, bo coś ci się nie spodobało. Darowałabyś sobie, Mara to naprawdę miła kobieta. Taka rodzinka nie powinna być problemem. — pocieszyła mnie.

— Gdyby tylko! Oni mają synów! Przecież nastolatkowie to zwierzyna, goryle, małpy w gaju! — wymachiwałam rękoma jak nienormalna.
— A skąd wiesz, że nie są to małe dzieci? - zdziwiła się.
— A szlag już z nimi, to i tak nie jest główny problem. — spojrzałam na nią smutno.
Blondynka w jednej sekundzie spoważniała, prawdopodobnie wyczuwając co próbuję jej powiedzieć.
— Seans? — mruknęła, na co odparłam:
— Prawdopodobnie.
Kobieta zaciskała wargi, próbując coś wydusić, jednak po chwili po prostu wypuszczała powietrze, poddając się całkowicie. Letni wietrzyk delikatnie chłostał nas po twarzach, jakby próbował nam przypomnieć o istnieniu lata i o tym, że trzeba z tego korzystać póki czas.
— Próbowałaś mu powiedzieć, że to nieb...
— Tak — wtrąciłam stanowczo. — i mimo tego, nadal jest święcie przekonany, że to ,,dar". — parsknęłam z bezsilności.
— Mary — kobieta chwyciła mnie za ręce. — on ma rację, to jest dar. Możesz pomóc tylu ludziom...
— Czy wy wszyscy postradaliście zmysły?! TO NIE JEST DAR! — krzyknęłam, wyrywając się z uścisku. — To klątwa, z którą zmagam się na co dzień! Pierdolony koszmar, z którego się nie wybudzę, aż do usranej śmierci! — krzyczałam, na co speszona kobieta odeszła ode mnie, zostawiając mnie samą.
Tak jak więc widać, lato dopiero co się zaczęło, a ja już mam zaplanowany wyjazd życia. Szkoda tylko, że naprawdę nie wiedziałam o fakcie, że dosłownie będzie on wyjazdem życia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top