ⓍⓋⒾⒾⒾ

Moje ciało w niekontrolowany sposób wygięło się w łuk. Kolejny krzyk opuścił moje rozchylone usta. W momencie poczułam się, jakby całe moje ciało płonęło. Mięśnie bolały, jakbym zmuszała je do wysiłku ponad ich możliwości. Żyły piekły, jakby płynął nimi kwas. Kości natomiast łamały się, by przyjąć formę wilczego szkieletu. To połączenie okazało się niemalże zabójcze. W momencie zapragnęłam śmierci. Byłam gotowa o nią błagać. Gdybym tylko była w stanie. Moje ciało zaczęło wyginać się w nie naturalny sposób przysparzając mi dodatkowego cierpienia. Poczułam łzy spływające po moich policzkach. W końcu i oczy zaczęły piec. Walczyłam sama ze sobą byle zminimalizować ból. To było jednak bezcelowe. Coś kazało mi walczyć. Mimo że było to bez sensu. Niczym walka z oddechem.

- Spokojnie jestem tutaj. - Matai nachylił się nade mną, tak bym mogła go zobaczyć. - Wiem, że boli. Przychodziłem to samo.

Starałam się wsłuchać w ton jego głosu. Nic z tego. Słyszałam niemal wszystko co utrudniło mi wyłapanie jego głosu. Oczy przysłoniły mi łzy. Nagle moja szczęka zacisnęła się z niesamowitą siłą. Czułam się jakby, wszystkie zęby miały popękać od siły nacisku. Teraz nie mogłam już nawet krzyczeć. Byłam całkiem pozbawiona kontroli.

- Nie walcz z tym. Niech ból prowadzi cię aż do wilczej formy. - chłopak wziął mnie na ręce.

Jego dotyk minimalnie mi pomógł wtuliłam się w jego tors starając się skupić na tym, co mówi. Jednak dźwięk łamanych kości odbijających się echem po pomieszczeniu skutecznie mi to uniemożliwiał. Zaprzestałam walki. Byle tylko to się skończyło.

W końcu ból, pieczenie i wszystko ustało, przynosząc częściową ulgę. Przemiana trwała pół godziny, która w tym stanie zdała się, być wiecznością. Zwlekłam się powoli z łóżka. Moje wilcze łapy pierwszy raz dotknęły podłogi. Czułam się dziwnie. Jak gdybym to nie do końca była ja. Chciałam się wyprostować. O dziwo udało mi się na tyle, że moje uszu dotykały sufitu.

- Może pobiegamy? - zaproponował kotołak otwierając wielkie okno.

Podeszłam do niego i ostrożnie wychyliłam łeb. Wysokość piątego piętra to jednak trochę wysoko. Wycofałam się, dając do zrozumienia, że nie skoczę. Matai uśmiechnął się wrednie, po czym przybrał kocią formę. Jednym susem wyskoczył przez okno.

Widząc to, położyłam po sobie uszy i zawarczałam wkurzona. Omega może a ja nie? Tak przecież być nie może. Ponownie podeszłam do okna i po chwili wahania w końcu wyskoczyłam. O dziwo wylądowała na czterech łapach.

~ Cudnie wilczku a teraz mnie goń.

Podskoczyłam wystraszona, słysząc jego głos w głowie. No tak, komunikacja po przemianie. Będę się musiała do tego przyzwyczaić. Podeszłam nieco w jego stronę, a ten zaczął uciekać. Niewiele myśląc, również rzuciłam się do biegu. Po zaledwie kilku metrach wywróciłam się po raz pierwszy. Jestem niczym szczeniak uczący się chodzić. Po przemianie wszystko trzeba odkryć samemu. Nauczyć się wszystkiego od nowa. Pierwsza przemiana jest jak drugie narodziny. W nowym ciele od zera.

Podniosłam się powoli. Zrobiłam kilka chwiejnych kroków. Musiałam się rozchodzić. Już po chwili stanął obok mnie tygrys. Był niewiele mniejszy ode mnie. Stanął obok i zaczął iść powoli. Jakby chciał mi pokazać, jak to się robi.

~ Pomału. Szybko załapiesz to proste. - oświadczył, widocznie chcąc mnie zdenerwować.

~ Łatwo ci mówić. Ty nie przemieniłeś się pierwszy raz jak ja. - Prychnęłam, robiąc kolejny krok.

~ Ja się nauczyłem to i ty dasz radę.

Zrobiłam jeszcze parę powolnych kroków, po czym przyśpieszyłam. Stopniowo zwiększałam prędkość, aż w końcu udało mi się pobiec. O dziwo nawet nie wywracałam się bez przerwy. Zaledwie kilka razy. Oczywiście mój tygrys stróż cały czas mi towarzyszył. Pilnując, i o dziwo służąc radą.

Po chwili dobiegliśmy na polanę. Tą samą, na którą zabrał mnie w ramach pierwszej randki. Położyłam się na trawie. On położył się niedaleko. I muszę przyznać, po przemianie wyglądał równie imponująco. Duży tygrys o idealnie białych kłach i pięknej żywo pomarańczowej sierści. Spojrzał na mnie a ja, by ukryć, że mu się przyglądam odwróciłam łeb w drugą stronę.

~ Wiem, że nie możesz przestać pstrzeć. - podniósł się i podszedł bliżej mnie. ~ Niestety twoje przemiana przerwała nam w bardzo niekorzystnym momencie.

~ I dobrze. - parsknęłam wkurzona. ~ I tak na to jeszcze za wcześnie.

~ Każe ci to powtórzyć w trakcie kolejnej pełni.

Chciałam coś odpowiedzieć jednak nie zdołałam. Nieprzyjemny ból w ciele powrócił. Zerwałam się z ziemi i ruszyłam z powrotem do domu klanu kotołaków. Słyszałam, że Matai biegł tuż za mną. Kiedy dotarła na miejsce, wyskoczyłam przez okno.

Rozłożyłam się na ziemi, a z mojego pyska wyrwało się ciche piszczenie. Ponownie ten sam potworny ból i łamanie kości. Kolejne pół godziny męczarni.

Oparłam się na łokciach, pomału podnosząc się z ziemi. To było okropne przeżycie. Nadal wszystko mnie boli. Matko, jak dobrze, że to już za mną. Pierwsza przemiana nigdy nie utrzymuje się długo. Jest bardzo obciążająca dla organizmu z wiadomych względów. Następne są już mniej bolesne i łatwiejsze w kontroli.

- Nieźle ci poszło jak na pierwszy raz. - mój mate podszedł do mnie i pomógł mi wstać z ziemi.

- Mogło być lepiej, ale nie narzekam.

Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że stoimy kompletnie nadzy. Skupiłam wzrok na jego twarzy, starając się nie spoglądać w dół. Przemiana pomogła mi się rozładować i nie byłam już taka chętna.

- Ktoś się zorientuje, jeśli zostaniesz na noc? - spytał, podchodząc do szafy. Otworzył ją i zaczął czegoś szukać.

- Wszyscy śpią lub są wstawieni więc raczej nie. A tak w ogóle wy nie obchodzicie święta blasku księżyca?

- Obchodzimy. Urwałem się do ciebie. - w końcu odwrócił się w moją stronę i rzucił mi jedną ze swoich koszulek. - Bokserki też chcesz?

- Dajesz. - no tak, kiedy się przemieniałam, miałam na sobie majtki. Tak, że już po nich.

Matai otworzył górną szufladę i wyjął z niej bokserki, które mi rzucił. Weszłam do łazienki przylegające do pokoju, by się umyć. Spociłam się jak świnia. Wzięłam gorący prysznic i ubrałam ubrania od chłopaka. Stanowiły je zwykłe czarne bokserki i koszulka zespołu AC/DC. Mokre włosy zaplotłam w warkocz. Już gotowa wyszłam z łazienki. W tym czasie Matai zdążył się umyć i przebrać pościel.

- Zanim spytasz. - zaczął, rzucając już przebraną kołdrę na łóżko. - Podziurawiłaś i spociłaś tamten zestaw.

- Ołłłł wybacz.

- Niska cena za mówienie wszystkim, że miałem w łóżku córkę Alfy. - stwierdził, wzruszając ramionami.

- Jeszcze jeden taki tekst a znowu będziesz spał na podłodze. - ostrzegłam, wskakując do łóżka.

- Ej to mój dom. - zaprotestował przykrywając mnie kołdrą.

- Ale ja jestem alfa. I mogę Ci urządzić celibat aż do ślubu. - uśmiechnęłam się wygodnie na łóżku.

- Wygrałaś.

Poczułam jak materac, po drugiej stronie łóżka ugina się pod jego ciężarem. A już po chwili obejmował mnie ramieniem w talii.

- Muszę jutro wcześnie wyjść, żeby się nie zorientowali. - wtuliłam się w niego.

- Ja też muszę. Brat mnie zabije, jak się dowie, że zwiałem. - objął mnie jeszcze mocniej i pocałował w głowę. - Dobranoc wilczku.

- Dobranoc kocie.

W tym momencie odkryłam, czego tak mi brakowało. Właśnie tego. Wspólnego zasypianie co wieczór. Jego głosu, dotyku i zapachu. Rzeczy tak oczywiście przy więzi mate a tak dla mnie nieosiągalnych. Wyłączyłam myślenie, chcąc cieszyć się tą wyjątkową chwilą. Jedynie w duchu modliłam się by takie wieczory, mogły stać się naszą codziennością.

××××××××××
No i mamy drógi rozdział maratonu :D

Mam nadzieję, że wam się podoba. I przyznam się wam, że uświadomiłam sobie, że pierwszy raz pisze tego typu książko. To znaczy jest jeszcze moja pierwsza praca, ale o niej nie warto wspominać xD

Do jutra moje wilczki <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top