2


Nic nie zmieni przeszłości, ale przyszłość jest wciąż w zasięgu twojej dłoni

13.06.2016
Wstałem przed dziewiątą. Bóg wie jak i dlaczego i co we mnie tak naprawdę wstąpiło. Nie czułem się dobrze, zanim jeszcze otworzyłem oczy na moich policzkach już znajdowały się łzy. A w chwili, gdy je otworzyłem wybuchłem płaczem i zacząłem szukać wzrokiem zdjęć z Colem.
Których pierwszy raz nie znalazłem w zasięgu.
Roztrzęsiony wstałem i wygrzebałem z szuflady paczkę fajek. Skierowałem się na zewnątrz i zapaliłem jedną szybko, chroniąc płomień przed wiatrem.
Niall jest w pracy, a ja nie dostałem żadnego telefonu, więc wychodzi na to, że zapowiada się następny dołujący dzień. Mógłbym pójść do wydawnictwa, ale szczerze? Nie chce mi się.
Mógłbym posprzątać chlew, który narobiliśmy wczoraj w nocy z Niallem, ale szczerze? Po co? Żebym się zmęczył?
Mógłbym przyrządzić jakieś jedzenie albo chociaż pójść na zakupy... i szczerze? To nie brzmi wcale tak źle. Mam plan, jakoś, pierwszy od miesięcy.

Dalej płaczę, kiedy patrzę się pustym wzrokiem na wjazd, a raczej zamkniętą bramę. Wypalam papierosa i od razu zapalam drugiego, usprawiedliwiając siebie tym, że to tylko po to, by się uspokoić.
Co jest ze mną nie tak? Czemu nie potrafię żyć?
Cole zawsze mówił, że samemu to nawet w dupie sobie nie pogrzebię, bo jestem tak uzależniony od ludzi. Abo przynajmniej moje dawne ja było.
Zanim zdążę zagłębić w się okoliczności w których mi to powiedział, zauważam białego mercedesa, zatrzymanego przed bramą. I nagle sobie przypominam....Louis i to całe agencyjne gówno, które załatwił Niall.
Ocieram z policzków łzy i przymykam oczy na ostatni haust dymu, na co przeszkadza mi klakson. Długie, niedające spokoju wydźwięki.
Niech go szlag, za kogo on się uważa?
"Otwórz bramę, Styles!" krzyczy i wychyla się z opuszczonej szyby. Jego uśmiech przyćmiewa słońce, jest tak, kurwa, szeroki, znowu. Odwracam głowę i zrzucam do doniczki popiół.
Zabiję tego krasnala, ja to wiem. Jest zbyt wesoły, wkurwia mnie.
"Swoją drogą, co ty robisz na nogach o tej godzinie?" pyta, kiedy parkuje już przed domem. "Myślałem, że będę musiał cię budzić i kopać w drzwi, aż nie otworzysz z tym swoim wkurzonym wyrazem twarzy, o właśnie tym" mówi podniecony i wskazuje na moją twarz palcem. Chichocze.", która byłaby ostatnią rzeczą, którą zobaczę przed śmiercią. Nie żartuję, jak wstałem kupiłem na ebayu specjalny zeszyt na spisanie testamentu..."
Opieram się o ścianę domu i mrugam na niego z totalną obojętnością.
Czyli moje plany z pójściem do sklepu, właśnie poszły się jebać, myślę.
"Musisz tyle gadać? Takie małe ciałko, a tylko w tobie, nie wiem, energii."
"Wypraszam sobie, że małe!" piszczy i wydyma wargi. Popycha mnie bardziej na budynek, na co marszczę zmieszany brwi. "Mam mięśnie i tylko ci się wydaje, że jestem niski, w rzeczywistości mam metr 75 i mógłbym cię przygnieść do ziemi z łatwością, Styles."
Zaskoczony jego oburzeniem, parskam cichym śmiechem.
"Metr 75?" wybucham "Mama cię mierzyła i tak wmówiła, żebyś się czuł lepiej, LouLuś?"
Louisa oczy przypominają teraz szparki na pieniążki w skarbonce. Przysięgam. Chowa ręce w kieszeniach, po czym wykonuje szybki ruch i niespodziewanie się na mnie rzuca.
Nie jestem na to przygotowany i upadamy razem na wycieraczkę prowadzącą do domu. Siłuję się z nim na boki i w połowie jestem na schodach, ale Louis i tak nie puszcza. To nie jest tak, że jest trudnym przeciwnikiem, porównałbym go do małej meduzy, która jak się ciebie uczepi to nie ma zmiłuj. Nie chcę też go uszkodzić, jego ciało naprawdę wydaje się delikatne i podatne na siniaki.
Chwytam go za nadgarstki i unoszę wysoko, żeby się lekko podniósł. Od tego momentu operuje nogami i wykrzykuje przekleństwa typu:
"Jesteś taki chujem!"
"Przynajmniej nie małym" odpowiadam i bronię się przed następnym mocnym kopnięciem.
"Puść mnie już! Ugh!"
Wygląda na poddanego i trochę zmachanego.
"Nie trzeba było zaczynać." szepczę mu do ucha, po czym rozluźniam ścisk na jego rękach. Gdy tylko jest już na nogach rozmasowuje sobie miejsca, gdzie go trzymałem i sam siebie wprowadza do domu. Bez żadnego słowa.
"Nie napisałeś nic na kalendarzu." spostrzega. "Czemu?"
"Zapomniałem, że wczorajszy dzień był prawdziwy."
Louis wzdycha (może ze zmęczenia) i podaje mi do ręki pisak.
"Pisz teraz. Poczęstuję się w tym czasie wodą albo jakąś herbatką, może."
Nic na to nie mówię, obserwuję tylko jak przeszukuje wszystkie szafki w nadziei na znalezienie kubka (które niestety są wszystkie w zmywarce- niepuszczonej) i znajduje same śmieci porozrzucane w różnych miejscach.
Niech się pomęczy.
U samej góry kartki widnieje pytanie: Co mi dało zerwanie z moim byłym? Cole'm. lol
A pod tym, drugie: Co mnie nauczyło to doświadczenie?
Więc ja, mistrz 'kiepskich tekstów na podryw' bazgrzę na dzisiejszym dniu:
1. Ciebie.
2. Że mam szczęście do małych chujów.

Zajęło mi to może z dziesięć sekund, więc, gdy odkładam kalendarz, przyglądam się jak Louis dalej szuka kubka.
"Em... czy..."
Uśmiecham się i następnie jedyne co robię to rozkładam nogi, by wygodniej patrzeć na tę zagubioną istotkę.
Zagląda do dolnych szafek, gdzie (wow) natrafia na kosz, zerka jeszcze raz do zlewu, chociaż dobrze wie, że tam są tylko talerze i miski no i ostatecznie odwraca się w moją stronę z założonymi na klatce piersiowej rękami.
"Śmiejesz się. Gdzie są kubki?"
Wstaję i wyjmuję mu jeden ze zmywarki.
"Najpierw wymyj." daję mu wskazówkę. Przyjmuje kubek i kręci w dezaprobacie głową.
''Napisałeś już?"
Siada przy stole i patrzy to na mnie to na kalendarz, tym razem z oczami przypominającymi już monety.
"Nie bierzesz tego na poważnie, Harry." marudzi, ale nie odważa się mi spojrzeć w twarz. "I nie mam małego chuja, chuju." mówi cicho i znowu wstaje od stołu, by zalać zieloną herbatę.
"Nie wierzę na słowo, a przede wszystkim nie wierzę liliputom."
Ignoruje mnie, ale nie omija mnie jego (na pewno celowe) podciąganie spodni, by uwydatnić tyłek. Ten mały skrzat, zna swoje atuty, to pewne.
"Chcesz zacząć od terapii czy może masz ochotę gdzieś wyjść najpierw?"
"Możemy od terapii."
"Okay." uśmiecha się i rozsiada na krzesełku. "Może zaczniemy do tego, czemu zobaczyłem dzisiaj twoje dołeczki wypełnione łzami?"
Złączam nerwowo dłonie.
"Obudziłem się rano i przeraził mnie fakt, że nie mam na komodzie zdjęć z Cole'm. Plus chyba miałem jakiś zły sen, ale nie pamiętam go."
"Opowiedz mi o Cole'u. Wytłumaczył czemu cię zostawia?"
Potakuję.
"Zdradził mnie kilka razy i... nie było widać, żeby mu to przeszkadzało, po prostu miał już dość bycia ze mną. Byłem z nim od kiedy pamiętam, w każdej trudnej sytuacji i przy każdym sukcesie, nie wiem czemu mógłby chcieć to zrobić. Co go popchnęło do zdrady. To znaczy... powiedział mi, dwa miesiące później, kiedy przyszedł po rzeczy, że go wykończyłem i ma dość pierdolenia się ze mną jak z dzieckiem. Co mnie nie zabolało tak jak to, co powiedział przed wyjściem."
"Co powiedział?" pyta, przyciągając do siebie kubek.
"Że muszę się zmienić, bo" załamuję się. "nikt nie będzie chciał się ze mną tak pierdolić. Nikt nie ma tak silnych nerwów co on miał."
"Dupek." wygłasza ze złością Louis. "Dla nikogo nie masz się zmieniać. Ktoś na tym świecie ma cię pokochać takiego jakim jesteś, bez żadnych przymuszonych zmian. Chciał cię w ten sposób jeszcze dobić, branie tego do serca byłoby idiotyzmem."
Wzruszam ramionami.
"Boję się, że już nigdy nikogo nie znajdę. Nie czuję się na siłach, by wystarczająco się komuś oddać, a już tym bardziej, by przeżyć następne zerwanie."
"We właściwym momencie, Harry. Nie bój się, tylko żyj, a wszystko samo jakoś przyjdzie i się ułoży. Nie myśl za dużo nad wszystkim, tylko rób, staraj się ufać, ale z dozą rozsądku. Poznawaj ludzi i poczekaj na rozwój wydarzeń i sam decyduj w którą stronę to ma iść."
Patrzę na niego nieodgadnionym wzrokiem.
"Kto by pomyślał, że tyle w tobie nie tylko energii, a i mądrych patosów?"
Peszy się, zatapiając swoje różowe wargi w herbacie.
"Skończyłeś psychologię?' pytam.
Kręci głową.
"To jakim cudem udzielasz mi terapii?"
"Po prostu prowadzę z tobą rozmowę, którą nazywam terapią. Nie trzeba mieć nie wiadomo jakich kwalifikacji, by pogadać z drugim człowiekiem."
"Racja. Wiesz, to takie dziwne, bo wyobrażałem go sobie jako tego jedynego i nie potrafię przestawić moich wyobrażeń na kogoś innego."
"Bo nikogo innego jeszcze nie poznałeś. To normalne, ale to się zmieni."
"Gorzej jak nie spotkam."
Louis przegryza wargę i kręci głową.
"Kto by pomyślał, że taki ktoś jak TY, ma tak mało wiary w siebie?"
"To przez niego. Kiedyś miałem więcej i myślałem, że mogę mieć wszsytkich i wszystko. Potem to zatraciłem."
"Trzeba zmienić twoje nastawienie. Możesz mieć kogo tylko chcesz."
"Mówisz?" pytam, nie urywając kontaktu wzrokowego. "Kogo tylko chcę, Louis?"
"Kogo tylko chcesz."
"Przekonamy się."

***
"Gdzie jedziemy, lilipucie?" pytam i kontynuuję przeglądanie jego dobytku muzycznego.
"Przestań mnie tak nazywać!" syczy. "Nie jestem mały!"
"Oczywiście, że nie. Wcale nie jesteś maloutki."
"Styles!" krzyczy. Wydziera mi z rąk płyty i wrzuca je mocno do schowka, który zacina się w czasie zamykania, ponieważ źle je tam wjebał. Za przeproszeniem, ale to zrobił.
"No co? Nie mogę zobaczyć czego słuchasz? A może się wstydzisz tych całych Zaynów i Little Mixów."
"Jesteś nieznośny, kurwa."
Louis robi głośniej radio i zaciska mocniej ręce na kierownicy.
Boże, jak jego ręce wyglądają seksownie z tymi widocznymi żyłami. Mówiłem, że ma tatuaże? Na nadgarstku? Kuuuurwa.
"Lou, gdzie twój szeroki uśmiech?" drażnię się "Trochę mi smutno jak nie widzę twojego uśmiechu."
"Pierdol się, sam mi go zmyłeś z twarzy."
"Oj. Fajną pracę masz w sumie, spędzasz czas z facetem i zachowujesz się przy nim jak dziecko."
Zaciska szczękę i naprawdę chciałbym, żeby wyglądało to groźniej niż tak pociągająco.
Co? Co ja właśnie pomyślałem? Czy ja...
"...i po prostu przejedziemy autostradą i złożę dach."
"Co mówiłeś?"
"Czemu musisz wszystko utrudniać?" pyta ze zmęczeniem. "Dlaczego?"
"Wyłączyłem się na chwilę. Powtórz, proszę."
Zerka na mnie i mówi:
"Jak dojedziemy na odcinek, który chcę ci pokazać, usuniemy dach i postaraj się żyć chwilą."
"Jak? Chcesz żebym krzyczał, podziwiał widoki czy co?"
"Co chcesz." poprawia swoje pasy i pokazuje ręką na schowek. "Teraz możesz wybrać jakąś muzykę."
"Chcesz żebym wybrał spośród twoich ulubionych hitów coś dobrego?"
Przewraca oczami.
"Tak, Styles. Na pewno coś znajdziesz."
Więc wyjmuję znowu płyty i natrafiam na różne, naprawdę, nie tylko te dla pstrokatych dziewczynek, ale i też Maroon 5, Coldplay i The Fray. Dziwię się, że to wszystko tutaj pomieścił.
Pomyśleć, że powinienem wybrać pogodną piosenkę, którą moglibyśmy wyśpiewać, jednak, gdy trafia mi w ręce Meghan Trainor, wkładam płytę, przełączam na siódemkę i czekam, aż rozbrzmi 'kindly calm me down'
Louis jest wyraźnie zdziwiony moim wyborem i kiedy naciska przycisk zniżający dach, rzuca mi pytające spojrzenie 'czemu akurat ta?'
Nie mówię nic, tylko słucham jak bardzo ta piosenka przekazuje moje słowa.
"Okay, po twojej prawej jest piękny widok na morze i palmy, a po mojej lewej na...w sumie samochody, ale jest to dzielnica, gdzie zwykle jeżdżą same sportowe, te zajebiste."
"Wczuwam się." mówię ponuro, a Louis wygląda na bezradnego.
''When my world gets loud, could you make it quiet down?" śpiewa, a ja opieram głowę o zagłówek i....Louis jest jedynym widokiem, który podziwiam. Jego głos, lepszy od świszczącego w uszach wiatru, a spojrzenie bardziej niebieskie od morza i nieba. "When my head, it pounds, could you turn down all the sound?"
Patrzy na mnie wyczekująco, a ja się tylko słabo uśmiecham.
"If i lay in pain, by my side would you stay?" śpiewa dalej. "If i need you now..."
"Would you kindly calm me down?" dołączam.
A później dajemy tylko grać muzyce i myślę, że Louis wie, że jego plan nie do końca wypalił. Ale nie wie, że to całe przeżycie, utkwiło mi bardzo dobrze w pamięci, ponieważ było magiczne.

***
Wylądowaliśmy na molo i ustaliliśmy, że po zjedzeniu czegoś w restauracji, pójdziemy się wzdłuż niego przejść.
"Weźmiemy na spółę te małe sandwiche?"
Louis unosi głowę znad menu i potakuje szybko.
"Byłoby super."
"Co podać?" pyta kelner i prostuje się, kiedy na niego spoglądamy. Od razu zauważam plakietkę, że dopiero się uczy i robi mi się go żal, bo jego stres aż od niego paruje.
"Talerz sandwichy dla dwóch osób, z szynką, cebulą i szpinakiem?" kieruję swoje spojrzenie na Louisa, który się krzywi.
"Nie lubię szpinaku. Może być rukola?"
"Nie lubię rukoli." mówię w zamian. Kelner przełyka głośno ślinę i nie wie gdzie podziać dłonie.
"Hej, przepraszamy za problem, wiesz?" mówię, bo czuję, że muszę. Uśmiecham się do niego pogodnie. "Masz fajną koszulkę."
"D-dziękuję." odpowiada zaskoczony. "I nie ma sprawy, możecie wybierać ile chcecie."
"A z kurczakiem, może być?"
Louis ostatecznie się zgadza i oddaje chłopakowi karty. Kiedy tylko znika w kuchni, patrzy na mnie zbyt wymownie. Unoszę brew.
"O co ci chodzi?" wypalam i odkładam z hukiem telefon na stół.
"Podobał ci się?"
"Proszę?" wybucham czymś co nie jest ani śmiechem ani oburzeniem. "Byłem po prostu miły?"
"Byłeś bardzo miły."
"Tak, byłem, wiem, dzięki za zwrócenie uwagi."
Izoluję się od niego przez telefon i klikam w dymek, dający znać, że Niall wysyłał do mnie wiadomość.
'który strój lepszy?' brzmi komentarz, a nad tym zdjęcia: pierwsze, przedstawia go ubranego w dziurawe spodnie i koszulę w paski, drugie, gdzie ma zwykłą czarną koszulkę i jeansowe spodenki, trzecie z inną koszulą i białymi spodniami, czwarte...piąte...szóste... siódme....
'co ty odpierdalasz, stary?' wysyłam szybko
'idę na randkę :)'
Niall na randkę, boże to się dzieje, zdobył kogoś szybciej niż ja...to już pewne- skończę sam z kotami albo jeszcze gorzej z jakimiś żółwiami czy patyczakami... Nim zdążę się obejrzeć nie będę mieć zębów i już nawet nie zdołam zrobić ładnego selfie . Plus zakola się zrobią większe, CHRYSTE, jeśli będę mieć szczęście co do włosów jeszcze.
"Czy jeśli ci zapłacę, udzielisz rady mojemu przyjacielowi?" rzucam telefonem na stronę Louisa. Ten bierze go w te swoje małe rączki i przegląda w skupieniu zdjęcia.
"Wszystko okay?" pyta niepewnie, kiedy odwracam wzrok. W moich oczach pieką łzy i nie potrafię nic na to poradzić. "Harry. Hej."
Szatyn kopie mnie pod stołem i wzdycha, kiedy na to nie reaguję.
"Mam mu odpisać? A później pogadamy, dobra?"
"Ile chcesz? Może być stówa? Bo jeśli chcesz więcej to muszę iść wyciągnąć kasę..."
"Daruj sobie."
Przez jakieś cztery minuty klika w klawiaturę . Szczerze, nawet mnie nie interesuje co dokładnie wypisuje, bo mam do niego to dziwne zaufanie.
"Już." oddaje mi telefon i znowu kopie, by zyskać uwagę. "Czemu tak zareagowałeś?"
"Terapia już się skończyła..."
"Coś jest nie tak i bardzo chciałbym usłyszeć co."
Wygląda na poważnie przejętego, bez żartów. Dlaczego?
"Powiedz mi" nalega.
"Zostanę sam." odpowiadam "Ja to wiem. Cole miał rację ja..."
"Posłuchaj mnie kurwa." pierwszy raz słyszę, jak Louis się w taki sposób do mnie zwraca. Patrzę, jak zaciska dłonie w piąstki, po czym je poluzowuje, by sięgnąć przez stół po mój podbródek, tylko po to, by zwrócić moje oczy na niego. "Ten chuj namieszał ci w głowie i nienawidzę słyszeć od ciebie, zwłaszcza od ciebie, takich bzdur. Znajdziesz kogoś wyjątkowego, kogoś kto się tobą zaopiekuje, jak on nigdy nie zrobił, kogoś, kto będzie ci przypominać każdego dnia jaki jesteś cudowny, z dużym chujem i lepszą razy milion mordą." nabiera głośno powietrze. "A teraz chcę, żebyś mi powiedział, że to przyjąłeś, bo idą nasze kanapki, a ja usycham z głodu, ale nie tknę ani jednej, dopóki nie usłyszę od ciebie 'znajdę kogoś wspaniałego i spędzimy razem cudowne życie.' Powtórz."
W tej chwili nie docierają do mnie już ostatnie słowa, bo...kurwa mać, Louis, czy ty serio jesteś prawdziwy?
Może jesteś jakąś fatamorganą i dlatego Niall tyle za ciebie zapłacił.
Kanapki zostają postawione pomiędzy nami, ale Louis dalej stoi i czeka. Ich zapach skręca mój żołądek, jestem taki głodny, że zrobię wszystko, byle już po nie sięgnąć.
"Znajdę kogoś wspaniałego i...jak tam było?" mówię szybko.
Dla Louisa to też katorga, widzę jak zerka na te cholerne kanapki. Ocieka z nich ser, o mójboże, proszę, pospiesz się.
"iii spędzimy razem cudowne życie."
"Tak." potwierdzam i gdy już chcę sięgnąć po te pyszności, Louis uderza mnie w wyciągniętą rękę. "Co?!"
"Masz to powiedzieć w całości."
"Louis umieram z głodu, proszę cię..."
"Powiedz." żąda i nie potrafię powstrzymać myśli jaki jest władczy, co sprowadza mnie do jeszcze innych, głupich myśli.
"Znajdę kogoś wspaniałego i spędzimy razem przecudowne życie, już, mogę?"
Louis uśmiecha się tak słodko, że zmarszczki sięgają jego oczu.
"Tak."

***
W czasie przechadzania po tym cholernie jak długim moście, zatrzymaliśmy się przy kilku stoiskach. Jeden był z balonikami z nadrukowanymi fajnymi tekstami i no proszę, jak ktoś mógł takie coś ominąć?
''Patrz na ten: Rodzice znaleźli mnie w kinder niespodziance." duszę się śmiechem, kiedy Louis popycha mnie lekko na słup. "Muszę ci to kupić, boże, to jest tak bardzo o tobie."
"Dlaczego ja się zgodziłem na tę pracę?" bełkocze.
"Co tam mówisz? Mów głośniej, bo z dołu gorzej dochodzi."
Nie pamiętam już, kiedy się tak uśmiałem. Ekspedientka patrzy na mnie jak na idiotę, ale to jest ponad moje siły. On jest taki podatny na te żarty.
Louis staje na palcach i ściąga w dół inny balonik z tekstem: ''chuj ci w du*pę"
"Chcę ten dla ciebie." mówi.
"Zamiast kwiatka, kochanieńki?"
"UghhhHHh! Idę do auta."
Byłem przekonany, że żartuje, ale okazuje się, że serio poszedł. Przez co poczułem się odrobinę winny i kupiłem jeszcze inny balonik.

Docieram do samochodu z miną zbitego psa, która wcale nie przekonuje Louisa, ponieważ spogląda na mnie oschle już w chwili, gdy widzi mnie w lusterku. Odblokowuje drzwi.
"Ten jest dla ciebie." mówię i podaję mu sznureczek.
Louis przyjmuje go z miną spodziewającą się najgorszego, jednak nie na długo, gdy czyta, co jest na nim nadrukowane.
'Przepraszam, że jestem takim dupkiem' <sorry, i'm such an asshole>
Momentalnie na jego ustach pojawia się uśmiech. Ten szeroki. Najszczerszy. Kim bym był, gdybym też się nie uśmiechnął?
"Dziękuję." chichocze, zakrywając wierzchem dłoni usta. Louis przywiązuje różowy balonik do haczyku przy złożonym dachu.
"Wracamy już do domu?" pytam.
Sprawdzam szybko telefon czy Niall naprawdę dał mi spokój (to trochę niepodobne do niego.)
Co on mu napisał?
"Chyba tak... a chciałbyś jeszcze gdzieś pójść?"
"Nie, zmęczyłem się już wystarczająco." wystawiam rękę do wiatru i wgapiam się w niebo, które w bardzo szybkim tempie się zachmurzyło. Będzie padać.
"Jutro przyjadę trochę później, bo mam sprawę do załatwienia, czy to okay?"
Odwracam się w jego stronę. Ewidentnie się trochę spiął.
"Jasne, nie ma problemu."
"Jak coś to dzwoń, pisz..." przerywa nerwowym śmiechem. "zapisałem swój numer z tyłu kalendarza, żebyś w razie czego miał ze mną kontakt."
Staram się z wszystkich sił nie droczyć się z nim o to.
Będę miły. Miiiły.
"Spoko." odpowiadam. "Ty mój masz?"
"Mam."
Kiedy kończy się nam temat do rozmowy z nudów scrolluję przez rozmowę od momentu, gdy przekazałem telefon Louisowi.

N: 'który???'
L: 'ten z czerwono-białą bluzką w paski'
N: 'okay, UFAM CI, btw jak z Louisem?'
L: 'jesteśmy w restauracji'
N: "uUUUuu pierwszy dzień, a wy randkujecie po całości, nieźle, nieźle'
L: 'hahahaha! :) Ty jeszcze zobaczysz, Niall'
N: 'was razem? ;)'
L: 'nie wiem, może, nie rób sobie nadziei'
N: 'Hazz, robię sobie od chwili, kiedy zobaczyłem jak się z nim drażnisz
nie psuj mi teraz tego'
L: 'drażnię? ja??'
N: 'oh, weź, on jest totalnie w twoim typie.'
L: 'a jaki jest niby mój typ?'
N: 'miły, drażni się z tb, dba o cb, idk, ty wiesz. ten chłopak wszystko ma.'
L: 'okay. Hahaha. idę, bo Louis właśnie zabiera mi z talerza jedzenie.'
N: 'omg, leććć'
L: 'lecę, pa, miłej randki'
N: 'dziękiii, ps nie wiem kiedy wrócę, nie czekaj ;) xx'

Coś, coś, staje mi w gardle i nie potrafię tego za nic przełknąć. Nie wiem jak powinienem na to zareagować. Wiedział, że na pewno sprawdzę co napisał, więc chciał zostać zauważony... ale czy na pewno? Może po prostu nie wiedział jak inaczej odpisać na to co napisał Niall?
To czemu nie oddał mi telefonu?
Hm.

Myślę, że najprościej będzie jak udam, że nie było sytuacji.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: