ⒾⒾ


Rano jak niemal codziennie obudziły mnie krzyki rodzeństwa. Oczywiście zawsze wstaje jako ostatnia. Chyba ani razu od czasów podstawówki nie byłam w szkole punktualnie. I chyba nikt się już nie łudził, że kiedykolwiek dotrę tam na czas.

Leniwie podniosłam się z łóżka i spojrzałam na zegar. Wyjątkowo wcześnie jak na mnie. Podeszłam do szafki i wyjęłam z niej zwykłe czarne jeansy, koszulkę i bluzę. Szkoła to nie pokaz mody, tylko istne safari więc nie ma co przesadzać z ubraniami.

Szybko ubrałam wybrane ubrania i zeszłam na dół. Jak zawsze było tłoczno. Większość lokatorów już wychodziła co dawało mi szansę na odrobinę spokoju. A tutaj nawet pięć minut ciszy to prawdziwy dar.

- Rusz się Sof, bo jak zawsze się spóźnisz. - John jak to on zawsze musi się poczepiać. Najstarszy z rodzeństwa i przyszły alfa kontrolę ma we krwi. Niestety.

- Jak się czuje tata? - spytałam, całkowicie ignorując jego uwagi odnośnie szkoły.

- Przez noc się zagoiło. - do naszej rozmowy wtrąciła się mama. - I brat ma rację. Nie możesz tak bez przerwy się spóźniać.

- Niby dlaczego? - spytałam biorąc jedną z przygotowanych przez mamę kanapek.

- Bo to nie przystoi córce Alfy. - wtrącił się Sue. Czy w tym domu da się rozmawiać z jedną osobą na raz?

- No właśnie. Jestem córką Alfy, a nie księżniczką. - po piłam jedzone kanapki.

- Jedno i to samo. - krzyknęły, jednocześnie bliźniaczki wychodząc z domu.

- Musisz zrozumieć, że jeśli ja stracę siły, to ty zostaniesz samicą alfa watahy. Musisz być silna i odpowiedzialna za własne czyny. - złapała mój podbródek i zmusiła, bym na nią spojrzała.

- Dobrze mamo. Rozumiem. - odłożyłam szklankę na stół. - Mogę już iść?

- Tak. - odpowiedziała, z uśmiechem zabierają swoją rękę.

- Dzięki i pa.

Ubrałam, szybko buty i zabrałam plecak. Opuściłam dom i skierowałam się w stronę szkoły. Szłam dosyć wolno. Nie śpieszyło mi się. Zresztą mi rzadko kiedy się śpieszy. Skupiłam się na przeglądaniu wiadomości w telefonie.

Nagle zaczęłam słyszeć za sobą kroki. Nie przejęłam się tym. Niby szłam drogą leśną, ale w końcu nie tylko ja mam prawo nią chodzić. Nawet kiedy kroki przyśpieszyły, a ja słyszałam, że to nie jedna a dwie osoby nader się tym nie przejęłam. Założyłam, że to tylko moi tępi bracia chcą zrobić mi kawał, albo to jakieś inne dzieciaki. Nic, czym powinnam się przejąć. I to był mój błąd.

Dopiero odgłosy dzikich kotowatych mnie przejęły. Odwróciłam się, a moim oczom ukazał się jaguar i puma. Większe niż naturalnie. Kotołaki. Rzuciłam się do biegu. Wilkołaki miały z reguły lepszą kondycję niż kotołaki i właśnie w tym pokładałam nadzieję.

W końcu jaguar mnie dogonił i skoczył na mnie. Przewróciłam się, a ten zacisnął zęby na moim nadgarstku. Z trudem powstszymałam się od krzyku. Wysunęłam pazury i wbiłam je w cielsko kota. On odskoczył. Drugi natomiast złapał mnie za nogę. Nie zacisnął jednak szczęk na tyle, aby zrobić mi krzywdę. Kopnełam go w głowę a ten mnie puścił.

Podniosła się z ziemi i ruszyłam dalej. Czułam już, że moja ucieczka jest bezsensowna. Jednak walka wydawała się bardziej bezcelowa i niebezpieczna. Biegłam więc ile sił w nogach. Słyszałam jak do polowania przyłączają się kolejne kotołaki. Byłam martwa.

Nagle stanęłam oniemiała. Kilka metrów przede mną stanął tygrys. Biały ogromny tygrys. Serce zabiło mi szybciej. To pewnie on przewodził tutejszym kotołaką. Spojrzał na mnie z wyszością. Teraz już wiedziałam, że dalej nie ucieknę.

Poczułam uderzenie w głowę. Pozwoliłam swojemu ciału opaść na miękką ściółkę leśną. Wiedziałam, że nie wygram tej walki. Musiałam im ulec. Przed moimi oczami pojawiły się czarne plamy, których z sekundy na sekundę było coraz więcej. Aż nagle zapanowała kompletna ciemność. Straciłam przytomność.

Otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Spore i betonowe. Wystarczające by zmieścił się w nim duży samiec po przemianie. Podniosłam się, jednak szybko tego pożałowałam. Zakręciło mi się w głowie, więc musiałam ponownie usiąść. Oparłam się o ścianę. Była lodowata, przez co moje ciało przeszedł dreszcz.

Spojrzałam na drzwi. Wielkie i metalowe. Najpewniej kute specialnie, by utrzymać wilkołaka. Okien nie było. Światło dawały jedynie pojedyncze żarówki. Byłam w dupie.

Wzięłam głęboki wdech i zawyłam. Miałam szczerą nadzieję, że ktoś mnie usłyszy. Wyłam sama nie wiem ile czasu kiedy nagle drzwi się otworzyły.

- Spokojnie kundelku i tak nikt cię nie usłyszy. - w drzwiach stanął wielki facet z idealnie białymi włosami.

- Ty pewnie jesteś liderem tej kociary? - spytałam, patrząc na niego z nienawiścią. Nie ukrywam, był bardzo przystojny no, ale bez przesady. On mnie przecież porwał.

- Wolę określenie alfa. I tak, a ty znajdujesz się na moim terytorium, na które, co więcej, sama weszłaś. - zaśmiał się triumfalnie a ja zbledłam.

Kotołaki nie próbowały mnie zabić. One gnały mnie na ich terytorium tak, abym to ja złamała prawo. Byłam przerażona. W końcu teraz byłam na jego ładne. Modliłam się, aby ten miał swoją przeznaczoną. A najlepiej, aby wszystkie samce w tym budynku je miały.

- Spokojnie. Nic ci nie będzie. O ile tatuś będzie współpracować.

- Gadasz jak co drugi złoczyńca w filmie. - stwierdziłam z pogardą w głosie.

Starałam się nie okazać strachu. Nie mógł wiedzieć, że się boję. Chociaż podejrzewam, że wiedział o moim strachu. Jednak udawanie zawsze było lepsze od trzęsienia się w koncie.

- A jak mam mówić skoro wychodzi na to, że ja jestem wilanem tej historii? - zapytał, podchodząc nieco bliżej.

- Jak ktoś zdrowy na umyśle bez kija w dupie o ile to nie zawile. - podniosła się z ziemi, na co ten zlustrował mnie wzrokiem.

- Ładna jesteś jak na pół psa. - stwierdził, podchodząc bliżej.

- Obstawiam, że wasze kotki są paskudne, więc dobrze ci radzę napatrz się dobrze. - Kiedy spróbował, położyć mi rękę na policzku ja ją złapałam i odepchnęłam.

- Luzuj kły. Mam swoją mate. I dla twej cennej informacji jest ładniejsza od ciebie. I to o wiele.

- Nie zazdroszczę jej. Chociaż nie ukrywam, że jej istnienie mnie cieszy. - odepchnęłam go od siebie a ten wpadł na ścianę z dużym hukiem.

- Masz charakterek. Gdybyś była kotem, lub człowiekiem mógłbym stwierdzić, że nawet cię lubię.

- A ja takiego zwyrola w życiu bym nie polubiła. Nie ważne jakiej rasy. - zaprezentowałam swoje kły, aby ten nie podchodził, on jednak zdał się nic sobie z tego nie robić.

- Odważnie jak na nieprzemieniającego się wilkołaka. - zaśmiał się dosyć głośno, co dodatkowo mnie zdenerwowało.

- Łał już nie przez kundel. Naprawdę zaczynasz mnie lubić. - starałam się panować nad sobą. Nie mogłam wybuchnąć nieważne co się stanie.

- Żebyś wiedziała. - rzucił, kierując się do drzwi. - Z rana dostaniesz jeść a teraz życzę udanej nocy. - oświadczył, po czym wyszedł.

Podeszłam do ściany i zjechałam po niej na ziemi. Jutro rano? To ile ja byłam nieprzytomna? Pewnie dosyć długo. Spojrzałam na nadgarstek, na którym powinna znajdować się rana. Nic tam jednak nie było, czyli minęło dobrych parę godzin. Położyłam się na betonowej podłodze. Postanowiłam, chociaż spróbować się przespać. Miałam nadzieję, że ktoś mnie znajdzie, zanim zrobi się nieprzyjemnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top