ⓍⒾⒾⒾ

Dotarcie na granicę terytoriów nie zajęło mi dużo czasu. Na swoje szczęście, lub nieszczęście jestem dosyć szybka. Kiedy znalazłam się tuż przy granicy zatrzymałam się. Jeszcze chwilę się wahałam. Coś kazało mi zawrócić. A czym dalej od niego byłam, tym to coś głośniej krzyczało. Ja jednak musiałam być nieugięta. Nie mogłam tam zostać. Jak bardzo bym tego nie pragnęła. Ostatecznie przekroczyłam granicę. Tym razem już całkiem spokojnie skierowałam się w stronę domu. Przyznam, że zżera mnie ciekawość w sprawie tego, co teraz robią. Nie dane mi jednak było tam dotrzeć. No tak plus bycia córką alfy. Kiedy znikniesz, wszyscy cię szukają.

- I powiedz mi gdzieś ty była? - znikąd za moimi plecami wyrósł duży samiec. Mój wujek Zack. Brat taty, który jest jednym z ważniejszych wilków w stadzie.

- Oglądałam dywaniki łazienkowe. W tym roku królują pręgi. - odwróciłam się przodem do wuja.

- Gdyby twoje życie nie wisiało na włosku i nie szukałaby cię cała wataha, to może i bym się zaśmiał. - Jak na siebie był bardzo poważny. Podszedł do mnie i złapał mnie za ramię.

- Przecież sama trafię. - zaparłam się nie zamierzając iść dalej. Miałam swoją godność, która nie zamierzała pozwalać sobie na takie traktowanie.

- Nie byłbym tego taki pewien. Ostatnio jak szłaś do szkoły jakimś cudem trafiłaś na teren kotołaków.

Trafna uwaga to mu trzeba przyznać. No cóż, już tyle się płaszczyłam, że jeszcze ten jeden raz nie zrobi mi większej różnicy. Posłusznie pozwoliłam odprowadzić się do domu. Wujek Zack puścił mnie, dopiero kiedy weszliśmy do środka.

Na samym wstępie zaatakowała mnie mama. Całkiem ignorując fakt, iż byłam cała brudna, mocno mnie przytuliła. By chwilę później się rozpłakać. Przytuliłam ją mocno. Byłam przekonana, że moje zniknięcie nie zrobi im większej różnicy. Zapomniałam jednak, jak bardzo opiekuńcze są wilkołaki. Mogłam tylko wyobrażać sobie, jak to jest stracić szczenię. W tym momencie udało mi się zapomnieć o moim mate. Cieszyłam się, że wreszcie jestem w domu.

Kiedy mamie udało się nieco uspokoić zaatakowało mnie moje rodzeństwo. Siódemka cieszących się jak nigdy demonów. Kochałam ich i nienawidziłam po równo. Bywali denerwujący to prawda. Jednak kiedy zobaczyłam łzy na ich policzkach, byłam gotowa wybaczyć im wszystko.

- Dobrze, że wróciłaś kundelku. Nudno tutaj, kiedy nie ma kogo powkurzać. - Simon poczochrał mnie po włosach. Zwykłe tego nienawidziłam. Dzisiaj jednak mu odpuszczę.

- Też mi ciebie brakowało gnido. - kiedy zabrał swoją rękę, przeczesałam włosy palcami. Chociaż i tak niewiele to dało.

- A już liczyłam, że zostanę najstarszą córką pary alfa. - na twarzy Susan pojawiło się wyraźne niezadowolenie.

- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. - spiorunowałam ją nienawistym spojrzeniem. Tylko po to, by po chwili znaleźć się w jej ramionach.

- Nie znikaj tak więcej, bo nas do grobów powpędzasz. - Liam jedynie się do mnie uśmiechnął. Chociaż jeden tutaj szanuje przestrzeń osobistą.

Po chwili poczułam, jak ktoś łapie mnie w pasie. Natanielowi już na wstępie zebrało się na żarty. Podniósł mnie kilka centymetrów nad ziemię.

- Ty sukces. Wreszcie trochę schudłaś. - prychnął rozbawiony odkładając mnie na ziemię.

- A ty się spasłeś. - odwróciłam się do niego przodem i poklepałam go po brzuchu. - Tak zdecydowanie czas odstawić dziczyznę.

Bliźniczki nic nie mówiąc, po prostu mnie przytuliły. Chyba jeszcze w życiu nie były tak cicho. Ich policzki były mokre od płaczu. Przytuliłam je mocno na znak, że wszystko jest już dobrze.

Na koniec podszedł do mnie tata. Mocno mnie przytulił. Po chwili puścił mnie tylko po to, by dokładnie mnie obejrzeć.

- Co oni ci zrobili? - na jego twarzy malowała się dziwna mieszanka zdziwienia i ulgi.

Nie dziwiłam mu się. Zniknęłam na kilka dni, a on pewnie już dobrze wiedział gdzie byłam. Pewnie założył, że kotołak będą coś chciałbym w zamian za moją wolność. A ja jak gdyby nigdy nic wracam i witam się ze wszystkimi, jakbym wróciła z wakacji.

W głowie zaczęłam układać rozmaite scenariusze. Oczywiście inteligentna ja nie wymyśliła, co im powie. Jakby fakt, że będą pytać, nie był oczywisty. Tylko co ja im teraz powiem? No ja w pojedynkę nawet nie umiejąca się zmieniać uciekałam stadu wściekłych kotołaków. To brzmi tak wiarygodnie, że na pewno nikt się nie zorientuje. Brawo Sophia. Bijemy pokłony przed twym sprytem i przebiegłością.

- James daj jej na razie spokój. Powinna odpocząć.

Nieoczekiwanie z ratunkiem przyszła moja matka. Na szczęście dla mnie. Bo inaczej pewnie zaczęłabym improwizować, a to by się mogło nie ciekawie skończyć.

- Dobrze. Idź i odpocznij. Porozmawiamy, jak będziesz gotowa.

Pokiwałam głową i ruszyłam do siebie. Teraz muszę wymyślić jakieś wiarygodne kłamstwo. No i muszę udawać, że naprawdę źle mnie tam traktowali. No, ale oczywiście ja weszłam do domu z uśmiechem od ucha do ucha. Przemyślałaś to, jak zawsze. No cóż, najwyżej powiem, że strasznie się cieszyłam, że wreszcie wróciłam. No, bo w sumie to była prawda.

Weszłam po tych samych schodach co zawsze. Przeszłam dokładnie ten sam korytarz. Dosłownie nic się nie zmieniło. A ja czułam się tak dziwnie obco. Jakby to już nie był mój dom. Bo może już nim nie był? Mój dom jest tam, gdzie jest on. A on jest teraz daleko. Ta myśl pozbawiła mnie dobrego humoru.

Weszłam do pokoju. Tutaj też nic się nie zmieniło. Chociaż tutaj było trochę mniej obco. Podeszłam do szafy i wyjęłam z niej czyste ubrania. Chciałam już iść do łazienki, kiedy ktoś zapukał do drzwi.

- Proszę. - odłożyłam czyste ubrania na biurko.

Do pokoju weszła moja mama. Uśmiechnęła się do mnie w ten swój typowy ciepły matczyny sposób. Czułam, że to ona martwiła się najbardziej.

- Chciałam spytać, czy jesteś może głodna.

Wiedziałam, że to pytanie jest tylko wstępem do całej rozmowy o samopoczuciu. Ja na razie musiałam ją odłożyć. W końcu co miałam jej powiedzieć? Jest super, ale z dnia na dzień będzie coraz gorzej, bo mój mate to kotołak i jest daleko ode mnie. Tak to zdecydowanie nie brzmi najlepiej.

- Nie mamo... I wszystko opowiem jutro. Obiecuję. Na razie jestem zbyt zmęczona. - zabrałam ubrania, które wcześniej położyłam na biurku.

- Rozumiem. - uśmiechnęła się do mnie ostatni raz, po czym wyszła.

Mogłam odetchnąć z ulgą. Zyskałam trochę czasu, by coś wymyślić. Wyszłam z pokoju i skierowałam się do łazienki. Miałam na sobie te same brudne ciuchy w których mnie pojmano. Na szczęście miałam już na tyle rozumu, by nieco się ubrudzić. Kiedy zdjęłam z siebie ubrania, zobaczyłam, że coś leży na ziemi. Owym przedmiotem okazał się, być nieśmiertelnik. Łzy napłynęły mi do oczy. Po raz pierwszy jesteśmy tak daleko od siebie. Zabawne, chce mi się płakać, przez chłopaka, którego znam parę dni. Więź mate to ma poczucie humoru. Szkoda tylko, że mnie to nie bawi.

Odłożyłam wisior na jedną z półek i weszłam pod prysznic. Puściłam ciepłą wodę i stanęłam pod strumieniem. Wiedziałam, że z każdym dniem będę coraz słabsza. Będę się czuła coraz gorzej. A księżyc jedynie pogorszy sprawę. Nie zależnie od pełni. Noce zawsze będą gorsze. Jednak ja muszę wytrwać. Dla niego. Bo, mimo że słabo go znam, jestem gotowa znieść dla niego cierpienie. Byle któregoś dnia znów go zobaczyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top