Rozdział 1

Wpatrywałam się w pełne życia i energii, latające, ćwierkające ptaki. Napawałam się pięknym słonecznym dniem, a takie w Los Angeles bywają najczęściej. Obserwowałam uważnie całe otoczenie, a szczególnie jedną osobę- osobę, której egzystencje miałam zakończyć. Szedł wzdłuż jednej z alejek, wysoki, ciemnoskóry, o ciemnych włosach i oczach, niczego nie świadomy, pozornie niewinny. No właśnie „pozornie'' kluczowe słowo usprawiedliwiające moje zamiary. Dzisiejszego poranka miałam do wykonania stosunkowo łatwe zadnie. Sprzątnięcie jednego gościa, który zabił więcej kobiet, mężczyzn i dzieci w tydzień, niż ja za całe moje 17 letnie życie. Nakazano mi odgórnie nie dostarczać go żywego, a to co TARP mówiło to robiłam.

Gdy tylko mój cel niewiadomym sposobem zniknął z pola widzenia, jak za pewne twierdził niezauważony, za jednym z wielu gęsto posadzonych drzew, podniosłam moje metr sześćdziesiąt pięć z ławki, ruszając za nim szybkim marszem. Podeszłam nieco wolniej do pnia, ostrożnie wychylając się zza jego osłony. Zdjęłam okulary przeciwsłoneczne z nosa, następnie osadzając je na moich blond, sięgających lekko za ramiona, prostych włosach. Teraz posiadałam wyraźny, niczym nieskalany obraz otoczenia. Mężczyzna, a raczej zwyrodnialec, myślący, że jest Bogiem, decydującym komu odebrać życie, a komu pozostawić, tylko w celu zadowolenia swojego szefa, stał sobie około dziesięć metrów ode mnie, wraz z drugim nieoczekiwanym gościem, który szczerzył swoje żółte zęby, zadowolony podając ciemnoskóremu kopertę.

-Co tam chowacie Panowie?- zapytałam zdradzając swoje położenie, aczkolwiek tym samym oddając dwa precyzyjne strzały w ich głowy, pistoletem wyciągniętym zza paska mojej tylniej części spodni. Było bardzo wcześnie rano, więc nie obwiałam się o ciekawskich przechodniów, chociaż parę osób się przewijało, no ale od czego jest tłumik dźwięku.

Zgarnęłam kopertę, będącą przedmiotem całego zamieszania, następnie pisząc SMS do mojej kochanej ''Matki'', by sprzątnęli po mnie bałagan, bo ktoś musi tu jeszcze iść do szkoły i udawać normalną nastolatkę, której największym zmartwieniem jest kartkówka z jakże znienawidzonej przez większość matematyki. Moje zajęcia nie należały do przeciętnych, zostałam zwerbowana już w wieku pięciu lat do Tajnej organizacji, która zajmowała się sprawami, o których zwykłej policji czy FBI się nie śniło. Oczywiście do czynnej służby przeszłam kończąc piętnaście lat, lecz wliczając cały okres szkolenia mnie na tak zwaną ''maszynę do zabijania'', było tego znacznie więcej. Istotne jest to, iż nikt, nawet rodzina, przyjaciele, czy ktokolwiek z zewnątrz nie wiedział o moich zajęciach dodatkowych. Z racji, iż mieszam tylko z tatą, który odkąd moja rodzicielka zmarła, a dokładniej w dniu gdy mnie urodziła, popadł w wir pracy, nie ma go czasem całymi tygodniami, miałam wiele niań, a w rzeczywistości specjalnie wyszkolonych agentów, przekazujących mi całą swoją skarbnicę wiedzy i umiejętności. I tak o to czy chciałam, czy nie powstała Cristal Paxton, dziewczyna o podwójnym życiu, bez prawa do pokazywania swoich umiejętności intelektualnych, czy nad przeciętnie fizycznych przy praktycznie każdej osobie jaką znam. Uczyłam się jak każdy, biegałam jak każdy, relacje towarzyskie starałam się z pozoru mieć jak każdy, wszystko to było i jest bardzo irytujące, ale dawałam radę.

Udało się, przeżyłam nikt mnie nie zabił, informacje dostarczone, mogę ruszać w tę dżunglę zwaną Liceum, ale oczywiście żeby zaparkować na szkolnym placu, bez wcześniejszego zrobienia trzech okrążeń się nie obyło. W końcu znalazłam miejsce, obok różowego Kabrio naszej szkolnej obciągary Ines, przysięgam gdyby tylko ona straciła życie bez wcześniejszego handlu bronią, czy wielkiej konspiry z epidemią , świat by mi i tak dziękował, za to, że jej nogi wreszcie byłyby złączone, a procent zachorowań u mężczyzn na choroby weneryczne zmalałby pewnie o połowę. Z racji, iż moje przekonywania i argumenty raczej nie skłoniłyby dowództwa do udzielenia mi zgody na moje wybawienie świata od kiły i innych schorzeń, byłam zmuszona na oglądanie szatynki opierającej się o swoje różowe gówno z kokardką. Żywiłam nadzieję, że mnie nie zauważy, chociaż było to z mojej strony naiwne ponieważ moje białe kombi stało tuż obok. Zarzuciłam średniej wielkości torebkę na ramię, następnie wygładzając materiał białej sukienki, którą założyłam, tuż po wydarzeniach z ranka. Dotleniłam, jak i uspokoiłam swój mózg za pomocą głębokiego oddechu i ruszyłam przed siebie, rozglądając się za moją przyjaciółką Lorine.

-Hej Cristal może przestaniesz się alienować i przyjdziesz dziś na imprezę do Stylesa?- odezwał się mój ukochany, piskliwy głosik lampucery. Całe życie złośliwa, zadufana w sobie Ines nie mogła się pogodzić, iż moja osoba, nie ma najmniejszego zamiaru się jej podporządkować, ani należeć do jej świty przydupasów, lecz kwintesencją wszystkiego, było zaproszenie do Stylesa.

-Robicie imprezę w czwartek?- uniosłam brew, w lekkim rozbawieniu. Prawdą jest, iż domówki w tygodniu były tutaj normalnością, zdarzyło mi się być na paru, ale na tą nie przyjdę, choćbym miała taki rozkaz.

-Paxton, nie wygłupiaj się, dobrze wiesz, że to normalne.- zarzuciła swoimi czarnymi lokami.- Nie bądź niemiła, Harry się ucieszy, że przyszły też te wyrzutki społeczne.- zaśmiała się ironicznie, a ja czułam jak zalewa mnie fala gorąca, która zwiastowała u mnie wybuch złości. Nienawidziłam tego aroganta, który każdą osobę traktował z góry, a żadna dziewczyna nie była dla niego odpowiednia, no chyba, że do łóżka. Już nie wspomnę o sytuacji, gdy świadomie uwiódł jedną z nauczycielek tylko po to, by wyleciała ze szkoły, bo jak twierdził ''na za dużo sobie pozwalała, a ma być tak jak on chce''.

-Wiesz Ines słyszałam, że wyrzutki społeczne są bardziej lubiane, od pań spod różowych latarni.- rzuciłam, odchodząc, nim zdążyła zripostować, według niej dobrym tekstem.

-Lorine!- krzyknęłam dostrzegając moją przyjaciółkę, przy oszklonych wejściowych drzwiach do budynku.

-Cris, dzwonię od rana i nic nie odbierasz, już myślałam, że nie żyjesz.- posłała mi wymowne spojrzenie. Moja ukochana nieco zwariowana przyjaciółka o przefarbowanych na lawendowy kolor włosach, była kopalnią energii, a ukrycie przed nią mojej pracy graniczyło z cudem.

-Styles robi dziś imprezę.- zmieniłam temat.

-Nie gadaj?!- klasnęła w dłonie.- Musimy tam iść!- ucieszyła się. Niestety mimo, że bardzo ją kochałam należała do grona Stylesomanii, z jakiegoś powodu, podobał się jej ten wysoki chłopak, o włosach niczym z reklam szamponów i odżywek, oraz tych jakże mylących dołeczkach w policzkach, które pojawiały się również podczas szyderczych uśmiechów. Nie ma co, to skutecznie sprawiło, by Lori absolutnie zapomniała o moim ignorowaniu telefonów.

-Jeśli chcesz to idź, ja się wypisuje.- odparłam stanowczo, otwierając drzwi wejściowe do szkoły.

- No weź!- tupnęła nogą niczym mała dziewczynka, biorąc pod uwagę jej miarę metra pięćdziesięciu pięciu, wyglądało to dosyć zabawnie, w skutek czego nie mogłam powstrzymać lekkiego uśmiechu.

-Nie dąsaj się rybko.- zaśmiałam się, klepiąc ją po ramieniu. Miałam zamiar już iść otworzyć moją szafkę, ale zobaczyłam meritum naszej rozmowy opierającego się właśnie o nasz segment.

-To znak.- zaświergotała niebieskooka dziewczyna.

-Jasne Lori, ty i te twoje znaki- nakreśliłam cudzysłów w powietrzu.- Może gdybyś za każdym razem gdy widzisz czarnego kota, nie zmieniała drogi na inną, a nawet wolała iść przez błoto, to byłabyś bardziej wiarygodna.- parsknęłam, nieco niegrzecznie, kątem oka spoglądając na to dziecko szatana. Nie rozumiem jego fenomenu, a zwłaszcza, że nie bywa często w szkole, okej ja też ciągle opuszczałam zajęcia, ale moje nieobecności zawsze załatwiała agencja, gdy miałam zbyt niską frekwencje po prostu hakowali komputery, lub fałszowali zwolnienia lekarskie, ale on przecież ciągle wagaruje, a wątpię by był na coś poważnie chory, chyba, że lenistwo intelektualne się wlicza.

-Cześć Harry!- krzyknęła moja towarzyszka nim zdążyłam ją przed tym powstrzymać, przysięgam, że kiedyś jej niewyparzony język wpędzi ją w kłopoty.

-Witajcie drogie panie, właśnie na was czekałem- wychrypiał, tą swoją „seksowną" barwą głosu, wciąż opierając się na naszych szafkach, aczkolwiek tym razem podpierał się tylko na prawej wyprostowanej ręce, zapewne, chcąc eksponować swoje wytatuowane, wysportowane ciało, nie bez powodu założył też biały, obcisły t-shirt z dekoltem w serek i czarne stosunkowo dopasowane spodnie.

-Jeśli chodzi ci o impre...- nie zdążyłam dokończyć, gdyż otwarta dłoń Lorine, znalazła się na moich ustach, blokując moje prawo do wypowiedzenia się.

-Nie słuchaj jej Hazz, na pewno chętnie wpadniemy.- wyszczerzyła się niczym mysz do sera, tylko że jej serem był Styles.

-O Cristal, chyba nie odmówisz osobistemu zaproszeniu ode mnie.- uśmiechnął się łobuzersko, a ja wiedziałam, że ma do mnie jakiś biznes, bo na pewno nie zależałoby mu tak na mojej obecności, zwłaszcza, iż od jakiś dwóch lat daję mu dosyć dosadnie do zrozumienia, jak bardzo go nielubię.

-Odmówię, panie rozkosznie-toksyczny Styles, a teraz won z mojej własności, bo spóźnię się przez ciebie na lekcję.- warknęłam, ciągnąc za uchwyt mojej szafki, na której wciąż spoczywała dłoń chłopaka.

-Okej Paxton- zostawił w spokoju moje drzwiczki.- Chciałem cię tylko zawiadomić, że Gary, umówił się na randkę z naszą drogą Lorine i to jedyny powód, dla którego rozmawiam z największą nudziarą i łamagą w szkolę.- uśmiechnął się ukazując dołeczki w policzkach, następnie ruszając w przeciwnym do nas kierunku.- A i jeszcze coś.- odwrócił się.- Ty jesteś toksyczna, ale ja przynajmniej jestem rozkosznie.- rzucił na odchodne, wyraźnie zadowolony z siebie, zostawiając mnie w głębokim i niespodziewanym szoku.

-Oddychaj.- pisnęła Lori wykrzywiając twarz. Widać bała się mojej reakcji i słusznie.

-Kiedy do cholery ty się umówiłaś z najlepszym kumplem Stylesa?!- fuknęłam, zapewne czerwieniejąc lekko na twarzy.- Czyś ty oszalała? Gary? Kobieto ogarnij się!- moja frustracja wzrastała z sekundy na sekundę.

-Bo to było wczoraj, chciałam ci powiedzieć, ale bałam się właśnie tego.- wskazała otwartą dłonią na moją osobę, lustrując mnie swym przerażonym wzrokiem.

-I co ty sobie myślisz, że będziemy teraz jak rodzinka, chodzić wszyscy za rączkę do zoo?- zapytałam ironicznie, jednocześnie czując jak umieszony na moim lewym nadgarstku zegarek wibruje. Jedno jest pewne Lorine miała bardzo duże szczęście.

-Przepraszam Cris, jeśli nie chcesz iść na tę imprezę nie będę cię już do niczego zmuszać, tylko wybacz mi.- zrobiła minę kota ze Shrek'a, w średnio udanym wydaniu.

-Słuchaj, muszę to przemyśleć, lecę na fizykę, pogadamy na przerwie obiadowej, albo po zajęciach.- odparłam spokojniej, nie chcąc dawać jej pretekstów do dalszych prób tłumaczenia i przeprosin, bo gdy dostałam wezwanie od mojej agencji, nie liczyło się nic innego.

-No dobra Pax.- westchnęła, co dało mi sygnał do jak najszybszego zniknięcia z jej pola widzenia, nim jeszcze coś się jej uroi. Najpierw szybszym marszem, a później biegiem ruszyłam za budynek szkoły. Ulokowałam się w bezpiecznym miejscu i nacisnęłam jeden z wielu przycisków na moim zegarku.

-Agetnka alfa dwanaście zgłasza się do odebrania wezwania.- powiedziałam do zegarka, czekając na jakiekolwiek instrukcje lub informacje.

-Cristal tu Linda.- usłyszałam bardzo poważny, aczkolwiek niecodzienny głos mojej najwyższej przełożonej.- Chodzi o Alexa.- dodała.

-Coś się stało, mam mu udzielić wsparcia?- dopytałam o mojego dobrego partnera, z którym dogadywałam się bardzo dobrze, a nasze wspólne misje nigdy nie były nudne. Był to zarazem mój partner, przy poważniejszych misjach, jak i wspaniały kumpel, dlatego zaniepokojona niecodziennym zachowaniem Lindy, która zawsze była bardzo profesjonalna i rzeczowa, zaczęłam się bardzo martwić, a w mój żołądek sprawiał wrażenie zaciśniętego z nerwów.

-Niestety Cristal...- urwała, dając mi czas na głośne przełknięcie śliny.- Kod jeden, jeden, zero.- dokończyła zdanie, próbując w delikatny i zaskakująco formalny sposób przekazać mi wieści o śmierci mojego towarzysza. Poczułam jak po moim policzku spływa łza, a moje nogi zaczynają drżeć, jedyne na co miałam ochotę to pęknąć i rozkleić się, stłuc na milion kawałeczków, ale zdawałam sobie sprawę, że nie mogłam tego zrobić.

-Lindo co za skurwiel go zabił?- przerwałam, pełną napięcia ciszę między nami, wiedziałam, że Alex nie dałby się byle komu podejść, musiałam zachować spokój, ale także musiałam pomścić przyjaciela. Każdy agent jest przygotowywany do takich wydarzeń, ale nie wszyscy dopuszczają do świadomości, iż stanie się to właśnie im.

-Znasz procedury Paxton, przyjedź do centrali jak najszybciej.- nakazała, dając mi też nadzieję, że nie odsuną mnie od sprawy Alexa i pozwolą mi zakończyć jego misje, a zarazem zaspokoić moją chęć pomszczenia dobrego kolegi z pracy.

Następny rozdział za 3-4 dni mam nadzieję, że podoba Wam się taka historia? Z góry przepraszam za błędy, ale dawno nie pisałam, więc rozkręcam się ;)

Zachęcam do polecania jej innym, może wtedy pierwszy raz od roku trafię na główną stronę ;)

Kocham WAS Camilla ;*

PS. Szykuję dla Was konkurs w którym do wygrania będą paletki czekoladki z Revolution

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top